Nie poddawajmy się
Witam serdecznie wszystkich w tym szczególnym dniu!
Dzisiaj dodatkowy rozdział, ponieważ jeden z moich diabełków ma dziś urodziny! Sto lat dla ciebie <3
Więc i wy korzystacie z dodatkowego rozdziału!
Z tej okazji oczywiście wpadnie o 12:00 zakończenie do oneshota z Vasklesem :3 i mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić!
Miłego niedzielnego dzionka życzę wszystkim!
Perspektywa Carbo
Złapano nas przez to iż złamano nasze ustalenia odnośnie odjazdu, bo jakiś idiota trafił nasze opony z teizera przez to straciliśmy oponę, a wraz z nią przyczepność. Przez to auto dachowało i nie byliśmy w stanie już uciec gdy policja otoczyła nas. Nie było wyjścia i to niestety było najgorsze. Erwin i tak już obwiniał się, że nie zdołał dostać się do środka sejfu, a jeszcze to. Przewieziono nas na szpital gdzie przeszliśmy wszystkie badania kontrolne. W sumie dobrze, że tak zdecydował Capela, bo widać, że dba o nasze bezpieczeństwo. W końcu ktoś chyba musiał, bo zwykle to Gregory mówił o tym aby przewieźć na szpital poszkodowanych.
-Dante jak się trzymasz? - spytałem się gdyż on pilnował mnie w sali.
-Jest ciężko, ale jakoś sobie dajemy wszyscy radę - odpowiedział i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
-Nie widać zbytnio - odparłem.
-Po was też, ale jeszcze ogrzej widać po Erwinie - oznajmił i nie powiem, ale zbyt dobrze widział to po nas.
-Jak?
-Choruje na depresje więc wiem jak to wygląda u człowieka i widzę więcej niż inni - odpowiedział i popatrzył na tablet.
-Rozumiem - odparłem, po stwierdzeniu lekarza, że jestem cały i zdrowy dołączyłem do Vasqueza oraz Erwina. Droga na komisariat policji trwała krótko mówiąc i szybko znaleźliśmy się na celach. Nie sądziłem jednak, że tak niski wyrok nam dadzą za próbę obrabowania banku. Gdy Capela spytał się czy potrzebujemy czegoś od razu poprosiłem o telefon aby poinformować Kuia o niepowodzeniu. Wybrałem numer do chińczyka i po kilku sygnałach odebrał.
-Co się stało? - spytał.
-Nie udało się.
-Czego wejść do sejfu czy - nie dałem mu dokończyć.
-Złapano nas jutro może wrócimy do domu dopiero - oznajmiłem do telefonu.
-Rozumiem zadzwoń gdy wyjdziecie - odparł rozłączając się, a ja mogłem oddać telefon Policjantowi, który mi go użyczył. Do cel wszedł Pisicela, który również nie wyglądał najlepiej, ale co się dziwić wszystkim, którzy znali Grzesia. Strata boli najbardziej i ci, którzy tego nie zaznali wcześniej to pierwsza strata boli dotkliwie. Przetransportowali nas do wozu bojowego, który zawiózł nas do więzienia. Procedury, które musieliśmy przejść to tylko była kwestia czasu. Przebrani w więzienne stroje zostaliśmy rozdzieleni z Erwinem. Na szczęście miałem celę z Vasquezem więc to jeden plus, że chociaż nas nie rozdzielono. Jednak martwiłem się o Erwina, bo widziałem jego wzrok, który mówił o tym, że czuł się iż zawiódł. Już widziałem ten wzrok u niego i skończyło się prawie źle gdyby nie to, że za interweniowałem wtedy, bo inaczej nie byłoby go z nami. Od razu kiedy zostaiwiono nas samopas ruszyłem szybko na poszukiwanie go, nim byłoby za późno. Od razu zauważyłem jak idzie po schodach do góry wiec biegiem ruszyłem do góry gdy Vasqi ruszył po jakiegoś strażnika, bo nikogo nie było na spacerniaku. Serce biło mi strasznie szybko i bałem się o to jak bardzo może być źle. Od razu przeszedłem do rozmowy z nim aby tego nie robił głupoty.
-Każdy z nas to widzi, ale jedno niepowodzenie nie skreśla całego życia. Proszę cię zrobisz ten jeden krok i zrobisz więcej krzywdy niż dotychczas. - powiedziałem powoli zbliżając się do niego aby nie zrobił tego pochopnego ruchu.
-Przepraszam - wyszeptał i ruszył w przód, ale złapałem go za tułów i pociągnąłem do siebie. Upadliśmy na kolana, a on wtulił się we mnie płacząc. To był inny rodzaj tego co spotkałem tamtego wieczoru. Po rozstrzelaniu przez Erwina, Montanhy, on załamał się i chociaż rozumiałem to iż był mocno załamany tym co zrobił. Żałował tego bardzo i widać było to po nim, ale też nie był w pełni świadomy tego wszystkiego co robił. W sumie to była tylko kwestia czasu aż mężczyzna obudzi się ze śpiączki w którą wprowadził się jego organizm. Lecz pewnego dnia Erwin wrócił zapłakany na Burgershota na którym byłem tylko ja, bo chłopaki musieli coś załatwić.
-Erwin co się stało? - spytałem, a on po prostu się we mnie wtulił i żałośnie zapłakał. -Braciszku - wtuliłem go w siebie stając się jakoś dotrzeć do niego, ale nie działało chyba po prostu musiałem poczekać aż się trochę uspokoi i wypłacze w moje ramię. Serce mi się krajało na pół gdy widziałem go takiego smutnego. Każdy z nas wiedział jaki szczęśliwy jest z Montanhą i każdy wymierzony cios w mężczyznę to i był wymierzony w Erwina. Pomimo tego, że był psem to jednak był częścią rodziny, chociaż nawet występowały kłótnie między nami i nieporozumienia on wybaczał i cierpliwie czekał. Po prostu tym razem potrzebował Montanha więcej czasu na zrozumienie tego co się stało, w końcu prawie umarł. Nie dziwiłem się, że braciszek tak zareaguje, ale jak widać musiało mocno zaboleć go to co powiedział policjant. -Erwin wszystko dobrze?
-On...- wyszlochał -... mnie nnienawidzi.
-Na pewno tak nie jest! Znamy go zbyt dobrze Erwin. Potrzebuje on czasu aby ci wybaczyć.
-Ja zrobiłem mu taką dużą krzywdę! Nie sądzę aby mi wybaczył, bo ile można wybaczać komuś takiemu jak ja? - powiedział przez płacz, a moje ramiona bardziej opatuliły załamanego mężczyznę. Jeszcze takiego go nie widziałem i obawiałem się o niego, bo wydawał się bardzo kruchy.
-Kocha cię i wiele razy to udowodnił więc z pewnością ci wybaczy! - pogłaskałem go w uspokajający sposób po plecach aż w końcu uspokoił się, ale nie wypuszczałem go z ramion. Czułem, że właśnie to jest mu teraz potrzebne z mojej strony więc trzymałem go i głaskałem aż w końcu sam odsunął się ode mnie.
-Boję się go stracić - wyszeptał i spuścił głowę w dół.
-Ja rozumiem to bracie, ale nie możesz się poddać. Nie chciałeś tego i po prostu musisz naprawić swój błąd, który zrobiłeś -oznajmiłem - więc nie poddawaj się tak łatwo!
-Dobrze - pociągnął nosem więc podałem mu chusteczkę w którą wysiąkał nos. Na pocieszenie przygotowałem jego ulubiony shake czekoladowy, który zaczął powoli pić siedząc przy ladzie i wpatrzony był w lodowe picie. Zerkałem na niego co chwilę, ale też miałem kilka rzeczy do roboty na lokalu, a samego też nie chciałem go zostawiać. Miałem dziwne wrażenie, że był zdolny do wszystkiego. Ponieważ często robił najpierw, a potem myślał co było niezbyt dobre w tym wykonaniu jakby planował coś złego zrobić. -Jadę na zakon - poinformował mnie gdy wypił całego szejka.
-Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - spytałem się go, a on spojrzał na mnie.
-W sensie? - spytał, a ja westchnąłem.
-Że nic głupiego sobie nie zrobisz - oznajmiłem mu aby naprostować sytuację i nie bawić się w podchody, bo to było bez sensu.
-Nie zrobię - odpowiedział, ale nie za bardzo ufałem mu w tym gdyż jego ciało samo mówiło z siebie, że nie jest mu nadal łatwo. Jednak nie mogłem go zatrzymać w miejscu. To był w końcu Erwin, on nigdy nie usiedział w miejscu dłużej niż powinien. W ten sposób zostałem na Burgershocie, ale miałem złe przeczucia aż w końcu chłopaki przyjechali na lokal. Od razu zrzuciłem na ich ramiona cały ciężar burgerowni, bo musiałem sprawdzić czy na pewno dobrze z Erwinem. Tak więc zajechałem na Zakon i serce stanęło mi w przełyku widząc siwowłosego stojącego na szczycie dachu kościoła. Wysiadłem szybko z auta.
-Erwin! - krzyknąłem - Nie rób głupoty! Zaraz będę obok! - szybko poleciałem na tyły gdzie przez skrzynkę elektryczną dostałem się na mały daszek i z niego na dach kościoła. Nie tracąc czasu byłem tuż obok siwego. -Bracie!
-Nie Carbo! On mnie nienawidzi! Nie wybaczy mi tego!
-Skąd możesz wiedzieć o tym?! Erwin, bracie tyle razy ci wybaczał wszelakie twoje wybryki! Kocha cię, a ty jego! Jak skoczysz teraz to on się załamie gdy cię straci i my również. - mówiłem spokojnie i powoli podchodziłem do niego i wyciągnąłem do niego dłoń. - Złap mnie za dłoń! Razem damy sobie jakoś radę!
-Ja nie chciałem - wypłakał - ja po prostu nie widzę życia bez niego!
-On pewnie tak samo więc nie odbieraj szczęścia wam teraz! Skrzywdzisz nie tylko siebie i nas, ale i też jego. Złap mnie za dłoń! - wyciągnąłem w jego stronę swą dłoń.
-Nie chce żyć w nienawiści - mruknął.
-Wiedz, że nie jesteś sam! Jestem tutaj przy tobie i będę ci pomagać gdy będzie ciężko! Po prostu złap mnie za dłoń, a razem damy sobie z tym radę!
Sytuacja wyglądała podobnie do tej co kiedyś się wydarzyło, ponieważ byłoby bardzo podobnie, ale tym razem Montanhy nie było przy nas, a jego ciało trzęsło się nie wiem czy z nadmiaru emocji czy z tego co chciał zrobić.
-Przepraszam, tak bardzo przepraszam - wypłakał i moczył moją koszulkę swoimi słonymi łzami.
-Nic nie szkodzi bracie, jestem tu przy tobie - wyszeptałem - nie opuszczę cię.
-Jestem taki żałosny - wyłkał.
-Nie jesteś Erwin, jesteś silny, że starasz się jak możesz i walczysz z całych sił - głaskałem go po plecach aby się uspokoił, bo wiedziałem iż to mu trochę pomoże albo po prostu go uspokoi. Nie sądziłem, że psychika siwowłosego jest tak bardzo zepsuta i zniszczona.
-Nie jjestem silny! Jestem żałośnie słaby! Nie umiem ssobie poradzić z jego stratą! Oszukuje was, sobie i wszystkich naokoło... chciałbym w końcu zaznać sspokoju - wyszlochał na co westchnąłem cicho.
-Daj sobie naprawdę pomóc Erwin w końcu mamy wspaniałą rodzinę i każdy ci pomoże wraz z Kuiem na czele.
-Nnie chce niszczyć komuś życia - wyszeptał.
-Nikomu nie będziesz - odparłem - bo wszyscy pragniemy aby ci pomóc i wspomóc cię w tej trudniej sytuacji w której zostałeś postawiony.
-Ale...
-Nie ma, ale bracie musimy trzymać się razem - wytarłem jego mokre policzki z ścieżki łez, które powstały na delikatnie zaczerwienionych policzkach. -Rodzina jest w końcu najważniejsza.
-Yhym - mruknął smętnie, ale bardziej spokojniej niż wcześniej. Chyba powoli zaczął się uspokajać w moich ramionach. Moje serce biło szybko i nieregularne, a to z powodu jednego mężczyzny, który planował skończyć ze swoim życiem. To nie było dobre i nie tak miało się skończyć jego życie. Strata bolała i każdy to wiedział, ale samobójstwo nie było wyjściem. Nie wiem nawet kiedy Erwin usnął w moich ramionach. Było po nim całym widać, że jest wyniszczony psychicznie i fizycznie. Dia mówił, że Erwin w nocy płacze i mamrocze imię Montanhy. Naprawdę strata jego musiała mocno oddziaływać na jego psychikę i mimo tych nocy, które Erwin nie przesypiał. Dia miał nadzieję, że to minie, ale z każdą kolejną nocą było coraz gorzej. Wziąłem na ręce siwego, który ważył zdecydowanie mniej niż wcześniej i była wyczuwalna różnica. Na dole stał Vaski wraz z strażnikiem, który rozmawiał przez krótkofalówkę do kogoś. Gdy zszedłem na sam dół, na dole czekało dwóch medyków.
-Przejmiemy pana Knucklesa i damy mu leki uspakajające -powiedział lekarz, ale Erwin nie chciał mnie puścić.
-Niech idzie z wami - powiedział Willy Junior więc ruszyłem za nimi tak, że znaleźliśmy się w kąciku medyczny. Podali mu leki uspakajające i jeszcze coś, co pozwoli mu na lepsze spanie. Siwy był wtulony we mnie i chyba nie świadomy tego co się dzieje. Może to lepiej w końcu odpocznie i będzie dobrze spać od jakiegoś czasu.
-Tyle odprowadzić cię do wyjścia?
-Spokojnie dam radę - odparłem i wyszedłem z punktu medycznego na więzienie i przeszedłem do naszej celi gdzie siedział Vasqi, który jak nas zobaczył odetchnął z ulgi.
-Wszystko w porządku?
-Tak na szczęście zdążyłem - odpowiedziałem i położyłem Erwina na koję więzienną oraz przykryłem kocem.
-Nie sądziłem, że jest tak źle - mruknął - jak zwykle przychodził, mimo iż nie miał uśmiechu na ustach to wydawał się stać twardo.
-To Erwin, on nie pokaże po sobie tak prosto, że coś go boli chyba, że naprawdę jest źle - westchnąłem i usiadłem obok niego aby nie czuł, że jest sam. Potrzebował teraz naprawdę sporo pomocy z naszej strony. Wydawało się na pierwszy rzut oka, że poradził sobie z tą stratą, ale jak widać nie poradził i niszczy go to od środka. Będziemy musieli przejść się do Kuia i wyjaśnić wszystko żeby zdecydował co zrobić dalej. Samego Erwina teraz nie mogliśmy zostawić, a na dodatek on nie chciał pomocy i mimo swych prób samobójczych naprawdę nie chce ich, ale impuls, który pojawia się tak nagle każe mu skończyć ze sobą. Wiem jak to wygląda z człowiekiem, który stracił wszystko i musi na nowo ułożyć swoje życie. Życie mafijne nie było najprostsze i każde żyło innym prawem. Trzeba było często dostosować się do zmian bądź szukać innych rozwiązań aby każdy miał dobrze.
-Co robimy z tym? - spytał.
-Zostanie z nami do jutra, nim wyjdziemy z więzienia i odbierze nas Kui. Po prostu bądźmy przy nim - oznajmiłem i położyłem się na krawędzi pryczy.
-Możesz położyć się u góry ja mogę położyć się z nim - zaproponował Vasquez, ale ja odmówiłem. Erwin był moim bratem nie z krwi i kości, ale traktowaliśmy się jak rodzeństwo i chciałem być przy nim na dobre i na złe. Nawet jeśli sytuacja nie była za dobra i za ciekawa, nie mogłem go tak zostawić. Rodzina jest ponad wszystko i chciałem ją chronić.
Czyżby problemy Erwina były poważniejsze?
Czy w końcu da Erwin sobie pomóc?
2077 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro