Na przeciw sobie
Witam serdecznie wszystkich!!!
Więc w ten sposób dotarliśmy do trzeciego i najdłuższego segmentu historii!
Nie mogę uwierzyć iż to jest piąty miesiąc wystawiania i 74 rozdział!
Zabawne iż ta kontynuacja miała być krótka, ale obawiam się iż może mieć nawet więcej bądź tyle samo rozdziałów co pierwsza XD
Teraz w fabule wszystko się komplikuje, ale czy na pewno? Przekonacie się z biegiem czasu!
A jak tam u was mija dzionek?
Miłego dzionka wszystkim życzę!
Schowałem się, ale to nie było do mnie podobne. Nie bałem się umrzeć ani w żaden inny sposób narazić swojego życia. Zostało mi obserwowanie tego co się dzieje, chociaż chciałem chronić mamę. Nie dane było mi jednak to zrobić.
-Poddaj się Vida! - usłyszałem zniekształcony głos więc używali modulatorów tylko po co.
-Po co te nerwy? Porozmawiamy! - widziałem jak podnosi ręce do góry, a złość we mnie zaczęła buzować. Nikt nie miał prawa celować w moją matkę tym bardziej jej coś rozkazywać. Wkurzony zacisnąłem dłonie w pięści i starałem się być cicho oraz nie zdradzić swojej pozycji.
-Nie ma co rozmawiać! Idziesz z nami! - powiedział chyba dowodzący nimi. Nie widziałem dokładnie kto, co i jak, bo z tego kąta nachylenia było widać tylko moją rodzicielkę. -Niech ktoś przeszuka stodołę!
-Kurwa - warknąłem cicho i sięgnąłem po maskę przypiętą do szlufki. Nienawidziłem ubierać jej, ale nie miałem wyboru. Wszystko co ludzkie i sensowne musiałem odrzucić w bok. Musiałem chronić rodzinę i to teraz liczyło się dla mnie najbardziej. Nie mogłem pozwolić sobie aby stracić kogoś więcej. Już wystarczająco dużo straciłem i nie chce przeżywać tego znowu, bo nie pozbierałem się nadal po odejściu od rodziny znad morza. Ubrałem maskę choć mój umysł przejęła obojętność na to co się ze mną stanie. Liczyło się tylko to aby uratować tych co stali się dla mnie rodziną i nią byli nim odszedłem stąd. Nie zakładałem chusty. Liczyło się dla mnie teraz poddanie tego kogoś kto wejdzie tutaj i może wytargowanie życia moich.
-Ja sprawdzę i dołączę do was wy idźcie - powiedział ktoś i chyba przekonał ich do tego. Już ci człowieku współczuję, że właśnie spisałeś się na igranie ze śmiercią, bo zapraszam cię do gry o twoje życie. Wsłuchałem się w kroki i czekałem.
-Jak coś to komunikuj - powiedział jeden z grupy - my idziemy pod siedzibę!
-Jasne! - do pomieszczenia wszedł ktoś i nie obchodziło mnie kim jest. Rodzina jest zagrożona. Prawdopodobne będą chcieli zabić mojego ojca i matkę. Nie mogę pozwolić na to. Nie z tego, że będę tęsknić za ojcem, bo należy mu się, ale nie chcę aby stała się krzywda mojej mamie. Zaszedłem po cichu zamaskowaną postać i złapałem za szyję łokciem. Zaczął się od razu rzucać na lewo i prawo, ale trzymałem mocno jak się okazało, kobietę.
-Nie ruszaj się - warknąłem i wziąłem od niej M4. Starałem się mówić zachrypniętym głosem, ponieważ nie wiedziałem z kim mam doczynienia. - Grzecznie pójdziesz ze mną albo zginiesz.
-Nnie boję się ciebie! - powiedziała, ale jej ciało trzęsło się pod moim uściskiem na jej szyi. Nie dusiłem jej, bo to nie potrzebne. Sama nie jest na tyle silna aby mi zaszkodzić choć nie powiem sam też trochę osłabłem.
-Tak, tak mi mów - prychnąłem mierząc w jej stronę bronią, którą jej wziąłem - idziemy grzecznie w stronę siedziby, a ty posłużysz mi jako karta przetargowa.
-To istne szaleństwo! Zabiją i tak ciebie!
-To wspólnie pożegnamy się z tym światem - warknąłem w jej stronę. Złapałem ją za ramię i ruszyliśmy w stronę willi. Nie będę stać w miejscu i nic nie robić gdy dzieję się coś takiego. Widziałem jak rozdzielili wszystkich na kupki gdzie kilka uzbrojonych osób pilnuje zatrzymanych przez nich ludzi. Musiałem na szybko to przemyśleć co zrobić, ale miałem nadzieję, że życie towarzysza jest dla nich ważniejsze niż zdobycie terenu Lordów. Kobieta grzecznie szła przy mnie i choć trzęsła się, to starała się grać silną. Westchnąłem cicho, ponieważ nie chodziło mi o to aby kogoś ranić tylko aby ochronić rodzinę. Widziałem już z oddali jak ojciec klęczy wraz z bratem, mamą, Leonem oraz dwoma pachołkami. Wokół nich było dużo ludzi więc może ugram coś co będzie odpowiadać mi jak i im. - Współpracuj, a może przeżyjesz - warknąłem do jej ucha i objąłem ją ramieniem tak iż zasłaniałem swoje ciało jej ciałem. Miałem łatwo aby wycelować w jej głowę. Nikt się chyba mnie nie spodziewał, ale jeśli będzie trzeba pozbędę się zagrożenia znając cenę za zrobienie czegoś złego.
-Proszę wypuść mnie możemy się jeszcze dogadać - powiedziała.
-Nie daliście mi wyboru - rzekłem i pociągnąłem ją do jej grupy aby poznać się, że jestem tutaj i nadal walczę. - Poddajcie się! - krzyknąłem, a wszyscy spojrzeli na mnie chyba nie przejmując się tym co się dzieje, ale gdy zauważyli co robię ich ciała spięły się.
-Dogadajmy się - powiedział zmodyfikowany głos i zaczęło mnie denerwować to iż mieli oni modulatory - czego chcesz od nas abyś zostawił jedną z nas!
-Macie opuścić teren Lordów! - warknąłem i przyłożyłem lufę do głowy dziewczyny.
-Spokojnie nie ma po co się denerwować - odparł mężczyzna - porozmawiajmy! Chcemy tylko informacji nic więcej i opuścimy ten teren.
-Nie myśl, że jestem głupi - rzekłem nie ugiętym głosem - opuśćcie pistolety! - rozkazałem im co chyba się im nie spodobało.
-Myślisz, że mając jedną z nas zdziałasz czymś? - prychnął któryś więc skierowałem karabinek do góry i oddałem salwę do nieba.
-Kolejna kula będzie wystrzelona, ale w jej głowę więc KŁAŚĆ BROŃ! - krzyknąłem na nich, a wszyscy niechętnie, ale posłusznie opuścili swoją broń na ziemię gdyż wcześniej mierzyli do mnie z niej, a teraz zostali zmuszeni przeze mnie do odłożenia jej.
-Co chcesz? - zapytał negocjator ze strony przeciwnika.
-Macie się stąd wynieść - powiedziałem władczym tonem głosu i spojrzałem kątem oka jak mama tuli się do taty. Przynajmniej jej nie zakuli jak reszty, ale po jej policzkach płynęły łzy. Ryzykowałem dużo i to naprawdę, ale wolałem rzucić się na głęboką wodę niż stać z boku i nic nie robić.
-Bez informacji nigdzie nie pójdziemy! - warknął i nie podobało mi się to, że mi on tak odpyskiwał. Nie mają prawa w ogóle tutaj być na tym terenie i co gorsza krzywdzić moją rodzinę. Jednak wydawało mi się, że gra na czas i nie myliłem się gdy na miejsce dotarła kolejna czwórka. Tylko mój wzrok utkwił w mężczyźnie który celował jako pierwszy do mnie, a po chwili opuścił sam z siebie karabin. Moje serce zaczęło bić szybciej, ponieważ wszystkie rozpoznam te szare włosy. Ściągnął maskę, a z jego ust wydobyła się moja ksywka, którą używały dwie osoby. Mój brat i moja miłość.
-Erwin? - odpowiedziałem z zdziwieniem i przerażeniem. Nie powinno go tu być i to mnie przerażało, bo ojciec patrzy na niego właśnie z nienawiścią jak i na wszystkich.
-Puść Mię - powiedział cicho i spojrzałem na dziewczynę, która stała wmurowana jak cała reszta. Czy to oznacza to iż jest tu zakon i policja, czy jednak to wszystko to tylko sen. Moje serce biło niewiarygodnie szybko, ale opuściłem broń wypuszczając ją z ręki aż upadła na ziemię z cichym łomotem.
-Przepraszam Mia - powiedziałem cicho i spojrzałem na nią przepraszającym wzrokiem, ale wypuściłem ją zaś ona odsunąła się jak najdalej ode mnie idąc do przodu do zamaskowanych ludzi. Mój wzrok skupił się na nim. Na mężczyźnie za którym tęskniło me serce. Mężczyzna niepewnie ruszył w moją stronę, a w jego oczach widziałem pojawiające się łzy. Niepewnie ściągnąłem maskę z twarzy i przypiąłem ją niechlujnie do spodni. Jego oczy były takie smutne, ale i pełne nadziei oraz miłości. Czas zwolnił dla mnie, bo zatopiliśmy się nawzajem w swoich oczach. Tych cudownych złotych oczach. Słyszałem jak ojciec się rzuca i coś warczy, ale teraz liczył się Erwin. Mój diabełek, a po jego policzku spłynęła łza. Nie wiedziałem na co mogę sobie pozwolić, ponieważ odszedliśmy od siebie w kłótni. Poczułem jego chłodną dłoń na moim policzku, a ja po prostu oparłem policzek o jego rękę wtulając się w nią, a ona zaczęła mnie delikatnie głaskać. Jego ruchy były niepewnie, ale oczy były pełne łez, które trzymał w sobie i nie chciał wypuścić ich na światło dzienne.
-Gregory co ty robisz?!! - krzyknął ojciec, któremu chyba poluzowała się chusta na ustach czyli jego knebel.
-Mmonte - wyszeptał i nagle wtulił się we mnie, w moją klatkę piersiową, a z jego ust wydobył się cichy szloch - ttak bardzo... ttęskniłem! - wypłkał, a ja niewiele myśląc opatuliłem go swoimi ramionami, chowając twarz w jego srebrnych włosach. Sam zacząłem płakać, a z moich brązowych oczu zaczęły kąpać łzy. Pod Erwinem ugięły się nogi, a ja nie zareagowałem wystarczająco szybko więc zsunęliśmy się na kolana. Jednak nie przeszkadzało nam to gdyż Erwin wtulił się we mnie bardziej.
-Tak bardzo cię przepraszam - wyszeptałem tuląc go do siebie - wyrządziłem ci taką krzywdę - pociągnąłem nosem - przepraszam. Wybacz mi Erwin... błagam wwybacz.
-Wwybaczyłem już dawno - wypłakał - tak bardzo tęskniłem! - płakaliśmy w swoich ramionach, wtuleni i zapłakani, ale potrzebowaliśmy tej chwili dla siebie aby uspokoić swój ból odnośnie rozstania, które było takie niespodziewane i mocno bolesne. Pomimo strachu o nich chciałem aby wszyscy mi wybaczyli, ale wiedziałem, że nie zasługuje na to. Tak wiele krzywd zrobiłem i nie byłem w stanie tego naprawić.
-Ttak... bbardzo przepraszam...
-Grzesiek! - usłyszałem kilka głosów, które ściągnęły maski i dołączyli do mnie oraz Erwina wtulając nas w siebie. Grupowy misiak rozczulił mnie jeszcze bardziej niż dotąd, a wszystkie emocje, które w sobie dusiłem przez te dwa miesiące. Wypłynęły ze mnie w postaci niekontrolowanych łez.
-Tak bardzo was wszystkich przepraszam - powiedziałem przez łzy, a mój wzrok powędrował na niebo. Drobne ciało Erwina wtulało się we mnie i czułem jak jego łzy kapią oraz spływają po mojej klatce piersiowej. Starałem się uspokoić Erwina delikatnym dotykiem, ale ja i on musieliśmy wypłakać wszystkie swoje smutki oraz boleści.
-Jesteśmy rodziną - powiedział Dia.
-A rodziny się nie zostawia - dodał Hank. Te słowa były wystarczające abym zrozumiał, że nie żywią do mnie urazy. Zaryzykowali tak dużo aby tutaj przybyć. Położyli na szali swoje życia nie wiedząc czy nawet tak naprawdę żyje.
-Kocham was wszystkich - wyszeptałem - tak bardzo tęskniłem za wami - pociągnąłem nosem czując ich wsparcie na sobie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek się spotkamy i będę mógł wszystkich znowu mieć przy sobie. Nie wiem ile trwaliśmy w uścisku, ale nie chciałem aby to okazało się kolejnym snem, który rozpłynie się gdy wypuszczę z ramion Erwina.
-My bardziej - usłyszałem głos Dante i wyswobodziłem rękę aby wytrzeć spływające łzy. Nie powinienem płakać, bo to nie przystoi Lordowi, ale nie potrafiłem inaczej. Kui i Sony stali przy sobie. Zaczęło mnie zastanawiać jak nie rozpoznałem od razu tego chińskiego mąciciela, który obiecał, że nie użyje planów aby zaatakować mego domu.
-Chodź tu ty dziadu! - usłyszałem głos Labo, który zaciągnął do uścisku mego brata, a po chwili odkuł go z kajdanek, bo usłyszałem ten charakterystyczny brzdęk. Kątem oka widziałem jak ojciec gotuje się w sobie, ale go pilnował Pisicela. Poczułem jak Erwin odsuwa się delikatnie ode mnie więc spojrzałem na niego, a nasze oczy spotkały się na nowo. Tak bardzo chciałem pocałować go w usta, ale bałem się reakcji ojca. Jedynie co zrobiłem to oparłem swoje czoło o jego.
-Kocham cię - wyszeptałem cicho - tak bardzo żałuję, że musiałeś wycierpieć tyle przeze mnie. Nigdy bym nie wykorzystał cię, bbo taki nie jestem - mówiłem spokojnym głosem nie odgrywając oczu od jego złotych, ale zaczerwienionych od płaczu. Poczułem jego dłoń ma mojej szyi gdzie była blizna po rozstrzelaniu.
-Wiem, że zrobiłeś wszystko aby mnie tylko chronić - wyszeptał - jednak zapomniałeś o tym aby też pomóc samemu sobie - zamknąłem oczy na chwilę, a na swoich ustach poczułem jego wargi. Niewiele myśląc odwzajemniłem pocałunek w którym były wszystkie emocje od bólu, tęsknoty i wszystkiego po miłość radość oraz ulgę. - Wybacz za to co będę musiał zrobić - wyszeptał, a w jego oczach zobaczyłem tą iskrę mówiącą o tym, że planuje zrobić coś złego - przytrzymacie Monte?
-Erwin? Co chcesz zrobić?! - spytałem zdezorientowany gdy Hank mnie złapał za ramię jak wszyscy wstali wraz z Erwinem.
-Coś co ktoś dawno powinien zrobić - oznajmił, a Dia podał mu karabin. O zgrozo mój karabin. Nie mogłem na to pozwolić.
-Nie wolno wam! - krzyknął Marco, ale trzymał go Labo.
-Erwin! Nie możesz! - powiedziałem, a on odwrócił się do mnie.
-Ktoś w końcu musi to zrobić - rzekł chłodnym tonem głosu, a jego oczy były przepełnione nienawiścią. Nie mogłem pozwolić na to co chciał zrobić. - Morte skazuję cię jednogłośną decyzją Mokotowa za zabicie lidera naszej mafii na ten sam los.
-Spróbuj tylko gówniarzu - warknął ojciec, a ja podciąłem Hanka gdyż siłowo nie byłem w pełni sprawny, ale miałem jeszcze spryt. - Jesteś tak słaby jak Victor! - Erwin wycelował lufę w ojca głowę, a mama wtuliła się w ojca płacząc na nowo. Nie mogłem pozwolić na to, dlatego stanąłem na celowniku zasłaniając ojca swoim ciałem.
-Grzesiek odsuń się!
-Nie Erwin nie mogę pozwolić na to co chcesz zrobić!
-Muszę go zabić! Nie widzisz ile cierpienia wszystkim robi?! Ile cierpienia przeżyliśmy?!
-Erwin zabicie go nie cofnie tego co było kiedyś - westchnąłem cicho - nie mogę pozwolić ci na zabicie mojego ojca!
-Gregory odsuń się - powiedział, a jego dłoń trzęsła się.
-Nie odsunę się - stałem przy swoim - to nie rozwiąże naszych problemów. Nie mogę pozwolić ci na to Erwin.
-Dlaczego?! - w jego oczach widziałem ból.
-Ponieważ zabijając go tutaj i teraz skazujesz mnie na bycie następcą - oznajmiłem - nie chce przewodzić mafią i dobrze to wiesz.
-Aale on wyrządził nam tyle bólu i cierpienia! Rozdzielił nas i skazał na samotne cierpienie! Nie mogę tak tego zastawić!
-Ja nie mogę pozwolić na to abyś go zabił. Wiem, że to wasz cel od samego początku, ale nie mogę na to pozwolić.
-Dlaczego? - wyszeptał, a jego oczy stały się smutne.
-Bo wyrządzi to krzywdę mojej mamie, a nie chce żeby cierpiała przed błędy ojca. Nie powtarzajmy tego samego błędu co on zrobił nam - zrobiłem krok w jego stronę - proszę cię diabełku. Wiesz jak boli rozstanie i wiesz jak to wygląda. Moja mama nie zasłużyła na to.
-ALE MY JUŻ TAK?! ZABRAŁ MI CIĘ! ZABRAŁ ZROBIŁ TYLE KRZYWDY, A TY GO JESZCZE BRONISZ!?
-Erwin są moją rodziną - mruknąłem cicho.
-A my to co?!
-Też jesteście - westchnąłem - nie umiem wybrać i nie każ mi wybierać. Chce chronić każdego, ale nie mogę wszystkich wiecznie chronić Erwin - złapałem moją broń i przyciągnąłem go do siebie. - Kto w ogóle pozwolił ci brać moją broń?
-Sam sobie pozwoliłem - odpowiedział cicho.
-Zawsze będziesz na pierwszym miejscu diabełku, ale naprawdę zabijając go nie uwolnisz mnie z tego w co wpadłem - wtuliłem go w siebie i pocałowałem w czółko. Spojrzałem na Kuia bardzo wymownym wzrokiem.
-Nie dawał mi wyjścia - odezwał się - nie chciałem aby te plany ujrzały światło dzienne. Jakoś tak wyszło, że Erwin chciał zemsty.
-Obiecałeś na swoją mafię Kui - powiedziałem z cichym westchnięciem, bo ojciec właśnie dowiadywał się rzeczy, których nie powinien wiedzieć.
-Co robimy z nim? - spytał Pisicela.
-Nie mogę wrócić do domu - oznajmiłem przez to Erwin odsunął się ode mnie.
-Co ty pierdolisz?!
-Wyznałem mafię, a to iż jestem następcą nie ułatwia mi tego. Ojciec nie odpuści tego abym mógł wrócić z wami - wyznałem patrząc się na każdego pokolei.
-Co w takim razie robimy z tym? - spytał Erwin, ale patrzyłem się na ojca, który z pewnością patrzył na mnie z nienawiścią, ponieważ czułem na sobie jego wzrok. Bardzo nie przyjemny i zły wzrok. Gdyż chodziłem sobie wśród wszystkich jakbym znał ich od długiego czasu, bo tak też było. Czułem się nareszcie swobodnie.
-Właśnie Montanha - odezwał się Rightwill, który podszedł do mnie i zgarnął do przyjacielskiego uścisku - cieszę się, że jesteś cały.
-Mnie szef nie da się tak szybko zabić - zaśmiałem się cicho - splamiłem swoje ręce szef - wyszeptałem mu - nie jestem już dobrym człowiekiem.
-Według mnie Gregory jesteś najlepszym policjantem nawet przy swoich wadach, ale każdy popełnia gdzieś błędy - powiedział spokojnie, ale w jego oczach widziałem radość iż jednak jestem tutaj cały i zdrowy. - Miejsce w policji nadal stoi dla ciebie otworem, bo wiem, że cokolwiek byś nie zrobił robiłeś to przymuszony.
-Mogę? - spytałem z szokiem, bo nie spodziewałem się po nim takich słów i tego, że jednak mam po co wracać, i co najważniejsze gdzie.
-Możesz więc co robimy co rozkażesz 105?
Co Gregory zrobi?
Jak rozwiąże się spór między mokotowem, a Lordami?
2556 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro