Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Powrót do lordów

Witam wszystkich serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Jestem po rozmowie chyba nie było tak źle, ale nic nie wiem. W poniedziałek pani będzie dzwonić do mnie czy się dostałam czy też nie.
Cóż nie liczę na wiele, ale mam nadzieję, że będzie dobrze.
Co tam u was? Jak tam dzionek? Tylko u mnie jest -11 stopni?
Życzę wam miłego dzionka<3

Perspektywa Erwina

Obudziłem się sam w łóżku, a miejsce obok mnie było zimne i nawet nie naruszone jakby w ogóle nie spał ze mną. Drzwi do balkonu były uchylone. Podniosłem się do siadu i przetarłem oczy rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu swojego partnera, ale nie było go. Westchnąłem cicho rozciągając się aż strzeliło mi w krzyżu. Zsunąłem się z łóżka i ubrałem spodnie, które były położne wraz z koszulą na hamaku. Monte jak zawsze pomyślał o wszystkim. Ubrałem się szybko i powoli wyszedłem z pokoju kierując się na dół. Od razu usłyszałem przyciszone głosy wuja i Grzesia, ale były one podniosłe i nie podobało mi się to. W ciszy przysłuchiwałem się ich wymianie słów i czułem jak krew zaczyna mi buzować w żyłach.

-Wywiązałem się ze wszystkich obietnic, które ci złożyłem. Chciałem abyście byli tylko bezpieczni! Ty nie wywiązałeś się z jednej obietnicy o którą cię prosiłem - słuchałem tego z zaciśniętymi rękami w pięści - Zaufanie Chak - warknął i nie mogłem dużej tego słuchać więc wtargnąłem w ich rozmowę.

-Co tu się dzieje? - powiedziałem chcąc dowiedzieć się o co tu chodzi. Zauważyłem jak Grzesiu się spina niespokojnie więc spojrzałem na wujka.

-Nic misiu kolorowy!

-Jakie obietnice? - spytałem nie ukrywając złości iż coś znów mnie omija ważnego.

-Te, które musiałem złożyć twojemu pseudo wujkowi - prychnął brunet i zdziwił mnie trochę tym gdyż widziałem o tym, że Kui kazał mnie bronić - gdy on nie dotrzymał jednej.

-Wujku o co tu chodzi? - zmrużyłem oczy patrząc się to na mężczyznę to na partnera. Wybuchłem i to bardzo, ale ramiona Grzesia uspokoiły mnie lecz nie na długo.

-Monte nie jesteś winny tego - odezwałem się, ale on mnie wypuścił z objęć przez to poczułem jak robi mi się zimno bez jego ciepłych ramion.

-Jestem winny jak widać - odparł wycofując się ode mnie widziałem w jego oczach poczucie winy, które starał się ukryć - ja muszę to wszystko przemyśleć - powiedział cicho kierując się do wyjścia z domu. Wmurowało mnie i nie potrafiłem się ruszyć co tylko mogłem zrobić to krzyknąć aby nie odchodził.

-Monte! - ale on poszedł i nie stanął nawet zostawiając mnie samego z mącicielem. - Dlaczego Kui? Dlaczego i ty musisz mu mieszać?!

-Nie chciałem aby tak wyszło - rzekł ze spuszczoną głową.

-Wujku coś ty mu powiedział? - spytałem mrużąc powieki. Byłem zły na niego, ale z drugiej strony starałem się stanąć po stronie Grzesia. Miał rację iż kłótnia teraz między nami na terenie gdzie wróg tylko czeka aż się potkniemy, zaatakuje to błąd.

-Rozgryzł mnie jak to zawsze bywa - westchnął - miał rację iż szukałem w książkach oraz w prawie sposobu aby pozbyć się Lordów, a nie pomóc mu.

-Co chciałeś zrobić? - spytałem powoli rozumiejąc, dlaczego Grzesiu się zdenerwował - Przecież nie możemy pozbyć się jego rodziców!

-Zrozumiałem to gdy powiedziałeś mi o tym iż planujesz z nim swoją przyszłość - mruknął drapiąc się po karku - gdy zrozumiałem iż będą twoimi teściami, a nasze mafię będą musiały się jakość dogadać w tej sprawie.

-Jednak nadal szukałeś wyjścia gdzie Monte nie było? - spytałem patrząc się na niego z wymalowanym smutkiem na twarzy zwiedziony jego postawą.

-Tak - mruknął i podszedł do mnie - misiu kolorowy wybacz mi.

-To nie mnie powinieneś przepraszać tylko Grzesia! Poczuł się winny tej kłótni! Powinniśmy go wspierać.

-Tak wiem - westchnął przecierając twarz dłonią - żałuję, ale ty musisz mi wybaczyć najpierw.

-Yhym - mruknąłem i zacząłem do Grzesia wypisywać, ale nie odpisywał mi.

-Wiesz gdzie jest?

-Nie - pokręciłem głową na boki martwiąc się mocno, bo wiedziałem iż Grześ miał odpocząć tutaj, a jak na razie jest jeszcze gorzej niż wcześniej.

-Mam wysłać Landrynki?

-Nie - pokręciłem sprzecznie głową czując smutek, który mnie pochłaniał. Jak ja mam mu pomagać i być jego podporą skoro dzieje się coś takiego, a on ucieka. Usiadłem na kanapie chowając twarz w dłoniach wzdychając ciężko.

-To Gregory Montanha on sobie poradzi - powiedział cicho, ale sam słyszałem w jego głosie zwątpienie.

-Nie wierzysz w to co mówisz. W końcu sam widzisz w jakim on jest w stanie psychicznym.

-Tak - westchnął i przysiadł się do mnie, a nawet nie wiem kiedy delikatnie objął minie i przyciągnął do siebie. Wtuliłem się w niego. Poczułem się przybity tym wszystkim i bałem się o mego partnera. Nagle mój telefon zaczął dzwonić więc odebrałem na szybko wyrywając się z uścisku Kuia.

-Halo?! - powiedziałem odbierając.

-Hej Erwin - usłyszałem głos Hanka więc zmarszczyłem brwi.

-Zgarnąłem do siebie Grzesia. Zostanie ze mną na godzinę może dwie, bo usnął mi w radiowozie - gdy to odpowiedział odetchnąłem z ulgi i usiadłem na kanapie z powrotem.

-Dziękuję Hank - westchnąłem cicho z ulgą.

-Grzesiek jest zmęczony tym wszystkim. Kłótnie nie są to jednak najlepszy teraz wybór. Nie pomagają mu z tym.

-Wiem przepraszam - westchnąłem - zajmujesz się nim?

-Na spokojnie nie masz co się martwić! Za ten czas może zajmijcie się czymś produktywnym aby pomóc mu, a nie utrudniać mu tego.

-Wiem, wiem - mruknąłem - dziękuję Hank za to, że jesteś.

-Nie ma za co - odpowiedział - spędzi ze mną kilka godzin na służbie może trochę się rozluźni i będzie lepiej z nim. 

-Oby - rzekłem cicho wzdychając - jak coś to dzwoń do mnie.

-Na spokojnie. Do później może - rozłączył się więc spojrzałem na wujka do którego czułem delikatną urazę, ale widziałem iż nie pozbędzie z siebie tych wszystkich mącicielskich gierek w których żyje.

-Jest z Hankiem? - zapytał zainteresowany, a w jego oczach widziałam zmartwienie. Chociaż nie wiedziałem czy jest one prawdziwe czy też nie.

-Tak - odparłem, a on podniósł się z kanapy.

-Erwin nie chcę kłótni między nami - rzekł nagle - jesteśmy Mokotowem i powinienem cię poinformować o tym co planuje, a odrzuciłem cię w bok gdyż sądziłem, że za bardzo przywiążesz się do jego rodziny. Nie myliłem się odnośnie tego, ale nie wziąłem pod uwagę tego iż Montanhie może zależeć na nich.

-Gdyby nie zależało to, by nie stawał na przeciwko mnie gdy celowałem do Morte. Kocha ich i dlatego jest tak bardzo rozdarty, bo jesteśmy po przeciwnych stronach medalu - westchnąłem ciężko i ruszyłem w stronę schodów.

-Mój błąd i zapłacę za niego misiu kolorowy - oznajmił bardzo pewnym tonem głosu. Jego wzrok był pełen nadziei i zrozumienia.

-Mam nadzieję wujku - wyszeptałem idąc do góry aby zaszyć się w pokoju nim nie będzie śniadanie. Jednak stwierdziłem w połowie drogi iż pójdę do Dorianka i coś po robimy razem. Wpadłem do jego pokoju i zobaczyłem jak śpi rozłożony na łóżku więc wziąłem poduszkę w dłoń i niewiele myśląc wskoczyłem na łóżko, a następnie zacząłem go okładać nią. Chłopak odskoczył w bok niezbyt przytomnie i odrzucił swoją poduszkę, którą miał pod głową w moją stronę. - Wstawaj Dorek!

-Wypierdalaj do spania! - krzyknął chowając twarz w materacu. Zaśmiałem się i zacząłem okładać go poduszką w dalszym stopniu.

-Wstaaaaaawaj!

-Idź do Grześka! - warknął łapiąc moją poduszkę w swoje dłonie i uderzył mnie nią w twarz. Zaśmiałem się, a między nami zaczęła się walka na poduszki z pierzem. Nie wiem nawet kiedy opadłem z sił, a Dorian złapał mnie i przygniótł swoim ciałem.
Śmiałem się próbując uwolnić, ale byłem definitywnie za słaby na to.
- I co teraz?

-Puść mnie noooo - powiedziałem ledwo oddychając ciężko.

-Co chciałeś?

-Po robimy coś? - spytałem się go, a on uśmiechnął się słabo.

-Co chcesz robić w takim razie? - zapytaj kolejny raz, a ja wzruszyłem ramionami. - Aha czyli ja mam wymyśleć?

-Tak - odparłem ciesząc się iż nie odrzucił mnie teraz i stara się znaleźć czas dla mnie mimo takiej wcześniej godziny. Chociaż może lepiej abym nie pokazywał mu, która jest teraz godzina.

-Pogramy na konsoli w salonie? - zapytał z uśmiechem schodząc ze mnie.

-Jasne - kiwnąłem z chęcią głową przynajmniej to jakieś zajęcie dla mnie i nie będę musiał myśleć o tym jak czuje się Grzesiu oraz czy wszystko z nim w porządku.

-Nie ma Grześka? - zadał tak nagle te pytanie, a ja kiwnąłem niepewnie potwierdzająco głową - Przez kłótnie?

-Słyszałeś?

-No twój krzyk był dosyć donośny - odparł - ale reszta śpi więc chodź zagrajmy aby znaleźć ci zajęcie!

-Dzięki braciszku - uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił mój uśmiech. Z torby wyciągnął czarne spodnie i podkoszulkę, a po chwili zeszliśmy na dół do salonu. Rozłożyliśmy się na dywanie i dopięliśmy pady do konsoli. Po chwili graliśmy w wyścigówki, które nas pochłonęły, a do oglądania naszych rywalizacji powoli zbierała się widownia na kanapie. Zjedliśmy na szybko śniadanko i zrobiliśmy turniej o wygranę, którą jeszcze nie zdecydowaliśmy czym będzie, ale głównie chodziło o zabawę. Nagle Dorian odszedł więc spojrzałem za nim chcąc przekonać się kto do niego dzwoni.

-Erwin przez ciebie jest niespokojny! - warknął do słuchawki więc od razu podłapałem to iż rozmawia z Grześkiem. Przeskoczyłem przez kanapę i ruszyłem do Dorka.

-Daj mi go! Proszę daj! - chciałem wziąć od niego telefon, ale on go podniósł do góry więc nie dał mi wyboru aby spróbować dosięgnąć.

-Erwin nie mogę - powiedział cicho.

-Proszę - mruknąłem smutnym wzrokiem patrząc się na niego.

-Dobra - westchnął poddając się i podając mi telefon.

-Grzesiu?! - zapytałem zmartwionym tonem głosu.

-Przepraszam, ale oddasz telefon Dorianowi? Porozmawiamy jak wrócę - usłyszałem z jego ust ciche wypuszczenie powietrza, a moja energia nagle zniknęła. Zmarniałem i odpowiedziałem mu cicho zrezygnowanym tonem głosu.

-Dobrze - oddałem telefon do brata i doszedłem do kanapy na której usiadłem chowając twarz w kolanach.
Kątem oka widziałem jak Dorian się zbiera więc pewnie jechał po niego, ale nie miałem pewności do tego. Jednak gdy wyszedł sam wymknąłem się z domu i stanąłem na podjeździe patrząc się tępym wzorkiem w stronę bramy. Chciałem na niego poczekać bez względu na to czy będzie zły czy wręcz przeciwnie. Po kilkunastu minutach jak nie po godzinie stania w miejscu zauważyłem wóz Doriana z którego wysiadł Monte. Zerknąłem w jego oczy i zastanawiałem się nad tym jakbym mógł mu pokazać iż zależy mi bardzo na nim. Po chwili rozterek rzuciłem się w jego ramiona i schowałem twarz w jego klatce piersiowej, a on objął mnie bardziej.

-Przepraszam - wyszeptał do mojego ucha i oparł głowę o moje włosy. Wziąłem głęboki wdech i wydech starając się nie rozkleić. Oczywiście zgodziłem się abyśmy wrócili na teren Lordów mimo iż miałem wielką nie chęci do powrotu, ale nie mogłem powiedzieć za dużo w sumie aby nie było więcej problemów z Grzesiem. Pożegnałem się przytulasem z rodziną mając nadzieję, że nie będzie komplikacji. Kui nie podszedł do nas widząc wzrok Grzesia. Sam w sumie bałbym się teraz do niego podejść będąc w skórze Kuia, biorąc pod uwagę to iż trzymał rękę na kaburze. Nie ufał mu i mimo tego, że też nie chciałem to ostatni czas mocno wbił mi się w pamięć i pomimo jego błędów nie potrafię się mocno na niego gniewać. Wsiadaliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę terenu Lordów.

-Grzesiu to na pewno odpowiedni sposób?

-Nie mam wyboru jak porozmawiać z nim w siedzibie jeśli tam jeszcze jest. Postawię go w postawionej sytuacji, a właśnie napisz do brata, że jedziemy.

-Okey - powiedziałem i wziąłem od niego telefon znajdując od razu brata Grzesia, a następnie napisałem do niego zapytanie odnośnie Morte i, że jedziemy. Od razu zrozumiał iż piszę ze mną więc całą drogę powrotną praktycznie z nim przepisałem. Jednak gdy zaparkował w garażu złapał mnie mocny stres przed tym co ma być. Wysiadłem niepewnie z auta zamykając drzwi za sobą. Grzesiu wziął głęboki wdech i wydech. Teraz zobaczyłem po nim iż również mocno się stresuje co ja. Stanąłem pośrodku schodów gdyż lęk nie pozwolił mi zrobić korku w przód. Nie bałem się o to, że ja ucierpię tylko co Grześ będzie musiał znowu przechodzić.

-Co się stało? - zapytał zmartwiony Grzesiu, ale po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie.

-Nie zrobi ci krzywdy co nie?

-Nie wiem Erwiś, ale dopóki nie porozmawiam z nim to nie przekonam się czego oczekuje - odpowiedział patrząc się w moje oczy i stwierdziłem iż boję się, bo byłoby kłamstwem jakbym powiedział iż nie odczuwam lęku. -Nie musisz iść. Sam to załatwię - gdy to powiedział pokręciłem sprzecznie głową. Nie zostawię go w chwili próby, bo sam nie zostawię go gdyż chciałem być blisko aby nie bał się.

-Idziemy razem - rzekłem omijając go i otwierając gigantyczne ciężkie drzwi do siedziby. Szliśmy przez korytarz i czułem ten klimat strachu. Mimo iż było tu przytulnie to wiedza, że tam jest Morte wystarczała aby bać się już.  Stanęliśmy przed drzwiami i czułem jak moja pewność znika jak i chyba Grześka, ale zapukał do drzwi z dumnie, wysoko podniesioną głową wszedł do sali, a ja za nim starając się jakoś sensownie wyglądać aby nie było widać po mnie lęku.

-Syn marnotrawny wrócił - warknął mężczyzna zerkając na nas znad papierów i w powietrzu unosiła się aura zła.

-Wróciłem, ponieważ trzymają mnie obowiązki, które muszę wykonywać - odpowiedział tak spokojnie i stał jak posąg mając założone ręce do tyłu.

-Powiesz mi co mam zrobić? - zapytał opierając głowę o ręce oparte o stół  - aby nie skazać ciebie i twojego chłopaka - pokazał palcami cudzysłów gdy z jego ust wydobywała się kpina i jad - na karę śmierci? - gdy to usłyszałem aż zrobiło mi się trochę słabo.

-Nie zmienisz mojej decyzji i będziesz musiał tolerować to iż jestem inny - postawił warunek swojemu ojcu nie zmieniajac w ogóle swojej postawy aż zacząłem kątem oka podziwiać jego wytrwałość - Nie zrezygnuję z Erwina - rzekł pewnym tonem głosu i nagle objął mnie wokół pasa dłonią, a ja niewiele myśląc wtuliłem się w jego bok.

-Przedyskutujemy ten temat jeszcze na spokojnie gdy nie będzie złości między nami - powiedział nagle zmieniając ton głosu, ale zerkał na nas z zainteresowaniem i pogardą.

-Czyli będziesz tolerować mnie i mojego partnera? - zapytaj mój chłopak chcąc wiedzieć i w sumie ja też chciałem.

-Nie chce was widzieć gdziekolwiek razem śliniących się inaczej będziecie mieć przejebane! - warknął, ale nie zaprzeczył na pytanie mego chłopaka. Zerknął na mnie Monte i chyba nas obu zastanawiało to czy dobrze słyszymy.

-Dobrze? - mruknął brunet zerkając na swojego ojca, który wydawał się być zły, ale z drugiej strony rozluźniony. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie weszła pani Vida.

-Dzięki bogu - przytuliła syna do siebie - proszę nigdy czegoś mi tak nie róbcie - po chwili objęła i mnie.

-Weź ich do góry Tilio. Zaraz będę miał spotkanie.

-Dobrze kochanie - odpowiedziała i popchnęła nas do wyjścia, a my wyszliśmy z pomieszczenia.

-Mamo? Co się stało z ojcem? - spytał cicho Monte.

-Porozmawialiśmy trochę z ojcem. Postara się on nie ingerować aż tak w was, ale tylko będziecie musieli wysłuchać warunków.

-Jakich warunków? - zapytałem nie za bardzo rozumiejąc czego od nas mężczyzna chce.

-To później dowiecie się o tym - odpowiedziała cicho i nawet nie wiem jak znaleźliśmy się w kuchni, a kobieta dała nam obiad do jedzenia.

-Dziękujemy - mruknęliśmy w tym samym czasie więc uśmiechnąłem się do Monte. Zjedliśmy obiad w towarzystwie jego mamy i czułem delikatny niepokój. Jego ojciec mógł wszystko od nas chcieć i tego się obawiałem. Zabić mogłem to nie było problemem, ale problemem było to dla Grzesia i westchnąłem cicho obawiając się tego co będzie nas czekać. Spojrzałem na niego kątem oka i złapałem go za dłoń splatając nasze dłonie razem. Uśmiechnął się delikatnie do mnie, a ja odwzajemniłem gdyż czekaliśmy jak na skazanie jak na dywaniku u dyrektora. Po godzinie do domu przez drzwi tarasowe wszedł Duarte, a wraz z nim wszedł Marco.

Co teraz będzie z nimi?
Co wymagać będzie Duarte?

2473 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro