Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Martwię się o niego

Witam serdecznie wszystkich w wtorkowy rozdziale!
Co tam u was?
Nie zasypał was śnieg za bardzo? U mnie jest go aż za dużo wręcz.
Jak tam nastroje? Już święta prawie tuż tuż!
Freechallenge jest otwarty dla wszystkich chętnych, bo czas do 18.12 by się zgłosić!
Smacznej kawusi laborant się dusi i ubierajcie się ciepło aby się nie przeziębić!
Miłego dzionka życzę <3

Perspektywa Erwina

Obudziłem się bez Grzesia obok, a z moich ust wydobył się ciche wzdychnięcie, widząc puste miejsce obok siebie. Wstałem, ponieważ już był czas aby wstać w końcu niedługo powinno być śniadanie, a potem do mojej rodziny. Dotyk Grzesia jak zawsze rozgrzewał moje ciało i serce. Cieszyłem się mogąc mieć go przy sobie, ale widziałem po nim, że coś nie gra. Mój Grzesiu był cichszy i bardziej niepewny w tym co robi, a zawsze był zdecydowany i pewny nawet jeśli nie miał racji. Zmienił się bardzo i to mnie martwiło gdyż w czasie nocy również był niespokojny. Wtulałem się w niego aby spokojniej spał i sam usypiałem w jego ciepłych ramionach. Śniadanie było nawet spokojne, chociaż rozmowa sam na sam z Morte jakoś mnie nie cieszyła. Jednakże była to mała cena biorąc pod uwagę to, że mógł powiedzieć oraz żądać wszystko. Czuć było napiętą atmosferę między Grzegorzem, a jego ojcem. Tylko ta atmosfera była przepełniona lękiem, który starał się ukryć Monte, ale nie chciałem niepotrzebnych kłótni.

Rozmowa z mężczyzną i tak by mnie nie ominęła. Był w końcu liderem tej mafii, a ja byłem tutaj intruzem dla niego. Jednakże nie obchodziło mnie to dopóki mam Grzesia obok siebie. To było moim priorytetem i to liczyło się najbardziej. Nie wiem nawet kiedy dojechaliśmy do terenu Mokotowa i nawet nie musiałem tłumaczyć jeszcze raz drogi do domu. Wszystko wydawało się być normalnie, bo do siedliśmy się do stołu i zaczęliśmy rozmawiać ze sobą ale gdy Kui poprosił Monte na bok. Poczułem iż nadal nie mam kontroli nad tym o czym rozmawiają, ponieważ wuja odciąga go na bok nie chcąc abym słyszał rozmowę. Denerwowało mnie to co mogło być w rozmowie i czy nie ma w nich jakiś ukrytych znaczeń, które mają specjalnie mnie omijać.

-Daj spokój Erwin z wujkiem nic mu się nie stanie - rzekł Carbo z uśmiechem.

-Nie o to chodzi - odparłem - po prostu czuje, że jest coś nie tak i chciałbym przy tym być.

-Grzesiu jest silny... - przerwałem mu.

-Grzesiu jest mocno zmęczony, a nie silny - oznajmiłem szczerą prawdę i każdy patrzył się na mnie. W końcu byłem na terenie jego prawdziwej rodziny. Widziałem coś czego oni nie widzieli. W sumie trochę mnie to przerażało, ale no niestety takie są prawa mafii i Morte mimo iż nie wydawał się aż taki przerażający gdy był związany to jednak na wolności jako pan oraz władca czuło się do niego respekt. Wziąłem głęboki wdech i wydech patrząc się po każdym zebranym przy stole.

-Jesteśmy w mieście pełnym występu! Grzesiek da radę! - rzekł Dia.

-Zawsze dawał - mruknął San.

-Kto jak nie on? - spytała Summer.

-Tak może macie rację - westchnąłem cicho, bo mogli mieć rację. Grzesiu mógł po prostu czuć się rozdarty między nami, a nimi. Rozumiałem go i wiedziałem jak to być rozdartym. Przeżyłem już te uczucie gdy Victor odszedł i nie wiedziałem co mam robić. Z jednej strony to był mój dom i nie chciałem go opuszczać, ale z drugiej strony było to zbyt ryzykowne aby zostać.

-Jak jest u Lordów? - zapytał David patrzą się na mnie z zainteresowaniem.

-Muszę przyznać się iż działa inaczej? - podrapałem się po karku - My żyjemy głównie napadami i tym co przyniesie nam czas. Tam wszystko ma swoją porę. Każdy robi część zadań i wszystkiego co do kogo należy. Nikt nie może sobie od tak wziąć urlopu. W sumie tyle zauważyłem, ale pewnie będę wiedzieć więcej.

-Tylko nie daj się tam Morte - rzekł Hank - w końcu to twój przyszły teściu co nie? - zaśmiał się cicho, a moje usta uchyliły się w szoku. Nie pomyślałem jeszcze w ten sposób. Zażenowany schowałem twarz w dłoniach, bo miał rację. Rodzina Monte mogła być tak naprawdę moją.

-O japie... - wymsknęło się z moich ust.

-W sumie nikt z nas w ten sposób nie pomyślał - stwierdził San patrząc na kuzyna.

-To dużo zmienia - mruknął Labo.

-Bardzo - dołączyła Sky - jeśli Erwin i Gregory mieliby połączyć się więzłem małżeńskim to Lordowie musieli by wyrazić na to zgodę? - spytała patrząc się na mnie chcąc się upewnić czy dobrze myśli.

-Kurwa - westchnąłem ciężko, bo zapomniałem o tym. Będzie to ciężkie aby rodzina Monte mnie zaakceptowała tym bardziej przez to iż jestem po pierwsze mężczyzną po drugie jestem liderem Mokotowa. Wszystko było przeciwne naszej miłości.

-To nie możecie się chajtnąć? - spytał Franek.

-To wygląda inaczej - stwierdził Vasquez - każda mafia inaczej działa, ale na podobnych warunkach.

-Lordowie żyją na tradycjach - rzekł Dorian - w tradycji to rodzice, a zarazem liderzy mafii muszą wyrazić zgodę na pewne rzeczy czy też ślub.

-Czyli to co mamy u nas w mieście to nie są mafie? - spytał Janek.

-To jest namiastka mafii - odezwał się Hank - tym miastem rządzą mafię i choć policja tu jest aby chronić ludzi przed nimi to nie zawsze jest to możliwe.

-Nie poznaliście potęgi takiej zorganizowanej grupy przestępczej - oznajmił Silny.

-My was jeszcze ulgowo traktujemy - zaśmiał się Dia, ale nikomu nie było do śmiechu. Nawet nie zauważyłem kiedy Rightwill zniknął od stołu, ale gdy usłyszałem jak drzwi otworzyły się od patio. Od razu zerknąłem w tył, a ja zauważyłem od razu zranioną dłoń Grzesia. Martwiłem się bardzo o niego.

-Monte co ci się stało?! - raz dwa znalazłem się przy Grzesiu, a on jedynie uśmiechnął się całując mnie w czółko.

-To nic takiego Erwiś - wyszeptał do mojego ucha, ale nie widziałem tego.

-Krwawisz i mówisz, że to nic takiego? - oburzyłem się, ale nie odstępowałem go choćby na krok gdy Kui opatrywał jego rękę. Po chwili podszedł do Grzesia Hank, a mnie Kui pociągnął do pokoju ze stołem do narad.

-Misiu kolorowy - zaczął, ale pokazał mi dłonią na krzesło więc grzecznie usiadłem na wskazane miejsce - co tam się dzieje na terenie Lordów?

-To nie jest tak prosto wytłumaczyć - wyszeptałem patrząc się na chińczyka.

-Powiedz mi więc to co wiesz!

-Gdy wycofaliście się z terenu... - wziąłem głęboki wdech - Morte chciał mnie zaatakować, ale Grzesiu stanął w mojej obronie. Lider Lordów jest bardzo nieprzewidywalny i niebezpieczny.

-Nic ci się nie stało? - patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem.

-Mi nic, ale bałem się o Monte - westchnąłem - ten mężczyzna mógł zrobić coś mu i boję się o mego chłopaka gdyż wydaje się być taki... - zamilkłem nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa aby opisać bruneta.

-Taki?

-Lękliwy, watły, przerażony, znerwicowany - powiedziałem co napatoczyło się mi na ślinę, ale żadne z tych słów nie potrafiło opisać stanu jaki widzę w moim mężczyźnie.

-Aby przeżyć musiał coś zrobić, a raczej przejść coś na wzór inicjacji. Nie wszyscy używają tego motywu w mafii, ale Lordowie się tego trzymają.

-Na czym polega inicjacja? - zapytałem zainteresowany tym.

-Nie wiem - odparł - musisz się dowiedzieć, ale nie rób czegoś co może cię zgubić. Musisz się pilnować na terenie wroga.

-Wiem wuja - mruknąłem - spokojnie wiem co mam robić. Nigdy bym nie zdradził Mokotowa! To, że Monte jest w lordach nie oznacza to iż dołączę do niego. Nie wybaczyłem Morte za zabicie naszego lidera, ale musimy odzyskać Grzesia.

-Dlatego skoro jesteś w środku możesz od środka wywołać zamęt i po szpiegować!

-Nie spuszczą ze mnie wzroku - rzekłem - nie znam tereniu.

-Poproś Gregorego o to aby wszystko ci pokazał.

-Mógłbym poprosić jego mamę - stwierdziłem po chwili namysłu - ona by nie czuła podstępu.

-Jesteś pewny?

-Raczej tak - mruknąłem, chociaż nie wiedziałem czy dobrym jest pytanie jego matki, ale nie wiem czy będzie można mi rozejrzeć się po terenie należącym do naszego wroga. Mogli mi nie ufać i rozumiałem to więc najpierw musiałbym zyskać ich zaufanie, a to nie będzie aż tak proste.

-Musisz Gregoremu pomóc - oznajmił - musicie znaleźć paragraf w jego mafii, który mógłby być wykorzystany w obronie.

-Rozumiem, ale to nie będzie takie proste - rzekłem cicho, a on potwierdził to kiwnięciem głowy.

-Nie ma wyboru. Musimy zacząć coś działać, a ty jako jedyny z nas jesteś na Lordowskiej ziemi i możesz pilnować wszystkiego.

-Chcę wrócić z Monte do domu - rzekłem patrząc się zdeterminowany na wujka.

Wróciliśmy do salonu, a policji już nie było. Zostaliśmy sami, chociaż Rightwill i tak dużo zrobił za co byłem mu wdzięczny. Miałem dług wobec niego, który będę musiał spłacić w przyszłości. Rozmowa z rodziną dużo wprowadziła w nas wątpliwości oraz myśli w które powinno być kierowane nasze wahanie. Z Grzesiem nie było dobrze, a gdy rozpłakał się w moich ramionach to serce zaczęło mi się krajać na pół. Sam nie byłem do końca emocjonalnie ogarnęły, ale widząc jaki ból wywołuje w nim rozmowa na czymś co nie chce. Nie chciałem go bardziej męczyć i powodować ból w jego sercu. Wiem jak się czuje, bo sam się tak czułem więc wiem na jakich zasadach to działa. Jednak według mnie za krótko wyrzucił z siebie emocje jakby bał się ich okazywać. Na spokojnie odwieźliśmy Hanka pod jego praktycznie mieszkanie, a my skierowaliśmy się w stronę Lordów. Monte otwierał się przy mnie jak byliśmy tylko we dwóch i nie było nikogo więcej. Ufał mi, ale pytaniem było to czego się boi w takim razie skoro nie chce nic sensownego mówić. Martwiłem się o niego i to naprawdę.

Droga powrotna na teren Lordów minęła bardzo szybko i bez jakiś komplikacji. Wysiadając z auta od razu trochę poczułem się wyobcowany w tym miejscu. Nie żebym się bał, ale czułem ten niepokój w sercu gdy tu byłem. Może przez to iż wszyscy tu są Lordami, a ja jedyny z Mokotowa. Chociaż nie jestem taki sam w końcu mam Grzesia. To było w sumie skompilowane, ale gdy ten czarnowłosy zjeb zaczął mnie obrażać myślałem, że zaraz go odjebie. Miałem taką ochotę strzelić mu kulkę w łeb i byłby spokój, ale no niestety Grzesiek mnie zatrzymał. Więc cała moja złość i frustracja wylądowała na nim. Nie chciałem, ale jakoś tak wyszło iż zaczęliśmy się kłócić. Jak zwykle starał się mnie uspokoić i to było słodkie, że nie chce aby zrobiła mi się krzywda, ale nikt nie ma prawa tykać mojego wielkiego ego. Wkurzył mnie tylko i nie wiem nawet kiedy znaleźliśmy się w środku domu, a brunet obejmował mnie w pasie. Czułem się tak bezpiecznie w jego ramionach, ale też nie komfortowo zauważywszy iż wszyscy są w kuchni.

-Jesteś zbyt nadpobudliwy gdy chodzi o twoje delikatne ego! - rzekł na co przewróciłem oczami, bo miał rację.

-Ty też - pokazałem mu swój język i zauważyłem ten jego wzrok na moich ustach. Kusiłem go samym sobą i dobrze o tym wiedziałem, ale oblizałem swoje kły tak aby dokładnie to widział. Uwielbiałem się droczyć z nim i sam chciałem aby mnie pocałował no, ale nie wypadało przy Morte. Już i tak jesteśmy w dość dwuznacznej sytuacji.

-W porządku chłopcy? - głos Vidy wystarczył aby rozproszyć uwagę mego kapitana i teraz obydwoje patrzyliśmy się w tą samą stronę.

-Tak mamo - odpowiedział mocno zakłopotany i spuścił dłonie z mojej tali przez to poczułem jak te ciepło bijące od jego ciała znika. Moje policzki zaczęły mnie piec co oznaczało iż zarumieniłem się mimo tego, że nie chciałem tego robić.
Jednakże nasze nieporozumienia zwykle kończyły się na kontakcie naszych ciał. Brakowało mi tej bliskości między nami, ale niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na to. Starałem ogarnąć się z swoimi policzkami, ale no nie szło mi trochę. Nie powiem byliśmy zakłopotani gdy usiedliśmy przy stole. Nasze kłótnie czasem były normalnością, ale zwykle tak było po nieporozumieniach ze strony trzeciej.

-My się chyba jeszcze nie znamy - powiedział mężczyzna, który uśmiechnął się do mnie przyjacielsko - Leon Garcone - gdy usłyszałem te nazwisko aż zdębiałem z wrażenia, a
Monte aż wypuścił z dłoni widelec.

-Erwin Knuckles - odpowiedziałem i uścisknąłem jego dłoń, która wystawił do mnie.

-Garcone? - spytał Monte - Dlaczego wcześniej nie słyszałem twojego nazwiska?

-Bo jest ono nie istotne - zaśmiał się i teraz zauważyłem ten charakterystyczny zaraźliwy uśmiech. Tylko mężczyzna wydawał się ogarnięty nie to co Dia. Ciekawe czy to ktoś z jego rodziny, ale o to spytam później. Obok mnie usiadła mama dwójki braci, a na przeciwko siedział czarnowłosy mężczyzna z szarymi oczami. Na środku oczywiście siedział władca tego terenu.

-Gregory będę potrzebował cię w siedzibie - rzekł spokojnie więc zerknąłem na Grzesia, którego mina nic nie mówiła. Jakby założył maskę na twarz aby ukryć samego siebie pod nią.

-Rozumiem - odparł, a ja mruknąłem cicho, bo jak on zniknie tam co ja będę tu robić.

-Marco trzeba pojechać do Balasów - rzekł - sytuacja jest dosyć napięta więc weź ze sobą Knucklesa aby się nie nudził i nie myszkował po naszym terenie - poczułem jego chłodny wzrok na sobie przez to aż ciarki przeszły przez moje ciało, ale popatrzyłem się w brązowe oczy Lorda i nie bałem się zawalczyć z nim na wzrok.

-Duarte przestań - powiedziała pani Vida, a przez to przestaliśmy walkę na wzrok.

-Przecież nic nie robię - odpowiedział, ale każdy tutaj wiedział, nawet ja wiedziałem, że on nie chce mnie tutaj.
Po obiedzie wszyscy wstali od stołu. -Gregory, Leon idziemy! - oznajmił, ale Monte zbliżył się do mnie.

-Uważaj na siebie - wyszeptał do mojego ucha i delikatnie je musnął swoimi wargami.

-Znajdziemy ci zaraz jakąś maskę - rzekł Marco.

-Jak coś mu się stanie to policzę się z tobą bracie - powiedział na głos przestrogę dla Marco. Kątem oka widziałem jak ojciec Gregorego patrzy się na nas, a jego zmarszczone brwi nie świadczyły nic dobrego.

-Umiem się zająć sobą Monti - odparłem.

-Wiem - mruknął i ruszył za ojcem w stronę wyjścia.

-Chodź - usłyszałem głos Marco więc ruszyłem za nim na górę gdzie znalazł dla mnie jakąś czarną maskę. Nie chciałem wyglądać jak Lord więc sceptycznie na to patrzyłem. -Nie masz wyboru - odparł - musisz inaczej nie wypuszczę cię, a musimy to załatwić jak najszybciej.

-Dobra daj tą maskę - westchnąłem ciężko nawet nie wiedząc kiedy weszliśmy do auta i jechaliśmy w stronę jakiegoś gangu. Powinienem odmówić, ale lepiej abym może był z bratem Grzesia w końcu wiem iż nic się nie stanie i może wyciągnę jakieś informacje.

Na jaką akcje wysłał ich Morte?
Co chce od syna w siedzibie?

2244 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro