Powrót do lordów
Witam wszystkich serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Jestem po rozmowie chyba nie było tak źle, ale nic nie wiem. W poniedziałek pani będzie dzwonić do mnie czy się dostałam czy też nie.
Cóż nie liczę na wiele, ale mam nadzieję, że będzie dobrze.
Co tam u was? Jak tam dzionek? Tylko u mnie jest -11 stopni?
Życzę wam miłego dzionka<3
Perspektywa Erwina
Obudziłem się sam w łóżku, a miejsce obok mnie było zimne i nawet nie naruszone jakby w ogóle nie spał ze mną. Drzwi do balkonu były uchylone. Podniosłem się do siadu i przetarłem oczy rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu swojego partnera, ale nie było go. Westchnąłem cicho rozciągając się aż strzeliło mi w krzyżu. Zsunąłem się z łóżka i ubrałem spodnie, które były położne wraz z koszulą na hamaku. Monte jak zawsze pomyślał o wszystkim. Ubrałem się szybko i powoli wyszedłem z pokoju kierując się na dół. Od razu usłyszałem przyciszone głosy wuja i Grzesia, ale były one podniosłe i nie podobało mi się to. W ciszy przysłuchiwałem się ich wymianie słów i czułem jak krew zaczyna mi buzować w żyłach.
-Wywiązałem się ze wszystkich obietnic, które ci złożyłem. Chciałem abyście byli tylko bezpieczni! Ty nie wywiązałeś się z jednej obietnicy o którą cię prosiłem - słuchałem tego z zaciśniętymi rękami w pięści - Zaufanie Chak - warknął i nie mogłem dużej tego słuchać więc wtargnąłem w ich rozmowę.
-Co tu się dzieje? - powiedziałem chcąc dowiedzieć się o co tu chodzi. Zauważyłem jak Grzesiu się spina niespokojnie więc spojrzałem na wujka.
-Nic misiu kolorowy!
-Jakie obietnice? - spytałem nie ukrywając złości iż coś znów mnie omija ważnego.
-Te, które musiałem złożyć twojemu pseudo wujkowi - prychnął brunet i zdziwił mnie trochę tym gdyż widziałem o tym, że Kui kazał mnie bronić - gdy on nie dotrzymał jednej.
-Wujku o co tu chodzi? - zmrużyłem oczy patrząc się to na mężczyznę to na partnera. Wybuchłem i to bardzo, ale ramiona Grzesia uspokoiły mnie lecz nie na długo.
-Monte nie jesteś winny tego - odezwałem się, ale on mnie wypuścił z objęć przez to poczułem jak robi mi się zimno bez jego ciepłych ramion.
-Jestem winny jak widać - odparł wycofując się ode mnie widziałem w jego oczach poczucie winy, które starał się ukryć - ja muszę to wszystko przemyśleć - powiedział cicho kierując się do wyjścia z domu. Wmurowało mnie i nie potrafiłem się ruszyć co tylko mogłem zrobić to krzyknąć aby nie odchodził.
-Monte! - ale on poszedł i nie stanął nawet zostawiając mnie samego z mącicielem. - Dlaczego Kui? Dlaczego i ty musisz mu mieszać?!
-Nie chciałem aby tak wyszło - rzekł ze spuszczoną głową.
-Wujku coś ty mu powiedział? - spytałem mrużąc powieki. Byłem zły na niego, ale z drugiej strony starałem się stanąć po stronie Grzesia. Miał rację iż kłótnia teraz między nami na terenie gdzie wróg tylko czeka aż się potkniemy, zaatakuje to błąd.
-Rozgryzł mnie jak to zawsze bywa - westchnął - miał rację iż szukałem w książkach oraz w prawie sposobu aby pozbyć się Lordów, a nie pomóc mu.
-Co chciałeś zrobić? - spytałem powoli rozumiejąc, dlaczego Grzesiu się zdenerwował - Przecież nie możemy pozbyć się jego rodziców!
-Zrozumiałem to gdy powiedziałeś mi o tym iż planujesz z nim swoją przyszłość - mruknął drapiąc się po karku - gdy zrozumiałem iż będą twoimi teściami, a nasze mafię będą musiały się jakość dogadać w tej sprawie.
-Jednak nadal szukałeś wyjścia gdzie Monte nie było? - spytałem patrząc się na niego z wymalowanym smutkiem na twarzy zwiedziony jego postawą.
-Tak - mruknął i podszedł do mnie - misiu kolorowy wybacz mi.
-To nie mnie powinieneś przepraszać tylko Grzesia! Poczuł się winny tej kłótni! Powinniśmy go wspierać.
-Tak wiem - westchnął przecierając twarz dłonią - żałuję, ale ty musisz mi wybaczyć najpierw.
-Yhym - mruknąłem i zacząłem do Grzesia wypisywać, ale nie odpisywał mi.
-Wiesz gdzie jest?
-Nie - pokręciłem głową na boki martwiąc się mocno, bo wiedziałem iż Grześ miał odpocząć tutaj, a jak na razie jest jeszcze gorzej niż wcześniej.
-Mam wysłać Landrynki?
-Nie - pokręciłem sprzecznie głową czując smutek, który mnie pochłaniał. Jak ja mam mu pomagać i być jego podporą skoro dzieje się coś takiego, a on ucieka. Usiadłem na kanapie chowając twarz w dłoniach wzdychając ciężko.
-To Gregory Montanha on sobie poradzi - powiedział cicho, ale sam słyszałem w jego głosie zwątpienie.
-Nie wierzysz w to co mówisz. W końcu sam widzisz w jakim on jest w stanie psychicznym.
-Tak - westchnął i przysiadł się do mnie, a nawet nie wiem kiedy delikatnie objął minie i przyciągnął do siebie. Wtuliłem się w niego. Poczułem się przybity tym wszystkim i bałem się o mego partnera. Nagle mój telefon zaczął dzwonić więc odebrałem na szybko wyrywając się z uścisku Kuia.
-Halo?! - powiedziałem odbierając.
-Hej Erwin - usłyszałem głos Hanka więc zmarszczyłem brwi.
-Zgarnąłem do siebie Grzesia. Zostanie ze mną na godzinę może dwie, bo usnął mi w radiowozie - gdy to odpowiedział odetchnąłem z ulgi i usiadłem na kanapie z powrotem.
-Dziękuję Hank - westchnąłem cicho z ulgą.
-Grzesiek jest zmęczony tym wszystkim. Kłótnie nie są to jednak najlepszy teraz wybór. Nie pomagają mu z tym.
-Wiem przepraszam - westchnąłem - zajmujesz się nim?
-Na spokojnie nie masz co się martwić! Za ten czas może zajmijcie się czymś produktywnym aby pomóc mu, a nie utrudniać mu tego.
-Wiem, wiem - mruknąłem - dziękuję Hank za to, że jesteś.
-Nie ma za co - odpowiedział - spędzi ze mną kilka godzin na służbie może trochę się rozluźni i będzie lepiej z nim.
-Oby - rzekłem cicho wzdychając - jak coś to dzwoń do mnie.
-Na spokojnie. Do później może - rozłączył się więc spojrzałem na wujka do którego czułem delikatną urazę, ale widziałem iż nie pozbędzie z siebie tych wszystkich mącicielskich gierek w których żyje.
-Jest z Hankiem? - zapytał zainteresowany, a w jego oczach widziałam zmartwienie. Chociaż nie wiedziałem czy jest one prawdziwe czy też nie.
-Tak - odparłem, a on podniósł się z kanapy.
-Erwin nie chcę kłótni między nami - rzekł nagle - jesteśmy Mokotowem i powinienem cię poinformować o tym co planuje, a odrzuciłem cię w bok gdyż sądziłem, że za bardzo przywiążesz się do jego rodziny. Nie myliłem się odnośnie tego, ale nie wziąłem pod uwagę tego iż Montanhie może zależeć na nich.
-Gdyby nie zależało to, by nie stawał na przeciwko mnie gdy celowałem do Morte. Kocha ich i dlatego jest tak bardzo rozdarty, bo jesteśmy po przeciwnych stronach medalu - westchnąłem ciężko i ruszyłem w stronę schodów.
-Mój błąd i zapłacę za niego misiu kolorowy - oznajmił bardzo pewnym tonem głosu. Jego wzrok był pełen nadziei i zrozumienia.
-Mam nadzieję wujku - wyszeptałem idąc do góry aby zaszyć się w pokoju nim nie będzie śniadanie. Jednak stwierdziłem w połowie drogi iż pójdę do Dorianka i coś po robimy razem. Wpadłem do jego pokoju i zobaczyłem jak śpi rozłożony na łóżku więc wziąłem poduszkę w dłoń i niewiele myśląc wskoczyłem na łóżko, a następnie zacząłem go okładać nią. Chłopak odskoczył w bok niezbyt przytomnie i odrzucił swoją poduszkę, którą miał pod głową w moją stronę. - Wstawaj Dorek!
-Wypierdalaj do spania! - krzyknął chowając twarz w materacu. Zaśmiałem się i zacząłem okładać go poduszką w dalszym stopniu.
-Wstaaaaaawaj!
-Idź do Grześka! - warknął łapiąc moją poduszkę w swoje dłonie i uderzył mnie nią w twarz. Zaśmiałem się, a między nami zaczęła się walka na poduszki z pierzem. Nie wiem nawet kiedy opadłem z sił, a Dorian złapał mnie i przygniótł swoim ciałem.
Śmiałem się próbując uwolnić, ale byłem definitywnie za słaby na to.
- I co teraz?
-Puść mnie noooo - powiedziałem ledwo oddychając ciężko.
-Co chciałeś?
-Po robimy coś? - spytałem się go, a on uśmiechnął się słabo.
-Co chcesz robić w takim razie? - zapytaj kolejny raz, a ja wzruszyłem ramionami. - Aha czyli ja mam wymyśleć?
-Tak - odparłem ciesząc się iż nie odrzucił mnie teraz i stara się znaleźć czas dla mnie mimo takiej wcześniej godziny. Chociaż może lepiej abym nie pokazywał mu, która jest teraz godzina.
-Pogramy na konsoli w salonie? - zapytał z uśmiechem schodząc ze mnie.
-Jasne - kiwnąłem z chęcią głową przynajmniej to jakieś zajęcie dla mnie i nie będę musiał myśleć o tym jak czuje się Grzesiu oraz czy wszystko z nim w porządku.
-Nie ma Grześka? - zadał tak nagle te pytanie, a ja kiwnąłem niepewnie potwierdzająco głową - Przez kłótnie?
-Słyszałeś?
-No twój krzyk był dosyć donośny - odparł - ale reszta śpi więc chodź zagrajmy aby znaleźć ci zajęcie!
-Dzięki braciszku - uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił mój uśmiech. Z torby wyciągnął czarne spodnie i podkoszulkę, a po chwili zeszliśmy na dół do salonu. Rozłożyliśmy się na dywanie i dopięliśmy pady do konsoli. Po chwili graliśmy w wyścigówki, które nas pochłonęły, a do oglądania naszych rywalizacji powoli zbierała się widownia na kanapie. Zjedliśmy na szybko śniadanko i zrobiliśmy turniej o wygranę, którą jeszcze nie zdecydowaliśmy czym będzie, ale głównie chodziło o zabawę. Nagle Dorian odszedł więc spojrzałem za nim chcąc przekonać się kto do niego dzwoni.
-Erwin przez ciebie jest niespokojny! - warknął do słuchawki więc od razu podłapałem to iż rozmawia z Grześkiem. Przeskoczyłem przez kanapę i ruszyłem do Dorka.
-Daj mi go! Proszę daj! - chciałem wziąć od niego telefon, ale on go podniósł do góry więc nie dał mi wyboru aby spróbować dosięgnąć.
-Erwin nie mogę - powiedział cicho.
-Proszę - mruknąłem smutnym wzrokiem patrząc się na niego.
-Dobra - westchnął poddając się i podając mi telefon.
-Grzesiu?! - zapytałem zmartwionym tonem głosu.
-Przepraszam, ale oddasz telefon Dorianowi? Porozmawiamy jak wrócę - usłyszałem z jego ust ciche wypuszczenie powietrza, a moja energia nagle zniknęła. Zmarniałem i odpowiedziałem mu cicho zrezygnowanym tonem głosu.
-Dobrze - oddałem telefon do brata i doszedłem do kanapy na której usiadłem chowając twarz w kolanach.
Kątem oka widziałem jak Dorian się zbiera więc pewnie jechał po niego, ale nie miałem pewności do tego. Jednak gdy wyszedł sam wymknąłem się z domu i stanąłem na podjeździe patrząc się tępym wzorkiem w stronę bramy. Chciałem na niego poczekać bez względu na to czy będzie zły czy wręcz przeciwnie. Po kilkunastu minutach jak nie po godzinie stania w miejscu zauważyłem wóz Doriana z którego wysiadł Monte. Zerknąłem w jego oczy i zastanawiałem się nad tym jakbym mógł mu pokazać iż zależy mi bardzo na nim. Po chwili rozterek rzuciłem się w jego ramiona i schowałem twarz w jego klatce piersiowej, a on objął mnie bardziej.
-Przepraszam - wyszeptał do mojego ucha i oparł głowę o moje włosy. Wziąłem głęboki wdech i wydech starając się nie rozkleić. Oczywiście zgodziłem się abyśmy wrócili na teren Lordów mimo iż miałem wielką nie chęci do powrotu, ale nie mogłem powiedzieć za dużo w sumie aby nie było więcej problemów z Grzesiem. Pożegnałem się przytulasem z rodziną mając nadzieję, że nie będzie komplikacji. Kui nie podszedł do nas widząc wzrok Grzesia. Sam w sumie bałbym się teraz do niego podejść będąc w skórze Kuia, biorąc pod uwagę to iż trzymał rękę na kaburze. Nie ufał mu i mimo tego, że też nie chciałem to ostatni czas mocno wbił mi się w pamięć i pomimo jego błędów nie potrafię się mocno na niego gniewać. Wsiadaliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę terenu Lordów.
-Grzesiu to na pewno odpowiedni sposób?
-Nie mam wyboru jak porozmawiać z nim w siedzibie jeśli tam jeszcze jest. Postawię go w postawionej sytuacji, a właśnie napisz do brata, że jedziemy.
-Okey - powiedziałem i wziąłem od niego telefon znajdując od razu brata Grzesia, a następnie napisałem do niego zapytanie odnośnie Morte i, że jedziemy. Od razu zrozumiał iż piszę ze mną więc całą drogę powrotną praktycznie z nim przepisałem. Jednak gdy zaparkował w garażu złapał mnie mocny stres przed tym co ma być. Wysiadłem niepewnie z auta zamykając drzwi za sobą. Grzesiu wziął głęboki wdech i wydech. Teraz zobaczyłem po nim iż również mocno się stresuje co ja. Stanąłem pośrodku schodów gdyż lęk nie pozwolił mi zrobić korku w przód. Nie bałem się o to, że ja ucierpię tylko co Grześ będzie musiał znowu przechodzić.
-Co się stało? - zapytał zmartwiony Grzesiu, ale po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie.
-Nie zrobi ci krzywdy co nie?
-Nie wiem Erwiś, ale dopóki nie porozmawiam z nim to nie przekonam się czego oczekuje - odpowiedział patrząc się w moje oczy i stwierdziłem iż boję się, bo byłoby kłamstwem jakbym powiedział iż nie odczuwam lęku. -Nie musisz iść. Sam to załatwię - gdy to powiedział pokręciłem sprzecznie głową. Nie zostawię go w chwili próby, bo sam nie zostawię go gdyż chciałem być blisko aby nie bał się.
-Idziemy razem - rzekłem omijając go i otwierając gigantyczne ciężkie drzwi do siedziby. Szliśmy przez korytarz i czułem ten klimat strachu. Mimo iż było tu przytulnie to wiedza, że tam jest Morte wystarczała aby bać się już. Stanęliśmy przed drzwiami i czułem jak moja pewność znika jak i chyba Grześka, ale zapukał do drzwi z dumnie, wysoko podniesioną głową wszedł do sali, a ja za nim starając się jakoś sensownie wyglądać aby nie było widać po mnie lęku.
-Syn marnotrawny wrócił - warknął mężczyzna zerkając na nas znad papierów i w powietrzu unosiła się aura zła.
-Wróciłem, ponieważ trzymają mnie obowiązki, które muszę wykonywać - odpowiedział tak spokojnie i stał jak posąg mając założone ręce do tyłu.
-Powiesz mi co mam zrobić? - zapytał opierając głowę o ręce oparte o stół - aby nie skazać ciebie i twojego chłopaka - pokazał palcami cudzysłów gdy z jego ust wydobywała się kpina i jad - na karę śmierci? - gdy to usłyszałem aż zrobiło mi się trochę słabo.
-Nie zmienisz mojej decyzji i będziesz musiał tolerować to iż jestem inny - postawił warunek swojemu ojcu nie zmieniajac w ogóle swojej postawy aż zacząłem kątem oka podziwiać jego wytrwałość - Nie zrezygnuję z Erwina - rzekł pewnym tonem głosu i nagle objął mnie wokół pasa dłonią, a ja niewiele myśląc wtuliłem się w jego bok.
-Przedyskutujemy ten temat jeszcze na spokojnie gdy nie będzie złości między nami - powiedział nagle zmieniając ton głosu, ale zerkał na nas z zainteresowaniem i pogardą.
-Czyli będziesz tolerować mnie i mojego partnera? - zapytaj mój chłopak chcąc wiedzieć i w sumie ja też chciałem.
-Nie chce was widzieć gdziekolwiek razem śliniących się inaczej będziecie mieć przejebane! - warknął, ale nie zaprzeczył na pytanie mego chłopaka. Zerknął na mnie Monte i chyba nas obu zastanawiało to czy dobrze słyszymy.
-Dobrze? - mruknął brunet zerkając na swojego ojca, który wydawał się być zły, ale z drugiej strony rozluźniony. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie weszła pani Vida.
-Dzięki bogu - przytuliła syna do siebie - proszę nigdy czegoś mi tak nie róbcie - po chwili objęła i mnie.
-Weź ich do góry Tilio. Zaraz będę miał spotkanie.
-Dobrze kochanie - odpowiedziała i popchnęła nas do wyjścia, a my wyszliśmy z pomieszczenia.
-Mamo? Co się stało z ojcem? - spytał cicho Monte.
-Porozmawialiśmy trochę z ojcem. Postara się on nie ingerować aż tak w was, ale tylko będziecie musieli wysłuchać warunków.
-Jakich warunków? - zapytałem nie za bardzo rozumiejąc czego od nas mężczyzna chce.
-To później dowiecie się o tym - odpowiedziała cicho i nawet nie wiem jak znaleźliśmy się w kuchni, a kobieta dała nam obiad do jedzenia.
-Dziękujemy - mruknęliśmy w tym samym czasie więc uśmiechnąłem się do Monte. Zjedliśmy obiad w towarzystwie jego mamy i czułem delikatny niepokój. Jego ojciec mógł wszystko od nas chcieć i tego się obawiałem. Zabić mogłem to nie było problemem, ale problemem było to dla Grzesia i westchnąłem cicho obawiając się tego co będzie nas czekać. Spojrzałem na niego kątem oka i złapałem go za dłoń splatając nasze dłonie razem. Uśmiechnął się delikatnie do mnie, a ja odwzajemniłem gdyż czekaliśmy jak na skazanie jak na dywaniku u dyrektora. Po godzinie do domu przez drzwi tarasowe wszedł Duarte, a wraz z nim wszedł Marco.
Co teraz będzie z nimi?
Co wymagać będzie Duarte?
2473 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro