Nauczka z przeszłości
Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!
Jakieś plany na weekend?
Ja idę na 18tke i będzie impreza, a w niedzielę na obiad do dziadków więc nici z spania dla mnie oraz dwa dni wycięte z pisania książki.
BabciaPodZiemia chciała się podzielić z wami swoją teorią więc zapraszam do prezentacji! W komentarzu dodam link jeszcze do niej!
https://canva.me/H4frBz9mBrb
Co mogę powiedzieć więcej życzę wam miłego dzionka i smacznej kawusi!
Zszedłem z dachu i niechętnie ruszyłem do auta, które zostało na parkingu obok. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Heidi, która się do mnie dobijała od godziny.
-Ile można do ciebie dzwonić?!- usłyszałem oburzony głos blondynki, na co przewróciłem oczami.
-Musiałem coś załatwić dlatego nie zauważyłem, że dzwoniłaś - oznajmiłem, ale nie sądziłem iż uwierzy w moją wymówkę, ponieważ ostatnio w ogóle nic nie załatwiałem ani nie robiłem związanego z mafijnymi sprawami. Chciałem po prostu chwilę odpocząć nawet nie wiem od czego, ale potrzebowałem tej chwili na wspomnienie, które ukazywało mojego Grzesia z tej dobrej perspektywy. Tak naprawdę nigdy nie pokazał mi się z tej złej strony no oprócz tych momentów gdy byliśmy skłóceni, ale wina większości była po mojej stronie.
-Chcę się z tobą spotkać i porozmawiać z tobą - oznajmiła przez telefon.
-No dobrze - westchnąłem zgadzając się na to aby się z nią spotkać chociaż nie widziało mi się to za bardzo, ale rozumiałem, że próbują mi pomóc. Chłopaki z Mokotowa wiedzieli, że potrzebuje czasu więc nie ingerowali w to co robię gdy reszta martwiła się, ale nie przeszkadzała mi przeżywaniu rozpaczy, bo to było coś naturalnego. No i byli też tacy co za wszelką cenę starali się mi znaleźć jakiekolwiek zajęcie abym tylko nie siedział w domu i nie rozpaczał. Jednak niektórych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć i trzeba je przeżyć.
-Wyśle ci GPS chyba, że mam po ciebie podjechać - powiedziała spokojnym, ale trochę niepewnym głosem.
-Dostanę się sam - odparłem i wsiadłem do mojego elegy. Lubiłem nim jeździć, ale nie było to auto, którym mógłbym bez ustanku przejeżdżać kilometry, które dzielą mnie od poszczególnych miejsc.
-Jesteś pewny?
-Tak jestem Heidi proszę cię nie chce się denerwować - powiedziałem do niej i rozłączyłem się mając nadzieję, że wyśle albo też nie wyśle mi tego GPSa z jej lokalizacją. Zdenerwowało mnie to, bo nie chciałem być traktowany jak dziecko. Ja rozumiałem, że byłem bardzo teraz emocjonalny i ciężko było do mnie dotrzeć, ale nie byłem głupi aby zrobić sobie krzywdę. Raczej po prostu nie potrafiłem chociaż próbowałem, ale kiedy próbowałem to zrobić, widziałem jego karcący wzrok bądź smutny.
Nie tego pragnął abym to zrobił nie po to oddał swoje życie abym ja umarł teraz. W końcu uratował kilka istnień i całą moją rodzinę przed śmiercią z rąk Lordów. Dostałem wiadomość na telefon więc od razu wiedziałem, że to Heidi. Włączyłem lokalizacje i ruszyłem w stronę zakonu, a raczej za zakonem na jakąś górkę musiałem się dostać. Na szczęście te auto nie miało dużego problemu aby jeździć po terenie nieprzystosowanym do jazdy. Po dwudziestu minutach jazdy w końcu znalazłem się na miejscu docelowym i zaparkowałem samochód przy aucie blondynki. Poprawiłem roztrzepane włosy i wyszedłem z auta, zamykając je na klucz. Od początku widziałem ją na samej górze więc i tam ruszyłem do niej. Miejsce było ładne i widok też zapierał wydech w piersiach, ale to nie był mój kochany dach na którym było tyle wspomnień o pewnym brunecie, który zapanował w moim sercu.
-Cześć Erwin - przywitała się cicho siedząc na kocu i patrząc się w dal.
-Hej - powiedziałem i usiadłem przy niej, niepewnie spoglądając na nią to na widok. - Przepraszam za moje zachowanie.
-Nie to ja powinnam przeprosić cię Erwin - westchnęła - Dia zdążył mi wyjaśnić jak to ty widzisz i nie chciałam abyś tak to odebrał do siebie.
-Nie chce traktowany być jak dziecko - mruknąłem w jej kierunku i spojrzałem na swoje dłonie - doceniam każdy wasz gest i cieszę się mogąc was mieć przy sobie, ale potrzebuje sam przejść ten czas i zrozumieć co powinienem zrobić.
-Chciałam tylko uchronić cię przed bólem - mruknęła smętnie.
-Wiem, ale nie ominiemy niektórych spraw z emocjami i one tak czy siak będą Heidi - rzekłem i spojrzałem na nią.
-Tak mi przykro, że Montanha okazał się zdrajcą.
-Nie powinno ci być - odparłem.
-Nie masz mu tego za złe?
-Kui mi wyjaśnił wszystko - odrzekłem - mimo iż nas oszukiwał robił to aby nas wszystkich chronić.
-Nadal go kochasz - stwierdziła bardziej niż zapytała, a ja potwierdziłem głową na tak. Mimo początkowej nienawiści została pustka, pustka po straconej miłości, bo kochałem go nadal mimo iż starałem się wyprzeć z siebie to. Nie potrafiłem po prostu, bo emocje były zbyt duże do bruneta, który zawładnął mym sercem, ciałem i umysłem.
-Tęsknię, ale on nie chciałby abym się zabił chociaż nie jeden raz już o tym myślałem - wyznałem - lecz nie potrafiłę tego zrobić.
-Ppróbowałeś?!
-Tak - westchnąłem - jednak za każdym razem myślałem o tym co by on powiedział i wy wszyscy. W końcu jesteśmy wielką jedną rodziną. Wystarczająco już straciliśmy ludzi i wszystko na czym nam zależało - spojrzałem w niebo i zacisnąłem dłonie w pięści - pora aby Mokotów odrodził się z popiołu i pokazał wszystkim, że nadal jesteśmy i żyjemy!
-Chcesz się zemścić? - spytała zaskoczona moim nagłym przejawem agresji.
-I to nie wiesz jak - oznajmiłem i westchnąłem - jednak nie wiem czy to ma jakiś sens - zmarkotniałem i spojrzałem na trawę.
-Dlaczego?
-Zdecydowanie mają przewagę, a poza tym nie mamy nawet szans na ich terenie - odpowiedziałem.
-Czyli tak naprawdę nic ze zemsty nie będzie? - powiedziała bardzo niepewnie.
-Nawet jakbym chciał to jak iście w otwartą paszczę lwa - odparłem.
-Czyli pójście na dobrowolną śmierć - stwierdziła i spojrzała na mnie, a po chwili podała mi jedzenie, które przyjąłem od niej.
-Tak - potwierdziłem - a nie chce nikogo narażać na praktycznie samobójczą misję. Wszyscy przecież mamy własne życie i nie każdy jest w stanie rzucić je na szalę życia bądź śmierci.
-Możesz mieć z tym rację - poparła mnie - każdy ma kogoś dla kogo żyje i stara się żyć. Strata Gregorego oddziałuje na nas wszystkich. W końcu był częścią rodziny i mimo tego co się okazało. Wierzę, że nie wydał rodziny, bo tak to byśmy już dawno byli na jego miejscu - mówiła spokojnie, ale słyszałem te drgania jej głosu, który starała się nie pokazać, że też tęskni.
-Monte był honorowy i przekładał wszystko ponad rodzinę - westchnąłem ciężko - ciekawi mnie jak jego pseudo rodzina musiała zareagować na to, że wyznał naszą mafię.
-Następca, który wyznaje wrogą mafię z pewnością musiało zaboleć. Tak samo jak strata następcy - stwierdziła i wgryzła się w bułkę, a ja sam wziąłem z niej przykład i zacząłem jeść.
-Z pewnością teraz są osłabieni jak i z pewnością upadną. Żyją tradycjami i to ich zgubi - oznajmiłem - wystarczy poczekać aż sami się wykończą. Jednak chcę wiedzieć gdzie pochowali Grzesia. Muszę to wiedzieć.
-Naprawdę ci zależy - mruknęła.
-Chciałbym aby wiedział, że nie poddaje się i chciałbym z nim porozmawiać ten ostatni raz.
-Z nagrobkiem?
-Nawet jeśli z nagrobkiem przynajmniej będę widział, że wysłucha moich przeprosin za to co mu powiedziałem - ugryzłem kanapkę i spojrzałem na towarzyszkę. Otwarta rozmowa pomagała bardziej niż ukrywanie tego, że jest mi źle.
-Jestem pewna, że wybaczył ci to już dawno - powiedziała i położyła dłoń na moim ramieniu - przecież to nasz Grzesiu on zawsze wybacza.
-Powodziałem mu, że go nienawidzę - wyszeptałem.
-Sprowokował cię do tego aby cię ratować - rzekła - nie miałeś innego wyboru aby mu odpowiedzieć. Nie powinieneś się obwiniać o to.
-Czuję się jednak winien tego - mruknąłem smutny i poczułem jak się powoli rozklejam, ale szybko wytarłem oczy odpędzając łzy.
-Nie powinieneś już i tak nic nie jesteś w stanie zrobić ani zmienić. Zostaje ci tylko to aby żyć z tym dalej i próbować iść przed siebie na przekór wszelakim przeszkodą.
-Wiem Heidi, ale to nie jest takie łatwe - odparłem i zerknąłem na nią.
-Nic nigdy nie jest łatwe - przytuliła się do mnie więc wtuliłem ją w siebie i odetchnąłem z ulgą gdyż taka rozmowa, naprawdę pomogła mi uspokoić emocje. Tego mi potrzeba było takiego wsparcia ze strony rodziny. Szczerej rozmowy i po prostu obecności drugiej osoby. Nie byli oni Grzesiem to jednak starali się jak mogą aby mi go zastąpić i pokazać, że świat nie kończy się na śmieci. W sumie powinienem to już wiedzieć przez to iż jestem pastorem, ale nie posiadam przecież papierka na to, bo to tylko i wyłącznie przykrywka, którą przybrałem na Coco, by chronić się przed łapanką wszystkich z Mokotowa na karę śmierci. Na szczęście dałem radę się uchronić i przeniosłem się z nową tożsamością tutaj. Do miasta, które mnie trochę wychowało, ale dopiero życie pokazało mi się na Coco gdy szef Mokotowa przyjął mnie do siebie, do swojej mafii i rodziny. Porzuciłem tych co znałem na rzecz życia, które oferował mi Victor i podarował mi je. Naprawdę ceniłem każdy dzień tamtych lat, bo stałem się kimś wielkim i poznałem naprawdę cudowne oraz wspaniałe osobowości. Lecz tamten dzień gdy Mokotów upadł nigdy nie zapomnę gdyż byłem tamtego dnia przy nim gdy go zabierali, a ja sam nie mogłem nic zrobić.
Jechaliśmy autem przez nasz rejon, który z każdym tygodniem powiększał się tyle ile mógł, bo Lords of the world mocno utrudniali nam życie oraz rozwijanie się, ale stawialiśmy mocny opór z nią na dzień. Każdy chciał przydać się jak mógł nie tylko w obronie rejonów, ale też w handlu i innych takich prostych rzeczach, które pozwalały się rozwijać naszej małej potędze, która powstawała na oczach Lordów. Jednak nic tak bardzo nie denerwowało naszych przeciwników jak to iż nie chcieliśmy wyznać tego, że jesteśmy podlegli pod ich mafię jak to wszystkie inne zrobiły. Wierzyliśmy, że mimo tego, że było nas zdecydowanie mniej to potrafiliśmy się obronić i żyć. Pokazaliśmy to sporo czasu, utrzymując się na mieście aż w końcu chyba przegieliśmy gdy ruszyliśmy ich teren. Jednak na tym polegało to aby walczyć o swoje i powiększać swoje imperium. Tak wywnioskowałem z tego co mówił mi złotowłosy mężczyzna z niebieskimi oczami jak niebo. Jechaliśmy przez miasto aby załatwić kilka spraw odnośnie Mokotowa.
Wszyscy byliśmy na równi więc szef tak samo jak wszyscy inni pracował. Też i ja pracowałem bardzo dużo aby mieć wszystko co tylko pragnąłem. Mimo iż wszyscy traktujemy się jak rodzina to jednak pieniądzę na przyjemności to pojęcie względne. Tak samo jak coś osobistego no chyba, że chodziło o telefon, a tak to wszystko było wspólne. Jednak było to coś co zbliżało nas wszystkich do siebie i powodowało, że wspólnie czerpaliśmy chęć walki widząc jak jeden z nas upada. Dlatego w końcu musiał ktoś nas zaatakować gdy w najmniej oczekiwanym momencie się tego nie spodziewaliśmy. Pogodna była przyjemna i nie zapowiadało się na deszcz czy na inne atmosferyczne zjawiska pogodowe. Gdy nagle w bok auta uderzyło jakieś auto. Uderzenie było na tyle silne, ale za razem na tyle słabe, że tylko nas zamroczyło, ale nie wyrządziło zbyt dużo krzywdy. Niestety tyle wystarczyło aby pozwolić na chwilę nieuwagi, że wroga mafia otoczyła nas. Ktoś wyciągnął mnie za fraki i przygniótł do ziemi z całej siły. Bolało to, ale starałem się odnaleźć w tym wszystkim co się dzieje. Od razu w oczy rzuciły mi się te przeklęte czarne maski z białymi chustami.
-Mamy go - warknął, któryś z głównodowodzących gdyż rozmawiał przez telefon - co zrobić z gówniarzem?
-Szefie!? - krzyknąłem zdezorientowany aż nie zauważyłem jak go ciągną ze sobą. Jego niebieskie oczy mówiły wszystko. Sam nie wiedział co się dzieje, ale starał się być spokojny.
-Erwin wszystko będzie dobrze - powiedział do mnie, ale oberwał w brzuch z pięści jednak nie zgiął się.
-Nie odzywaj się! - powiedział w jego stronę gdy ja chciałem się uwolnić z uścisku.
-Nie obwiniaj się, bo będzie dobrze! Jesteś silny, dasz sobię radę! - oberwał znowu.
-Dzieciaka pobić i rzucić do rowu, a jego bierzemy ze sobą! - oznajmił zamaskowany mężczyzna. Nie zareagowałem nawet na to co się dzieje zabolało gdy mnie skopano, ale starałem się nic nie pokazać po sobie, że to boli aż tak bardzo. Zabrali szefa, a mnie zostawili gdy tylko mogłem się podnieść choć trochę ruszyłem do auta po telefon. Bez względu na to jak się czułem musiałem powiadomić moją rodzinę o tym. Zadzwoniłem na pierwszy lepszy numer telefonu z Victora komórki.
-Halo? O co chodzi Victor? - usłyszałem głos Kuia.
-Zzabrali szefa - powiedziałem cicho.
-Kto i gdzie jesteś?
-Lordowie i nie wiem gdzie jestem za bardzo za daleko wyjechaliśmy - rzekłem z cichym jękiem bólu.
-Nie przerywaj połączenia. Namierzymy cię zaraz tylko nie mdlej mi tam - jego stanowczy głos rozbrzmiał mi po głowie, ale ciężko było utrzymać świadomość gdy byłem mocno obity.
-Yhym - mruknąłem cicho i oparłem się o bok auta czując jak kręci mi się w głowie.
-Mamy twoją lokalizacje! Nie ruszaj się stamtąd - oznajmił i rozłączył się nim mogłem coś powiedzieć. Kolejne godziny pamiętam jak urwany film gdyż świat wirował mi przed oczami gdy starałem się podnieść. Zabrali szefa, a to źle świadczyło zaś ja nie mogłem nic z tym zrobić. Na następny dzień przywódca Mokotowa został stracony przez rozstrzelanie i całe Coco widziało tą egzekucję. Potem życie to tylko kwestia czasu i krwi, która splamiła naszą rodzinę oraz członków jej. Dużo z nas straciło tamtej nocy bliskich, jak i żyć.
Spojrzałem na niebo i nawet nie wiem kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Dzień minął bardzo szybko, a ja naprawdę długo rozmawiałem z Heidi, siedząc z nią na pikniku. Czułem, że los ciągle musi dawać mi w kość, bo ile razy to Monte musiał mnie omijać przez różnych ludzi oraz powodów. Zbyt dużo było, ale i przeciwieństw jednak byliśmy razem na przekór wszelakim zasadą i prawom, które obowiązywały wszystkich. Zbliżał się wieczór i pora złożyć wizytę pewnemu mącicelowi.
Czy Erwin zemści się na Lordach?
Czy spotka się z Kuiem?
2164 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro