Porachunki
Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!
No nici z stażu nie wzięła mnie czyli dalej nie ma pracy nie dziwne że Ferdek mówił iż w tym kraju nie ma pracy z jego wykształceniem :c
Jak tam u was zaczyna się dzień?
Jakieś plany na dziś?
Ja w sumie nie mam nic do roboty oprócz pisania rozdziału.
Jutro wpada rozdział do HSW!
Wesołych walentynek dla wszystkich którzy obchodzą je bądź też nie :3
Życzę wszystkim miłego dzionka
Perspektywa Grzesia
Siedziałem u siebie w pokoju i nie dowierzałem w to co się właściwie wydarzyło. Nie rozumiałem tego, dlaczego tak nagle zaprzestał walki. To nie jest podobne do Montanhy tym bardziej do ojca, który zawszę wszystko prowadził do końca dopóki nie zwyciężył. Westchnąłem ciężko patrząc się w niebo, które powoli mieniło się wieloma barwami. Erwin poszedł się myć i choć chciałem iść do niego to wiedziałem iż nie mogę. Wziąłem głęboki wdech i wydech nie wiedząc co powinienem zrobić. Musiałem szybko znaleźć sposób aby uwolnić się z tego aby Erwin nie musiał dłużej wytrzymywać mego ojca. Życie tutaj było inne w końcu to było coś ala wieś ala miasto i chociaż czułem się tutaj bardzo dobrze to jednak tęskniłem za tym co było. Chciałem aby ojciec mnie zaakceptował jak mama czy brat, ale wiedziałem iż nie zrobi tego. Erwin dla niego był tylko problemem niż kimś kto zyska jego uznanie. Spuściłem głowę w dół i patrzyłem w drzewo przed siebie. Mógłbym się wymknąć, ale nie mogłem. Ojciec w każdej chwili mógł wbić mi do pokoju sprawdzając czy na pewno nie jestem z siwowłosym. Nie wiedziałem co powinienem zrobić aby dobrze postąpić. Kui mąci i nie chce tak naprawdę pomóc mi, a udaje iż pomaga szukając prawdy do swoich własnych potrzeb. Natomiast ojciec chciałby najchętniej wyzbyć się Mokotowa. Gdzie tu szukać porozumienia i rozsądku gdy dwie grupy się nienawidzą. Nie wiem ile tak stałem opary o barierkę aż do mojego pokoju ktoś nie wszedł. Zerknąłem w tył i zauważyłem ojca, który uśmiechnął się do mnie swoim zwycięskim uśmieszkiem, którego nienawidziłem.
-Co chcesz ode mnie? - spytałem cicho, a on podszedł do mnie i oparł się o barierkę tuż obok.
-Czy muszę coś chcieć aby z tobą porozmawiać?
-Bez celu to nie jest realne abyś tu sam przyszedł - mruknąłem cicho widząc kątem oka jaki jest spokojny, a przede wszystkim nie ma na sobie maski idealnego mężczyzny i lidera Lordów. Spojrzał na mnie i poklepał mnie po ramieniu.
-Chodź przejedziemy się - powiedział i zdziwił mnie tymi słowami skierowanymi w moją stronę, ale nim przemyślałem to ruszył w stronę drzwi w moim pokoju.
-Czym i gdzie? - spytałem nie za bardzo rozumiejąc, dlaczego nagle wyskoczył z taką propozycją, a nie inną.
-Tym - w jego palcach zauważyłem kluczyki których nie widziałem całkiem długi czas. Poczułem jak na mojej skórze pojawia się gęsia skóra widząc moje kluczyki do kochanej veci, która siedziała w garażu od ponad dwóch miesięcy.
-Naprawdę? - kiwnął potwierdzająco głową więc ruszyłem za nim czując ekscytację w serduszku, a on uśmiechnął się szeroko gdyż ruszyłem za nim bez pytań. Nie byłoby więcej okazji z pewnością na to aby wyjechać swoją corvettą z garażu. Wziąłem szybki głęboki wdech i wydech, idąc za trochę wyższym mężczyzną ode mnie. Zastanawiało mnie jednak nadal co on chce i z tyłu głowy paliła mi się czerwona lampka, ale zaślepiało ją to iż mogę usiąść za kierownicą mego kochanego samochodu.
-Dokąd się wybieracie?
-Muszę coś jeszcze załatwić i Gregory mi w tym pomoże - powiedział ojciec, a ja niechętnie potwierdziłem słowa ojca nie za bardzo to widząc, chociaż to wyjaśniało, dlaczego tak bardzo chciał mnie wyciągnąć na zewnątrz.
-Tylko uważajcie na siebie - powiedziała mama i pogłaskała mnie po głowie.
-Spokojnie słonko nic mu nie zrobię - odpowiedział całując mą rodzicielkę w policzek. - Idziemy! - zwrócił się do mnie, a po chwili ubrałem buty i wyszliśmy z willi od razu skierowaliśmy się do garażu aby wsiąść do samochodu i wyjechać z terenu Lordów. Gdy drzwi od garażu się otworzyły, a moim oczom ukazała się moja vecia. Z tęsknym wzrokiem podszedłem do niej i pogłaskałem po masce.
-Gdzie jedziemy? - spytałem cicho zmartwiony tym gdzie stara się mnie wywieźć.
-Tam gdzie cię poprowadzi intuicja - odparł rzucając w moją stronę kluczyki. Zdziwiony złapałem je sprawnie mimo iż raczej nie powinienem prowadzić.
-Ja mam prowadzić? - zapytałem aby dowiedzieć się czy dobrze rozumiem.
-Tak - rzekł i wsiadł na miejsce pasażera więc ja usiadłem na miejscu kierowcy odpalając wóz i słysząc ten cudowny ryk silnika. Po chwili wyjechaliśmy za teren i ruszyłem w stronę lasów. Nie chciałem jechać w środek samego miasta, ponieważ to była głupota. Miałem oznaczenia policyjne jak i malowanie mej Corvetty więc nie chciałem ryzykować za bardzo czymś co mogłem potem wstępnie żałować. Zerknąłem w stronę ojca, który oparty grzecznie siedział na czarnym fotelu.
-Hm? - mruknąłem w jego stronę zastanawiając się, dlaczego pozwala mi na coś takiego i gdzie jest haczyk w jego zachowaniu.
-O co chodzi? - zapytał się mnie, a ja prowadziłem dosyć szybko vecie, delikatnie wprowadzając ją w delikatne drifty, ponieważ wcześniej godzinę kropiło i asfalt nadal był trochę mokry.
-Dlaczego pozwalasz mi na to i czego oczekujesz? - spytałem mrużąc powieki, bo naprawdę coś tu nie grało - Gdzie jest haczyk?
-Dlaczego musisz być taki podejrzliwy względem mnie? - odparł na moje pytanie, pytaniem.
-Ponieważ od początku mojego pobytu tutaj nigdy nic szczerze nie powiedziałeś chyba, że chodziło o mafię to tak.
-Ponieważ ty nie byłeś szczery wobec mnie!
-Nie tato - mruknąłem - byłem wobec ciebie tak szczery jak tylko mogłem i odmawiałem ci, bo prawdzie nie chciałem zdradzać informacji. Nie jestem sprzedajną kurwą - warknąłem mocniej zaciskając palce na kierownicy mego wozu.
-Broniłeś czegoś co nie miało prawa bytu!
-A teraz dalej nie ma? Przyjechali po mnie nie wiedząc czy nawet żyje! Wiesz jak trudno było mi się ukrywać przed Hankiem?! - prychnąłem oburzony tym co skierował w moją stronę.
-Chcesz powiedzieć, że wtedy.
-Tak specjalnie nie byłem w siedzibie i specjalnie uciekłem aby on mnie nie rozpoznał. By chronić jego, siebie i was! - powiedziałem skupiony na drodze przed sobą jednak czułem na sobie ten wzrok.
-Czyli jakby on się dowiedział, że żyjesz?
-To prawdopodobnie Mokotów rozniósł by wszystko aby mnie zabrać. Jedynie żyjesz, bo ja stawiłem się za tobą - mruknąłem cicho, ale czułem w sobie złość i smutek, które mieszały się ze sobą - gdybym tego nie zrobił Erwin by cię rozstrzelał tam i teraz.
-On? - zaśmiał się - Przecież on nawet nie wygląda aby mógł kogoś rozstrzelać bądź zranić!
-Serio? - prychnąłem kpiąco z ojca - Kilka razy prawie mnie zabił bez powodu i myślisz, że nie zrobiłby tego z tobą? - zerknąłem na niego i zauważyłem szok na jego ustach.
-To co tak naprawdę cię łączy z nim skoro ci coś takiego robił?! - szok i niedowierzanie było po nim widać aż za bardzo, a ja westchnąłem ciężko zastanawiając się czy stosowne jest powiedzenie prawdy, a może jednak z kłamanie.
-Dla miłości robi się dużo rzeczy i dużo wybacza oraz stara znaleźć się kompromis - powiedziałem cicho patrząc się zmarnowanym wzrokiem przed siebie gdyż wiedziałem iż nie zaakceptuje tego i choć mogłem mu mówić jakie to cudowne uczucie to wiedziałem iż nie uwierzy w coś takiego.
-Gdzie ty widzisz kompromis w tym, że chciał cię zabić?!
-Święty też nie byłem! - warknąłem na jego podniesiony głos. - Dociekałem za dużo i trochę mnie to zgubiło. Jednak nie żałuję jednej rzeczy iż go poznałem! Nigdy nie zapomnę tego i będę walczyć bez względu na to co masz mi do powiedzenia.
-Chcesz mi powiedzieć, że to prawdziwe? Przecież to nie ma sensu! Mężczyzna z mężczyzną!
-Dla mnie ma sens iż mogę kochać go bezgranicznie, a on mnie.
-Zostawi cię dla kobiety! Zobaczysz!
-Ufam mu tato i nie sądzę aby to zrobił - rzekłem pewnym głosem gdyż byłem pewny, że nie zostawi mnie nigdy. Przybył po mnie w końcu taki kawał drogi ryzykując tak wiele.
-Ja mu nie ufam - warknął zły.
-Jeśli chcesz abyśmy się kłócili o Erwina. Nie mam zamiaru - rzekłem spokojnie - nie zrezygnuje i tyle jeśli o to ci chodziło. Nie zniechęcisz mnie, bo ja go kocham.
-Jesteś zaślepiony! - burknął, a ja wziąłem głęboki wdech i wydech aby nie wybuchnąć na niego.
-Jestem zakochany nie zaślepiony! Sam też byłeś gdy byłeś młodszy, a masz pretensje do mnie?
-Bo to mężczyzna - przeczesał włosy do tyłu - to nie wypada!
-Mama mówi iż nie ważne jest to w kim, ale jak bardzo - rzekłem i stanąłem przy drodze na poboczu - czego ode mnie oczekujesz?
-Że wyjdziesz za kobietę i przejmujesz mafię! - powiedział mrużąc powieki i patrząc się na mnie. Zacząłem stukać w kierownicę zastanawiając się co powinienem odpowiedzieć na jego słowa.
-Nie mogę tego zrobić - spojrzałem na niego i oparłem głowę o kierownicę.
-Przeszedłeś inicjację! Wszystko by być Lordem! Nie masz prawa się wycofać, bo łączy się z śmiercią!
-Wiem - mruknąłem i zerknąłem w stronę lasu - jednak nie jestem w stanie zrobić tego co oczekujesz. Kocham wyłącznie Erwina, ale wiem iż nie spełnię twych wymagań.
-Chcę abyś był następcą co w tym jest złego? Od początku twych narodzin byłeś do tego stworzony!
-Nie sądzę - odparłem wzdychając i podrapałem się po karku odechciało mi się jechać w sumie już. Byłem zmęczony tą rozmową bez sensu, bo nic nie wprowadzała w moje życie tym bardziej ojciec nie będzie chciał zaakceptować mej odmienności.
-Jedź do Rottów miałem odebrać od nich pewną paczkę - oznajmił więc niechętnie włączyłem się do ruchu drogowego, kierując się na teren czerwonych. Dalsza droga minęła w ciszy między nami i była dosyć nieprzyjemna atmosfera. Nie odezwałem się gdyż ojciec widział teraz dokładnie iż nie zrezygnuje choćbym miał umrzeć. Wróciliśmy do domu dosyć późno i nie powiem byłem już znużony przez zmęczenie.
Skierowałem kluczyki w stronę ojca, ale on spojrzał na mnie mierząc mnie wzrokiem od dołu do góry. - Zatrzymaj kluczyki, ale spróbuj mi tylko jeździć wozem po mieście.
-Dziękuję - uśmiechnąłem się słabo do ojca, który chyba starał się jakoś wynagrodzić mi mój ból.
-To twój samochód masz prawo do niego - odpowiedział - radzę ci iść spać, bo jutro jedziemy do białych garniaków.
-Po co? - zapytałem nie za bardzo rozumiejąc dlaczego mieliśmy do nich jechać.
-Miesiąc minął oznacza to iż pora zabrać zapłatę bądź wziąć ludzkie życie - odpowiedział na moje pytanie, a serce na chwilę mi stanęło.
-Czy ja...? - nie dał mi dokończyć.
-Będziesz kosiarzem śmierci tak - oznajmił - obiecałem ci to i dotrzymam obietnicy, nawet jeśli nie chcesz tego - zostawił mnie tak po prostu pośrodku podjazdu. Stałem jak wryty starając się opanować, zacisnąłem ręce w pięści i wziąłem kilka głębokich wdechów. Gdyby nie to iż byłem zmęczony to zapewne bym zniknął w lesie. Niechętnie ruszyłem do drzwi frontowy i wszedłem do nich ściągając buty, a ubierając klapki. Powoli ruszyłem do schodów, ale przy nich zobaczyłem mamę.
-Coś się stało?
-Erwin miał koszmar - oznajmiła, a moje serce zaczęło szybciej bić z obawy o mego diabełka - jest w porządku. Uspokoiłam go.
-Dziękuję mamo - wzdychnąłem z ulgą iż nic się nie stało - czy to było coś... poważnego?
-Koszamar, ale nic takiego szczególnego synku.
-Dlaczego musi się wszystko jebać teraz - warknąłem cicho do siebie i usiadłem na schodach obok mamy.
-Co chciał od ciebie ojciec?
-Nie ważne mamo - mruknąłem cicho nie chcąc aby przejmowała się czymś takim o tej godzinie. W końcu nie chciałem zaplątać jej głowy czymś co będę musiał robić przez ojca, ale nie miałam wyboru. Trzymała mnie umowa, ale i też czułem się zobowiązany do niektórych rzeczy związanych z mafią. Poczułem nagle dotyk ma mojej głowie i podniosłem głowę w górę gdyż odleciałem gdzieś nie wiem gdzie.
-Wszystko w porządku? - spytała się mnie więc uśmiechnąłem się słabo.
-Tak mamo po prostu jestem zmęczony - odparłem wstając z schodów na których siedziałem.
-Na pewno? - uwielbiałem to iż tak bardzo dbała o mnie, ale tu raczej nic nie wskóra więc będę musiał to przetrawić samotnie.
-Tak mamo - ziewnąłem słabo uśmiechając się do niej - pójdę położyć się spać.
-Dobranoc słodkich snów synu.
-Dobranoc mamo - mruknąłem i zacząłem wspinać się po schodach w górę. Od razu podszedłem do pokoju Erwina i zerknąłem dla pewności czy wszystko z nim jest w porządku. Nie żebym nie wierzył mamie, ale chciałem się dla pewności przekonać iż śpi. Uspokoił mnie widok jego słodkiej buźki i lekko rozchylonych warg, ale nie podszedłem do niego, chociaż bardzo chciałem. To trzymałem się z daleka. Zamknąłem delikatnie drzwi od jego pokoju aby go nie obudzić i przeszedłem do siebie aby się rozebrać oraz podłożyć spać. Po chwili byłem w świeżych bokserkach i położyłem się do łóżka. Zastanawiało mnie dlaczego zawsze musiałem nie mieć jakiegoś wyboru. Tym razem jest ciężej, bo nie było to łatwe zadanie. Zabicie kogoś to było definitywnie za dużo dla mnie, ale jak widać nie miałem wystarczającego poczucia winy. Obawiałem się iż ta robota może pogorszyć mój stan, ale nie mogłem zaprzeczyć iż ojciec wszystko przewidział aż za bardzo. Nie wiedziałem co robić aby ocalić Gilberta, bo w końcu to mężczyzna był liderem. Przykryłem się kocem i zamknąłem oczy mając nadzieję, że nie nawiedzą mnie tej nocy koszmary oraz poczucie winny, który mną rządzą i niszczą coraz bardziej. Zamknąłem oczy i nie wiem nawet kiedy odpłynąłem. Byłem zmęczony całym tym dniem oraz kłótniami z ojcem, które nic nie wnosiły, a jedynie dodawały więcej obawy o mego diabełka. Diabełka dla którego byłem gotowy na wiele wyrzeczeń i nie tylko w końcu był moim oczkiem w głowie, które kochałem z całego serca.
Co będzie czekać Gilberta?
Czy Duarte uspokoi się?
2105 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro