Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Po dwóch stronach

Witam wszystkich serdecznie w czwartkowym rozdziale!!
Co tam u was?
Coraz bliżej weekendu!
Jakieś plany na dzisiejszy dzień?
Dziś chyba spokojniejszy rozdział, a w sobotę szykuję się ciekawy rozdział!
Życzę wszystkim miłego dzionka <3

Dwa dni, dwa dni minęły więc zaczął się nowy tydzień. Co łączyło się niestety z tym iż miałem dziś poznać swój nowy cel po gospodarce. Miałem wybór, chociaż nie inaczej to powiem, nie miałem wyboru, po prostu miałem dwie opcje na konwoje aby obijać bądź robić napady na poważne organizację. Nie chciałem ani tego ani tego, ale wiedziałem, że ojciec wybierze dla mnie najgorszą z opcji czyli napady, bo w końcu widzi, że gardzę występkiem i próbuje mnie na siłę zmienić, a to boli w sumie przez to iż nie akceptuje mnie takiego jakim jestem i kim chciałbym być. Wziąłem głęboki wdech i wydech patrząc się na niebo. Gdy byłem małym brzdącem dziadek mówił mi wiele rzeczy i dużo mnie nauczył, za co byłem mu wdzięczny. Tak samo za to, że mówił mi oraz tłumaczył znaczenie gwiazd. Gdy odeszła babcia ciągle patrzył się w niebo.

-Dlaczego patrzysz się tak dziwnie w niebo dziadku? - spytałem gdyż nie mogłem spać i spotkałem dziadka w kuchni, który patrzył się przez drzwi tarasowe.

-Chodź tu do mnie mój urwisie - podszedłem więc do dziadka, który wziął mnie na ręce, a ja objąłem go swoimi małymi rączkami wokół szyi.
-Widzisz te gwiazdy?

-Tak widzę - odpowiedziałem.

-Twoja babcia kochała patrzeć w niebo i gdy odszedła... Mam wrażenie, że jest ona gdzieś tam wśród tych wszystkich gwiazd. Jedną gwiazdką, która lśni bardziej od reszty.

-Babcia zmieniła się w gwiazdę?

-Można powiedzieć, że jest jedną z nich gdyż była cudowną osobą i teraz patrzy na nas z nieba. Cieszy się gdy my się cieszymy i smuci gdy smucimy - oznajmił i dotknął moją pierś - zawsze możesz poczuć ją tutaj w serduszku gdzie zawsze będziesz o niej pamiętać.

-Ty ciągle pamiętasz?

-Tak, w końcu była przy mnie tak długo - odpowiedział - kiedyś bardziej zrozumiesz jak dorośniesz.

-Ale ja już rozumiem! - powiedziałem.

-To po oglądaj ze mną gwiazdy i może zobaczysz co jest ci pisane w przyszłości.

-W przyszłości?

-W gwiazdach niektórzy czytają przyszłość, inni widzą wspomnienia, a inni ślą w niebo swoje marzenia mając nadzieję, że się spełnią.

-Dziadziu!

-Tak Greg? - spytał.

-A jakie są twoje marzenia?

-Spotkać się z mą ukochaną - pogłaskał mnie po mojej głowie - wiem, że niedługo to się stanie.

-Ale wtedy zostawisz mnie! - mruknąłem marszcząc brwi.

-Każdy kiedyś musi odejść nawet jeśli strata jest silna to i tak nas dosięgnie. Najważniejsze jest aby próbować iść dalej i pamiętać tych co byli blisko naszego serca.

-Kocham cię dziadziu - wtuliłem się w niego bardziej.

Pamiętam ten uśmiech, którym mnie obdarowywał, a potem wyjechał nie wiadomo gdzie. Zostali dziadkowie ze strony mamy, ale nie sądziłem, że natrafię na ślad dziadka w 5city. Może to wszystko jest częścią mego przeznaczenia w końcu nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko ma swój cel i chociaż nie chciałem być Lordem to urodziłem się taki oraz należałem do rodziny. Siedziałem na balkonie w pufie i nie wychodziłem z pokoju. Omijałem nadal ojca ile tylko się dało, ale nie mogłem tego robić wiecznie. Tak czy siak będę obrywać za to iż sprzeciwiam się i to bolało, że nie podnosił ręki na brata, ale w sumie to dobrze w końcu był młodszy. Zasługuje na to co najlepsze i na godne życie takie jakie chciałby mieć. Problem jest taki, że on chce moje przekleństwo, a ja chciałbym uwolnić się od niego lecz blokuje nas jeden mały szczegół. Tym szczegółem jest ojciec, który nie zgadza się ciągle na nic. Tradycja trzyma go i nie chce nic zmieniać. Rozumiem go poniekąd, ponieważ będąc z Erwinem również nie chciałem nic zmieniać, ale szliśmy na kompromis gdy tutaj na to nie mogłem liczyć. Musiałem robić wszystko co każą i to było najbardziej męczące gdyż to nie byłem ja. Musiałem zamknąć swoje uczucia, myśli i wszystko w sobie, a zostawić zimną osobę na której maska była odpowiednikiem twarzy.

-Monte? - usłyszałem głos brata gdy wszedł do mojego pokoju.

-Balkon - powiedziałem, a po chwili on zjawił się przy mnie.

-Bracie ojciec zdecydował co będziesz robić dalej.

-Wyśle mnie na napady? - bardziej stwierdziłem niż spytałem, ale spojrzałem na brata, którego twarz pokazywała zdziwienie.

-Skąd?

-Stara się zniszczyć we mnie prawość i chęć pomocy - odparłem - bank jest idealnym do tego rozwiązaniem abym zszedł na drogę występku - wyjaśniłem i wróciłem wzrokiem na niebo.

-Ja nie rozumiem co w ojca wstąpiło, że tak bardzo źle cię traktuje i podnosi na ciebie rękę - powiedział cicho.

-Nie wiń się za osobę, która nie jest warta tego. To on powinien się wstydzić za to, że podnosi na mnie dłoń - westchnąłem - robi to abym uległ abym poddał się i w końcu wyjawił wszystko co wiem. Siłą próbuje wyciągnąć informacje.

-Nie powiesz mu niczego - powiedział cicho na co kiwnąłem potwierdzająco głową.

-Nie zdradzę nic. Obiecałem, a obietnicy złożonej nie wolno złamać. Obiecałem nie tylko na mafię, ale na swój honor policyjny.

-Grzesiu może lepiej będzie jak nie wiem...uciekniesz? - zaproponował niepewnie.

-Gdzie mam uciec? - spytałem się go i pokręciłem głową na boki - Marco, bracie to nie ma sensu. Gdziekolwiek bym nie poszedł on i tak mnie znajdzie. Poza tym wyznałem mafię co łączy się z tym, że nie mogę uciec - schowałem twarz w dłoniach. - Jestem więźniem i sam to dobrze widzisz.

-Dlatego też się martwię.

-Nie ma o co - odparłem - mam wszystko pod kontrolą.

-Przesiadujesz cały czas sam. Kłócisz się ze starymi przyjaciółmi gdy na siebie trafiacie albo siedzisz z dzieciakami! Nie widać abyś miał wszystko pod kontrolą gdy upadasz cały czas i ta rana przy sercu nie leczy się, bo ciągle coś robisz na przekór i nawet lekarz już nie wie co ma robić! - Marco wybuchł, ale nie dziwię się mu gdyż miał rację. Unikałem wszystkich albo zaczynałem bójki z Aronem, bo obrażał nie mnie, ale moich przyjaciół, których nawet nie znał. Bądź siedziałem z dziećmi, bo one przynajmniej były szczere ze mną i pomagały złagodzić ból.

-Mogli mnie nie ratować - burknąłem i za późno ugryzłem się w język.

-Wiesz co Grzesiek. Matka cieszy się każdego dnia, że może mieć przy sobie! Tyle lat była przekonana, że nie żyjesz przez co cierpiała, ale nie trafiła nadziei! Natomiast ty ciągle patrzysz pod siebie albo pod swoich przyjaciół, których już nigdy nie zobaczysz! Gdyż dla nich jesteś martwy! Mógłbyś choć raz przyjąć pomocną dłoń, a nie być jebanym ego topem! Odrzucać wszystko i myśleć o śmierci! - słuchałem i patrzyłem się smutnym wzrokiem na brata, który w końcu pokazał naprawdę co siedzi mu na duszy.

-Myślisz, że łatwo mi jest? Nie wiesz co przeżywam. Obraziłem i zniszczyłem psychikę osoby, którą kocham całym sercem byś ty po prostu go nie zastrzelił, bo tradycje, bo tradycja tam to! Cierpię, bo nie ma przy mnie osoby, która trzymała mnie przy życiu! Nie wiesz ile razy miałem ochotę popełnić samobójstwo aby tylko nie wrócić tutaj! Jednak wróciłem, wróciłem, ponieważ nie chciałem aby im stała się krzywda przeze mnie! - powstrzymywałem łzy i mimo złości nie na niego, a na samego siebie po prostu mówiłem nadal. - Nie chciałem nigdy być Lordem! Byłem od najmłodszych lat inny i to ty powinieneś być następcą, bo udawać mogę, ale to prędzej czy później zniszczy mnie!

-Ja.. - zawahał się i spuścił głowę w dół - wiem, że w jakiś sposób był dla ciebie ważny jak ci wszyscy ludzie, których poznałem. Jednak tego już nie ma i nawet jeśli przyniósł bym ci telefon nie napisał byś do nich, bo nie chciałbyś aby byli zagrożeni. Chronisz tak wiele osób i bierzesz na swoje ramiona tyle rzeczy, ale zapominasz, że też jesteś człowiekiem i masz prawo żyć, robić błędy oraz odpocząć!

-Chciałbym żyć, ale nie tu. Tu nie mam po co Marco - westchnąłem ciężko i spojrzałem w niebo - moje miejsce jest w 5city, nie tutaj.

-Marco, Gregi obiad!! - usłyszeliśmy krzyk mamy.

-Chciałbym uszczęśliwić wszystkich, ale nie da się tak samo gdy nie mogę ratować tych co znaczą dla mnie dużo. Marco bracie to, że ciągle myślę o nich nie znaczy, że nie traktuje cię jako rodziny. Jesteś moim jedynym bratem i zrobiłbym dla Lordów wszystko, ale nie to co prosi ojciec - westchnąłem - przyznaje jest we mnie trochę tej mafijnej strony, ale ja nie chcę iść w tym kierunku. Chcę wrócić do mego życia gdzie mogę żyć w mafii nie będąc w niej. Chcę sam decydować o własnym życiu niż aby ktoś mi dyktował warunki.

-Gdybyś nie denerwował tak bardzo taty i nie patrzył na niego z taką nienawiścią to może by było lepiej, nie sądzisz?

-Nie patrzę tak na niego - odpowiedziałem i schodziliśmy po schodach w dół.

-Kogo próbujesz oszukać mnie czy siebie?

-Tak naprawdę bardziej nienawidzę siebie niż naszego tatę - westchnąłem - nie potrafię wybaczyć sobie tego jak bardzo pod upadłem. Jak zatraciłem samego siebie.

-Dlaczego przecież nic nie zrobiłeś!

-Tak już mam i nie zmienisz tego - odparłem, a po chwili weszliśmy do kuchni gdzie siedział ojciec i Leon. Usiadłem na swoim nieszczęsnym miejscu i nałożyłem sobie trochę zupy na talerz. Nadal nie jadłem prawidłowo jak na mój organizm od którego z dnia na dzień, wymagałem dużo i to stanowczo za dużo. Jednak jakoś musiałem się wyżyć i innej opcji nie wiedziałem jak ćwiczenia ponad miarę swoich możliwości.

-Gregi może trochę więcej sobie nałożysz zupy?

-Nie jestem głodny - odparłem i w sumie zamiast jeść to bawiłem się nią. Krupnik, mimo iż uwielbiałem go jeść i mógłbym odżywiać się tą zupą, całymi dniami. To jednak po rozmowie z bratem odechciało mi się jeść, mimo iż starłem się wepchać w siebie coś znacznie więcej, ale po prostu było ciężko. Gdyż brat miał rację. Zamknąłem drzwi od zaufania i trzymałem wszystko pod pilnie strzeżonym kluczem do tych drzwi. Od zawsze byłem ego topem więc słowa brata raczej na mnie nie zadziałały tak jakby myślał. Byłem świadomy swojej wartości i ceny, która teraz spadła na spory dług, poniżej zera. Jednakże bałem się o rodzinę, mogłem być dla nich martwy, ale oni i tak byli najważniejsi dla mnie. Zaś ich bezpieczeństwo było moim priorytetem aby im je zapewnić. Nie wiedziałem jednak co prowadziło pojawienie się tutaj mego przyjaciela i dołożył mi tylko zmartwień, pojawieniem się go w mieście.

-Dziś wieczorem wraz z bliźniakami i dziewczyną obrabujecie bank - oznajmił ojciec, a mi odechciało się całkowicie jeść mimo tego, że tak naprawdę wiedziałem o tym. Lecz miałem małą nadzieję, że jednak nie będę musiał w tym brać udziału.

-Duarte nie przy stole! - upomniała ojca, mama.

-Innej opcji nie miałem skoro mnie unika - prychnął ojciec przewracając oczami co zauważyłem kątem oka. Czekałem aż wszyscy zjedzą, a ja po prostu bawiłem się łyżką w talerzu. Widziałem zmartwiony wzrok mamy w sumie cały czas był zmartwiony, ponieważ nie jadłem albo ojciec mnie bił lub robiłem sobie krzywdę i rany nie chciały się leczyć niektóre.
Byłem chodzącą katastrofą.

-Gregi proszę zjedź coś - poprosiła mama - śniadania praktycznie nie tknąłeś, a teraz jeszcze obiad i na kolacji pewnie nie będziesz - powiedziała gdy wszyscy wyszli z kuchni aby iść do pracy wokół gospodarstwa - Wykańczasz się nie widzisz tego? Wyglądasz jak wrak człowieka, którym kiedyś byłeś.

-Nie poradzę nic na to, że nie jestem głodny - opowiedziałem cicho, a czarnowłosa kobieta dosiadała się do mnie.

-Synu - pogłaskała mnie po policzku - widzę, że nie jest dobrze. Jednak jedzenie jest ważne. Pracujesz w polu przy krowach, a jeszcze dziś będziesz miał swój pierwszy bank. Nie możesz zasłabnąć tam.

-Nie... - przerwała mi.

-Gregi widzę i czuję po tobie, że coś jest nie dobrze. Musisz jeść jeśli masz wytrzymać to wszystko. Nie jedząc wykańczasz się też psychicznie i potrzebujesz pomocy, ale ją odrzucasz - pogłaskała mnie po moich uporządkowanych włosach, które mi ostatnio podcinała.

-Przepraszam mamo, staram się zaufać, ale ciągle nie potrafię - spuściłem głowę w dół - zawodzę wszystkich wokół, a nie chce, ale też nie chce być potworem.

-Rozumiem cię synku - pocałowała mnie w czółko z troską - jednak swojemu bratu ufasz skoro on ci mówi wszystko, a mi nie mówi nic o tobie. Twierdząc, że sam musisz się otworzyć i on nie może nic powiedzieć - wzięła ode mnie talerz i podeszła do zlewu.

-Umyję - zaproponowałem, a ona pokręciła głową na nie.

-Nie przemęczaj się - odpowiedziała z uśmiechem. Brat i mama mają rację. Rozmowa zawsze pomagała aby nie podpadaść jeszcze bardziej i chyba musiałem się przemóc aby nie upaść jeszcze bardziej. Potrzebowałem pomocy choć to próbowałem ukryć.

-Po prostu tęsknię - powiedziałem cicho.

-Tęsknisz? - spytała i spojrzała na mnie z szokiem, ale potwierdziłem skinięciem głowy - Za pracą?

-Trochę, ale głównie za ludźmi, którzy byli dla mnie jak rodzina - powiedziałem i patrzyłem się w swoje dłonie, którymi się bawiłem. Trochę zachowałem się jak Erwin, który czymś się stresował to bawił się dłońmi. -Tęsknię za wspólnymi nocnymi patrolami, za przejażdżkami na plażę, za interwencjami, za pomocą ludziom i za swoją jednostką.

-Dlaczego teraz mi o tym mówisz? - spytała i usiadła obok mnie.

-Bo im bardziej wspominam tym bardziej czuję się samotny. Wspaniałe są tutaj dzieciaki i ludzie, ale ja nie nadaję się do tego - wyznałem - od zawsze to był mój dom mimo tego, że jest to mafia, ale tam są dla mnie ważne osoby, bez których nie widzę sensu życia.

-Dlatego tak bardzo się niszczysz od środka?

-Niszczy mnie to, że ojciec mnie szantażował atakiem na ludzi, którzy nic nie zrobili ani zawinili  - westchnąłem - ciągle jestem przymuszony do czegoś czego nie chce robić. Tam mogłem być kim chciałem - oparłem głowę o stół - mogłem trzymać się z niezbyt dobrymi ludźmi, według prawa i z policją. Może były przez to problemy, ale nikt nie kwestionował tego, bo każdy rozumiał moje przyjaźnie - westchnąłem gdy w mojej głowie pojawił się uśmiechnięty Erwin i te jego piękne oczy, które były jedne na milion. Nie wiem nawet kiedy rozmarzyłem się za bardzo o mężczyźnie, którego kochałem, a musiałem zostawić i to też mnie bolało jednak nie chciałem o tym rozmawiać z matką.

-Czyli byłeś, poniekąd w nielegalnej zorganizowanej grupie jak i w policji? - mama nie była głupią kobietą, a wręcz widziała znaczenie więcej niż ojciec czasami. Z jednej strony było to mi na rękę, bo nie musiałem mówić wszystkiego. -Widzę twój wzrok i czuję, że nie tylko chodzi o to co mi powiedziałeś - stwierdziła po chwili, ale wzruszyłem ramionami nie chcąc potwierdzać niczego. -Gdy będziesz w stanie to powiesz mi co nie?

-Tak - mruknąłem i uśmiechnąłem się do niej słabo, a jej dłoń przeczesała moje włosy.

-Spróbuj ojca nie denerwować, a ja postaram się do niego przemówić.

-Nie zmieni zdania i dobrze o tym wiesz - zaśmiałem się chociaż byłem smutny - tradycja dla niego jest najważniejsza. Widzi, że mnie krzywdzi, ale robi to, bo chce abym się wzmocnił.

-Tobie raczej wzmocnienia nie trzeba.

-Jestem więźniem swojego strachu i zapewne będę musiał zrobić to co mi karze - ściągnąłem ręce w pięści i wziąłem głęboki wdech. Nienawidziłem uczucia bezsilności. Kui mógł mnie wtedy w porcie zabić. Przynajmniej on znałby prawdę, a ja byłym martwy lecz spokojny o żywot przyjaciół i rodziny.

Czy Monte zgodzi się zrobi bank?
Czy ojciec zmusi go do czegoś jeszcze?

2417 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro