Martwię się o ciebie
Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!!!
Dziś trochę carberli? :3
Jak tam u was?
Jak samopoczucie?
Muszę stwierdzić, że myślałam ostatnio o kilku sprawach i wy wierzycie w to iż praktycznie rok wystawiania wam trzy razy tygodniowo rozdziałów? Ja jestem w szoku iz po drodze gdzieś tym wszystkim nie pierdylłam bądź nie zapomniałam o tym aby wam wystawić o 9:00
Ach ten czas szybko ucieka, a ja nadal nie skończyłam pisać jednej książki XDDD i ciągle ją piszę dzień w dzień
Ja to chyba muszę mieć anielski spokój i cierpliwość
Życzę wszystkim miłego dzionka<3
Perspektywa Carbo
Przyjechałem na miejsce wraz z Peepim, Mią, Frankiem i Peterem. Byliśmy jako drudzy zaraz po Kuiu. Ostatni miał przyjechać Erwin w samym towarzystwie policjantów. Ja jeszcze miałem Fostera aby nie zwariować po drodze, ale i tak przyjechaliśmy szybko nawet trochę szybciej, ponieważ ja siedziałem za kierownicą samochodu terenowego. Przejechaliśmy drogę w trzynaście godzin więc to dobry wynik biorąc pod uwagę to iż późno wyjechaliśmy, a ja od ponad dwunastu godzin byłem za kółkiem.
-Wszystko w porządku Nicollo? - spytał Kui, który pomagał nam w wyciąganiu sprzętu.
-Jestem trochę padnięty, ale żywy - odparłem z uśmiechem do niego.
-Droga bez problemu minęła?
-Bezproblemowo - odparłem - nawet policja nas nie tknęła palcem więc jest dobrze. Nikt nie śledził nas ani nic - oznajmiłem to co raczej chciał usłyszeć ode mnie.
-To dobrze - uśmiechnął się odwzajemniając mój wcześniejszy uśmiech. Przenieśliśmy to w miejsce, które pokazał nam Kui. Nie pamiętałem dobrze tego miejsca, może przez to iż byłem tutaj tylko raz może dwa razy. Byłem i mieszkałem u matki gdyż ojciec zajmował się tym co chciał. W sumie to od niego złapałem bakcyla z autami i szybką jazdą. To były cudowne lata dziecięcego życia, a potem matka umarła. Musiałem stać się odpowiedzialny w dość szybkim czasie, ponieważ tata ciągle był na jakiś akcjach mokotowskich. Nie przeszkadzało mi to w sumie gdyż dawał mi jeździć samochodem. Siedziałem na jego kolanach, ale to jednak ja kierowałem. - Chodź zaprowadzę cię do twojego pokoju - rzekł wujek i zgodziłem się na to. Z zaciekawieniem oglądałem każdy centymetr domu w końcu to miejsce było siedzibą Mokotowa od lat. Mała potęga, której nikt nie potrafił pokonać. Weszliśmy po schodach i skierowaliśmy się w lewo do brązowych drzwi.
-Tu?
-Twojego ojca pokój - odparł z uśmiechem - będzie trzeba pojechać po zakupy więc nie siedź za długo dobrze?
-Jasne Wuja - mruknąłem poprawiając sportową torbę na ramieniu. Wziąłem głęboki wdech wypuściłem powietrze ustami. Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi od pokoju. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać po ojcu, ale może zostawił po sobie coś więcej niż kapelusz, który miałem na sobie. Jedyna pamiątka, która została ze mną przez lata to mój kowbojki kapelusz. Kapelusz, który kiedyś należał do mego ojca. Poprawiłem sobie go na głowie i wszedłem do środka. Styl kowbojki to z pewnością panował w pokoju i miał swój urok. Na ścianie na przeciwko łóżka była ściana pełna broni na co się uśmiechnąłem. - Widać, że mieliśmy podobne gusta tato - powiedziałem do samego siebie i rzuciłem torbę z ciuchami obok łóżka. Nie był to jakoś wielce wieki pokój, ale wystarczający do przeżycia i mieszkania. Uchyliłem od razu okno aby przewietrzyć w pomieszczeniu, a następnie ruszyłem do schodów aby zejść po nich i znaleźć się w salonie.
-Już załatwiłeś sobie wszystko? - spojrzał na mnie Kui, a ja się tylko uśmiechnąłem.
-Mój ojciec jak zawsze wiedział co jest najlepsze - zaśmiałem się cicho i podrapałem po karku.
-Jesteś jego idealną kopią - oznajmił z cwanym uśmieszkiem na ustach - a teraz coś ważnego - rzekł - trzeba zrobić zapasy aby na dziś i jutro wystarczyło.
-Jasne ile mam wziąć ze sobą ludzi?
-Weź Petera - zasugerował - wy przynajmniej wiecie jak się zachować nie będę ryzykować policjantami.
-Luz wuja załatwimy wszystko co potrzeba.
-To wiem - pewność biła od mąciciela w końcu mógł na nas polegać tyle czasu. Byliśmy rodziną i rozumiem, że nie chciał aby policjanci za bardzo się wychylali nie potrzebnie. Nikt tak dokładnie nie ufał im tak do końca mimo tego, że tyle razy byliśmy w dobrych relacjach. Jednak policja to policja i woleliśmy zająć się tym osobiście.
-Pete jedziemy!!! - krzyknąłem, a chłopak pojawił się obok mnie.
-Dokąd? - spytał ciekawsko.
-Na zakupy - oznajmiłem i ruszyłem do wyjścia z willi, a za mną ruszył fioletowo włosy chłopak.
Czas uciekał w naprawdę szybkimi tempie. Oczywiście kupiliśmy tyle ile trzeba do jedzenia, ponieważ na kolację coś musi być oraz na obiad, który zjedliśmy z tymi, którzy przyjechali. Czekałem najdłużej na Erwina i Dante. Czarnowłosy wydawał się być wielką tajemnicą i naprawdę mnie to ciekawiło co takiego się dzieje w jego głowie. Gdy zrobiło się ciemno właśnie wracałem z patrolu terenu, który był naprawdę imponujący biorąc pod uwagę to iż jest pośród lasu. Widziałem z oddali jak auto przyjeżdża, a z niego wysiada Rightwill. Na spokojnie podszedłem do auta aby pomóc wypakować rzeczy z bagażnika. Wszystko było ustawione w jednym miejscu i gotowe aby użyć czy wyciągnąć. Rozmowa Kuia i Rightwilla między nami wszystkimi była szybka i sprawna. Omówiliśmy to co najważniejsze w tej chwili i w sumie mogliśmy rozejść się do spania. Martwiłem się o mojego braciszka, który zamiast do pokoju wyszedł na patio. Jednak rozumiałem go. Emocje, które są tutaj w tym miejscu wraz z wspomnieniami są silne i pewnie dużo przeżywa teraz, a musi wszystko ułożyć sobie w głowie. Wstałem ze schodów i ruszyłem do góry do swojego pokoju. Miałem tuż obok schodów drzwi, a obok mnie był jeszcze jeden pokój i na tym kończy się odnoga korytarza.
Na przeciwko były jeszcze z dwa pokoje, ale nie wiem czy ktoś w nich jest. Nawet nie wiem kto jest obok mnie, ale to nie było w sumie ważne.
Rozebrałem się z ciuchów zostając w sumie tylko w bokserkach. Przetarłem zmęczone oczy, ponieważ nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin i mój organizm domagał się snu. Wsunąłem się pod koc na łóżku gdyż dom jak i całe wnętrze było bez zarzutów. Bieg czasu jakby tutaj się zatrzymał i jedynym problemem było to iż kurz był, ale przewietrzenie całego domu pomogło wystarczająco. Z cichym westchnięciem zamknąłem oczy i oddałem się w objęcia Morfeusza aby odpocząć w końcu. Jednak mój sen nie trwał długo, ponieważ usłyszałem jak ktoś się szamota obok w pokoju. Zmartwiony wstałem trochę nie przytomnie i wyszedłem na korytarz po to aby wejść do pokoju obok. Jakie moje zdziwienie było gdy zobaczyłem Dante, który ciężko oddychał. Od razu zauważyłem tabletki obok jego łóżka więc szybko za interweniowałem podając mu je oraz wodę, która też była obok łóżka.
-No już Dantuś spokojnie - powiedziałem cicho i zgarnąłem go do swoich ramion. Mówił mi, że jest chory no, ale nie sądziłem, że aż tak.
-Przepraszam - wyszeptał wtulony we mnie, a ja go delikatnie głaskałem po plecach.
-Nie przepraszaj dobrze, że zdążyłem - mruknąłem i tuliłem go do siebie - jest już w porządku?
-Tak - odmruknął, ale jego serce nadal szybko pracowało.
-Zsuń się - rzekłem, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
-Hm?
-Sam teraz nie pójdziesz spać, a musisz się wyspać na jutro. Zostaje z tobą w pokoju - oznajmiłem to co myślałem.
Byłem zmęczony, ale chciałem zrobić wszystko aby nie męczył się długo. Dopiero teraz spojrzałem na niego jak zawstydzony chowa w mojej klatce piersiowej swoje rumieńce. W jego pokoju obok łóżka cały czas świeciła się lampa. Nie powiem, ale rozczuliło mnie to trochę iż tak na niego działam. Przesunąłem go troszkę na bok i położyłem nas na łóżku przykrywając nas kocem policyjnym. Cały czas w swoich ramionach miałem czarnowłosego, który nie ruszył się choćby na milimetr. Obydwie dłonie miałem usadowione na jego plecach i delikatnie głaskałem go po nich w uspokajający sposób. Obserwowałem go uważnie i jego delikatnie spięte mięśnie, które po kilku minutach rozluźniły się, a on wtulił się bardziej w moją klatkę piersiową. Jego oddech unormował się więc oparłem głowę o jego czarne włosy i przymknąłem powieki. Byłem zmęczony, ale cóż nie wiem gdzie Rightwill ma pokój więc ja muszę zająć się moją małą depresją.
Nawet nie wiem kiedy usnąłem wtulony w Dante, ale obudził nas krzyk Kuia, że jest śniadanie. Boże ten jego piskliwy ton głosu czasami przerażał. Przetarłem dłonią zmęczone oczy i teraz zauważyłem iż policjant śpi na mojej klatce piersiowej. Uśmiech sam wszedł mi na usta.
-Dantuś - mruknąłem do jego ucha, a on wtulił się bardziej we mnie - Dantuś trzeba wstać.
-Jeszcze pięć minut - wymamrotał chowając twarz i aż pokusiło mnie coś aby delikatnie pocałować go w szyję.
-Śniadanie jest chciałbym coś zjeść i nie szczególnie chyba chciałbyś być moją przystawką - zażartowałem i opuszkami palców przejechałem po jego kręgosłupie, a on wygiął się niczym kot.
-Hm? - mruknął i przetarł oczy, a dopiero po chwili zrozumiał w jakiej niestosownej jesteśmy sytuacji. Nagle do drzwi zaczął ktoś pukać i to nas obydwóch otrzeźwiło z otoczki snu.
-Nunuś śniadanie!!!
-Ubieram się?!!- powiedział zdenerwowany Dante i podniósł się do siadu przez to usiadł mi na biodrach.
-Widzę cię za chwilę na dole! Nie wiesz gdzie podział się Carbonara?
-Nnie mam bladego pojęcia - odpowiedział rumieniąc się soczyście gdyż teraz to naprawdę byliśmy w bardzo niestosownej pozycji.
-Dobra! - nasłuchiwaliśmy czy odszedł więc jak to się stało Dante zszedł ze mnie mocno zawstydzony, ale podszedł do torby w zamiarze ubrania się.
-Może lepiej będzie aby to zostało między nami? - zasugerowałem podnosząc się do siadu widząc jak spięty on jest.
-Ttak będzie najlepiej - odparł, a ja ziewnąłem rozciągając się i skierowałem do drzwi aby przemknąć po ciuchaczu do swojego tymczasowego pokoju. Wyszedłem na korytarz i zamknąłem drzwi za sobą wchodząc do swojego pokoju gdzie o zgrozo na moim łóżku siedział Sonny Rightwill.
-Dzień dobry? - przywitałem się niepewnie.
-Co robiłeś u mego syna? - spytał na wstępie.
-To jest dosyć zabawna historia - rzekłem drapiąc się po karku.
-Ja mam czas Carbonara - odparł mając założone ręce na klatce piersiowej.
-No Dante miał ten swój atak i pomogłem mu się uspokoić. Tak jakoś wyszło, że razem poszliśmy spać. Skąd w ogóle pan o tym wie, że ja tam byłem? - zmieniłem temat i ubierałem się przy nim, ponieważ naprawdę chciałem coś zjeść.
-Byłem wcześniej w pokoju Dante gdy spaliście - odpowiedział.
-To po co ten teatrzyk? - spytałem nie rozumiejąc tego do czego to idzie.
-Tak jakoś - podniósł się z łóżka - spróbuj mu zrobić tylko krzywdę - rzekł i wyszedł z mojego pokoju. Ruszyłem zaraz po nim w końcu śniadanie wieczne trwać nie będzie, a byłem głodny. Zrobiłem sobie kilka kanapek i usiadłem obok Dante, bo tylko to było wolne miejsce. Cóż ostatnio dużo policjanta mam wokół siebie, ale nie narzekam na jego towarzystwo.
Atak na Lordowski teren był naprawdę spontaniczny, ale i dobrze przemyślany. Trzymałem się grupy Rightwilla cudowny przypadek, że trafiam do jego grupy z białymi opaskami. Kui natomiast miał żółte. Tylko kolory nas rozróżniały. W sumie dobrze, bo ciężko rozpoznać siebie w tych strojach. O jakie zdziwienie było nasze gdy przeczucie Erwina się nie myliło, a przed nami wszystkimi stał Montanha w sumie zastanawiam się dlaczego my od razu nie połączyliśmy kropek. Mężczyzna, który rozkazuje nie boi się śmierci i wchodzi w gniazdo os, ale jego głos był ochrypły. Nawet nie wiem co się działo więc oparłem się o Dante, który na początku się spiął, a potem rozluźnił. Jednak gdy Monte zaczął rządzić jakoś mi nie przeszkadzało. Erwin był szczęśliwy będąc przy boku Grzesia i to chyba liczyło się najbardziej, chociaż nie chciałem aby tutaj zostawał to i tak każdy wiedział iż zrobi to co sądzi za słuszne. Słuszne było zostanie przy jego boku i chciałem aby w końcu byli szczęśliwi. Jednak widząc Morte to raczej nie będzie takie proste jak myślimy. Zostajemy tutaj tyle czasu ile będzie trzeba, a policja wraca do siebie. Trochę szkoda. Opuściliśmy teren Lordów i zagarnąłem Capele do naszego wozu skoro nie było z nami Erwina.
-Dlaczego ja tutaj?? - spytał zdezorientowany.
-Cicho później sobie o to po pytasz - rzekłem do niego - Kui to dobry pomysł?
-Nie, ale on i tak by został - odparł - dlatego zostaniemy tutaj najdłużej jak tylko będzie trzeba. Znajdziemy sposób aby pomóc Montanhie i wrócimy wszyscy do domu.
-Rozumiem - mruknąłem i spojrzałem przez okno, a Dante siedział obok mnie gdyż usadowiłem go na środku. W ciszy jechaliśmy do willi i martwiłem się o Erwina. Został tam i nie wiem co się stanie. Nagle poczułem dłoń na swojej więc zerknąłem na Dante, który chyba zauważył iż zamartwiam się aż nad to.
-Przecież to Erwin i Grzesiek. Dwóch takich ego topów nie da się zmienić ani pokonać, razem się dopełniają i chronią - powiedział cicho, a ja uśmiechnąłem się z wdzięcznością do niego. Właśnie tego mi trzeba było aby uspokoić się. Ścisknąłem delikatnie jego dłoń w swojej. Jego dłoń była delikatnie ciepła, a jego niebieskie oczy patrzyły na mnie z niepewnością, ale i wsparciem. Te niebieskie oczy były niczym jak błękitne niebo i można było z nich wyczytać wszystko. Gdy dojechaliśmy na miejsce to nadal trzymałem go za dłoń, ale nie trzymałem jej na siłę. Na wieczór ponownie byliśmy w domu. No można nazwać to miejscem domem, domem starego Mokotowa, a teraz jesteśmy nowym młodym Zakshotem, następcami mokotowskiej krwi. Wysiedliśmy z auta i puściłem dłoń Dante, delikatnie uśmiechając się do niego. Nie chciałem być nachalny, ale w sumie podobała mi się jego bliskość. Jego organizm tak niespotykane na mnie działał jak na inną osobę jednak nie działało.
-Carbo potrzebuję cię! - usłyszałem głos Kuia więc ruszyłem w jego stronę w całym umundurowaniu.
-O co chodzi?
-Dałbyś radę nadzorować radio jakby Erwin potrzebował pomocy?
-Zajmę się tym - odparłem i ruszyłem do środka willi. Pora odpocząć i rozebrać się z tego całego sprzętu.
Czyżby zaiskrzyło między nimi?
Czy Dante coś czuje do Carbo?
2115 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro