Myliłem się do wszystkiego
Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!!!
Co tam u was? Jak przemijają dni?
Już 60 część, a już niedługo
Marat OOOO n!
Cieszycie się z tego?
Mamy tutaj chyba najdłuższy moment w segmencie drugim więc całkiem nieźle?
W końcu powoli kończymy segment drugi historii co wiąże się z ostatnim segmentem!
Miłego dzionka życzę wszystkim!
Perspektywa Marco
Grzesiu został ranny przez Arona gdy kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy nie rozstawali się od siebie o krok. Teraz jeden z nich potrafił zabić drugiego. Zerknąłem niepewnie do jego pokoju i widząc jego zmęczoną twarz gdy spał, martwiła mnie. Zacząłem żałować i to bardzo, żałować czegoś co zrobiłem. Mój brat nie jest tą samą osobą, którą poznałem w tamtym mieście. Pełen wigoru i życia mężczyzna, który nie bał się żyć. Nagle znikał jakby zaginął pośród mgły i została maska tego co było kiedyś, ale nie był taki sam jak wcześniej. Osoba, która przestrzegała prawa i żyła zgodnie z nim nagle musiała porzucić wszystko co dotychczas robiła. Musiał stać się potworem i mafiozą, którym nie chciał być oraz unikał tego jak tylko mógł. Jednak przeznaczenie chyba miało inne dla niego plany przez które musiał porzucić wszystko co dotychczas znał i kochał. By stać się jednym z nas. Gregory wielka osoba z przykrą przeszłością, a jednak wielkim sercem, którym się kieruje w życiu. Gdyby nie on to zapewne John byłby po drugiej stronie tego świata. Jednak jakim kosztem.
Mój brat może i jest terminatorem, ale każdy ma jakiś limit i on też miał. Obawiałem się jednak, że gdzieś on już się skończył, a teraz żyje by tylko żyć, niż aby rozwijać się i czerpać z życia jak najwięcej. Widziałem naprawdę chyba już wszystkie emocje od czasu gdy wrócił do domu. Jednak najgorsze w tych wszystkich emocjach było zrezygnowanie do życia przez złamane serce, które schował głęboko w sobie aby nie było można je zranić jeszcze bardziej. Przez to cierpiał o wiele mocniej, ale starał się jak mógł ukrywać pod maską emocje nad którymi nie miał kontroli. Mama siedziała przy nim i starała się zapewne uzdrowić jego rany, ale to nie one były problemem, a ból wewnętrzny spowodowany rozłąką. Nie znałem się na miłość gdyż nie posiadałem drugiej połówki czy bratniej duszy i nie było dane mi zasmakować tego uczucia przez które cierpi tak bardzo mój brat.
-Wszystko w porządku? - spytałem cicho mamy, która na mnie spojrzała.
-Ojciec zajął się nim - odparła na moje pytanie i trochę zdziwiło mnie to gdyż mój brat nie pałał dobrymi emocjami wobec ojca i chyba szło to w dwie strony - spokojnie odbyło się bez kłótni - dodała smutnym głosem i nie dziwiłem się rodzicielce. Była zmęczona ciągłymi kłótniami do których dochodziło przez tatę oraz przez Monte, który nie potrafił sobię powiedzieć czasem stop. Lecz rozumiałem punkt widzenia mego brata i mimo iż powinienem stać za ojcem to wolałem być po stronie swego brata, który nie pasował tutaj. Sam to dobrze wiedział, ale tata chciał udowodnić, że psuje aż za bardzo. Chciał wręcz złamać go aby w końcu poddał się i uznał jego potęgę oraz zdradził to dlaczego wyznał Mokotów. Jednak przeze mnie chyba się domyślił i dlatego nienawidziłem swojego długiego języka, którego nie mogłem czasami powstrzymać. Nie chciałem aby Dia i Labo oberwali przez moją głupotę. Byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi, a Labuś był przez długi czas mym przyjacielem tutaj aż nie uciekł. Nie dziwiłem się mu gdyż dług robi się naprawdę niebezpiecznie duży i nie miał innego wyjścia. Westchnąłem cicho i skierowałem się do wyjścia z pokoju brata. - Marco - zatrzymała mnie mama.
-Tak? - spytałem i zerknąłem na nią.
-Dlaczego on tak bardzo ryzykuję swoim życiem? Nie szkoda mu życia i tego, że robi sobie blizny na całe życie?
-On... od zawsze ryzykował swoim życiem - powiedziałem cicho - dlatego ma tyle blizn, ale są częścią jego i jego historii, którą przeżył. Nie wstydzi się ich... - stwierdziłem i spojrzałem w stronę brata.
-Od zawsze?
-Słyszałem od jego przyjaciół, że nie bez powodu został nazwany terminatorem. Policjant nie bojący się broni ani ludzi. Mężczyzna, który nie odczuwa lęku, bólu ani strachu. Osoba, która nie zdradza informacji. Oddany dobru i rodzinie. Dlatego przyjmuje na siebie wszystko aby chronić innych kosztem własnego życia.
Grzesiek z Erwinem pojechali do domu jak się chyba okazało iż mieszkają razem, ale w głowie miałem dalej jego słowa skierowane do mnie żebym uważał na siebie. Zostałem ja, Labo, Dia, Carbo i Vasquez więc patrzyłem się w ogień zastanawiając się nad tym co powinienem zrobić. Grzesiek był tu przeszczęśliwy i widać było to w każdym aspekcie tego co dziś robił. Dla każdego znajdował czas i chęci aby spędzić z ludźmi chwilę.
-Chłopaki jakim cudem Grzesiek został w waszej rodzinie?
-Wiesz to śmieszna historia w sumie - zaśmiał się Dia.
-W sensie? - spytałem zaciekawiony.
-Grzesiek padł naszą ofiarą - rzekł drapiąc się po karku.
-Ofiarą?
-Potrzebowaliśmy pieniędzy na szybko więc mimo nienawiści do policjanta stwierdziliśmy, że go porwiemy, ale żeby mieć alibi wciągnęliśmy go do siebie.
-Pielwszy laz wtedy napiliśmy się! - odezwał się pijany Nicollo.
-Tak Carbuś tak. Erwin miał wykorzystać znajomość z policjantem aby szybciej go zwabić, ale nie wzięliśmy pod uwagę tego, że tak bardzo się polubią.
-Porwaliście go? - zapytałem ciekawy.
-Tak dopieliśmy swego - mruknął.
-Przegieliśmy wtedy - wtrącił się Carbo - plaktycznie go zabiliśmy - mimo iż był pijany to tylko litera r mu gdzieś uciekała w słowach.
-Od tamtego momentu Grzesiu przynależał do rodziny - oznajmił Dia - ale nie chciał do niej należeć. Dopiero gdy on i Erwin w końcu wyjawili przed sobą swoje uczucia, które było widać po nich od samego początku - wtrąciłem się w jego wypowiedź.
-Było po nich widać?
-Ciągnęło ich do siebie, ale próbowali to inaczej wyjaśnić - zaśmiał się - praktycznie pół roku zbliżali się do siebie aż w końcu Grzesiek wziął inicjatywę w swoje ręce. Gdzieś od grudnia są parą - nie spodziewałem się takiej końcówki.
-Zaczęło się od głupiego pomysłu o porwanie?
-Cóż nikt nie lubił wtedy zbyt Grzesia, bo był surowy i nie bał się byle kul, a tym bardziej ludzi z bronią.
-Nadal tak jest - dodał Labo i niedowierzałem, że tak po prostu mi to mówią.
-Chodzący terminator - zaśmiał się Dia - jeśli chodzi o rodzinę zrobi wszystko.
-Erwina raz porwano to mimo całego dnia i nocy oraz kolejnego dnia był na nogach tylko aby znaleźć go - mruknął Labo - poświęcił sen i wszystko. Poruszył całą policję, a nawet miasto aby znaleźć go.
-Aż tak? - spytałem niedowierzając.
-Zrobiłby wszystko dla rodziny - rzekł Vasquez - nie znam go długo, ale jest strasznie opiekuńczy i martwi się o wszystkich. Robi wszystko aby wszyscy byli bezpieczni.
-Tak taki chłop jak on to złoto - zaśmiał się Labo.
-Posiadanie policjanta w rodzinie to nie jest coś co niektóre mafię by akceptowały. Jednak Grzesiu jest częścią rodziny mimo tego, że jest policjantem to potrafił pomóc nie jeden raz w taki sposób aby nie ucierpiał nikt.
-Czyli po prostu akceptujecie go mimo iż jest po drugiej stronie? - zapytałem mulata.
-Rodziny się nie wybiera ani miłości. Grzesiek udowodnił tyle razy, że możemy mu ufać, że nikt nie kwestionuje jego przynależności do rodziny - odpowiedział.
-W jaki sposób udowodnił? -
-Wiedział, że my stoimy za niektórymi napadami i za porwaniami łącznie z nim. Lecz nigdy nie zdradził i nawet zrezygnował z wysokiego stanowiska aby móc z nami być.
-Nie każdy jest gotowy na takie poświęcenia biorąc pod uwagę, że Grześ kocha pracę w policji - dodał od siebie Labo kilka słów do wypowiedzi Dii.
-Rozumiem - mruknąłem, ale nie mogłem już nic zmienić. Musiałem odebrać życie brata tutaj by wrócił do domu.
-Tylko się rani - mruknęła cicho.
-Niestety - mruknąłem i wyszedłem z pokoju brata.
Zająłem się wszystkimi pracami, które należały do Grzesia, bo nie chciałem aby się przemęczał. Nie wyglądało na to aby szybko się obudził dziś.
Perspektywa Monte
Obudziłem się z bólem głowy. Niechętnie otworzyłem oczy i rozejrzałem się wokół. Byłem na swoim łóżku w rodzinny domu. Niechętnie podniosłem się do siadu i co pierwsze zauważyłem to to iż nie mam nadal na sobie koszulki, ale to nie było problemem. Tylko to iż nie miałem opatrunku co oznaczało iż mama musiała mnie uleczyć. Nie chciałem tego aby marnowała swoje siły na mnie skoro ból mi nie przeszkadzał. Wręcz był uwolnieniem od cierpienia psychicznego. Zsunąłem nogi na panele, które o dziwo były chłodne. Na zewnątrz jeszcze słońce nie wzeszło na niebo więc było strasznie wcześnie. Niepewnie wstałem na nogi nie wiedząc czy upadnę czy też nie. Jednak potrafiłem się utrzymać na nogach co wiązało się z ulgą iż jest w porządku ze mną. Powolnym krokiem wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni, ponieważ suszyło mnie. Przespałem praktycznie cały dzień i noc więc organizm domagał się nie tylko picia, ale jedzenia. Nie mogę doprowadzić się do katastroficznego stanu gdyż nie chciałem znowu znaleźć się w śnie. Jakbym znowu się tam znalazł to nie wiem czy bym wrócił. Wieczna noc i gwiazd pełno na czarnym niebie to był spokój, którego oczekiwałem i chciałem zaznać. Przeszedłem przez salon z dużym kominkiem nad którym była powieszona plazma. W kuchni o dziwo spotkałem mamę.
-Dzień dobry mamo? - mruknąłem cicho i niepewnie, a ona spojrzała na mnie.
-Gregi synu dobrze, że nie śpisz - rzekła spokojnie - muszę pojechać do babci na dzisiejszy dzień, a jutro rano powinnam być z powrotem.
-Ojciec wie? - spytałem cicho gdyż bałem się o to co z tego wyjdzie.
-Wie - odparła i spojrzała na mnie - Gregory proszę cię nie zrób głupoty gdy mnie nie będzie, dobrze?
-Jeśli ojciec nie będzie winowajcą tej głupoty to nie będę - podeszła do mnie i pogłaskała czule dłonią po moim policzku.
-Synu widzę, że nie jest dobrze - wyszeptała - dusisz w sobie tak wiele emocji i ryzykujesz tak dużo!
-Taki już jestem - odpowiedziałem szeptem - nie zmienisz niczego we mnie. Wolę zginąć niż zabijać.
-Wiem, ale...
-...nic nie da się zmienić - odparłem - pozdrów babcie ode mnie.
-Pozdrowię - uśmiechnęła się do mnie słabo - zrobisz dziś jedzenie dla was? Nie chcę przemęczać Zosi, która jest w ciąży i potrzebuje dużo odpoczynku.
-Spokojnie mamo ogarnę - chciałem ją zapewnić, że może spokojnie jechać do babci i pomóc jej. Dawno kobiety nie widziałem i zastanawiałem się co u niej oraz dziadka.
-Wiem, że sobie poradzisz - mruknęła i po chwili zniknęła zostając mnie w kuchni. Od razu zerknąłem do lodówki aby zastanowić się co zrobić do jedzenia. Padł pomysł na coś słodkiego z rana aż mi Dia się przypomnał gdy przychodził z reklamówką ciepłego jedzenia i co tylko było słychać z jego ust, że dzień bez słodkiego śniadania to dzień stracony. Wziąłem się za robienie ciasta do pancakes, a do tego banany. Zapowiadało się smakowite śniadanie. Nawet nie wiem kiedy ktoś wszedł do kuchni i usłyszałem tylko odgłos odsuwanych drzwi tarasowych, ale byłem odwrócony plecami do nich więc nie mogłem zobaczyć kto wchodzi.
-Gregory co robisz?! - jego głos był chłodny i pełny niezadowolenia w końcu to nie była praca dla mnie, a dobrze o tym wiedziałem jak i mama. Jednak ktoś musiał zrobić nam śniadanie.
-Śniadanie, ponieważ mama prosiła mnie o to - rzekłem mając nadzieję, że jak wspomnę o rodzicielce to nie będzie kłótni, ale myliłem się.
-To nie jest praca dla ciebie! Dlaczego nie ma tu Zofi?! - warknął, a ja zacisnąłem dłoń na patelni na której smażyłem placki.
-Ponieważ pani Zosia nie mogła - nie patrzyłem na niego. Wystarczało mi to iż czułem ten jego wzrok na swoich plecach przez który czułem jak gęsią skórką mi się pojawia.
-Czy mam ci przypominać jakie prace mają członkowie rodziny?! Kobiety są delikatne i subtelne dlatego siedzą w bezpiecznych miejscach jak domy o które dbają! Jesteś chłopem nie babą!
-Odczep się ode mnie! - warknąłem obracając naleśnik - Robię to co lubię, a ja lubię gotować i nie zmienisz tego!
-JESTEŚ LORDEM! - krzyknął na co zagryzłem zęby - Tobie nie wypada siedzieć w kuchni i robić jedzenia od tego są kobiety!
-Jakoś moje rówieśniczki latają na banki i inne rzeczy! - rzekłem i odważyłem się zobaczyć na ojca.
-Robią tak, ponieważ nie mają partnerów i mogą pozwolić sobie na takie wypady oraz zachowanie! Jednak gdy się ustatkują zostaną w domach.
-Nie mam zamiaru zrezygnować z gotowania! - odpowiedziałem mu, a jego oczach widziałem złość.
-Nie odzywałem się gdy pomagałeś mamie w przygotowaniu śniadania. Nie komentowałem tego, że bawisz się z dzieciakami, ale nie to oczekuję po następcy, który bawi dzieci i nie potrafił ogarnąć prostych mafijnych rzeczy!
-Zostaw dzieci w spokoju, bo nic nie zrobiły!!! - zaczynał mnie denerwować powoli -Wiesz dlaczego nie ogarniam? Bo nie chce ogarniać! Mam gdzieś to wszystko, ponieważ ty nie traktujesz mnie w ogóle normalnie! - spojrzałem na niego - Nie zmienisz już mnie i nie dasz rady.
-Zachowujesz się jak kobieta, a nie jak chłop zajmując się typowo damskimi obowiązkami!!! ZACZNIJ ZACHOWYWAĆ SIĘ JAK NA LORDA PRZYSTAŁO! - ojcu nerwy puściły i widziałem jak krzesło, które ściskał w dłoniach ma już dosyć.
-Zostaw krzesło, bo jak rozwalisz mama będzie zła - powiedziałem spokojnie i wróciłem do robienia śniadania. Czułem złość, ale trzymałem w sobie emocje tylko czułem iż tracę powoli nad nimi kontrolę.
-Jesteś uparty jak matka! - warknął - Jutro jest bankiet! Jak przyniesiesz mi wstyd to cię tam zabije na oczach wszystkich i...- przerwał co mi się nie spodobała ta nagła cicha - ... przejadę się do twojego ukochanego miasta.
-Możesz przestać?! Nie widzisz, że staram się robić twoje wszystkie rozkazy?! Dlaczego choć raz mi nie dasz spokoju!!! - moje serce bolało gdy wspominał o moim kochanym mieście, które chciał sterroryzować, bo inne groźby do mnie według niego nie docierają. Ze złością przewróciłem pancaka i wziąłem głęboki wdech aby się uspokoić.
-Dobrze skoro tak - zaczął i podszedł do mnie, miałem ochotę skulić się gdyż bałem się gdy był tak blisko mnie po tych uderzeniach z jego strony. - mam dla ciebie propozycję.
-Jaką? - spytałem cicho i nie wiedziałem czy chce wiedzieć.
-Dam ci spokój jak tak bardzo tego chcesz i pragniesz, ale pod jednym warunkiem - jego głos był taki chłodny. Ściągnąłem kolejnego naleśnika i zostało mi trochę masy jeszcze do usmażenia na dwa bądź trzy naleśniki.
-Co to za warunek?
-Zaczniesz zachowywać się jak na Lorda przystało i wykonywać wszystkie swoje role - rzekł, a ja spojrzałem na niego - natomiast ja odpuszczę twej twojej pseudo rodzinie Mokotowskiej i nie będę już więcej pytać o nich.
-Jaką mam pewność, że to co mówisz jest prawdziwe?
-Mogę przyrzec ci na słowo mafii - czyli miałem stać się potworem oddając się pod kontrolę ojcu bez żadnych sprzeciwów, ale w ten sposób ochronię wszystkich z miasta, które tak bardzo kocham, bo jest w nim on. Miałem wybór, ale odpowiedź była tylko jedna sensowna.
-Nie na mafię. Przyrzeknij na życie mamy.
-Dlaczego na Tilie? - spytał z wymalowanym szokiem.
-Ponieważ jest dla ciebie najcenniejsza, a mafia to tylko rodzina - odparłem spokojnie, a on przyłożył dłoń do serca.
-Obiecuję na życie mej ukochanej Tilii, że nie zaatakuje Mokotowa ani miasta.
-Dziękuję - mruknąłem, a on odsunął dłoń od serca.
-Natomiast ty obiecaj mi, że będziesz się zachowywać jak Lord. Zero zabaw z dzieciakami, zero zachowania jak baba i wykonywanie rozkazów bez żadnego ale - powiedział co oznaczało, że mam zrezygnować z tego co dotychczas dawało mi namiastkę siebie.
-Grzesiek nie rób tego! - do kuchni wszedł mój brat - Nie warto tego robić! Nie takim kosztem!
-Marco! - warknął ojciec - Nie wtrącaj się!
-Muszę bracie dla ich bezpieczeństwa - wyszeptałem i bardzo nie chciałem tego, ale musiałem chronić za wszelką cenę tych co się sami nie uchronią przed mym ojcem.
-Zniszczysz się!
-Marco!
-Nie mogę tato! - warknął - Grzesiek on nie chciał abyś tak skończył.
-Więc synu? - odezwał się ojciec i patrzyłem się to na brata to na niego. Brat chciał mnie chronić, ale nie było możliwości aby mnie już uratowano, bo nie było dla mnie ratunku. Niepewnie przyłożyłem dłoń do piersi i zamknąłem oczy.
-Obiecuję na słowo mafii Lordów aby cię nie zawieść - powiedziałem cicho.
-Obiecaj lepiej na słowo tej twojej cudownej mafii przynajmniej będę mieć pewność, że nie zdradzisz - zszokował mnie tym, ale miał rację w tym. Lordowie nie byli mafią na którą chciałem przyrzekać.
-Na słowo Mokotowa obiecuję - z otwartymi oczami patrzyłem się w oczy ojca, który uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie, że w końcu wygrał. Wygrał, ponieważ podałem się aby chronić rodzinę.
-No dobry chłopak - rzekł klepiąc mnie po ramieniu - zrób mi kawę!
-Dobrze - mruknąłem cicho i spojrzałem na Marco, który patrzył się na mnie ze współczuciem. Szybko przygotowałem kawę i dokończyłem śniadanie, które postawiłem z kawą przed ojcem. Bratu również podałem i sam zasiadłem na swoim miejscu. Pancakes z bananami to smakowite śniadanie, które mi w sumie wyszło.
-Dziś masz wolne - oznajmił ojciec - więc odpocznij sobie - dodał po chwili niepewnie biorąc do ust kawałek śniadania, które przygotowałem. Chyba był zaskoczony, ale nie interesowało mnie to w sumie co ma do powiedzenia. Zapowiadał się ciężki dzień.
Czy Gregory właśnie poddał woli ojca?
Do czego posunie się Duarte aby osiągnąć cel?
2667 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro