Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nie chcę... żyć?

Witam serdecznie w N OOOO CNYM rozdziale ponieważ moje kochane community bardzo pragnęło tego aby pojawił się on jeszcze dziś!

Zaczynamy drugą część segmentu historii, która wyjaśni bardzo wiele, ale i da wiele do myślenia! Może być ciężko, ale też ciekawie!
No co mogę powiedzieć więcej. Dowiecie się czy mieliście rację czy też nie i czy Erwin również ją miał!!!

Życzę wszystkim dobrej nocki i ty co będą z rana czytać miłego dzionka!

Perspektywa ???

Nicość... To była jedyna rzecz, która mnie otaczała i niszczyła od środka oraz zewnątrz. Nie wiedziałem czy to jest piekło czy niebo, a może czyściec. Nie wiedziałem gdzie byłem, ale wiedziałem, że jestem w nicości, która powinna być zastąpiona wspomnieniami. Jednak tym razem tego nie było, a był czysty mrok przez który czułem się źle tutaj i wiedziałem, że to jest moja kara za wszystko co dotychczas zrobiłem źle. Siedziałem skulony w miejscu nie wiedząc czy nawet siedzę, bo to wszystko jest wyłącznie tylko mrok. Czułem ogromny ból na całym ciele chociaż nie powinienem czuć niczego. Czy to oznacza, że żyje czy jednak nie i to ma tak być, że odczuwam tak ogromny ból. W oddali było małe światełko, ale nie byłem w stanie się podnieść na równe nogi. Nie miałem siły mentalnie i fizycznie.

Po prostu chyba się poddałem i nie widziałem sensu aby żyć. Nie widziałem sensu aby walczyć i próbować. Jednak interesowało mnie co znajduje się po drugiej stronie tam gdzie było światło, które mnie zastanawia skąd tutaj jest. Nie wiem ile czasu spędziłem w tej nicości nie wiem ile będę musiał tu być, ale jeśli będę mógł zmienić tą nicość na coś innego to czemu nie spróbować. Jednak ciało się mnie nie słuchało i nie chciało się słuchać. Mój oddech był płytki i nie najlepszy czułem jak czasami brakuje mi powietrza w płucach, ale skąd jest tu powietrze lecz tu nic nie miało w sumie sensu. Po wielu próbach podniosłem się w końcu na nogi, ale ból nie był problemem z pokonaniem go. Ponieważ tyle razy już upadałem iż nie bałem się kolejnego bólu. Powoli ruszyłem przed siebie byle by iść, bo i tak zbyt długo stałem w miejscu. Szedłem ku światłu aby przekonać się dokąd mnie ono doprowadzi. Teraz jak spojrzałem w tył poczułem się jakbym przeszedł kilometry, ponieważ nie było widać nic za mną oprócz mroku od którego chciałem uciec i nie dać się więcej mu. Światła było coraz więcej aż moim oczom ukazał się most kolejowy, który zbyt dobrze znałem gdyż kilka razy na nim byłem. Nagle zauważyłem mężczyznę, który klęczał na belce, a w dłoniach miał schowaną twarz. Jednak gdy zauważyłem te szare włosy już widziałem kogo mam przed sobą.

-Erwin - powiedziałem niedowierzając iż go tu widzę. Zacząłem się bać iż mężczyzna zrobił sobie krzywdę przez to tu jest, a tego nie chciałem. Nie chciałem aby zrobił sobie krzywdę z mojego powodu.

-Mmonte - wyszeptał i zauważyłem jak patrzy na mnie.

-Proszę cię... nie poddawajmy się - powiedziałem cicho do niego wystawiłem swą dłoń, a on niepewnie wystawił swoją w moją stronę. Pomogłem mu wstać, a on wtulił się w we mnie zaś po chwili usłyszałem  płacz z jego strony. Nie wiedziałem nawet dlaczego to powiedziałem, ale czułem w tym większy sens.

-Tak bardzo cię przepraszam... - wypłakał, a ja nie mogąc wytrzymać jego łez wtuliłem go bardziej w siebie. Nie chciałem aby płakał i nie wiedziałem za co mnie przeprasza, ale nagle wszystko zaczęło się rozmywać wraz z Erwinem w moich rękach więc zamknąłem oczy nie chcąc na to patrzeć jak znika. To było gorsze niż mi się wydawało, ale otworzyłem oczy, a moje źrenice zostały oślepione przez chłodne i rażące światło, które spowodowały iż musiałem zamknąć powieki. Nagle poczułem dłoń na swojej, więc niezbyt pewnie rozejrzałem się po otoczeniu w którym słyszałem odgłos maszyn monitorujących.

-Synu, kochanie moje..- poczułem jej ciepłą dłoń na mojej głowie, a więc przeżyłem. Poczułem w kącikach swych oczu jak zbierają się w nich łzy bólu wewnętrznego jak i zewnętrznego. Nie tak miało skończyć się moje przeznaczenie.

-Pproszę... - wyszeptałem cicho ledwo otwierając usta. Byłem mocno osłabiony co czułem całym sobą - ...dajcie mi umrzeć... Odłączcie mnie...błagam... - powiedziałem ledwo i po prostu poczułem jak odpływam w mrok chociaż nie wiem czy chciałem. Moje słowa z pewnością zabolały matkę, ale nie czułem się dobrze ze świadomością, że żyje. Powinienem umrzeć, bo życie bez Erwina u boku nie było życiem, a wegetacją.

Przebudziłem się w lesie, ale byłem świadomy iż jestem w śnie w którym utknąłem. Chciałem zakończyć to wszystko, ale wiedziałem, że to nie jest moje zdanie ani kwestia gdyż moje życie było w rękach lekarzy i matki. Ruszyłem w przód przed siebie nie mogłem stać w miejscu, bo to bez sensu gdyż i tak nie zapowiada się na zmianę. Więc utknąłem tutaj nie wiedząc co jest prawdą, a co kłamstwem. Jednak tęskniłem za Erwinem to wiem na pewno i będę tęsknić zawsze. Doszedłem do jeziora, które miało krystalicznie czystą wodę.
Otoczenie otoczone gęstymi koronami drzew o soczystej zieleni. Miejsce wyglądało bajecznie i pogoda była tu przyjemna, ale to nie było prawdziwe życie. Usiadłem na kamieniu i przyglądnąłem się w tafli jeziora, wzdychając cicho. Widziałem w odbiciu jak jestem zmęczony i jakie mam wory pod oczami. Byłem jak trup, ale jednak żyłem, ale co to za życie. Życie bez tego co było wcześniej i sensu tego życia.

-Erwin tęsknię tak bardzo - powiedziałem do siebie i samotna łza spłynęła po moim policzku, a następnie wpadła do wody, która poruszyła się niespokojnie. Nagle usłyszałem szelest z drugiej strony jeziora, a mój wzrok spoczął na mężczyźnie za którym tęskniło me serce. Stał w miejscu jakby nie dowierzając iż mnie widzi chociaż sam nie dowierzałem, że on tu jest. Nie wiedziałem czy jest prawdziwy czy mi się wydaje tylko w końcu to nie było realne aby znalazł się tutaj. Nie pewnie ruszył się w moją stronę, ale obserwowałem go uważnie czy nie jest moim wymysłem.

-Mmonte - wyszeptał.

-Przepraszam - również wyszeptałem i spuściłem ponownie wzrok w taflę wody jakby szukając w niej odpowiedzi na wszystkie swoje pytania na które nie znałem odpowiedzi.

-Tto ja powinienem - powiedział cicho i stanął obok mnie co zauważyłem kątem oka.

-Cierpisz teraz przeze mnie i nie ukryjesz tego, widać to aż za bardzo po tobie - rzekłem i wyciągnąłem dłoń do niego. Złapał niepewnie mą dłoń w swą i ścisnął delikatnie jakby chcąc się upewnić, że naprawdę tutaj jestem.

-Wiem boli twoja strata, ale przyzwyczaję się do tego - wziął głębszy wdech - chociaż będzie ciężko lecz dla ciebie to zrobię... Widziałem list, który zostawiłeś.

-Pewnie Dante ci go dał - powiedziałem trochę zdziwiony i smętnie uśmiechnąłem do niego, ale zgarnąłem go w swoje ramiona, a on wtulił się we mnie i moją klatkę piersiową. Szukaliśmy w swych ramionach pocieszenia, którego nie potrafiliśmy znaleźć w życiu realnym.

-Chciałbym abyś był przy mnie - wyszeptał zamykając oczy - ale wiem, że mój mózg płata mi figle i jesteś tylko wymysłem mych myśli - więc jednak nie był moim wymysłem. Jednak na chodziło pytanie co znaczy to wszystko, bo przecież nie był snem, a jednak z nim rozmawiam. Jest tu naprawdę więc musiał to być sen na jawie tylko taki, że nasze umysły były połączone w czasie snu.

-Przepraszam, że nie mogę być przy tobie - rzekłem do niego i pogłaskałem go po głowie - musisz być silny wierzę w ciebie, że poradzisz sobie z tym wszystkim. Jesteś silny i szalony. Kocham cię i wiem, że weźmiesz się w garść. Miłość jest silna niech będzie twoją siłą nie słabością. - pocałowałem go w czółko, ponieważ już wiedziałem, że żył i był tu. Wiedziałem, że potrzebuje tych słów aby móc przeżyć. - Bądź niczym terminator, bo wiem, że potrafisz nim być.

-Nie jestem silny - w jego oczach pojawiły się łzy przez to zrobiło mi się smutno.

-Jesteś - nasze usta złączyły się razem i po chwili odwzajemnił pocałunek pełny tęsknoty i miłości do niego, który zainicjowałem. -Będzie jeszcze dobrze zobaczysz, że z czasem ułoży się wszystko - powiedziałem mając nadzieję, że nie podda się. Jednak czy i ja nie mogłem się poddać. Tego nie wiedziałem. Sen to jednak sen, a nie możliwość bycia przy nim na dobre i na złe. Gdy zniknął zostałem sam. Samotny wśród swych myśli i smutku oraz nienawiści do samego siebie. Mogłem nie uciekać to bym nie musiał być teraz na pół martwy, a pół żywy. Chociaż wolałbym umrzeć i pożegnać się z tym światem, bo tak było lepiej dla mnie, dla Erwina i dla świata. Jednak jakbym nie uciekł to nie poznał bym jego i tego uczucia wolności, które na nowo zostanie stłumione przez mojego ojca. Nadzieja na lepsze życie i jutro właśnie przestała istnieć.

Perspektywa Tilii

Mój syn, mój pierworodny został skazany na śmierć. Marco odmówił rozstrzelania swego brata, który i tak był już wystarczająco osłabiony. Jednak stał o własnych siłach z dumnie podniesioną głową. Nie lękał się śmierci, ale w jego oczach widziałam ukryty strach gdy na nas spojrzał. Więc nachodziło pytanie czego tak naprawdę się boi. Z mych oczu płynęły łzy bólu w końcu to mój syn, którego nie widziałam od kilkunastu lat. Sam zdecydował się na śmierć, a jednak był w środku po prostu emocjonalnie wyniszczony. Padły strzały, które raniły jego ciało. Płakałam cierpiąc w środku gdyż mój mąż skazał swoje dziecko na śmierć i jeszcze na to patrzy jak jego ciało opada z sił aż w końcu padł na ziemię. Marco starał się mnie pocieszyć, ale co to za pocieszenie gdy matka traci swe dziecię. Uwolniłam się z rąk Marco i podszedłam do ciała mego pierwszego syna. Padłam na kolana i przytuliłam go do siebie sprawdzając puls, którego nie było.

-Synu tak bardzo cię przepraszam - wyszeptałam przez łzy, które rozmazywały moje pole widzenia. Wszyscy się rozeszli oprócz Duarte, który stał odwrócony plecami do nas - nie sądzę aby to było tym przeznaczeniem - dodałam cicho i przesunęłam dłoń na jego serce, które o dziwo biło delikatnie, ale biło. -Duarte on żyje, jeszcze żyje! - użyłam na nim trochę swej mocy i zatrzymałam krew, która uciekała z jego ciała.

-Zostaw go - powiedział cicho przez to spojrzałam na niego.

-To twój syn!! - krzyknęłam chcąc ratować jego życie.

-To zdrajca! Wyznał mafię Mokotowa! Wiesz co dla nas to oznacza?!

-GDYBYŚ NIE PATRZYŁ TYLKO POD SIEBIE TO MOŻE BYŚMY NIE STRACILI GO WTEDY! - wykrzyczałam czując w sobie przeogromny ból, który musiał w końcu wyjść ze mnie - Masz ratować naszego syna! Gówno mnie obchodzi co wyznał! Nie chcę ponownie stracić dziecka i to bezpowrotnie!

-To nie ma sensu! Jest rozstrzelany! Nikt nigdy tego nie przeżył.

-Błagam jako twoja żona i Vida bądź na przeciw swej mocy tym razem i pomóż.

-Dobrze - westchnął cicho - zatamowałaś jego rany?

-Tak - odpowiedziałam i patrzyłam jak idzie w stronę domu. Pogłaskałam po policzku swego syna. Syna, który wydoroślał i nabył się blizn na głowie oraz ciele. Po chwili wrócił mój mąż z apteczką i zaczął owijać jego rozstrzelaną górę aby nie wdało się żadne zaskarżenie.

-Co się dzieje? - do nas podbiegł zdziwiony Marco.

-Nie teraz, idź do siebie! - warknął Duarte, który był zły o coś, ale ja już wiedziałam o co.

-Mamo?

-Twój brat jeszcze żyje. Może uda nam się go uratować - powiedziałam mu, ponieważ miał prawo znać prawdę. Po chwili Morte wziął Gregorego na ręce i ruszył w stronę auta. Poszłam oczywiście za nim, ponieważ moja moc tutaj mogła jakoś pomóc przedłużyć jego życie. W szpitalu przyjął go nasz lekarz, który wziął się za sprawdzanie jego stanu i pobraniu krwi do badań. Czas w szpitalu na operacji był ciężką chwilą, ponieważ asystowałam przy tym aby utrzymać w nim życie, które z każdą chwilą poddawało się w nim. Po czterech godzinach byłam wymęczona i padnięta gdyż zbyt dużo mocy użyłam. Nie bez powodu nazywał mnie Duarte swoją Vidą czyli życiem. Dostałam dar, który pomagał utrzymywać kogoś przy życiu jeśli ten ktoś chce żyć. Tylko ta motywacja do życia w Gregorym upadała co odczuwałam. Jednak został podpięty do wszystkich maszyn monitorujących jego parametry życiowe jak i ułatwiające oddychanie.
Oparłam się o brązowo włosego mężczyznę, którego kochałam całym swoim sercem, ale zarazem nienawidziłam za obojętność, którą pokazywał sobą.

-Co z nim? - spytał mafioza obejmując mnie bardziej ramieniem.

-Ciężko stwierdzić biorąc pod uwagę to iż jego płuco zostało przestrzelone aż cud, że oddychał jeszcze sam, a nie dusił się. Jednak wróćmy do faktów. Złamany bark przez kule z broni długiej, kule ledwo ominęły gardło wraz z tętnicą. Ważne organy nie zostały zniszczone chociaż oprócz nerki, ale ona się wyleczy przy odpowiednim antybiotyku. Cóż wiele ran postrzałowych i kilka krwotoków, które zostały unormowane. Szansa na przeżycie z tego jest znikoma i tylko cud go uratuję. Mogą państwo wejść do sali - poszedł w swoją stronę, a ja niepewnie weszłam do środka sali. Wiele maszyn do których był podpięty nas syn to było coś co żadna matka nie powinna wiedzieć. Usiadłam obok niego i złapałam go za dłoń.

-To nie ma sensu Tilia on tego nie przeżyje! - spojrzałam na męża z poważną miną.

-To jest mój syn! Nie podda się on tak łatwo! Tyle razy mówiłeś, że Montanha się nie poddaje nigdy!

-Maszyna pracuje za niego, a nie on sam! Robimy mu krzywdę tym i lepiej będzie jak pozwolisz mu umrzeć. Zdecydował sam, że woli zginąć za Mokotowskie kurwy!

-Wyjdź! Nie chcę cię tu widzieć! - W ten sposób minęły trzy dni, a ja czatowałam przy łóżku swego najstarszego dziecka. Nie widać było żadnych popraw i nawet lekarze twierdzili iż lepiej będzie jak pozwolę mu odejść. Lecz gdy się obudził i wybłagał abym go odłączyła, rozpłakałam się żałośnie. Była mała szansa na to, że przeżyje i to, że obudził się ze śpiączki mówiło o tym, że regeneruje się powoli, ale nie fizycznie. -Synu proszę nie poddawaj się i walcz.

Czy Gregory to przeżyje?
Czy Lordowie upadną?

2173 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro