Pozwól sobie pomóc
Witam serdecznie w dwunastej już części?
Ale ten czas leci, a dopiero kończyłam jedną książkę :c a tą zaczynałam !
Jak tam u was kochani?
Jak mijają wakacje?
Jakieś plany?
Dziś muszę stwierdzić, że będzie bardzo ciekawy rozdział!
Życzę wam miłego dzionka!
Perspektywa Erwina
Obudziłem się w pryczy więziennej i przez chwilę nie wiedziałem czy to co się działo było snem czy prawdą. Jednak gdy zobaczyłem, że jestem wtulony w Carbo, zrozumiałem, że to nie był sen, a realio. Byłem mu tak bardzo wdzięczny, że zdążył na czas. Może i brakuje mi Monte, tak bardzo cholernie brakuje, ale to nie jest rozwiązaniem, tylko ucieczką. Nie chciałem ranić rodziny tym, że byłem po prostu za słaby i poddałem się zamiast walczyć do końca jak na Mokotów przystało.
-Miło, że się obudziłeś - usłyszałem głos Carbo, który uśmiechnął się do mnie.
-Przepraszam - wyszeptałem i przymknąłem oczy, wzdychając ciężko.
-Najważniejsze jest to, że nic ci się nie stało - odpowiedział i pogłaskał mnie po głowie. Jego dotyk był podobny do dotyku Monte i zasmuciłem się z tego powodu,co od razu zauważył. -Przepraszam nie chciałem po prostu jak Grzesiu tak ci robił, to uspokajająco na ciebie działo.
-Nie przepraszaj - odparłem i popatrzyłem na niego zmęczonym wzrokiem.
-Dobrze - jego dłoń ponownie zatopiła się w moich włosach, a ja przymrużyłem oczy. To było przyjemne uczucie, którego było mi strasznie brak.
-Trzeba wstawać! - usłyszałem głos Vasqueza - Zaraz będzie nasze wyjście, a nie chce w sumie dłużej tutaj siedzieć niż potrzeba!
-Chyba nikt nie chce - zaśmiał się Carbo i podniósł się zostawiając mnie na pseudo łóżku. Sam w sumie po chwili podniosłem się do pionu i wstałem z pryczy więziennej. Tak jak mówił Vasqi do celi wszedł starszy sierżant Willy i wyprowadził nas do przedsionka, oddając nam nasze ciuchy w które się przebraliśmy i mogliśmy odebrać ze szafki rzeczy, które zostały nam zabrane. Z westchnięciem wziąłem głęboki wdech świeżego rannego powietrza i spojrzałem na chłopaków, którzy obserwowali mnie, ale Carbo zaczął do kogoś dzwonić więc pewnie po naszą podwózkę aby zabrać nas spod więzienia. Gdyż na piechotę nie było sensu iść. Gdyby Monte żył to by pewnie z rana czekał, na nas wiktorią mimo iż nie lubił nią jeździć. Czekał aż wyjdziemy i podwiózł do miasta pod jakiś garaż abyśmy mieli czym dostać się do domów. Teraz trzeba było liczyć na kogoś z rodziny aby przyjechał, a wiąże się to z tym iż trochę trzeba poczekać aż dojedzie. Usiadłem na betonie i oparłem brodę o kolana. Chciałem znaleźć się już w którymś z mieszkań aby odpocząć w końcu. Jednak czułem, że nie będę miał chwili odpoczynku i tego się bałem, bo nie miałem siły aby tłumaczyć wszystkim co się ze mną dzieje, bo sam nie wiedziałem. Czułem na sobie wzrok chłopaków, ale nie chciałem rozmawiać. Czułem, że cisza teraz będzie jedynym rozwiązaniem mych problemów. Po kilku minutach zajechało pod nas auto, które o grozo należało do Kuia, którego nie chciałem wiedzieć ani spowiadać się dlaczego mi nie poszło.
-Wsiadajcie i Erwin na przód - powiedział na co westchnąłem ciężko i wykonałem polecenie, siadając na przodzie, na miejscu pasażera. - Powiedzcie co się takiego tam stało?
-Nic - mruknąłem w odpowiedzi i patrzyłem się za szybę auta, starając skupić na czymś innym swoje myśli.
-Erwin nie z tobą teraz rozmawiam - odparł - Carbo co się stało?
-Negocjacie przeszły poprawnie, a Erwin włamał się do sejfu, ale nie wyciągnął niczego, bo podobno jakieś nowe zabezpieczenie jest i nie mieliśmy tego co potrzeba.
-Rozumiem. To i tak daleko zaszliście - gdy to usłyszałem aż zaniemówiłem i zerknąłem na Kuia - misiu kolorowy nie wszystko od razu się zdobywa. Czasami trzeba ponieść porażkę, by podnieść się i zacząć wszystko od nowa!
-Ale zjebałem - mruknąłem cicho i spuściłem głowę.
-Miałeś tylko sprawdzić co się zmieniło, a nie od razu brać na poważnie ten bank.
-Przepraszam - wyszeptałem.
-Sam widzisz co się dzieje - powiedział nagle Carbo i nie za bardzo rozumiałem to do czego się odnosi. Jechaliśmy przepisowo i nawet nie zwracałem uwagi gdzie jedziemy aż zatrzymaliśmy się pod średnim domem, który widziałem pierwszy raz. Kui wjechał pod garaż, a ja spojrzałem na wszystkich nie za bardzo rozumiejąc.
-Idziemy - oznajmił chińczyk więc wysiadłem z auta jak i chłopaki, a po chwili byliśmy w środku domu. Nie powiem, ale zdziwiłem się widząc na ścianie zdjęcia Kuia z jego adoptowanymi dziećmi.
-Gdzie jesteśmy?
-Jesteśmy w domu - odparł Carbo i uśmiechnął się do mnie.
-W domu? - moje brwi powędrowały w górę.
-Cześć chłopaki - usłyszałem głos Heidi, która jak się okazało schodziła z schodów, ubrana w szlafrok.
-To jest mój dom Erwin - oznajmił Kui - i zamieszkasz tutaj.
-Co?! Nie! Ja mam własny dom! - powiedziałem zmieszany.
-To jest już postanowione - rzekł Carbo - zostajesz tutaj, bo nie radzisz sobie! Nie chcesz do tego się nawet przyznać!
-Ja...
-Erwin robimy to dla twojego zdrowia - rzekł Kui i położył swoją dłoń na moimi ramieniu. -Potrzebujesz tego aby uspokoić się psychicznie. Będziesz tutaj od dziś mieszkać i żyć jak moje dzieci.
-To tylko i wyłącznie aby ci pomóc - oznajmił Carbo i przytulił mnie więc odwzajemniłem jego uścisk. - Zamieszkasz w moim pokoju więc czuj się tam jak u siebie.
-Na pewno nie ma innego wyjścia? - spytałem, czując jak łzy chcą wydostać się na wolność i zmoczyć koszulkę brata.
-Jak widać nie ma - Kui powiedział i wziął kubek od Heidi - Heidi nie była w stanie ci pomóc. Nawet Dia nie dał rady, a San niby do ciebie dotarł, ale jednak nie za bardzo. Gdyby nie Carbo nie wiadomo, co by się stało - spojrzałem na niego i zacisnąłem szczękę powstrzymując się od łez.
-Jja pprzepraszam - wyszeptałem i nie wytrzymałem po prostu gdyż łzy wypłynęły z moich oczu, a nawet nie wiem kiedy zsunąłem się na kolana, a wraz ze mną Nico.
-Hej spokojnie - Carbuś objął mnie bardziej, ale nie czułem się tak bezpiecznie w jego ramionach. Właśnie teraz poczułem tą przeraźliwą pustkę, którą starałem się olewać jakby jej nie było. Jednak wszystkie emocje, które zduszałem nagle wróciły spotęgowane i spowodowały, że upadłem bardziej psychicznie.
-Weź przenieś do na kanapę - oznajmił chińczyk, a ja nie walczyłem gdy Nico mnie złapał i podniósł, a po chwili byłem na wygodnej kanapie. Skuliłem się i schowałem twarz w nogach nie chcąc pokazać słabości po sobie, ale nie potrafiłem uspokoić swoich przykrych myśli, które powodowały, że cierpiało moje serce.
Ostatnio byłem za bardzo emocjonalny, ale strata bolała i tak samo bolało mnie to jak straciliśmy naszego lidera Mokotowa. Tylko, że mówią iż czas leczył rany, a tutaj nie leczył. Potrafił zaleczyć pierwszą stratę, a z każdą kolejną stratą i kolejnym niepowodzeniem, czas zaczął się dłużyć, a rany zaczęły stawać się bliznami na duszy i sercu.
Perspektywa Kuia
Gdy dowiedziałem się o tym, że misja nie udała się to naprawdę wkurzyłem się na wszystko, bo nie po to Erwinowi dałem najlepszych kierowców aby tak po prostu oni wpadli. Jednak nie miałem nic innego do zrobienia jak poczekać na to aż Carbonara zadzwoni do mnie abym po nich przyjechał. Nie powiem, ale martwiłem się o to co się wydarzy z chłopakami. Już wiem, że na długo nie dostali wyroku, bo nie było w sumie za co oprócz próby obrabowania zwykłego banku. Przynajmniej tyle, że nie zrobili czegoś głupiego i nie pomnożyli sobie tego wyroku. Siedziałem na Burgershocie i załatwiałem sprawy odnośnie firmy. Po sprawach papierkowych mogłem wrócić do domu i coś zjeść na kolację. Na szczęście dosyć szybko załatwiłem co trzeba i mogłem zostawić restaurację w rękach swoich pracowników. Wsiadłem do swojego samochodu i ruszyłem na spokojne osiedle z domkami gdzie miałem swoje miejsce, gdzie spędziłem kilka lat i zacząłem nowe życie, a wraz ze mną moje dzieci. Podjechałem pod kremowy domek z czerwonym dachem i zaparkowałem samochód przed podwójnym garażem. Wszedłem do domu i zamknąłem drzwi na klucz za sobą. Wziąłem głęboki wdech i zaświeciłem światło w korytarzu. Na ścianach były zdjęcia moich dzieci i jedno całej starej grupy mokotowskiej. Zasługiwało na swoje miejsce tutaj na szarej ścianie, ponieważ była to moja rodzina, którą kochałem, ale niestety wszystko kiedyś się kończy.
Lordowie zniszczyli mój dom i rodzinę, ale najważniejsi przeżyli, a Erwin jako następca Mokotowa powinien przejąć władze nad wszystkimi, ale najgorsze jest to, że chłopak był wyprany z emocji i mimo chęci zemsty nie mogłem przystać na nią. To było zbyt ryzykowne aby nadal było realne. Mimo osłabienia, liczebnie nas dominowali, a na dodatek czułem się źle z tym, że musiałem tyle razy okłamywać ich wszystkich. Jednak nie zawsze można powiedzieć wszystko tak jak się chce. Czasami trzeba zatrzymać dla siebie informacje, które mogą spowodować ból, ale przy tym brać na siebie konsekwencje z tych decyzji. Erwin mógł mnie nienawidzić za moje decyzję, ale robiłem to tylko aby chronić rodzinę, która tutaj powstała. Bo moja poprzednia rodzina już pożegnała się z życiem i nikt im go nie zwróci. Życie potrafi być brutalne, a odebranie miłości życia, bolesne. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Wspomnienia z minionych lat bolały, ale jak patrzę na to co mam wiem, że nigdzie indziej nie chciałbym się znaleźć. Zrozumiałem w tym momencie dlaczego Gregory tak bardzo wypierał się przynależności do Lordów. Wiedział, że jak przyzna się, utraci to co pokochał i utracił to w najgorszy możliwy sposób, ale zrobił wszystko aby uchronić swą rodzinę, którą byliśmy my.
Podgrzałem sobie jedzenie i usiadłem na kanapie smętnie patrząc w talerz. Zastanawiałem się nad słowami Erwina w końcu atak na nich mógłby być z jednej strony dobry, ale z drugiej strony zbyt ryzykowny. Nie wiem co musielibyśmy zrobić aby zdobyć i pomścić śmierć bruneta. Zjadłem trochę ziemniaków i w sumie odechciało mi się jeść. Heidi wspaniale gotowała, ale jednak nie miałem ochoty. Zauważyłem po każdym z moich członków rodziny, że każdy inaczej próbuje sobie poradzić ze stratą przyjaciela mimo iż trochę czasu już minęło to w ich pamięci dalej był pewien policjant, który pokazał nam co może dać życie w zgodzie z policją. Lecz mafia i policja to dwa odmienne stany jak yin i yang bądź dobro i zło. Nie było mowy o tym abyśmy zgodnie mogli żyć. Ruszyłem więc na górę, nie kończąc jedzenia i zostawiając je na stole w salonie. Musiałem odpocząć. Moja córka powinna już spać u siebie więc zerknąłem do jej pokoju, gdzie spała przykryta kocem, że tylko było widać jej bujne blond włosy. Po cichu domknąłem drzwi i przeszedłem obok trzech, pustych pokojów należących do Silnego, Carbo i Petera. Chłopaki poszli w świat i tylko została mi córka w domu. Pomimo tego, że codziennie widzieliśmy się za dnia to jednak nie było to samo jak ten dom był pełen życia gdy każde wyprowadziło się na swoje. No oprócz Heidi, która dbała jeszcze o dom i trochę o mnie. Wszedłem do swojej sypialni i położyłem się zmęczony na łóżku patrząc się w sufit. Czułem się trochę jak potwór, bo mogłem coś zrobić i pomóc mu nawet jeśli musiałaby być wojna między naszymi mafiami. Jakbym wziął się za to i pomógł mężczyźnie dzięki, któremu jeszcze żyjemy i nie zostaliśmy straceni za swoje przewinienia. Może inaczej by się to skończyło, a tak to mam załamaną rodzinę i przyszłego przywódcę, który popada w depresje. Żałuję, że byłem tak bardzo zaślepiony zemstą zamiast zauważyć to kim chłopak stał się dla mojej rodziny. Stał się prawdziwym jej członkiem i prawdziwym członkiem Mokotowa, który nie ugina się przed niczym. Obudził mnie dzwonek telefonu, który odebrałem nie patrząc nawet na to kto dzwoni do mnie.
-Wyszliśmy z więzienia i przydałaby się podwózka.
-Już kogoś wyśle - odpowiedziałem.
-Wujku raczej przydało by się abyś to był ty - głos Carbo wydawał się być bardzo zmartwiony.
-Co się stało?
-Erwin próbował się zabić i obawiam się, że bez poważnej pomocy nic nie zrobimy.
-Rozumiem czyli wszystko zawiodło - westchnąłem i wstałem z łóżka przebierając na szybko koszulkę na świeżą gdyż usnąłem w wczorajszych ciuchach.
-Niestety - odpowiedział - wuja, ale pomożesz mu co nie?
-Postaram się jakoś mu pomóc, ale to on musi chcieć dać sobie pomóc, a jak narazie odrzuca tą pomoc - stwierdziłem i zszedłem na dół po schodach kierując się od razu ma parking przed domem. -Będę za 15 do 20 minut.
-Jasne do zobaczenia wujku - rozłączył się, a ja ruszyłem po nich. Obawiałem się tego, że Erwin będzie chciał popełnić samobójstwo. Jednak nie mogliśmy do tego dopuścić aby się załamał do końca. Nie tego Gregory, by chciał. Dosyć szybko ich odebrałem i od razu zauważyłem ten zmęczony i zrezygnowany życiem wzrok. Starał się jak może, ale czasami staranie nie zawsze wystarcza i trzeba ruszyć w przód mimo bólu oraz żalu do samego siebie. Byliśmy aby mu pomóc i wspólnie przeboleć stratę chociaż ta strata bolała go chyba najbardziej z nas wszystkich. Jednak gdy w salonie zaczął płakać zrozumiałem, że Erwin potrzebuje tutaj osoby, która się nim zajmie i pokaże mu jak na nowo powinno się chodzić oraz żyć. Widząc go w takim stanie czułem, że nie zrobiłem wystarczająco dużo aby chociaż spróbować pomóc Montanhie. Skreśliłem od razu go nie patrząc na to jaki był tylko na jego przynależność. Odmawiając jakiekolwiek pomocy chociaż znałem konsekwencje, które poniesie za zdradę mafii. Wiedziałem, że idzie prosto na śmierć, a jednak nikomu nie powiedziałem i nikomu nie zdradziłem, bo on tak mnie prosił. Lecz co to za prośba gdzie jedno z nas staje się potworem w oczach innych.
Czy Kui złagodzi ból Erwina?
Czy Erwin będzie walczyć przeciwko mącicielowi?
2128 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro