Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nocne niebo

Witam serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Jak tam u was wyspani?
Dziś dosyć ciekawy rozdział i powiem, że rozkręca się powoli fabułka :3
Jak na razie ocenianie klimacik smutnego Erwinka czy nie przegięłam troszeczkę?
Zbliżamy się powoli małymi kroczkami do czegoś co dla was szykuję! To będzie mocne!
Miłego dzionka wam życzę kochani!

Perspektywa Erwina

Byłem wkurwiony nawet nie wiedziałem na co. Na siebie, na Kuia czy na tą głupią nadzieję, która powstała w moim sercu. Naprawdę chciałem tylko aby zapłacili oni za odebranie mi jego i chciałem mu tak wiele powiedzieć, nawet jeśli mówił bym tylko do zimnego marmuru, ale chciałbym się z nim pożegnać normalnie. Nie tymi słowami, które mu przekazałem i zraniłem. Zrozumiałem, że popełniłem zbyt wielki błąd, zbyt pochopnie oceniając pod wpływem emocji. Nowy w Burgershocie mnie zaskoczył i to dosyć mocno, ale Kui miał możliwość powiększenia swojej grupy. Westchnąłem ciężko wychodząc z biura i spojrzałem na swoich przyjaciół, ale bez słów wyszedłem z lokalu. Musiałem ochłonąć, ale nie spodziewałem się, że wyleci za mną San.

-Bracie czekaj - powiedział i złapał mnie za ramię, ale strzepnąłem jego dłoń z siebie.

-Nie mam siły San, daj mi spokój!

-Co tam się działo? - spytał i stanął przede mną, zatrzymując mnie w miejscu i objął mnie ramionami. Wtuliłem się w niego, chowając twarz w jego klatce piersiowej.

-Chciałbym tylko dowiedzieć się gdzie jest jego grób - wyszeptałem - ale Kui twierdzi, że to zbyt ryzykowne.

-Może ma rację? - powiedział bardzo niepewnie.

-I ty przeciwko mnie? - nie mogłem uwierzyć.

-Erwin ja rozumiem, że chcesz go odwiedzić - rzekł i mocniej mnie przytulił - jednak jesteś ważny dla naszej mafii i naprawdę może być to ryzykowne. Sam mówiłeś, że Lordowie są nieprzewidywalni i niebezpieczni.

-Wiem - wyszeptałem i pociągnąłem nosem - jednak miałem nadzieję, że zgodzi się, bo tak bardzo pragnął tej zemsty, a teraz nie chce jej!

-Erwin ja rozumiem - zaczął głaskać mnie po plecach - jednak może daj sobie jeszcze czas nim wrócisz do naszej pracy?

-Nie chce już siedzieć w domu - oznajmiłem.

-Ale i tak przechodzisz jego odejście lepiej niż Hank - stwierdził.

-Aż tak źle z nim? - spytałem cicho.

-Załamał się bardzo i ciężko wyjść mu z doła, ale co się dziwić i tak długo trzymał w sobie prawdę o Montanhie - odpowiedział i odsunął mnie do tyłu. - Erwin ich jest zdecydowanie za dużo, a nas garstka.

-Wiem, że nas jest mało, ale... - uciszył mnie palcem.

-Jeśli będziesz ciągle stawiał sobie pytania co jeśli, ale i co mogłeś zrobić. Nie pomoże ci to pogodzić się z bólem.

-Czyli po prostu tak o mam zapomnieć o tych brązowych oczach? - spytałem nie dowierzając w to co mi mówi.

-Nie, bo tego nie da się zapomnieć o kimś kto był dla ciebie najważniejszy z tym musisz się tylko pogodzić. Musisz pogodzić się z jego odejściem.

-Wiem, wszyscy mi to mówicie, ale staram się jak mogę. Jednak boli nadal i sstaram się nnaprawdę - wyszlochałem, a nawet nie wiem kiedy z moich oczu pociekły łzy, a San wtulił mnie w siebie bardziej.

-No już - wyszeptał - odwieźć cię do domu?

-Mam auto - odpowiedziałem.

-To schowaj je do garażu - oznajmił - odwiozę cię, bo jesteś w takim stanie, że nie pozwolę ci siąść za kółkiem.

-Poradzę sobie przecież - wyszeptałem  i przymknąłem oczy oddychając już spokojniej.

-Chcę mieć pewność, że nic ci się nie stanie brat. Jeśli miałbyś problem w czymś to po prostu dzwoń. Zawsze możesz na nas polegać.

-Wiem dziękuję, ale to nie zmieni tego, że nie dowiem się gdzie został pochowany.

-Gdziekolwiek został pochowany to pamięć o nim zawsze jest tu - dotknął mojej piersi gdzie miałem serce - nie na nagrobku. Wysłucha cię zawsze i wszędzie tylko musisz w to uwierzyć.

-Dziękuję San - uśmiechnąłem się słabo do mężczyzny.

-Zawsze do usług, a teraz chodź -  powiedział więc schowałem zentorno do garażu. Następnie wsiadłem do auta Sana, który podwiózł mnie pod sam apartamentowiec. -Pa!

-Do później - pożegnałem się z nim i wyszedłem z auta. Skierowałem się powoli do środka budynku, ale zawróciłem. Nie miałem ochoty tam iść. Przy sobie zawsze miałem do wszystkiego klucze wraz z kluczami do mieszkania Monte. Ruszyłem powoli w kierunku drugiego mieszkania i nie spieszyłem się, bo musiałem przemyśleć kilka spraw, które nie pozwalały mi racjonalnie myśleć. Idąc tak przez prawie puste ulicę miasta myślałem o wszystkim co ostatnio się wydarzyło. Ostatnio w sumie ciągle tylko myślę o tym. Może w sumie Kui ma rację, jeśli nawet San mu ją przyznał. Może jednak za bardzo emocjonalnie podchodzę do tego wszystkiego i za bardzo świruje, starając się ogarnąć swoje emocje. Zastanawiałem się co powinienem zrobić ze sobą. Niby już postanowiłem, ale powstały nowe sprawy, które komplikują to wszystko i uniemożliwiają tego co wcześniej myślałem. Spojrzałem w niebo, które było dziś czyste i przejrzyste jak nigdy dotąd. Może dlatego on tak bardzo uwielbiał patrzeć się w gwiazdy. Pamiętam bardzo dobrze naszą pierwszą randkę gdy zabrał mnie do lasu nad mały wodospad, który spływał do jeziorka. Można było rzec, że była to odnoga rzeki, która prowadziła do tego miejsca.

-Gdzie idziemy Monte? - spytałem idąc za nim gdy on trzymał w dłoni koszyk, który mnie intrygował, ale nie pozwalał mi go otworzyć aby sprawdzić co jest w środku. Z jednej strony było to super, że nie chciał zdradzić tego, ale z drugiej strony nie cierpliwiłem się trochę.

-Jeszcze chwila i będziemy na miejscu malutki - powiedział do mnie na co uśmiechem się do niego, a on odwzajemnił owy uśmiech. Dopiero po chwili doszliśmy do jakieś małej skarpy, a pod nią rozciągało się jeziorko położone na płaskiej powierzchni wokół traw i drzew. Nie powiem miejsce miało swój urok osobisty, a ja grzecznie szedłem za Monte, który prowadził nas w dół. Po chwili mój chłopak otworzył koszyk, wyciągając z niego koc, który rozłożył na trawie, która sięgała nam po kostki. Było powoli coraz ciemniej i z jednej strony podobał mi się klimat, który powstawał jednak trochę się obawiałem. Jednak zwątpienie szybko minęło gdy brunet mnie objął w pasie i usiadłem obok niego opierając się o jego ramię. -I jak podoba ci się to miejsce?

-Jest bajecznę i zastanawiam się jak ty je znajdujesz - odpowiedziałem zaciekawiony tym.

-Tak jakoś się trafia - zaśmiał się dźwięcznie, a ja uwielbiałem słuchać jego barwnego śmiechu.

-No nie wiem czy tak jakoś, bo zaskakujesz mnie ciągle. - stwierdziłem do niego.

-Bo dla ciebie wszystko diabełku - pocałował mnie w czółko i w sumie takich wieczorów mogło być zdecydowanie więcej przy nim. Jednak miał pracę, a ja swoją i ciężko było znaleźć czas na spędzenie go wspólnie. W końcu pozwolił mi otworzyć koszyk w którym jak się okazało było jedzonko na nasz wypad. Zjedliśmy wspólnie i nawet nie wiem kiedy zapadł mrok, a niebo było bezchmurne.

-Nie zgubimy się w mroku? - spytałem aby być pewnym czy damy radę wróci do samochodu.

-Erwin spójrz w niebo i powiedz mi co widzisz - powiedział nagle więc położyłem się na kocu tak jak on i spojrzałem na czarne niebo, które zaczęło mienić się białymi punktami, które były gwiazdami. Jednak im dłużej przyglądałem się niebu widziałem ich coraz więcej.

-Widzę gwiazdy - odpowiedziałem.

-Wiesz co w nich jest niepowtarzalnego?

-Nie wiem - odparłem - nie zawsze patrzę w niebo.

-Mój dziadek kiedyś mi mówił, że jeśli naprawdę postaramy się w życiu to zabłyszczymy wśród ludzi, a dzięki temu zabłyszczymy na niebie wśród milionów gwiazd stając się jedną z nich.

-Ciekawe słowa - mruknąłem i spojrzałem na niego. -Twój dziadek jest mądrym człowiekiem.

-Był - poprawił mnie przez to trochę się zakłopotałem - ale teraz jest wśród innych gwiazd. Dlatego jak patrzę w niebo, uspakaja mnie ono.

-Rozumiem - odparłem i wróciłem wzrokiem na rozgwieżdżone niebo.

-Czasami zastanawiam się czy naprawdę to wszystko jest prawdą - powiedział cicho. -Dziadek twierdził, że w gwiazdach zapisane jest nasze przeznaczenie, marzenia i wspomnienia.

-Naprawdę był mądrym człowiekiem - stwierdziłem i wtuliłem się w jego bok, a on wtulił mnie w siebie bardziej.

Patrząc się teraz w niebo złapał mnie stan zawieszenia. Bo patrząc teraz w niebo przypominały mi się te wszystkie piękne chwile, które razem spędziliśmy wspólnie. Bardzo tęskniłem i czułem tą potworną pustkę w głębi siebie, ale wiedziałem, że zniknie po jakimś czasie. Nawet nie wiem kiedy doszedłem do mieszkania byłego policjanta. Jednak czułem, że muszę tutaj być, bo miałem dziwne wrażenie, że coś pominąłem. Zamknąłem drzwi za sobą na klucz i rozebrałem się. Jeszcze dużo rzeczy było tutaj moich, których nie zdołałem zabrać i nie chciałem w sumie ich zabierać. Nie byłem głodny, bo jadłem z Heidi i tylko przeszedłem przez całe mieszkanie nie wiedząc co ze sobą zrobić aż nie wylądowałem na balkonie w sypialni. Przed tym wyciągnąłem z szuflady papierosy, które chował Monte i zauważyłem gdzie je wsadza. Musiałem zapalić i to bardzo. Czułem, że powoli wpadam w delikatny nałóg tytoniowy. Chociaż to lepiej niż chęć zranienia się czy samobójstwa. Choć czułem, że troszkę upadłem psychicznie po rozmowie z Kuiem, ale wiedziałem, że musiałem zderzyć się z tym realnym życiem oraz z bolącą prawdą. Nawet nie wiem kiedy spojrzałem ponownie w niebo.

-Dlaczego tak musiało być? Dlaczego nie mogliśmy wspólnie założyć rodziny? Dlaczego musiałem cię stracić w ten sposób? - pytałem samego siebie wypuszczając z ust dym, który delikatnie mnie dusił, bo był zbyt mocne, ale przypomniały mi o nim. -Dlaczego nikt nie jest w stanie mi pomóc? Dlaczego tak ciężko jest gdy cię nie ma? Dlaczego Monte?

Spuściłem głowę w dół i przez przypadek wypuściłem z palców zapalonego papierosa. Próbowałem, ale czułem, że jest to wszystko na marne. Nie potrafiłem wrócić do poprzedniego siebie bez niego u boku gdyż po prostu przyzwyczaiłem się do jego bliskości, dotyku, słów i całego niego. Oparłem się o barierkę i nie mogłem się trochę pozbierać. Powiadają, że nadzieja umiera ostatnia, ale moja chyba umarła już ze stratą Policjanta.

Perfidnie zdruzgotali nasze życie, a jego poniżyli gorzej niż psa na oczach wszystkich ludzi. Jednakże on do samego końca pokazał kim jest, a raczej kim był. Był policjantem, który należał do mojej rodziny i był niezłomnym terminatorem, który też był człowiekiem pełnym emocji. W końcu zrozumiałem tą sytuacje, która wydarzyła się tego wieczoru gdy nie chciał nic mi powiedzieć.

-Ttama - gdy usłyszałem te słowo od razu skierowałem się zentorno w stronę tamy. Nie wiedziałem co on planuje i dlaczego robi na tamie skoro powinien być w mieszkaniu, ale wiedziałem, że bałem się o niego. Wydawał się, że bardzo załamany i zdesperowany?

Przez śnieg nie było łatwo się dostać się na górę, ale w końcu po kilku minutach walki ze śniegiem i w sumie dzięki koleinom, które zrobiło zapewne auto Grzesia, dostałem się na tamę. Zaparkowałem przed Corvettą Monte i zaniemówiłem, że dał radę tutaj wjechać takim autem, ale skoro i ja dałem radę to czemu nie i on. Wysiadłem z auta i zacząłem się rozglądać za mężczyzną, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć aż zauważyłem skuloną sylwetkę mężczyzny siedzącego na budynku. Namierzyłem więc szybko drabinę po której wszedłem na górę i dosyć szybko znalazłem się przy mężczyźnie, który wydał mi się taki kruchy w tym momencie. Pierwszy raz widziałem go tak zrozpaczonego i załamanego. Jednak był cały przemoczony przez śnieg i źle naprawdę to sygnalizowało dla niego gdy po szpitalu i słabej odporności teraz był w takim miejscu o takiej porze i godzinie.

-Grzesiu? - spytałem cicho, a on wtulił się w moje nogi płacząc żałośnie. Niewiele myśląc usiadłem na kolanach, a on wtulił się w moją klatkę piersiową. Pierwszy raz zdążyło mi się aby coś takiego się stało i nie wiedziałem co mogłem mu powiedzieć aby poczuł się lepiej. Po prostu wtuliłem go w siebie pozwalając na to aby moczył mnie swoimi łzami. -Co się stało? - zapytałem, ale jego szloch stał się bardziej słyszalny. -Montiś jestem przy tobie - wyszeptałem i zacząłem głaskać go po plecach. Naprawdę ten wieczór mimo udanego napadu stał się naprawdę zły. Monte nie chciał nic powiedzieć tylko płakał wtulony we mnie, a ja po prostu siedziałem i byłem.

Byłem przy nim gdy naprawdę było źle i starałem się mu jakiś sposób pomóc, ale siedzenie na tamie da więcej problemów niż pożytku. Więc delikatnie zmusiłem go do tego aby zszedł z góry budynku i wsiadł do mojego auta. Stwierdziłem, że odholowanie Corvetty to najlepszy pomysł gdy ja ruszyłem w stronę miasta w swoim samochodzie. Nie pytałem o co poszło. Może po prostu załamał się przez to co się wydarzyło, tak bardzo niedawno, po prostu chyba nie okazywał zbyt dużo emocji. Maska upadła, a wraz z nią wszystkie emocje. Monte przez drogę do domu nie odzywał się w ogóle i co chwilę zerkałem na niego aby wiedzieć czy na pewno jest. Jego zbolały wzrok dotykał mego serca, bo naprawdę było z nim bardzo źle, a on nie chciał zdradzić nawet dlaczego.

Teraz już wiem dlaczego nie chciał powiedzieć nic. Taka tajemnica i to, że Kui go zaszantażował o to aby się do mnie nie zbliżał na pewno musiało być bolesne. Bolesne w taki sposób, że musiał jakoś wylać z siebie ten cały ból. Leżałem bezcelowego na łóżku wtulając się w czarny kocyk, który mimo iż był jego to i tak już należał do mnie. Mimo wspomnień chciałem tu być w końcu to miejsce było najszczęśliwszym jak i najboleśniejszym, ale musiałem spróbować dać sobie spokój z nim. Zacząć nowe życie, bo wierzył we mnie i pewnie spogląda na mnie z nieba gdzie stał się jedną z gwiazd.

Czy Erwin poradzi sobie?
Czy zemsta się wypełni?

2116 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro