Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mój przyjacielu

Witam wszystkich serdecznie w pierwszym rozdziale w tym roku!
98 szkoda, że nie zaczynamy setnym!
Jak tam wasze samopoczucie?
Jakieś plany na dziś?
U mnie nawet w porządku i sporo roboty wokół domu, ale idzie się dalej!
Fun fakt przekroczyłam już ilość rozdziałów z pierwszej części :3
Życzę wszystkim miłego dzionka<3

Perspektywa Leona

Dzień jak zwykle zapowiadał się dobrze. Pogodny i pełen życia. Miałem mały domek, który był najbliższym ze wszystkich głównego domu. Gdy byłem mały wszyscy mieszkali w willi, ale Morte stwierdził, że każdemu przyda się własny kąt gdzie każdy poczuje się dobrze i przede wszystkim pewniej aby założyć rodzinę. Wychowałem się tutaj wśród wszystkich dzieci mafii Lordów i z Duarte, który był moim rówieśnikiem oraz najlepszym przyjacielem. Gdyby nie on to pewnie byłbym samotnym dzieciakiem, ale świętej pamięci Devon zobaczył we mnie kogoś wielkiego i zaczął mnie szkolić mimo tego iż nie wiedziałem kim dokładnie chciałem być. Ojciec Duarte zawsze był otwarty i serdeczny dla wszystkich, którzy byli przychylni jego mafii oraz rodzinie. Ja sam przeszedłem przez wszystkie rolę w mafii aby stanąć po prawicy mego przyjaciela. Nie oczekiwałem tej roli, ale skoro on sam powiedział iż wybiera mnie jako swoją prawą dłoń to mogłem tylko się zgodzić. Przez kilkanaście lat stałem u boku Wielkiego Morte doradzając mu mądrze i rozsądnie, a chociaż miałem taką nadzieję. Ogarnąłem się dosyć szybko i wyszedłem z domku, który był moją małą ostoją, chociaż i tak więcej czasu spędzałem na terenie siedziby czy też przy boku przyjaciela.

-Dzień dobry Duarte - jak zwykle mężczyzna był w polu przy winogronach, które pilnował aby miały zawsze wystarczająco dużo wody oraz sprawdzał czy nie ma szkodników, które mogły narażać rośliny. Zawsze przykładał uwagę do szczegółów odnośnie plantacji w końcu z niej żyjemy, chociaż nie tylko, ale plantacja winogron to największy dochód.

-Witaj Leon jak u ciebie?

-Dobrze przyjacielu - oznajmiłem z uśmiechem - coś się stało?

-Potrzebuję porady - westchnął ciężko więc temat musi być naprawdę ciężki.

-Słucham więc o co chodzi! - uśmiechnąłem się do niego, a moje delikatnie kręcone włosy delikatnie rozwiał północy wiatr.

-Nie wiem co mam zrobić z tą Mokotowską kurwą! - westchnąłem cicho na jego słowa, ale rozumiałem jego nienawiść do tej mafii. - Gregory pilnuje go jak oka w głowie! Nie mam nawet jak wyciągnąć informacji i denerwuje mnie to iż szwenda się po moim terenie jak po swoim! Co mam z nim zrobić?!

-Może znajdź dla niego zajęcie? - zaproponowałem zgodnie z tym co myślałem. Siwowłosy chłopak był młody i rozbrykany, a zajęcia z rówieśnikami mógłby jakoś wpłynąć na niego.

-Ma pracować dla mafii!? Przecież on jest z Mokotowa, a nie Lordem! Nigdy nie pozwoli na to aby pomagać wrogowi!

-Jednak żyje z nami od ponad tygodnia - stwierdziłem - jakoś dużo problemów nie zrobił oprócz dziwnych napadów humorów.

-Sądzisz, że to dobry pomysł?

-Czy ja kiedykolwiek ci doradziłem źle?

-Oczywiście, że nie Leo - uśmiechnął się do mnie - na ciebie zawsze mogę liczyć!

-Od tego jestem aby pomóc - odwzajemniłem jego uśmiech i popatrzyłem w stronę domu głównego. Zapowiadał się ciekawy dzień, bo czułem to w kościach.

-Idziesz ze mną na śniadanie?

-Niestety dziś odpadam Du - mruknąłem - muszę sprawdzić kilka rzeczy.

-Dziś mam jakieś ważne zajęcia bądź plany?

-Nie, dziś pierwszy raz jest spokojny dzień bez żadnych obowiązków poza mafijnych.

-Dobrze dziękuję to pewnie spotkamy się później?

-Oczywiście Wielki Morte - delikatnie skinąłem mu głową i wycofałem się w stronę domów jednorodzinnych w których miesza sporo rodzin. Kilkunastu z ludzi mieszka w willi, ale większość na osiedlu domkowym. Nie spieszyło mi się nigdzie tym bardziej iż miałem ochotę zjeść na śniadanie tylko jabłko. Tak więc przeszedłem do domku i z kuchni wziąłem dwa jabłka, a następnie ruszyłem przejść przez teren Lordów. Po ataku na nas niektórzy nadal nie dowierzali iż daliśmy się tak łatwo bez walki, przecież mieliśmy ochronę patrole i inne takie, ale nikt nie przewidział iż wróg będzie miał rozkład wszystkiego o nas. Cudem jest to iż Gregory nie dostał kary za zdradę mafii, co łączy się z wydłubaniem oka bądź odcięciem języka. Całe prawo miałem w małym palcu gdyż wyedukowałem się wraz z Duarte, ale większość lekcji on miał osobno i jakoś nie interesowało mnie dlaczego. Spokojnie patrolowałem teren jedząc śniadanie aż w końcu zaszedłem do siedziby aby sprawdzić kalendarz na wszelki wypadek. Musiałem sprawdzić czy wszystkie papiery są podpisane i gotowe do użycia czy uporządkowane. Wszedłem do pomieszczenia gdzie było biurko, a za nim była meblościanka z papierami. Co wyróżniało to miejsce to to, że na ścianach były zdjęcia mojej rodziny czyli mafii do której przynależę. Od zawsze były robione zdjęcia gdy młody następca miał wystarczająco lat, a na jego twarzy była maska Lorda co miało symbolizować iż to jest jego przeznaczenie i cel gdy przejdzie inicjację.

Pierwszą z dwóch inicjacji, które posiadali tylko następcy mafii, a reszta miała jedną inicjację. Podszedłem do ściany i spojrzałem na zdjęcie gdy Duarte oraz ja mieliśmy 18 lat Duarte był starszy ode mnie, ale nie przeszkadzało to nam. Był ubrany w czerwoną koszulę z granatowymi elementami, ale głównie charakterystyczna były jego rękawy. Każdy z przodków miał czerwoną koszulę i różne kolory detali. Ojciec Duarte miał białe dodatki, a ojciec jego ojca miał czarne tak samo Gregory. Zdjęcie zostało zrobione kilka godzin przed katastrofą, która się wydarzyła. Mogłem wtedy powstrzymać Duarte, ale pozwoliłem mu iść wiedząc iż jest wkurzony na syna, ale nie mogłem przewidzieć tego co zrobił. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem powietrze z ust. Popełniłem kilka błędów za które byłem na siebie zły, ale wiedziałem iż każdy błąd ma jakieś inne rozwiązanie dla innych. Zasiadłem za biurkiem i wziąłem się za przeglądanie papierów gdy nagle zaczął dzwonić mój telefon.

-Leon przy telefonie - powiedziałem i chciałem spytać coś od razu kto dzwoni, bo nie patrzyłem na wyświetlacz.

-Przygotuj sale na zdrajców! - głos Duarte był przepełniony nienawiścią i złością. Nie wiedziałem co tak go zdenerwowało, ale mam nadzieję, że to nie jest coś co myślę.

-Dlaczego?

-Zaraz będę na dole - rzekł rozłączając się, a ja wstałem z krzesła i przeszedłem do sali gdzie było wszystko do torturowania. Nasze prawa karania były brutalne i krwawe, dlatego też każdy robił to co do niego przy należało więc nie było po co używać tej sali. Wziąłem głęboki wdech i zaświeciłem światło do pomieszczenia wchodząc do środka. Wyglądało na to iż wszystko jest na swoim miejscu. Nagle przez drzwi wszedł mocno wkurzony przyjaciel.

-Co się stało Duarte?

-Co się stało?! On kurwa zabił go, a potem ożywił! No kurwa, co to za magia jest! Ten gówniarz jest niebezpieczny, a Gregory go broni! Mam dosyć tego!!!

-Nie rozumiem - mruknąłem - za szybko mówisz nie wiem o kim jest już mowa!

-Zabiłbym gówniarza Victora, ale nie mogę tego zrobić! - zaczął chodzić wokół mnie biła od niego silna aura agresji.

-Duarte co chcesz zrobić?

-To co będzie trzeba - warknął i stanął na przeciwko mnie. Był trochę wyższy więc musiałem trochę podnieść w górę głowę. Nie bałem się jego złości czy też agresji. Nigdy nie podniósł na mnie swojej dłoni więc zastanawia mnie dlaczego podnosi ją na Gregorego.

-To znaczy?

-Chciał karę to ją otrzyma! Ten Knuckles jest problemem, ale gdybym go zabił to wywołał bym wojnę, a nie potrzebuję mafijnej wojny w mieście! - jego dłonie były zaciśnięte, a mięśnie mocno spięte i widziałem jak bardzo stara się być opanowanym, ale w jego oczach widziałem ogień, który chciał zabić.

-Dlaczego wojna? - zapytałem go chcąc zrozumieć i dowiedzieć się kto podpadł tak iż musimy używać tej sali.

-Gdyby inne mafię oraz gangi dowiedziały się iż ktoś nas zaatakował to inni ruszyli w ślad Mokotowa! Mimo iż jest ich mało to jednak są jak robaki, których nie da się wytępić, a gdy zaatakują to bezlitośnie! Od lat nasza mafia walczyła z Mokotowem, a on odradzał się za każdym razem!

-Duarte kto jest winien twej agresji? - zapytałem chcąc jakoś złagodzić jego agresję.

-Gregory za bardzo sobię pozwala! Powinien już dawno być ukarany za swoje czyny i przewinienia, a skoro wziął winę Knucklesa na siebie! Co za szlachetna głupota będzie cierpieć za niego!!!

-Duarte zastanawów się nad tym co chcesz zrobić - rzekłem do niego i zacząłem myśleć jak uratować dzieciaka przed karą - jeśli to zrobisz to Tilia cię znienawidzi!

-Kocha mnie mimo wszystko co robię! - burknął - Gdy przegnę to go uleczy i tyle.

-Kiedyś twój ojciec powiedział mi, że najlepszym rozwiązaniem zawsze jest wybaczenie niż nienawiść... nawet jeśli jest to trudne - oznajmiłem chcąc dać mu radę i odwrócić go od tego co ma zamiar zrobić.

-Dość Leo! Nie będę tolerować już tego co robi chłopak! Mam dość głaskania go po głowie jak to robi matka, pora aby poczuł co oznacza kara! 

-Będziesz tego jeszcze żałować Duarte! Chłopaka nie złamiesz w ten sposób jeśli robi wszystko aby chronić dziecka od Victora - westchnąłem ciężko gdyż zauważyłem jak na siebie działają. Jestem obserwatorem i dobrze wychwytuje ciekawe rzeczy, ale nie mogłem powiedzieć o tym Duarte, bo tylko zagroził bym chłopakom bardziej. Znam zbyt bardzo go i wiem, że zrobiłby wszystko aby nie byli razem.

-Zobaczymy! - warknął - Idź wyjdź po niego i poinformuj gdzie ma iść.

-Dobrze - wyszedłem z pokoju tortur i przełknąłem ciężko ślinę, bo nie zapowiadało się na to aby mężczyzna był delikatny wobec swego dziecka. Wyszedłem z siedziby i stanąłem przed nią patrząc się w niebo. Czasami brakowało mi mamy Duarte, bo była złotą osobą z cudownym charakterem. Szkoda, że Duarte zmienił się nie do poznania i mimo, że był taki sam lecz gdzieś w środku cierpiał gdyż Gregory przypominał mu o matce, ale ona nie była przeciwna mafii.

-Gregory coś zrobił?! - spytałem trochę przestraszony widząc jak idzie  syn Duarte i bałem się do czego jego ojciec dziś się posunie.

-Ja? Nic - odparł z uśmiechem, ale w jego oczach widziałem zwątpienie oraz determinację - ale ktoś musiał to wziąć na siebie!

-Masz wejść do sali czwartej - poinformowałem patrząc się na niego. Wiedzieliśmy obydwoje jaka to sala, a on szybko nie wyjdzie stamtąd gdyż Duarte był pełny niepohamowanej agresji. 

-Dzięki - uśmiechnął się do mnie abym nie martwił się o niego, ale chłopak nie wie co się stanie tak naprawdę z nim.

Minął dzień od momentu gdy Duarte wyżył się na synie w bardzo brutalny sposób. Mocno przegiął i zrobił krzywdę synowi, który utknął w łóżku przez scharatane plecy. Wszedłem do głównego domu i rozejrzałem się po kuchni, ale tylko zauważyłem Tilie.

-Dzień dobry Tilio - przywitałem się z uśmiechem do kobiety, która stała się jakby drugą głową rodziny w końcu była żoną Morte.

-Witaj Leonie - uśmiechnęła się do mnie słabo - Duarte coś musiał zamówić na mieście więc wróci do domu niedługo.

-Poczekam - odparłem i oparłem się o blat w kuchni.

-Jak tam u ciebie?

-Spokojnie - rzekłem drapiąc się po karku - co u Gregorego?

-Jest lepiej - jej wzrok posmutniał i spuściła głowę w dół, ale nie przerywała kroić owoców.

-Jak jego plecy?

-Leczą się, ale powoli - mruknęła i podała mi kawę za którą podziękowałem jej, chociaż nie prosiłem o nią. - Co tam na dole się stało?

-On był pełny agresji i to niepohamowanej, którą przelał na Gregorego - odpowiedziałem spokojnie i napiłem się kawy.

-Dlaczego on musi to robić naszemu synowi? - spytała mnie i nie wiedziałem co mam powiedzieć jej na te pytanie.

-Jest zły Tilia i wiesz, dlaczego to robi - odpowiedziałem patrząc się na nią.

-Wiem, że dzień narodzin Gregorego był ciężki dla niego - odpowiedziała - ale jednak nie powinien żyć przeszłością.

-Wiesz, że nie jest mu nadal łatwo. Jego rodzice przeszli na drugi świat i kocha cię, bo jesteś dla niego całym tym światem jednak nie jest mu łatwo przez to iż Gregory nie chce wziąć odpowiedzialności za mafię.

-Kocham go i wybaczam mu wszystko - powiedziała - jednak moi synowie są dla mnie najważniejsi! Gregory cierpi przez niego i nie potrafię przemówić mu do rozumu aby przestał.

-Ale Erwin mu wynagradza ten ból - rzekłem co zdziwiło kobietę, która spojrzała na mnie z widocznym szokiem.

-Powiedział ci Gregory?

-Sam się domyśliłem widząc ich razem - mruknąłem cicho - nie powiem, ale pasują do siebie. Obydwoje są na swój sposób wyjątkowi i z pewnością mają ciekawą historię.

-Możliwe, że masz rację - pokiwała głową zgadzając się ze mną. - Zjesz owsiankę?

-Z przyjemnością - odparłem zgadzając się na śniadanie z główną rodziną mafii. Kolejny dzień zaczął się nawet dobrze i wszystko szło zgodnie z planem. Dziś Erwin musiał sprawdzić się w swojej próbie odnośnie banku. Wydawało się, że wszystko jest dobrze aż do momentu gdy zaczął dzwonić do mnie Aron.

-Co się dzieje? - spytałem przeczuwając, że coś się stało, a miało być gładko.

-No auto nam padło - powiedział na szybko i oddychał ciężko więc zapewne biegnął aby zgubić pościg za nim.

-Gdzie po was podjechać? - spytałem na wstępie, ponieważ obawiałem się iż wpadną i będzie trzeba ich wyciągać z więzienia.

-Pod Sally tam się spotkamy za 20 minut - poinformował i rozłączył się więc musiałem ruszyć po nich. Ruszyłem do domu głównego i więzłem kluczyki do auta terenowego pięcioosobowego.

-Co się stało? - usłyszałem głos Duarte za sobą.

-Jadę po chłopaków, bo auto im padło - oznajmiłem nie chcąc mu kłamać, ponieważ i tak by wyszła na jaw prawda.

-Są wolni?

-Nie złapano ich - rzekłem, ale nie byłem pewny tego lecz miałem nadzieję aby tak było.

-Jedź - mruknął i ruszył w stronę swojego pokoju. Gdy ja wyszedłem przez frontowe drzwi i skierowałem się do garażu aby wziąć samochód. Po kilkunastu minutach jazdy podjechałem pod kawiarenkę gdzie mieli oni czekać. Problemem okazało się iż jak podjechałem na miejsce była ich tył trójka.

-Gdzie jest Knuckles?

-Nie wiemy - odpowiedział Jason oddychając ciężko.

-Jak nie wiecie? - z niedowierzaniem patrzyłem na nich gdyż właśnie mi powiedzieli, że zgubili jednego z towarzyszy. - Czy wy wiecie jak to jest nie odpowiedzialne?! Mieliście go pilnować, a nie rozdzielać się!

-Co się stanie niby? - prychnął czarnowłosy na co przetarłem zatoki patrząc się na nich.

-Przepraszamy - mruknęli bliźniaki i pokręciłem głową na boki.

-Gdzie on jest teraz?

-Nie wiemy rozdzieliliśmy się w ciemnych uliczkach - oznajmił John, zacząłem powoli rozumieć, dlaczego Duarte miał tyle problemów z nimi.

-Teraz będzie trzeba go znaleźć - westchnąłem, a moje myśli przerwało podjeżdżający radiowóz policyjny. Młodzi zestresowali się gdyż nie dziwiłem się im, bo policja mogła ich rozpoznać w końcu są w tych samych ciuchach co obrabowali bank. Jakie moje zdziwienie było gdy z auta wysiadł Erwin.

-Dzięki do zobaczenia!

-Trzymaj się Erwin pozdrów Grzesia ode mnie! - powiedział policjant i odjechał nim mogłem przyjrzeć się mu.

-Kto to był? - spytał Aron.

-Przyjaciel przynajmniej on mnie nie zostawił pośród miasta - prychnął i wsiadł na miejsce pasażera z przodu. Stwierdziłem iż to pora aby na serio wrócić na teren willi gdzie wszyscy będą bezpieczni. Jak Gregory dowie się o tym co zrobił Aron z pewnością będzie zły.

Czy Leon zdradzi Duarte co zrobili chłopcy?
Czy wyjdą z tego kompilacje?

2339 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro