Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pora zemsty

Witam serdecznie wszystkich w sobotnim rozdziale!
Co u was? Jakieś plany na weekend?

Dziś kończy się pierwszy segment historii, który miał wprowadzić was ponownie przez historię, która już znacie, ale nie do końca, ponieważ ona ciągle trwa i pędzi do przodu ku końcowi.
Dziś kończy się pewny moment, a zaczyna nowy.
Czy lepszy może gorszy? Musicie sami się przekonać!

Cieszę się, że tyle z was czyta tą książkę i jesteście tutaj od początku<3
Mam nadzieję, że nie zawiodłam was i fabuła nie jest przytłaczająca ani nudna tylko ciekawa i dająca wiele do myślenia!
Życzę wszystkim miłego dzionka!

Perspektywa Pisiceli

Wypuściłem Potato informując go o której będziemy po niego z powrotem.

-I ty myślisz, że co on wie, która jest godzina? - prychnął Dorian na co przewróciłem oczami.

-Ten pies jest mądrzejszy niż ci się zdaje - odparłem - jedźmy na wyznaczone miejsce. Mamy spotkać się z Hankiem.

-Wiem - burknął na co się uśmiechnąłem. Dorian jak zwykle był zbyt porywczy i lubił się wydrzeć, ale no niestety potrzebowaliśmy tutaj być intognito i nie rzucać się w oczy. Najważniejsze jest to aby dowiedzenie się tego po co mamy się z nim spotkać i jakie informacje dla nas ma. Nic nam nie powiedział Kui oprócz tego co mamy zrobić. Z jednej strony rozumiem tą tajemniczość, ale z drugiej strony nie zbyt dobrze to wyglądało iż nic nie wiemy. Ja miałem wątpliwości gdy Lych robił to co kazał mały mąciciel bez zwlekania. Po chwili zaparkował samochodem na parkingu więc wysiadłem z auta. Był to jakiś malutki parking w dosyć spokojniej dzielnicy.

-To tu? - spytałem, a on kiwnął głową na tak więc oparłem się o maskę auta i zostało nam tylko czekanie. Zastanawiało mnie jak radzi sobie Potato i czy nic mu się nie stanie. Wiem, że to mądry psiak, ale no nie za bardzo mi widziało się to aby samego tam go puszczać. Martwiłem się o niego, bo mimo swoich humorków to był wspaniałym towarzyszem.

-Dlaczego od tak zgodziliście się na współpracę?

-Nie powinniśmy rozmawiać o takich rzeczach tutaj - odparłem - jak ktoś się dowie to będziemy mieć przerypane.

-No w sumie racja. Wybacz - odparł, a ja zauważyłem jak jakieś auto wjeżdża na teren parkingu i chowa je do garażu.

-Hank! - uśmiech sam wszedł mi na usta gdy brunet ruszył w naszą stronę. Prawie miesiąc go nie widziałem i stęskniłem się za nim.

-Pisi! - przytulił mnie i uśmiechnął się radośnie - Cieszę się chłopaki z tego, że was widzę.

-Po co nas mąciciel do ciebie wysłał? - zapytał Dorian.

-Mam kilka informacji jak i coś do pokazania - oznajmił i odsunął się ode mnie.

-Co takiego?

-Nie tutaj. Wszystko ma tu uszy i lepiej porozmawiać w czasie jazdy - odparł więc wsiedliśmy do auta i wyjechaliśmy na miasto.

-Więc?

-Lordowie mają wtyki w policji więc dlatego musicie być ostrożni w czasie ataku na Lordów. Nie mogą wezwać pomocy ze strony policji gdyż zastępca szefa ruszy na pomoc.

-A nie z nim jeździłeś przez kawał czasu?

-Tak - odpowiedział na moje zapytanie - dlatego musicie uważać. Kolejną informacją jest to iż załatwiłem sobie wolne na dziś do poniedziałku więc mogę pomóc w ataku.

-Coś jeszcze? - spytał Dorek.

-Przeszedłem wszystkie cmentarze i nigdzie nie było grobu Montanhy - rzekł co mnie zaszokowało.

-W takim razie gdzie jest? - spytałem.

-Może mają kryptę - zasegurował Lych.

-Mało prawdopodobne biorąc pod uwagę to, że jak leciałem raz helikopterem to zauważyłem iż mają spory rejon rolny wraz z zwierzętami - odpowiedział co mnie zmartwiło, bo gdzie w takim razie był pochowany Gregory skoro nie na żadnym z cmentarzy.

-Czyli tak czy siak jesteśmy w wielkiej niewiadomej - odparłem, opierając się o zagłówek fotela - jednak załatwimy to wszystko dziś prawdopodobnie i będziemy mieć spokój ze zemstą. Jak w ogóle wygląda tu służba?

-Ciężko biorąc pod uwagę iż nie wszystkich można zatrzymać gdyż niektórzy mają umowy z policją o nietykalność, a oni nie tykają ich. Trzeba się rozpoznawać i dlatego przez długi czas jeździłem z szefami aby nie zrobić głupot.

-Rozumiem czyli cięższa zabawa niż u nas - mruknąłem.

-Oj tęsknię za swoim Jesterkiem i patrolami z wami oraz wszystkiego co związane z naszym miastem. Tam mafia przynajmniej umie się zachować, a tu wszystkim rządzi jedna mafia i policja też musi się słuchać.

-Co jeśli nie słucha?

-Lordowie zabijają takich - mruknął cicho - trochę za bardzo naraziłem się, ale na szczęście jest dobrze.

-Byłeś u nich? - spytałem z niedowierzaniem.

-Taaaa, ale no Wielki Morte zlitował się nade mną, bo 02 stanął w mej obronie. Jakbym umarł to by miał przejebane u Rileya. Wiesz na wymianę przyjechałem więc nie mogli mnie ruszyć.

-Jaki jest ten Morte? - spytałem ciekawy.

-Na żywo jest przerażający, a jego zimny głos paraliżuje gdy się na ciebie patrzy to czyjesz jakby przeszywał cię lód - powiedział patrząc się na swoje ręce. -Teraz role się odwrócą - uśmiechnął się słabo.

-Miejmy nadzieję - oznajmiłem i odwiedziliśmy sklep aby kupić kilka potrzebnych rzeczy przed tym jak zaczęliśmy wracać do willi. Po drodze oczywiście wypatrywałem Potato chociaż jeszcze kawałek mieliśmy aby w ustalone miejsce odbioru podjechać.

-Co tak wypatrujesz? - spytał Hank.

-Potato szukam - odpowiedziałem szczerze.

-Potato?

-Miał wejść na teren Lordów i zbadać cały teren - westchnąłem cicho z nadzieją patrząc się przez okno.

-To niezbyt odpowiedzialne - stwierdził na co spiorunowałem go wzrokiem. -Stwierdzam fakt, bo oni nie lubią psów.

-Pocieszaj mnie bardziej Hank - mruknąłem i zauważyłem coś siedzącego w krzakach. - Stój Dorian! -  kierowca zahamował gwałtownie, a z krzaków wyleciał Potato. Hank otworzył mu drzwi i jak zobaczył go od razu zaczął go lizać po twarzy.

-Hauhałiła kto jest odważnym psiakiem? - przywitał się z nim.

-Dobry Potato! Załatwiłeś to co miałeś?

-Hauyeee - odparł więc mogliśmy spokojnie wracać do willi. Po kilkunastu minutach zajechaliśmy na teren dawnego Mokotowa i z zakupami ruszyliśmy do środka.

-WRÓCILIŚMY! - wydarł się Dorek i weszliśmy do salonu.

-Hank! - wszyscy rzucili się na swojego porucznika, a ja od razu ruszyłem do pokoju obok gdzie siedział Rightwill i Kui.

-I jak? - spytałem chcąc się dowiedzieć czy Potato na pewno zrobił dobrą robotę.

-Jest dobrze - odparł Sony - mamy to co chcemy i jak chcemy. Są zbyt pewni więc i nie będą się nas spodziewać.

-Rozplanujemy całą akcję i ogłosimy wam plan działania.

-Dobrze - odparłem i wyszedłem z pokoju nie chcąc im przeszkadzać. Teraz od nich będzie zależeć jak udoskonalą cały plan. Gdy wróciłem do salonu widziałem przez szybę drzwi przesuwnych jak Hank rozmawia z Erwinem, który oparł się o ścianę i wyglądał jakby miał zemdleć. Ta informacja z pewnością była dosyć nie przyjemna gdyż nie wiedzieliśmy co stało się z ciałem Montanhy. Jednak chwilowo trzeba było zająć się jedzeniem na obiad aby zjeść pożywnie i przygotować się do wyjazdu po wyjaśnieniu planów.

Perspektywa Erwina

Gdy wrócili nie spodziewałem się, że z nimi będzie Hank. Jednak bałem się co ma do powiedzenia i nie wiedziałem czy chce znać prawdę.

-Erwin możemy porozmawiać? - zwrócił się brązowooki do mnie więc kiwnąłem głową, a on skierował się do wyjścia z salonu na patio. Więc ruszyłem za nim aby przekonać się co ma mi do powiedzenia.

-O co chodzi? - spytałem cicho i stanąłem na przeciw niemu.

-Nie znalazłem jego grobu - powiedział, a ja patrzyłem się na niego. -Nigdzie nie ma go, a sprawdzałem kilka razy. Nie wiadomo gdzie jest. Przykro mi.

-Ja...egh najważniejsze, że próbowałeś - odpowiedziałem cicho mając nadzieję, że jego ciało nie zostało wyrzucone byle gdzie, a w głębi siebie miałem nadzieję na to, że żyje.

-Czuje jednak iż nie za dużo zrobiłem.

-Zrobiłeś więcej niż musiałeś Hank i dziękuję ci za to. Naprawdę nie wiesz ile dla mnie znaczyło to aby tutaj się znaleźć i móc zemścić na Lordach!

-Cieszę się, że mogłem trochę pomóc - mruknął i uśmiechnął się słabo do mnie. Zauważyłem w jego oczach smutek i niepewność.

-Co się stało Hank? - spytałem.

-Chciałbym wierzyć w to co ty wierzysz tak bardzo mocno, ale obawiam się iż nie potrafię przez to iż byłem u Lordów w siedzibie. Nie było tam Herdeiro ani nikogo do niego podobnego oprócz jego brata - gdy padły z jego ust te słowa musiałem oprzeć się o ścianę budynku gdyż zrobiło mi się słabo, a w kącikach oczu czułem łzy, które z dusiłem głęboko w sobie. Właśnie moja nadzieja została zdruzgotana, a płomyk, który się tlił zgasł bezpowrotnie. 

-Rozumiem... więc wszystkich spotka ten sam los co i Grzesia - powiedziałem z zagryzionymi zębami. Miałem ochotę rozwalić wszystko wokół, ale teraz byłoby to tylko głupotą z mojej strony więc wziąłem kilka głębokich wdechów i bez słów wszedłem do środka domu. Trzeba było załatwić sprawę ataku na Lordów. Krwawą zemstę gdzie Morte poczuje się jak mój chłopak. Jednak musiałem poczekać aż zjemy obiad i poinformują nas o swoim planie, który wymyślili. Wstępnie znałem ten plan, ale mieli go dopracować aby wyszło to odpowiedzialnie i profesjonalnie w końcu dwie największe szychy siedzą nad planami. Pomogłem w przygotowaniu pożywienia i czekałem cierpliwie, ponieważ tylko cierpliwość była kluczem do zwycięstwa, mego i wszystkich, którzy biorą udział w zemście. Po wspólnym posiłku. Rightwill i Chak spojrzeli na siebie.

-Mamy wstępny plan - oznajmił Kui i uśmiechnął się do wszystkich.

-Tak jak myśleliśmy dzielimy się na sześć zespołów - powiedział Sony.

-Każdy zespół będzie ktoś kierował. Ja wezmę jeden zespół, Sony drugi, Pisicela trzeci, Vasquez czwarty, Erwin piąty i szósty zespół Capela.

-Rozumiem iż każdy się zgadza? - spytał policjant, a ja po prostu kiwnąłem głową na tak, bo nie miałem nic przeciwko. Resztą również kiwnęła głową na tak.

-Pisicela wraz z grupą Erwina przejdą przez labirynt z starych bunkrów. - oznajmił Kui - Ekipa Pisiceli będzie odpowiedzialna za wejście do środka siedziby Lordów i porwanie samego Morte jeśli będzie on tam, ale raczej powinien. Erwin wy wyeliminujecie patrole. Wszystkich znosimy w jedno miejsce bez broni i potencjalnych rzeczy, które mogłyby uwolnić ich!

-Dobrze - odpowiedziałem miałem nie za dużą robotę, ale Kui pomyślał aby mnie nie wysyłać na pierwszy rzut, bo pewnie bym zastrzelił go na miejscu, a potrzebne były nam informacje.

-Capela i Vasquez wy przedostaniecie się przez drzewo. Capela twoja drużyna ma pomóc Pisiceli w wejściu do środka więc musicie poczekać na nich. Vasquez ty i twoja grupa czyścicie wszystkich z niebezpiecznych rzeczy i pilnujecie. Rozumiecie? - spytał się Rightwill.

-Tak - odpowiedział Dante.

-Nie ma problemu - powiedział Vaski.

-Ja i Rightwill przejdziemy od tyłu, a jak załatwimy wszystko to dołączymy do reszty przy głównej siedzibie. Każdy zna plan?

-Tak! - wszyscy odpowiedzieli, a ja patrzyłem się w swoje dłonie, bo to był ten czas.

-Stroje są podpisane w pokoju obok. Niech każdy się przebierze.

Wstałem od stołu jako pierwszy i ruszyłem do sali ze stołem aby wziąć należący do mnie strój. Wziąłem go i szybko wyleciałem do góry do swojego pokoju. Rozpakowałem z foli strój i od razu zauważyłem iż jest to mieszanka Mokotowskiego ubrania. Buty, spodnie, bluza, kamizelka i kominiarka to był ubiór na dziś. Od razu ubrałem się w ciuchy i musiałem przyznać iż dobrze wyglądały na mnie. Kominiarkę włożyłem do kieszeni w spodniach i ruszyłem na dół. Gdzie większość była już przebrana.

-Każdy bierze radio policyjne - oznajmił Kui - ustawiamy na częstotliwość pierwszą. Używamy go tylko gdy trzeba i naprawdę jest to ważne. Nie chcemy nikogo zdradzać położenia. Jeśli Erwin i Pisicela wyjdziecie z bunkrów to zgłaszacie na radiu. - podszedł do Janka i podał mu mapę. - To was poprowadzi do wyjścia z labiryntu.

-Dobrze - schował mapę do kieszeni. Przygotowywaliśmy się aby o 17:30 wyjechać i na 18 być na miejscu. Wejście do bunkra jest kilometr dalej więc póki nie będziemy na miejscu my nie ruszy reszta aby wejść na teren. To prosta sekwencja, która musi zadziałać. Potato szedł z Kuiem więc wszyscy ruszymy na przekór. Troszkę się wyróżniałem ze wszystkich, bo na biodrze miałem czarną kaburę, a na szarych spodniach była widoczna. Zapiąłem radio na kamizelce i wziąłem głęboki wdech. Pora wyruszać. W ten sposób zapakowaliśmy się do wozów. Potato śmieszne wyglądał w kamizelce, ale bezpieczeństwo to teraz podstawa. Wjechaliśmy na łąki po pół godzinie jazdy w aucie. Nie powiem, ale stresowałem się trochę i chyba było po mnie to widać gdyż Kui poklepał mnie po ramieniu.

-Będzie dobrze zobaczysz - chciał mnie wesprzeć na co kiwnąłem głową. Wysiedliśmy z auta i poprawiłem karabin na plecach. Ciężko było zauważyć kto jest kim przez kominiarki na twarzach, ale moja grupa miała na ramieniu opaskę z czerwienią, a Janka zielonym. -Grupa zielona i czerwona powodzenia!

-Damy z siebie wszystko! - oznajmił Janek i wyciągnął latarkę. Była nas w sumie szesnastka. Jak i w dwóch innych grupach. Ruszyliśmy więc w głąb bunkra, który miał małe wejście, ale zmieściliśmy się.

-Dokąd? - spytałem, a on spojrzał na mapę.

-Prosto - oznajmił i ruszył przed siebie, a ja zaraz za nim. Wszyscy ruszyli za nami, bo my prowadziliśmy ich jednak ja nie nadawałem się do tego aby odczytać mapy.

-Kontrola radia - usłyszeliśmy głos Kuia.

-Corret - odpowiedział któryś z policjantów z tyłu nas, ale po głosie mogłem rozpoznać iż to jest Frank.

Szliśmy przez bunkier nie wiem ile, bo czas tutaj jakby się zatrzymał. Ściany bunkru były pełne graffiti i tego iż ktoś tu był. Z pewnością Lordowie, ale czy ktoś widział dokąd tak naprawdę dociera ten bunkier to nie wiadomo w sumie na pewno znał to Monte.

-Jesteśmy przy wyjściu, zaczynamy akcje - powiedział cicho Pisi do radia i zaczęliśmy wdrapywać się po drabinie. -Tu się rozdzielamy - powiedział do mnie.

-Powodzenia - powiedziałem do nich i ruszyliśmy wszyscy w swoje strony. Patrol powinien być tu nie daleko więc wyciągnąłem karabin i poprowadziłem swój oddział do przodu. Trafiłem na mężczyznę z bronią więc bez słów uderzyłem go karabinem w głowę nim zaczął się bronić aż zamroczyło go. To wystarczało aby zakuć go w kajdanki i pozbyć się broni oraz czegoś czym mógłby się bronić. Chłopaki zajęli się dwójką pozostałych i również ich złapaliśmy. Nie chcieliśmy robić nie potrzebnej paniki więc robiliśmy to po cichu.

-Poddajcie się! - powiedziałem mierząc w nich karabinem.

-Co jest kurwa - powiedział czarnowłosy chłopak, ale podniósł ręce w górę jak i reszta jego towarzyszy. Od razu dwójka zajęła się kuciem ich w kajdanki gdy w szóstkę mierzyliśmy w nich z broni palnej. Od razu ich przeszukaliśmy pozbywając się broni białej oraz wszystkiego co mogło nam zagrażać. Przenieśliśmy ich do reszty ogłoszonych i przyjęliśmy cały rejon, który mieliśmy przyjąć.

-Teren zabezpieczony - oznajmiłem do radia.

-Teren również zabezpieczony - powiedział Rightwill.

-Zabezpieczony - Vasquez oznajmił na radiu.

-Bezpiecznie - odparł Kui.

-Cel złapany i wyciągnięty na zewnątrz - gdy usłyszałem głos Pisiceli.

-Przejdźmy do punktu spotkania - rzekł Kui, a ja wróciłem do swoich aby sprawdzić czy jest dobrze.

-Czwórka zostaje i pilnuję więźniów - zarządziłem - reszta idzie ze mną.

-Skowron mamy problem.

-Co jest? - spytałem nie rozumiejąc o co chodzi Jankowi, który nadał mi tą ksywkę w bunkrze, bo stwierdziłem, że po imieniu lepiej nie mówić do siebie gdyż nie jest to bezpieczne. 

-Jeden z Lordów grozi K9, nic nie możemy zrobić. Jako jedyni nie przyszliście jeszcze. Jesteśmy w kropce.

-Idziemy - oznajmiłem i ruszyłem w stronę garażów gdzie na przeciwko było zejście do siedziby w głównym budynku. Nie wiedziałem jak to się stanęło, bo mieliśmy każdego łapać i zakuwać aby nie wyszło takie coś, ale jak widać mamy wyjątek, który rzucił się w przepaść. Gdy przybyliśmy na miejsce celując w stronę mężczyzny, który trzymał pistolet przy głowie Mii. Mimo maski na twarzy to...nagle znieruchomiałem w miejscu i spuściłem karabin w dół. Niewiele myśląc odezwałem się.

-Monte? - ściągnąłem kominiarkę z głowy, a wzrok mężczyzny skupił się na mnie.

-Erwin?

Czy to na pewno on, a nie brat ?
Czy wypełni się ich przeznaczenie?

2407 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro