Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Obowiązki

Witam serdecznie wszystkich w tym szczególnym dniu!
Dziś kolejny z moich cudownych diabełków ma urodziny więc i sto lat, najlepszego dla ciebie skarbie <3
Mam nadzieję, że spodoba się wam dzisiejszy dodatkowy rozdział :3
Miłej niedzieli życzę wszystkim!

Jednak nim cokolwiek zrobiłem ktoś zapukał do drzwi.

-Bracie kiedy wyjdziesz, bo nie wiem czy iść na dolną łazienkę?!

-Zaraz wyjdę - powiedziałem i upuściłem żyletkę przerażony tym co chciałem zrobić. Mimo iż często czułem się psychicznie źle to nigdy nie sięgałem po tą formę wylądowania emocji. Przerażony wyszedłem z wody i spuściłem ją. Teraz zauważyłem, że przeciąłem sobie trochę dłoni przez rozwalenie tej maszynki. Wytarłem się szybko i ubrałem bokserki, a szczątki maszynki wyrzuciłem do kosza pod umywalką wraz z użytym. Jednak nie wiem dlaczego wyciągnąłem z wanny tą żyletkę i wziąłem ze sobą wiedząc iż jest to złe, ale nie myślałem racjonalnie. Spłukałem wannę i otworzyłem drzwi do zaparowanego pomieszczenia przez gorącą wodę.

-Wszystko w porządku? - spytał się mnie, a ja uśmiechnąłem się do niego właśnie ubierając kolejną maskę na twarz aby ukryć to jak bardzo niszczę się od środka przez emocje.

-Jasne wybacz, że tak długo - powiedziałem cicho i ominąłem go idąc do swojego pokoju. Ruszyłem do komody i schowałem żyletkę na samym dnie. Byłem taki słaby i samotny chociaż wiedziałem, że mogę liczyć na brata oraz matkę to jednak nie wystarczy by naprawić złamanego serca. Które pragnęło mieć przy sobie miłość, która była gdzieś tam po drugiej stronie naszych miast. Tęskniłem za nim, ale musiałem się pogodzić z tym, że prawdopodobnie nie zobaczymy się nigdy więcej. Chyba, że jako wrogowie, ale nie chciałem tego chociaż i tak byliśmy dla siebie wrogami w 5city. On mafioza, a ja policjant, który nie wróci już. Nie jestem tym samym mężczyzną co byłem gdyż pustka wypełniała me serce, a cień wizji pomagania ludziom znikła wraz z moimi łzami. Oparłem się o ścianę i zjechałem po niej. Czułem jak łzy chcą wydostać się z moich oczu, ale powstrzymałem je.

Pora przestać się mazać i zagrać tak jak Morte każe mimo tego, że nienawidzę go tak samo jak samego siebie, chociaż siebie nienawidzę jeszcze bardziej. Zraniłem tyle osób i pozostawiłem bez pożegnania. Najbardziej szkoda było mi Hanka, który musiał tachać ze mną mój ciężar prawdy, a teraz pewnie zadręcza się tym, że nie mógł mi pomóc. Zrobił aż nadto, że mi pomagał i wspierał gdy potrzebowałem go w trudnych sytuacjach. Wziąłem głęboki wdech i rozjerzałem się po pokoju. Nic nie zmieniło się od momentu gdy byłem tu ostatnim razem. Musiałem powstać i podnieść się ze swojego cienia, którym teraz byłem. Chociaż upadłem nie fizycznie, a psychicznie to musiałem pogodzić się z tym co mnie czeka. Pełnoprawnie jestem Lordem, czeka mnie tylko inicjacja, ponieważ nie miałem maski, ponieważ pełnoprawną maskę Lordów otrzymuję się po inicjacji. Każdy ma inną i zależną od przynależność do jakiej grupie w hierarchii jest. Jednak każdy ma tą samą kolorystycznie czarną maskę, która oznacza moc, zniszczenie i mrok oraz grzech, a przysłonięta jest białą chustą, która jest symbolem zbawienia, odkupienia i intuicji. Ojciec był symbolem śmierci gdy moja matka była symbolem zbawienia i życia. Prawdziwe yin i yang.

Podniosłem się na nogi, wzdychając cicho gdyż od rana będzie czekać mnie rozdrapywanie starych ran aż bałem się co przydzieli mi ojciec do pracy. W końcu każdy musi zapracować na siebie tutaj. Każdy musi przysłużyć się mafii. Nigdy nie zapomniałem praw rządzących się tym światem. Światem pełnym krwi i nienawiści do ludzi, widząc w nich tylko inwestycje pieniężną. Poznałem dwa inne światy mafijne i widziałem gdzie czułem się dobrze, a jeśli miałbym wybór to wolałbym już przynależeć do mafii Erwina i do niego samego, bo w końcu moje serce należało tylko do niego. Podszedłem do talerza z kanapkami i patrzyłem się na nie kilka minut zastanawiając się czy warto jeść, ale mój żołądek domagał się pożywienia w końcu nie jadłem dziś dużo. Wziąłem kanapkę z serem i szynką, a po chwili wgryzłem się w nią. Nawet nie wiem kiedy zjadłem wszystkie, ale czułem niedosyt, bo prawie trzy tygodnie jadłem tak jak nie jadłem, a winna była śpiączka potem mój stan zdrowotny i tym razem moja psychika. Ubrałem spodenki na siebie i wyszedłem po cichu z pokoju aby zjeść do kuchni po szklankę żeby napić się wody. Była prawie pierwsza w nocy jak dobrze zauważyłem na zegarze. W całym domu było ciemno i jak schodziłem po schodach tak aby nie narobić hałasu zauważyłem światło w kuchni. Zaciekawiony ruszyłem w stronę światła i schowałem się za futryną, ale miałem dobre pole widzenia.

-Mógłbyś mu odpuścić!

-Nie mam zamiaru - odparł mój ojciec - chłopak musi zrozumieć, że najlepszy wybór dla niego to teraz żyć jak reszta jego rodziny! Nie będę tolerować jego wydzimisów gdyż on chce być policjantem!

-Dlaczego nie uszanujesz jego decyzji? - padło z ust mojej mamy.

-Bo jest i był moim następcą! Wyszkolę go tak iż nie będzie już taki słaby!

-Twój syn wyznał ci coś i olewasz to!

-Nie olewam ja go po prostu nauczę być Lordem skoro sam nie potrafił przyjąć tego do siebie.

-Duarte zranisz go tym bardziej!

-Jest chłopem poradzi sobie! Nie jest babą aby być słabym! Nawet, niektóre z dziewczyn są bardziej lepsze od niego! - oparłem głowę o ścianę gdyż miał rację. Byłem za słaby i to było moją siłą oraz przekleństwem, a na takich jak ja nie było miejsca w mafii.

-Twój syn nie jest tobą!

-Gdzieś to mam - odrzekł - przyzwyczai się!

-Miło wam się rozmawia o mnie jak widzę - odezwałem się wychodząc z cienia w którym byłem ukryty.

-Synu - westchnąłem cicho i przeszedłem obok matki odkładając talerz do zlewu, a następnie wyciągnąłem sobie szklankę z szafki. Natomiast z lodówki wyciągnąłem sok pomarańczowy i zalałem po sam brzeg szklankę, a sok odłożyłem do lodówki.

-Możesz mówić o mnie co chcesz - zwróciłem się do mężczyzny w którego brązowych oczach podobnych do moich widziałem pogardę. Nie takiego mnie oczekiwał - w dupie to w sumie mam. Jednak lepiej radzę uważać, bo mimo tego, że jestem policjantem nie wstydzę się tego tak bardzo jak to iż muszę przynależeć do twej pseudo mafii.

-Radzę ci uważać jak odzywasz się do swojego lidera i ojca!

-To pierwsze może i tak do drugiego nie przyznaję się, ale na wszystko trzeba zasłużyć jak i na szacunek! Chwilowo nie mam ani szacunku do ciebie ani niczego oprócz nienawiści - widziałem w jego oczach niedowierzanie i złość, że zaczynam znowu wojnę. -To samo jest z tobą w moją stronę.

-Do siebie do pokoju! - warknął, a ja bez słów ruszyłem do siebie zadowolony z tego iż podniosłem mu ciśnienie. Jednak słowa, które padły były słowami prawdy. Gardził tym iż jego syn przynależy do policji i wyznał inną mafię niż jego. Nienawidził mnie, ale starał się znaleźć w tym pozytywy. Zmusi mnie do rzeczy, których nie będę chciał robić gdyż wie, że nie chce krzywdy tych, którzy byli dla mnie bliscy.
Kątem oka widziałem zmartwiony wzrok matki, ale nie mogłem nic innego zrobić gdyż będę tańczyć jak on mi zagra i stanę się pustą marionetką w jego rękach. Powolnym krokiem szedłem przez chłodny parkiet na bosaka. Nie chciałem się go słuchać, ale nie mogłem gdyż szanuję polecenia wyższego stopniem, a on był wyżej postawiony ode mnie. Wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Zgasiłem światło i skierowałem się na balkon aby popatrzyć w niebo. Po chwili usiadłem na pufie i westchnąłem ciężko, a w dłoniach miałem szklankę z piciem.

Niebo dziś było pokryte chmurami jak i moje uczucia, nad którymi nie potrafiłem zapanować. Spojrzałem w pół pustą szklankę, a z mych ust wydobył się cichy szelest wypuszczonego powietrza. Widziałem, że nie mam co liczyć na litość. On zniszczy mnie i spowoduje, że potwór siedzący we mnie wydostanie się na zewnątrz. Nie chciałem tak bardzo, ale byłem za słaby i ojciec to wiedział oraz chciał to wykorzystać przeciwko mnie.
Obudziło mnie wschodzące słońce i po chwili zrozumiałem, że usnąłem na balkonie gdy myślałem o wszystkim i niczym. Wstałem z pufy i wszedłem do pokoju aby ubrać się oraz przygotować na dzisiejszy dzień. Ubrałem się w spodnie, które pasowały na mnie i czarną koszulę należąca do mego brata, który trochę był mniejszy ode mnie w barkach, ale na szczęście miał trochę większe koszule w które mogłem się zmieścić. Ubrany zszedłem na dół gdyż była 5 rano i mimo tego, że spałem naprawdę mało to jednak nie miałem ochoty na spanie.

-Nie sądziłem, że tak wcześnie wstaniesz - rzekł na dzień dobry mój ojciec, a obok niego stał Leon.

-Dobry panie Leonie.

-Cześć młody - uśmiechnął się do mnie i podał mi mój rozkład zadań - twoje dzisiejsze zadania.

-Tak wiem - odpowiedziałem i przeglądnąłem wzrokiem swoje obowiązki. Więc miałem zająć się bydłem i zająć się marihuaną gdyż dziś była pora podlewania. Wychodzi na to, że zaczynam od samego końca czyli od rolnika, a śmieszne to jest gdyż gdy byłem gówniarzem to zaczynałem od tego i piąłem się coraz wyżej, a teraz zacząć mam od samego dołu. Jednak w sumie lepiej dla mnie w końcu i tak nie będę musiał nic innego robić jeśli nie będę się wykazywać. -Dzięki - oddałem mu plik kartek i ruszyłem do wyjścia z domu aby ruszyć zajść się krowami żeby je wypuścić posprzątać ich dom i dać im jedzenie, a przy okazji wymienić wodę.

Dobrze znałem to co miałem robić, bo często pomagałem Aronowi w jego obowiązkach przy zwierzętach. Nie potrzebowałem wiedzieć co mam robić gdyż to nie było tak trudne zadanie oprócz przenoszenia kostek siana, ale poradzę sobie z tym. Byłem terminatorem i to nie powinno mnie złamać. Przeszedłem prawie na koniec terenu gdzie była obora krów oraz pastwisko przez które wczoraj uciekałem. Przeszedłem przez bramkę i zamknąłem ją za sobą, a po chwili otworzyłem drzwi do środka.

-Dzień dobry mućki - przywitałem się i zabezpieczyłem drzwi aby się nie zamykały. Musiałem wygonić je wszystkie na zewnątrz, a potem jak będą jeść to wydoię kilka na świeże mleko do śniadania. -Zapraszam za zewnątrz! - oznajmiłem, a do mnie podeszła czarna krowa, którą pogłaskałem po głowie. -Dawno się nie widzieliśmy czarna. Wyprowadź wszystkie na pole - poprosiłem, a po chwili wszystkie krowy wyszły na zewnątrz, a ja zamknąłem za nimi drzwi na pastwisko i otworzyłem boczne. Można powiedzieć, że wychowywałem czarną od małego z nią się bawiłem i to ja wybrałem ją do naszego stada krów mimo iż była słaba. Już wtedy miałem gołębie serce i chciałem bronić innych. Wziąłem taczki i zacząłem zbierać łajno, które będę musiał przewieźć na kompostownik z którego potem robi się nawóz do roślin, które rosną na terenie Lordów. Zająłem się na spokojnie tym zadaniem i od razu po kilku rundach tam i z powrotem czułem jak bolą mnie miejsca ran, które nie wyleczyły się jednak nie byłem inaczej zrobić swoich obowiązków bez nadwyrężania mięśni. Jednak wykonałem pierwszą część zadania i wężem ogrodowym po oczyszczeniu koryta z wczorajszej wody nalałem świeżą. Wszedłem na górę stodoły gdzie było trzymane siano i widłami zacząłem zrzucać siano w dół aby nie robić to kilka razy. Kiedy zrzuciłem odpowiednią ilość zszedłem na dół. Teraz musiałem umieścić i rozwalić kostki w paśnikach, a na dodatek rozprowadzić odpowiednio. Powoli zbliżała się szósta więc musiałem się pospieszyć. Zamknąłem drzwi od boku i otworzyłem drzwi na pastwisko. Zagwizdałem i spojrzałem za krowami, które powoli ruszyły w moją stronę. Wiedziały, że pora jedzenia jest. Zaś po kilku minutach ruszyłem z powrotem do domu z dwoma butelkami mleka. Wszedłem do kuchni przez drzwi tarasowe gdzie była już mama w kuchni.

-Dzień dobry synu - powiedziała matka, a ja podałem jej dwie butelki mleka - dziękuję, że pomyślałeś - uśmiechnęła się do mnie.

-Yhym - mruknąłem.

-Czyli ojciec dał cię na sam dół? - spytała.

-Tak, ale mi nie przeszkadza zajmowanie się krowami - odparłem - muszę jeszcze podlać roślinki - dodałem i ruszyłem do wyjścia z kuchni.

-Nie spóźnij się na śniadanie - rzekła, a ja kiwnąłem głową i zniknąłem za drzwiami tarasowymi. Musiałem zrobić to co do mnie należy aby nie było problemów później. Na spokojnie przeszedłem do szklarni i wziąłem wąż ogrodowy aby podlać wszystkie roślinki. Nie lubiłem paprać się w marihuanie, ale nie miałem wyboru więc szedłem i podlewałem wszystko związane w doniczkach roślin. Chciałem mieć to z głowy aby móc zaczaić się w swoimi pokoju i nie wychodzić z niego. Na śniadanie przyszedłem jak zwykle spóźniony chociaż matka prosiła abym się nie spóźnił. Jednak nie dało się nie spóźnić. Usiadłem po prawicy ojca i spojrzałem na naleśniki, które były na stole. Zacisnąłem dłonie w pięści aby nie rozkleić się gdyż śniadania na słodko były specjalnością mulata i uwielbiałem to w nim, jego optymizm był zaraźliwy, a teraz myśl o przyjacielu powodowała kolejną pustkę w sercu z którą ciężko było się pogodzić. Strata bolała i to naprawdę. Me serce cierpiało mocniej gdy było coś co przypominało mi rodzinę, którą była w 5city. Dzieło nas tyle kilometrów i życie od siebie.

-Jak praca?

-Normalnie - odpowiedziałem i nałożyłem sobie pięć naleśników gdyż byłem strasznie głodny, a to nie była wina pracy fizycznej tylko to iż mój organizm potrzebował jedzenia i jakbym dłużej siedział na nie jedzeniu to mogło źle się to skończyć dla mnie. Pora skończyć głodówkę, ponieważ do niczego mnie nie doprowadziło.

Co wykombinował Morte?
Czy coś złamie Gregorego?

2115 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro