Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nie wiem co jest poprawne

Witam wszystkich serdecznie!!!
Aaaaaa stęskniłam się za wami wszystkimi<3
Jak tam u was? Brakowało wam rozdziałów? Mi bardzo brakowało.
Wracamy do regularnego wystawiania! Nigdy więcej nie robię przerw na tak długo, bo to nie dla mnie!
Jutro pojawia się rozdział do HSW <3
Życzę wam miłego dzionka kochani <333

Obudziłem się przy boku Monte, który spał jeszcze. Moje serce było spokojniejsze, ale nadal się martwiłem jak te dwa dni temu co dostał napadu paniki i zrobił sobie większą krzywdę. Teraz było lepiej i miałem taką samą nadzieję, że w końcu wyjdzie z tego oraz wstanie niedługo na nogi. Jedynym problemem było to iż dużo śpi i mało odpowiada. Jednak jeśli to mu pomaga to mogę z nim leżeć do woli. On jest mym ukojeniem, a ja jego i nic nie zmieni tego, że chce być z nim. No chyba to iż właśnie Morte wszedł do pokoju Grzesia w którym siedzę od dłuższego czasu.

-Dzień dobry - powiedziałem cicho siedząc opary o oparcie łóżka, a Monte miał głowę w moich nogach. Centralnie leżąc mi na kroczu, ale nie przeszkadzało mi to jeśli jemu było wygodnie, a moja dłoń delikatnie sunęła po jego włosach zaś w drugiej dłoni miałem książkę, którą czytał Monte o karach i przewinieniach za które się je dostaje. Mężczyzna spojrzał na nas przeszywającym wzrokiem, a następnie odchrząknął.

-Chcę cię widzieć na dole - oznajmił, po prostu wyszedł nie dając żadnych informacji po co i jak. Nie chcąc mężczyzny denerwować ostrożnie wysunąłem się spod śpiącego Monte i podłożyłem mu poduszkę pod głowę aby miał wygodnie. Wziąłem telefon z szafki i ruszyłem na dół mając nadzieję, że nie będzie to nic złego, bo Monte mnie nie uchroni. Schodząc po schodach w dół czułem niepewność i obawę w końcu Morte nie bez powodu tak się nazywa. Mężczyzna nie jest typem człowieka, który nie jest jakby to powiedzieć łagodny oraz szybko wybacza. Nie wiedząc go przy schodach ani w salonie ruszyłem do kuchni gdzie siedział wraz z Garcone. Będę musiał przedyskutować i dowiedzieć się czy mężczyzna jest na serio powiązany w jakiś sposób z Dią.

-...wiesz aby to załatwić jest to istotne - wszedłem chyba nie w odpowiednim czasie i momencie, ale będę musiał przerwać czarnowłosemu.

-Chciałeś mnie widzieć - odezwałem się patrząc na wysokiego bruneta, który na mnie zerknął.

-Skoro mój syn jest niezdolny do pracy ty zajmiesz jego miejsce pracując przy krowach. Tony potrzebuje pomocy więc radzę się pospieszyć - oznajmił prosto z mostu więc po prostu więc kiwnąłem głową i wyszedłem przez taras, który wydawał się najlepszym wyborem do wyjścia. Nie byłem stworzony do ciężkiej pracy, ale miał rację. Jeśli ma wszystko działać poprawnie ktoś musi zająć miejsce w kole zębatym aby na nowo zaczęło się kręcić poprawnie. Gdy doszedłem na miejsce obok stodoły stał chłopak na oko piętnastolatek czarno włosy z białymi końcówkami.

-Hej to ty jesteś Erwin? - powiedział uśmiechnięty i tryskała z niego energia.

-Tak, a ty pewnie jesteś Tony - rzekłem i odwzajemniłem jego uśmiech.

-Tak miło mi cię poznać! Farbujesz włosy?

-To mój naturalny kolor - mruknąłem, bo nie lubiłem mówić o tym, ale jak pytał to trzeba było odpowiedzieć.

-Wooo, ale fajnie! Chciałem na siwo się cały przefarbować, ale mama nie pozwala - powiedział i przeskoczył przez płot.

-Po co mam ci się przydać? - spytałem chcąc dowiedzieć się co takiego mam tu robić.

-Wielki Morte ci nie powiedział?

-Nie - odparłem szczerze gdyż jakoś nie interesowało mnie to, a on zbyt skory do rozmowy ze mną nie był.

-Dziś musimy wymyć krowy, a zapowiada się bardzo upalny dzień więc to idealny moment gdyż raz dwa wyschną!

-Myć krowy? - zmrużyłem powieki zastanawiając się dlaczego to robią.

-Wiesz ostatnio był weterynarz i kazał na wszelki wypadek umyć je specjalnym płynem aby żadne kleszcze czy pasożyty nie zamieszkały na ich ciele.

-Chyba rozumiem - odpowiedziałem, a chłopak wyciągnął szlauf i wiadro. Teraz zobaczyłem na ziemi wszelakie szczotki i jakieś butle z czymś więc zapewne to jest ten płyn. - Jak chcesz je zawołać?

-Będziemy łapać po kolei każdą i myć - stwierdził, a ja przeliczyłem na szybko wszystkie krowy.

-Przecież jest ich siedemnaście! - rzekłem z szokiem, którego nie kryłem w sobie. Wszystkie dziś mają być umyte na to wygląda więc będzie ciężko i to naprawdę to zrobić.

-Więc im szybciej zaczniemy tym lepiej - odpowiedział i podał mi linę.

-Ty wiesz, że nie umiem się tym posługiwać? - oznajmiłem patrząc na linę.

-Prosta sprawa, zarzucasz krowie na głowę i ciągniesz tyle roboty - zrobił mi szybkie przeszkolenie obsługi lassa. Westchnąłem ciężko i ruszyłem do pierwszej lepszej, która była z przodu. Jedyna czarna wśród stada, rzuciłem w jej stronę linę, ale odsunęła się w bok.

-No weź! - warknąłem do niej, a ona popatrzyła się na mnie. - Pprzecież mnie znasz - przełknąłem ciężko ślinę widząc jak idzie w moją stronę. Zapomniałem przez chwilę iż to jest ulubiona krowa Monte. Tylko iż przerażało mnie to jakie one są duże.

-Zacząłeś od najgorszej! - zaśmiał się Tony - Ona nie lubi wszystkich oprócz jednej osoby! Radzę uciekać!

-Dzięki za radę? - powiedziałem cicho, ale nie potrafiłem się ruszyć. Krowa była niebezpiecznie blisko mnie aż widziałem jej ślepia. Zamknąłem oczy aby nie widzieć tego co się stanie. Poczułem jej oddech na sobie i jak delikatnie dotyka swoim łbem w moją dłoń. Zdziwiony spojrzałem na czarną krowę i delikatnie ją pogłaskałem po pysku.

-Czarna jak widać lubi cię! Jedynie Herdeiro się słucha! Dawaj ją jak ona się da to reszta stada też!

-Dobrze? Idziemy? - byłem mocno zszokowany, bo nie wiedziałem co się dzieje tak naprawdę. Krowa niczym pies ruszyła za mną w stronę miejsca gdzie przygotowane było stanowisko do mycia. Po chwili przywiązana została do wbitego w ziemię kija, a następnie oblana wodą.

-Mocne pewne ruchy tylko nie od tyłu - oznajmił co się posłuchałem oczywiście i w ten sposób zacząłem pracę wśród krówek, które trzeba było umyć. Po kilku godzinach nareszcie skończyliśmy, a ja byłem cały mokry w wodzie i szamponie. No oczywiście jak to ja wywróciłem się na ślizgiej powierzchni i wylądowałem w błocie, ale Tony mnie umył szlaufem przez to ociekałem z wody jeszcze bardziej. Mięśnie mnie bolały od poruszania się, ale nie powiem nawet dobrze się bawiłem z dzieciakiem, który jak się okazuje ma swoje obowiązki. Dziwne iż dzieciom zabiera się dzieciństwo, ale to decyzja Lordów jak wychowują dzieci. Zmęczony wracałem do głównej willi aby przebrać się w świeże ubrania mając nadzieję iż reszta mi wyschnie. Wszedłem do kuchni po cichu mając zamiar przedostać się po krujomu do pokoju.

-Stop młodzieńcze! Mokry dalej nie pójdziesz! - zapomniałem iż mama Grzesia mogła być w kuchni na co przybyłem sobie mentalny facepalm za to iż nie pomyślałem.

-Co mam w takim razie zrobić? - spytałem cicho, a kobieta pokręciła głową na boki cicho się śmiejąc.

-Poczekaj pójdę po ręcznik dla ciebie i pójdziesz siebie przebrać jak nie będzie z ciebie się tak lać.

-Dobrze - mruknąłem, a po chwili dostałem szary puszty ręcznik.

-Ściągnij spodniej i koszulę wrzucę od razu do prania, bo miałam robić - uśmiechnięta była cały czas i czułem się dobrze przy niej. Nie kłamała mówiła prawdę i przede wszystkim starała się pomóc. Była trochę jak mama, która dba o wszystkich bez względu czy to są jej dzieci czy też nie. Rozebrałem się sprawnie i opatuliłem w sporo za duży ręcznik. - Leć do góry! Zaraz będzie obiad przyniosę wam. Gregi nie śpi już.

-Dziękuje! - uśmiechnąłem się i biegiem ruszyłem w stronę schodów. Po chwili wbiegłem przez szare drzwi do pokoju, który był dla mnie, ale i tak śpię z Monte w jego pokoju. Ubrałem świeże spodnie i tak musiałem iść do Grzesia aby wziąć jego jakąś losową starą koszulę, bo w nie się mieściłem.

-Dzień doberek diabełku - powiedział cicho Grzesiu, a jego oczy były wpatrzone we mnie.

-Dzień dobry kochanie - mruknąłem podchodząc do niego i pocałowałem go w usta.

-Pachniesz zmokłą krową - zaśmiał się na co przewróciłem oczami.

-Jak cię zmoczę to ty będziesz pachnąć jak zmokły pies - teraz to ja cicho się zaśmiałem, ale Monte miał cały czas kąciki ust w górze. Otworzyłem sobie jego szafę i wyciągnąłem szarą koszulę, którą zacząłem na siebie ubierać.

-Dla ciebie z przyjemnością - powiedział - chodź tu do mnie - dodał po chwili więc wszedłem na łóżko wycierając jeszcze mokre włosy w ręcznik. Patrzył się na mnie swoimi brązowymi oczami, które tak bardzo mnie hipnotyzowały swoją barwą.

-Jak się czujesz?

-Nudzi mi się już leżąc tutaj - westchnął ciężko - gdzie byłeś, że cały mokry?

-Twój ojciec kazał mi pomóc Tonemu przy krowach - odpowiedziałem i położyłem ręcznik na szafce.

-Zgodziłeś się?

-Jeśli mam tu być przy tobie to chyba muszę robić to co każe co nie? - rzekłem i pocałowałem Monte w policzek, a na jego ustach pojawił się radosny uśmiech. Chciałem abyśmy byli tylko we dwóch bez wszystkich przeciwności losu i wszystkiego co złe. Jednak teraz co się dzieje musimy przeżyć wspólnie. Wierzę iż damy sobie radę i mimo tego, że mam okropną ochotę zabić Morte to widzę, dlaczego mój chłopak chciał tak bardzo go oszczędzić. Szczęście matki było dla niego najważniejsze gdyż kobieta była złotą kobietą. Jednak nie zmienia to mojego nastawienia do mężczyzny, bo powinien zapłacić za skrzywdzenie mej rodziny tej starej jak i tej nowej. Monte złożył usta w dziubek więc musnąłem jego wargi swoimi.

-Nie ma prawa zrzucać moich obowiązków na ciebie - stwierdził pewnym głosem.

-Nic się nie stało Monte przecież wiesz, że wziąłbym na siebie to co się da aby cię odciążyć.

-Erwin jesteś tu gościem nie członkiem mafii! - zszokował mnie tymi słowami i wywołał złość.

-Wiesz co Monte. Jak bardzo podoba ci się być tutaj to proszę bardzo! - warknąłem, a w jego oczach widziałem zwątpienie i smutek.

-Chłopcy obiad - do pokoju weszła Vida więc na usta ubrałem maskę uśmiechu.

-Dziękujemy - odparłem, a kobieta położyła dwa talerze na szafce przy łóżku i wzięła ręcznik.

-Smacznego! - uśmiechnęła się i opuściła pokój.

-Erwin ja... - chciał się tłumaczyć, ale ja nie chciałem tego słuchać.

-Nie Monte! Nie mam zamiaru cię słuchać! - rzekłem przerywając mu i podałem mu jedzenie, którym okazały się łazanki. Sam zacząłem jeść i chciałem odpocząć od tego wszystkiego. Miałem dość Lordów na ten czas. Monte wpatrywał się w swój talerz i grzebał w nim widelcem. - Jedz - mruknąłem, ale on przesunął talerz w moją stronę i obrócił głowę w drogą stronę. Nie chciałem aby tak zareagował i odmawiał sobie jedzenia z mojej winy. - Monte.

-Nie jestem głodny - wyszeptał chowając się pod kocem. Pod moim szarym, a w sumie naszym kocem. Westchnąłem ciężko i odłożyłem swój talerz na szafkę wziąłem w dłonie talerz mego mężczyzny.

-Zjedz - mruknąłem do niego - Monte proszę cię! Musisz jeść!

-Przepraszam - wyszeptał cicho - nie jestem głodny.

-Proszę musisz jeść aby leczyły ci się rany - przysunąłem do jego ust widelec z jedzeniem.

-Powiedziałem coś karygodnego - westchnął i odwrócił głowę w drogą stronę czyli w moją - masz prawo być zły.

-Proszę zjedź - popatrzyłem się na niego proszącym wzrokiem i na nowo przysunąłem do niego widelec.

-Muszę?

-Musisz - odpowiedziałem cicho, a on wziął w usta widelec na co odetchnąłem z ulgą. Moje ego ucierpiało, ale miał rację. Nie byłem członkiem mafii Lordów i nie czułem się jak ich członek, ale wiedziałem, że musiałem tu być z nim. Bez względu na to co będę musiał robić i jak. Liczyło się tylko to aby był przy mnie, a ja przy nim. Karmiłem go, ponieważ widziałem po nim iż nie zjadłby reszty sam jakbym zostawił go z talerzem. Pomogłem mu zjeść tyle ile chciał zjadł i tak dużo. Zacząłem kończyć swoją porcję obiadu gdy Monte stwierdził chyba, że najlepszym rozwiązaniem naszej sprzeczki będzie sen. Wziąłem talerze gdy najadłem się i zszedłem z nimi na dół do kuchni. Oczywiście była w kuchni pani Vida.

-Gdzie położyć? - spytałem cicho, a kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem, ale gdy zobaczyła pół pełny talerz uśmiech zszedł z jej ust.

-Nie chciał znowu jeść? - spytała cicho, a ja niepewnie kiwnąłem głową na tak. Nie chciałem jej kłamać w tej sprawie, bo w końcu chodziło o zdrowie mego Grzesia.

-Czy nie wiesz Vido gdzie jest Morte? - spytałem cicho i byłem niepewny tego co chciałem zrobić, ale potrzebowałem.

-Powinien być w siedzibie - odpowiedziała mrużąc powieki - po co chcesz iść do mojego męża?

-Mogę tam normalnie wejść bez żadnego zaproszenia czy coś? - chciałem się upewnić i powód wizyty powiedziałem kobiecie na tak zwane ucho, chociaż nikt nie miał jak mnie posłuchać. 

-Wystarczy, że zapukasz do drzwi to dostaniesz odpowiedź. Są to dwuczłonowe i czarne nie przegapisz je z pewnością.

-Dziękuję bardzo - skierowałem się do wyjścia z kuchni przez przeszklone drzwi. Oczywiście wiedziałem gdzie jest siedziba tylko nie miałem jakoś okazji aby zwiedzić ją od środka. Tak też otworzyłem potężne drzwi wchodząc do środka gdzie przywitał mnie ciemny korytarz o ciemnobrązowym parkiecie i bordowych ścianach. Szedłem przez korytarz mijając kilka pokojów aż w końcu doszedłem do czarnych drzwi i po prostu zapukałem mimo zawahania jednak chciałem wiedzieć czy mogę. Wolałem aby mężczyzna wiedział niż aby potem byłby z tego problemy.

-Proszę! - donośny głos Morte rozbrzmiał za drzwi więc popchnąłem je w przód wchodząc do środka. Od razu w oczy rzucił mi się stół w kształcie litery u. Wziąłem głęboki wdech i stanąłem pośrodku. Przy mężczyźnie był Leon oraz jakiś starzy mężczyzna. - Czego chcesz?

-Chciałem zapytać czy mógłbym na kilka godzin pojechać na teren Mokotowa - rzekłem z dumnie uniesioną głową do góry gdyż nie chciałem dać mu satysfakcji iż boję się go.

-Ty się pytasz? Po co w ogóle? - założył dłonie razem, opierając je o stół i popatrzył się centralnie na mnie opierając głowę o ręce.

-Skoro jestem na twoim terenie chyba należało się spytać o pozwolenie niż aby potem wyszły jakieś komplikacje - odpowiedziałem patrząc się centralnie w oczy mężczyzny.

-I co oczekujesz ode mnie?

-Odpowiedzi potwierdzającej moje zapytanie - odparłem czując się bardzo niezręcznie.

-Dobrze niechaj będzie - odpowiedział - możesz jechać skoro tak bardzo chcesz! Wybierze Jason ci pojazd, którym będziesz mógł się poruszać i nie pokazuj mi się na oczy dziś! - z cichym warknięciem skończył swój wywód więc kiwnąłem głową w podzięce.

-Dziękuję - dodałem i skierowałem się do wyjścia, ale coś za łatwo poszło z tym.

-Masz wrócić przed kolacją! Obowiązują cię takie same zasady jak wszystkich innych członków!

Po co Erwin jedzie do swoich?
Dlaczego Duarte się zgodził?

2251 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro