Nie zawiodę go
OOOO czyżby to był nocny?
Witam serdecznie wszystkich!
Nie sądziłam, że będzie dziś, bo źle się trochę czuję, ale jest w miarę git
"Lubię jeść banany" ~ wiadomo o co chodzi :3
Jak coś mogę mieć problem z odpisywaniem, bo słabego neta mam
Życzę wszystkim dobrej nocy, a tym co będą czytać z rana dobrego dnia!
Perspektywa Kuia
Siedziałem z kubkiem kawy trzymając go w dłoniach. Noc była pełna gwiazd i było widoczne z okna przy którym siedziałem. Zarywałem noc aby znaleźć coś co mogło pomoc Gregoremu, ale też szukałem sposobu aby pozbyć się głównie Morte. Mężczyzna powinien już dawno być martwy, a jednak gdy jestem o ciut przed możliwością skończenia jego życia to nagle coś przeszkadza. Wszystko szło nie tak jak trzeba i to mnie frustrowało. Pragnąłem zemścić się za utratę rodziny, którą stworzył Victor, ale to była moja rodzina za którą potrafiłem oddać wszystko. Jednak Gregory trafił w sedno mego działania. Pragnąłem tej zemsty i wiedziałem, że ona zaślepiła mnie na nowo. Jednak nie myślałem, że mężczyzna, który nie spał całą noc będę umiał rozgryźć mnie tak bardzo. Lecz czego ja oczekiwałem w końcu to Gregory Montanha, który jest policjantem. Ma już to w sobie aby szukać odpowiedzi. Jest bystry i mimo tego sam nie jest w stanie sobie pomóc. Jednak gdy siadłem i ja przy prawach w naszej mafii od razu zrozumiałem iż nie jest łatwe znaleźć odpowiedź. Nie było dużo książek u nas z prawami gdyż traktowaliśmy się bardziej jak rodzina niż jak mafia, ale jakieś prawa musiały być. Było grubo po dwunastej w nocy. Na parapecie miałem otwarty notatnik. Notatnik należący do mego przyjaciela, lidera oraz wzorca.
Krótkie, ale znaczące spisy z dni gdy powoli zaczęliśmy rosnąć w siłę. Lordowie nie oszczędzali nas i skupili się aby pozbawić tej wolności oraz samowolki. Jednakże wyprzedzaliśmy ich ruchy i przede wszystkim byliśmy zgrani zaś w małych ilościach pokonywaliśmy wroga. Wziąłem w dłoń notatnik i przekartkowałem go w przód. Nie czytałem wszystkiego, bo to był osobisty notatnik szefa i jedyna taka namacalna pamiątka nie licząc samochodu, który zostawił dla Erwina. Czy domu choć jego rzeczy z pewnością są w jego pokoju to nie odważyłem się aby tam wejść. Nie wiem skąd w Radzie cienia wziął się ten notatnik, ale może zostawił go specjalnie dla mnie. Przeczytałem wszystkie prawa i naprawdę nie wiedziałem jak mam pomóc Grzegorzowi choć chciałem. Odrzuciłem zemstę na plan poboczny gdyż nie mogłem żyć nienawiścią. Zniszczyłem związek Erwina przez to i próbowałem zabić Montanhe, bo byłem zaślepiony. Jednak miał rację. Nienawiść nie jest wyjściem ani rozwiązaniem problemów. Lecz ona potrafi zawładnąć sercem i duszą człowieka w taki sposób iż niby chce się dobrze, a jednak nie wychodzi tak jakby się chciało. Dopiłem kawę gdyż myślałem o tym jak wyrwać go z tego. Ślub z Erwinem nie da tu nic w końcu na zaślubiny musi wydać zgodę Morte tak samo ucieczka nie da niczego.
Nie ucieknie przed tym co ma być. Przeszedł inicjację zapewne więc to utrudnia sprawę. Jest pełnoprawnym Lordem i nie wiem czy da się to zmienić w końcu nikt nigdy nie chciał odejść z mafii. Jeśli tak to tylko śmiercią, a nam zależy aby on żył. Wyzwanie ojca na pojedynek też nie gra roli gdyż młody nie strzeli pierwszy. Również osąd nie może być, bo radni podlegali pod Morte więc nie zamieniłoby to nic. Nie będą głosować przeciw swemu liderowi, który nie chce wypuścić syna z sideł. Tradycja jest ważna dla nich więc idą zgodnie z prawami oraz tradycjami. Nie znam bardziej mafii Lords of the world i to jest problem, a dostać się też nie dostanę na teren wroga bez zezwolenia. Tak samo nie dostanę się do głównych praw i muszę polegać na tym co Montanha przeczyta oraz czym dysponuje z wiedzy. Wiem, że z pewnością ma to wszystko w małym paluszku, ale musimy mieć pewność w tym wszystkim. Carbo i tak musi jutro przyjechać, oby to co myślę było w tej teczce. Mam dziwne wrażenie, że omijamy odpowiedź, która jest na wyciągnięcie ręki, a jednak jest nie realna.
-Co takiego pomijamy Victorze? - westchnąłem głaszcząc w dłoni brązową okładkę notesu. - Staram wymyśleć rozwiązanie, ale nie jest to takie proste. Czy dałoby się mi jakoś pomóc? Pokazać gdzie robię? - powiedziałem do samego siebie i sięgnąłem po kubek z rozpuszczalną kawą aby do pić końcówkę. Nic nie szło tak jak miało. Erwin jest z Gregorym. Nie mam otwartego z nimi kontaktu gdyż nie odbierają wtedy kiedy chce bądź piszą sms iż nie mają czasu. Co Erwin w takim razie robi tam całe dnie iż nie nudzi mu się i nie narzeka na wszystko. Nic nie wiedziałem i to frustrowało mnie najbardziej. Jednak Erwin wydawał się być szczęśliwy i zapewne nie widział rzeczy, których powinien. Mam dziwne wrażenie, że Gregory nie jest tym samym uśmiechniętym mężczyzną, który nie bał się śmierci. Teraz wydawał się na zmęczonego światem i życiem, ale idącego do przodu, bo miał nadzieję i chyba tylko nadzieja go trzymała przy normalności. Nie zdziwił bym się jakby pewnego razu powiedział, że musiał robić takie rzeczy, które nie byłby w stanie sam samowolnie zrobić przy zdrowych zmysłach. Westchnąłem cicho i spojrzałem w stronę stołu na którym wszystko było. Od planów po książki po domysły i notatki, ale czy było w nich coś istotnego. Raczej nie w końcu Gregory był Lordem od początku, a nie należał do Mokotowa. Zmrużyłem powieki gdyż wpadłem właśnie na pomysł, ale musiałem się upewnić czy na pewno będzie odpowiedni. Do tego i tak będę potrzebował teczki oraz Lorda.
-Dziękuję Victorze - mruknąłem cicho i podniosłem się z fotela. Podszedłem szybko do stołu i złapałem czystą kartkę zapisując na niej swoją myśl aby jej nie zapomnieć. Cały czas patrzyłem w złym kierunku szukałem czegoś czego u mnie nie będzie i nie będzie też zapewne u Gregorego, ale nie mam nic do stracenia aby spróbować. W sumie nie ma on nic do stracenia, a raczej może inaczej powinno to brzmieć. On ma aż za dużo do stracenia aby ten plan nie zadziałał. Mimo wypitej kawy byłem zmęczony gdyż dochodziła trzecia nad ranem. Pora iść spać w takim razie gdyż nic więcej nie za działam. Jeśli to nie pomoże to nie wiem jak mam go wesprzeć czy obronić. Byłem przez chwilę jako adwokat jednak bycie adwokatem wiązało się z prawami, a tu prawa były różne choć nie całkowicie podobne. Ruszyłem do schodów w których miałem zejście do rady cienia. Przy sobie miałem kartę z tym co zanotowałem. To była przepustka do powrotu do domu. Tęskniłem za Heidi moją córeczką i choć minęło około dwa tygodnie bądź więcej może nawet już trzeci tydzień się kończył. Zatraciłem się tak w tym co robiłem iż nie patrzyłem ile czasu minęło już. Piwnica była siedzibą Rady gdzie rządziłem ja. Oczywiście mieliśmy tajne wyjście z piwnicy, ale nie było używane od lat. Miejsce te miało kuchnię duży salon z kanapą oraz stół gdzie były załatwiane pracę. Natomiast po drugiej stronie były pokoje i właśnie kierowałem się do swojego. Musiałem odpocząć i w końcu odetchnąć od czytania oraz myślenia. Gdyż miałem dość na dziś. Położyłem się w swoim łóżku i zasnąłem w ekspresowym tempie.
Obudziły mnie rozmowy z góry więc zapewne niektórzy już nie śpią i robią śniadanie. Spałem z pięć godzin w sumie to i tak dobry wynik niż zerwana noc i drzemka w trakcie dnia. Podniosłem się z łóżka i przeszedłem do prywatnej łazienki. Ogarnąłem się w ekspresowym tempie aby nie siedzieć za długo i gdy byłem gotowy już do wyjścia z rady od razu to zrobiłem. Wyszedłem na górę i zerknąłem w stronę kuchni gdzie były landrynki z Sky oraz Summer.
-Dobry Kui - przywitali się razem na co się uśmiechnąłem do nich.
-Wyspani?
-Tak - odparła Sky - śniadanie robimy!
-Słyszałem - odparłem, a uśmiech nie schodził mi z ust.
-Znaleźliśmy to co mówiłeś! - oznajmił Fabio ciemnoskóry chłopak należący pod Dię, ale należący również do głównej rodziny. Jednak byli bardzo samodzielni. Aby nie nudziło się im zaleciłem żeby poszukiwali przedmiotów do obrabowania tutejszego banku. Było nas tu tyle iż każdemu znaleźć zajęcie to raczej ciężko, ale Vasquez już znalazł tutejsze wyścigi więc bawił się w rajdowca wraz z Carbo, ale on teraz był u Dante. Landrynki poszukiwały rzeczy do banku. Dziewczyny bawiły się w kuchni. Silny wraz z Dorianem wybywali gdzieś, a David oraz Labo bawili się w produkcję mety. Każdy zajął się tym co chciał i nie zmuszałem tak naprawdę do niczego ich. Podawali mi swoje pomysły więc łatwiej było mi w pewnych okolicznościach dawać im zajęcie, które jest bezpieczne dla nich.
-To dobrze tak trzymać chłopcy - odpowiedziałem mu. Czekaliśmy aż Carbo wróci, bo mogliśmy zadzwonić do kogo chcieliśmy, ale nigdy nie było pewności iż nikt nas nie podsłuchuje. Ostrożność i bezpieczeństwo było przede wszystkim najważniejsze. Wziąłem kanapkę z talerza i ruszyłem w stronę wyjścia na patio. Powoli jadłem śniadanie nie spiesząc się i odetchnąłem świeżym powietrzem. Było tu całkiem inaczej niż u nas. W końcu to był las, a my żyliśmy w mieście niedaleko lasu, jednak to i tak inaczej było. Usiadłem na patio na fotelu i czułem jak powoli dociera do mnie rzeczywistość. Byliśmy w starym domu Mokotowskim i czerpaliśmy z życia bez kontroli policji. Może niektóre zmiany były na plus, źle jednak było gdy były też te na minusie. Lecz było ich mniej. Gdybym mógł to został bym tutaj w końcu to miejsce też było moim domem. Przeżyłem tutaj kawałek swojego życia. Victor był młody gdy zaczynał swoją potęgę gdy ponowił z popiołów mafię Mokotowa.
Niczym Feniks odrodziliśmy się na nowo i mimo tego wygrywaliśmy. Ja zajmowałem się pieniędzmi gdy Victor werbował ludzi, a raczej im pomagał i większość zostawała z własnej woli. Staliśmy się rodziną. W końcu i ja miałem rodzinę na której mogłem polegać. Teraz to na mnie młodzi polecają. Ja jestem ich zdrowym rozsądkiem oraz podpowiedzią gdy brak drogi czy drogowskazu. Musiałem podołać wszystkiemu, bo ja byłem najstarszy z nich wszystkich i to ja byłem liderem gdy Erwin oddał mi tą rolę. Lecz to on powinien być gdyż Victor oddał wszystko mu, ale ludzie nie chcieli dziecka jako lidera. Jednak już wtedy myślał nieszablonowo i był gotowy zająć swoje miejsce tylko nie sądziłem, że zakocha się w mężczyźnie i co gorsza zaginionym członku rodziny Lordów, Herdeiro. Jak widać trafiło się tak, a nie inaczej choć jest tyle ludzi wokół i to właśnie oni musieli stanąć na przeciwko siebie. Przypilnowałem wszystkiego jak codziennie. Połowa ludzi robiła kasetki inni szukali informacji i takie tam. Nie musieliśmy w ogóle tak naprawdę pracować czy zarabiać jednak to było silniejsze od nas wszystkich.
Byliśmy przyzwyczajeni do adrenaliny, a na dodatek jeszcze robiliśmy to na obcym terenie przynależącym do różnych gangów czy mafii. Nigdzie nie było wolnego miejsca. Przeprowadziłem rekonesans w terenie i przeszedłem do osoby, która jak się okazało dalej żyje i przede wszystkim jest bezstronna. Mowa tu o dobrej znajomej Lemi Rolley, która była zwiadowcą w Mokotowie, ale dorywczo więc nikt nie przypisywał jej do tego gdyż nie pokazywała nigdy swojej twarzy. Dlatego rada cienia pracowała w mroku byśmy wszyscy byli bezpieczni i mogli ratować sytuację gdy było złe. Wiedziałem iż w mieście jest dziesięć potężnych mafii bądź gangów. Reszta to płotki, ale mające kawałek własnego rewiru w mieście. Bardzo wszystko się powiększyło z mafii, bo u nas było ile, dwie może trzy, a reszta to tylko gangi, które nic szczególnego nie wprowadzały w życie przestępcze.
-Carbo przyjechał! - do pomieszczenia wpadł San gdyż siedziałem przy notesie Victora i zastanawiałem się co mogłem zrobić lepiej.
-Zaraz wyjdę - oznajmiłem gdyż nawet nie pamiętam kiedy przeszedłem do sali obrad, ale jak widać byłem aż za bardzo zamyślony by to zauważyć. Był wieczór w sumie nie było to tak widać, ale przez to iż nie było ciemno.
-Dobrze - uśmiechnął się do mnie i zamknął drzwi za sobą. Lecz jak spojrzałem na zegar była już dziewiętnasta. Podniosłem się z fotela i odłożyłem notes na parapet. Nie bałem się tego iż zniknie, bo nikt nie miał prawa tu wchodzić chyba, że będę w środku. Ruszyłem powolnym rokiem w stronę salonu mając nadzieję iż tam będzie Carbo. Nie myliłem się, bo każdy witał się z białowłosym mężczyzną, który miał przycięte włosy, ale nadal na tego charakterystycznego grzybka tylko krótszego.
-Dla ciebie wujku - powiedział z uśmiechem na ustach. Promieniował szczęściem więc zaczęło mnie zastanawiać co takiego robili, że mężczyzna wrócił taki rozpromieniony. Jednak w jego dłoniach było coś co było mi potrzebne. W tej teczce były informacje na temat Lordów i może coś co mogło potwierdzić moją teorię.
-Dziękuję Nicollo przyda mi się to bardzo - oznajmiłem otwierając teczkę od razu w oczy wpadły mi dokumenty, które trzeba było przeglądnąć. - Jutro powinien być Erwin z Gregorym - dodałem do wszystkich, którzy usiedli na kanapie.
-Czyli już niedługo będziemy w domu? - spytała z nadzieją Summer, a ja kiwnąłem niepewnie głową na tak.
-Nie wiesz kiedy? - mruknął San.
-Nie jestem w stanie określić jeśli to co wymyśliłem nie jest dobre. Jednak to jest chyba wystarczający powód aby anulować to co się dzieje teraz - odpowiedziałem patrząc się na każdego z słabym uśmiechem na ustach - miejmy nadzieję, że to będzie wystarczające.
-Trzymamy za ciebie kciuki tato - powiedział Joseph.
-Właśnie kto jak nie ty - dodał Fosterek.
-Będę w sali obrad jak coś - mruknąłem, a na sercu było mi cieplej. Wierzyli we mnie i nie tylko oni więc musiałem być pewny tego co robię. Musiałem pomóc jemu, skoro on nie wydał mej rodziny. Zamknąłem za sobą podwójne drzwi i usiadłem na fotelu przy oknie. Otworzyłem ma nowo teczkę i spojrzałem na pierwszą kartkę gdzie było napisane Lords of the world. Oczywiście potem plany terenu. Przeglądałem wszystko aż trafem na papier.
Nawet nie pamiętam kiedy to pisałem, ale jak widać ostatnią dopiskę musiałem dodać gdzieś po jego śmierci. Najbardziej skupiłem się na notatce gdyż było to to co chyba szukałem. Prawa nie będą tu potrzebne, bo i tak w nich nic nie ma. Może i coś jest, ale nie to co mogłoby pomóc uwolnić Gregorego spod kontroli ojca. Miejmy nadzieję, że to wystarczy. Byłem zmęczony po tyłu dniach w sumie tygodniach. Jesteśmy tutaj od praktycznie końca czerwca i nie wygląda abyśmy wrócili do domu jeszcze w lipcu. Czas ucieka nam przez palce mimo iż mamy nad nim kontrolę to jednak nie do końca. Robimy co chcemy, ale czas jest nieubłagalny i niezmienny. Szkoda iż czasami czas nie jest sprzymierzeńcem. Tym razem był przeciwnikiem, który wyznaczał termin gdy skończy się to wszystko, a brunet zostanie zmuszony do przejęcia mafii. Nie wiem nawet kiedy pochłonął mnie mrok i spowodował, że pogrążyłem się w śnie, który był potrzebny mojemu organizmowi. Obudziły mnie promienie słoneczne, ale na sobie miałem koc więc zdziwiony przetarłem zmęczone oczy i zauważyłem iż teczka jest na parapecie. Podniosłem się z fotela i ziewnąłem cicho zasłaniając usta. Musiałem przygotować się na to aż przybędą.
Jaki sposób Kui odnalazł?
Czy zdążą na czas?
2374 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro