Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mamy coś do załatwienia

Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!
Co tam u was jak minął wam poniedziałek?
Ja bardzo nie chcę środy, ponieważ mam dentystę, a Blacky boi się dentystów, więc będzie ciekawie...
Jak tam u was wyspani i gotowi na dzisiejszy dzionek?
Ale że już 47 część?! Lecimy z tym!
Życzę wszystkim miłego dzionka!

Perspektywa Gregorego

Od dnia gdy przeszedłem inicjację minęły dwa dni. Codziennie widząc się w lustrze plułem na siebie jak tak bardzo upadłem i stałem się posłusznym pieskiem ojca, chociaż nie chciałem tego robić to nie miałem wyboru. Codziennie widok zmartwionego wzroku mego brata przypominał mi jak bardzo stoczyłem się na samo dno. Jednak ojciec był coraz bardziej otwarty do mnie gdyż liczył, że wydam rodzinę, wydam Erwina na zgubę, że wydam mą miłość życia. Wszedłem do kuchni i spojrzałem na matkę, która była sama w pomieszczeniu.

-Gregi synu możesz rozłożyć talerze? - spytała się mnie, a ja kiwnąłem głową. Po prostu wziąłem cztery talerze z szuszarki i rozłożyłem je na stole. -Synu - zaczęła matka więc spojrzałem na nią - w porządku?

-Yhym - mruknąłem biorąc szklanki do picia aby położyć je na stole. Nie było w porządku, ale co miałem powiedzieć jej. Dwa dni temu zabiłem człowieka, stałem się potworem i pociąłem się, bo nie poradziłem sobie z emocjami. Na dodatek przez dwa dni stałem się pieskiem ojca, który kazał mi coś zrobić więc robiłem. Wciąż jednak miałem z tyłu głowy, że robię to aby chronić tych, których chciałby on skrzywdzić i póki gram tak jak on rozdaje karty. Reszta jest bezpieczna i nie muszę się martwić o ich życie. W dniu gdy poszliśmy na plantację otwarcie mi to powiedział i dlatego taki jest zadowolony z tego, bo wie, że nie jestem w stanie przeciwstawić się mu. Frustrowało mnie to iż wyzyskuje moje emocje przeciwko mnie.

-Gregory! - krzyknęła matka przez to zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi. Dopiero po chwili zrozumiałem, że rozbiłem szklankę w dłoni z której zaczęła kapać krew.

-Pprzepraszam - wyszeptałem i odłożyłem to co zostało ze szklanki wraz z szklaną, która ostała się cała na stół - Już posprzątam.

-Zostaw i usiądź na krześle! - powiedziała do mnie więc posłuchałem się, a ona szybko posprzątała odłamki - Nie jest dobrze widzę po tobie.

-Czuję się po prostu, że nie jestem nic wart. Zatraciłem samego siebie wśród mroku, który przejął nade mną kontrolę i nie pozwala mi odpocząć - mówiłem cicho bojąc się przyznać do tego - wysiadam psychicznie i jedyne co mam ochotę zrobić to zniknąć. Strzelić sobie w łeb aby przestać ranić tych, którzy są dla mnie ważni.

-Synu - pogłaskała mnie po głowie - ranisz teraz tylko siebie i wyłącznie siebie przez to jaki ból trzymasz tutaj - dotknęła mojej piersi gdzie było moje serce - to boli cię najbardziej i chociaż od momentu gdy rozmawialiśmy ze sobą poraz pierwszy nadal zastanawiam się nad słowami, które padły z twych ust - zaczęła wyciągać mi szkło z dłoni, które utknęło w niej.

-Jakie słowa? - spytałem nie patrząc się na nią.

-Złamanego serca nie da się naprawić - zaczęła cytować słowa, które powiedziałem w celi - nawet jeśli, by się chciało to nikt nie zastąpi tak bardzo tych, których się kochało.

-Do czego to idzie? - spytałem cicho i nie rozumiem do czego ona to kieruje.

-Do tego, że twój ból jest powiązany z tęsknotą i to nie szczególnie z pracą, ale z czymś silniejszym co starasz się wyprzeć - przejrzała mnie, ale nie mogłem pozwolić aby szła w tym kierunku.

-Nie chciałem być mordercą - mruknąłem - moja kariera się skończyła jak i życie, które umarło ze starym mną.

-Nadal w środku jest ten stary ty i on płacze z tego co musisz robić. Synku jestem twoją matką widzę kiedy coś się dzieje złego z moim dzieckiem. Chciałabym abyś bardziej mi zaufał, bo nie powiem przecież twemu ojcu.

-Otworzę się przed tobą, a ty mnie zdradzisz. Słyszałem w szpitalu jak kazał ze mnie wyciągnąć informacje i nawet jeśli bym chciał to nie potrafię do końca zaufać... Przepraszam.

-Nie przepraszaj - westchnęła - rozumiem to w końcu nie jest tak łatwo zaufać jeśli słyszy się takie rzeczy - oczyściła mą dłoń, a po chwili zaczęła się ona leczyć.

-Chcę być po prostu sobą, a nie udawać kogoś kim nie jestem. Nigdy nie będę Lordem - wyszeptałem - nie spełnię wymagań i oczekiwań ojca.

-Rób to co chcesz tylko i jak uważasz tak aby nie denerwować Duarte dobrze?

-Jakbym chciał robić to co chcę już dawno by mnie tu nie było.

-To co cię tutaj trzyma? - spytała z zdziwieniem.

-To, że nie żyje dla osób z którymi żyłem przez ten rok - zamknąłem oczy  i gdy je otworzyłem moja dłoń była jak nowa.

-Trzyma cię to, że nie masz gdzie iść - rozjaśniła bardziej moje słowa, ale zgodziłem się z nią, bo miała rację. Nie miałem gdzie uciec nie po tym jak zostałem pełnoprawnym członkiem Lordów. Nie da się od tego uciec. Przeszedłem inicjację i to mnie zgubiło.

-Gregory dziś przejdziemy się gdzieś - oznajmił ojciec wchodząc przez drzwi tarasowe i tylko kiwnąłem na jego słowa. Potrzebowałem Erwina przy sobie był moim ukojeniem, którego teraz poszukiwałem i pragnąłem, ale nie miałem na co liczyć. Mężczyzna podszedł do mnie i podał mi pakunek mając na ustach uśmiech.

-Co to? - spytałem i patrzyłem się w papier.

-Otwórz przyda ci się dziś - rzekł i wyszedł do salonu zostawiając mnie w kuchni z matką. Niepewnie zacząłem rozrywać papier i gdy zobaczyłem co jest w środku, moje serce stanęło jak i mój oddech. Przełknąłem ciężko ślinę i rozpakowałem do końca czarną maskę wraz z białą chustą. Wziąłem głęboki wdech dopiero po chwili gdy zrozumiałem, że nie ma już odwrotu. Zrobiłem największy błąd, ale po to aby chronić swych przyjaciół. Chociaż ciągle zasłaniam się tym, że robię to dla nich, co jeśli tak naprawdę jestem potworem i robię to tylko aby wytłumaczyć sobie to, że robię coś złego. Jednak było już za późno aby cofnąć czas. Może jakbym od razu powiedział Erwinowi o tym kim jestem to może inaczej moje życie teraz wyglądało. Lecz nie żałuję wszystkich chwili spędzonych u boku Erwina. Pamiętam bardzo dobrze nasze pierwsze wspomnienie gdy spotkaliśmy się pierwszy raz. Był wypadek i musiałem się nim zająć, ale nigdy nie zapomnę tej rozmowy między nami gdy się przedstawił.

-Nikogo nie ma? - spytał i powoli ubierał się w swoją koszulę, którą ściągnął gdyż go poprosiłem jak miałem opatrzeć jego ranę.

-Jak na złość - westchnąłem i popatrzyłem się na mężczyznę, który uśmiechnął się do mnie.

-Co tak wolno w ogóle jednostki reagują?

-Jest tylko trzy jednostki na mieście - odpowiedziałem mu -myślisz, że nagle porzucą coś aby jechać sprawdzić strzały?

-A dlaczego masz rozpięty mundur? - podniósł brew do góry.

-Zgłosiłem status 3, ale poproszono mnie abym sprawdził to - odparłem zgodnie z prawdą.

Już wtedy coś mnie zainteresowało w nim może przez to iż tak otwarcie ze mną gadał albo po prostu był ciekawą osobą.

-Jeśli mogę to możesz się wy legitymować?

-01 szef policji Gregory Montanha - przedstawiłem się mu.

-Miło mi Erwin Knuckles Pastor!

Popatrzyłem w maskę z smutkiem i wiedziałem, że nie spotkamy się już jako para, kochankowie i pełni miłości do siebie. Czekała mnie szara rzeczywistość, gdzie jak spotkamy się na przeciw siebie to będziemy po dwóch innych stronach barykady. Tylko tym razem nie będziemy mogli być razem. Ojciec nie pozwoli na to.

-Bracie? - usłyszałem głos Marco i zauważył co trzymam w dłoniach, zacisnął ręce w pięści. -Jestem beznadziejnym bratem - westchnął - gdybym cię nie uprowadził tu to byś nie musiał robić coś czego nie chcesz.

-Może jednak przeznaczone było mi tutaj być - wyszeptałem - nie zadręczaj się tym.

-Zniszczyłem ci życie, a ty mi tak mówisz?!

-Marco uspokój się, bo naprawdę nic się nie stało - odparłem patrząc się na niego z obojętnością - nie zmienisz już niczego.

-Ale nie tylko ty pewnie teraz cierpisz, ale i Er.. - zatkałem mu usta dłonią.

-Niech dokończy - gdy usłyszałem głos ojca ze strachem patrzyłem w oczy brata. Jak teraz zdradzi to Erwin będzie zagrożony. Nie chciałem aby był. Nie po to postawiłem tyle rzeczy na szali życia jak i własne życie oraz honor aby przez głupotę brata, teraz i to stracić.

-Chciałem powiedzieć ewidentnie i matka cierpi widząc jak mój brat jest smutny - odpowiedział, a ja z cichym westchnięciem odetchnąłem. Nie wydał mnie.

-Przyzwyczai się - odparł, a po chwili mama przeszła i pocałowała ojca w usta.

-Uspokój się tym mężem - zaśmiała się i zaczęła na talerz nakładać kanapki. Widziałem ten ich wzrok. Mama kochała go bezgranicznie i to było piękne, a z drugiej strony przykre, bo ja już nigdy nie zaznam tego uczucia. Jedna miłość jest w mym sercu, które należy tylko do Erwinka.

-Dla ciebie wszystko - pocałował ją w szyję i objął od tyłu w pasie. Usiadłem na krześle aby na to nie patrzeć, bo tak bardzo przypominało mi to o mojej miłości. Za maską powinienem lepiej czuć się w końcu ukryje moje emocje i jedynie będę musiał udawać obojętność aby ukryć emocje wgłębi siebie. Oparłem głowę o stół i westchnąłem. Brakowało mi go w każdym aspekcie od jego osoby po charakter. Rozłąka powodowała ból.
Zamknąłem powieki jednak wiedziałem, że nie obudzę się z tego koszmaru gdyż było to prawdziwym życiem. Moim życiem. Zjadłem śniadanie i chociaż tylko kilka kanapek to nadal nie wróciłem do pełnego normalnego pożywiania się. -Bierz maskę - oznajmił ojciec więc wziąłem, związałem ją chustą do szlufki w moich spodniach i wstałem od stołu.

-Co mam robić? - spytał Marco, który chyba nie był zadowolony z tego iż został odsunięty.

-Leon przygotował dla ciebie robotę - odpowiedział mu i skierował się do głównych drzwi. Nie mając wyboru ruszyłem za mężczyzną, ale odwróciłem się do Marco posyłając mu przepraszający wzrok. Przeze mnie został odsunięty od pracy w której się odnajdywał i teraz ja z Wielkim Morte musiałem jeździć. Liczył, że nauczy mnie wszystkiego w jak najkrótszym czasie abym przejął mafię, ale problem jest taki, że nie chciałem się uczyć ani przejmować władzy. Nie nadawałem się do tego. Wyszliśmy przed dom gdzie czekało czarne auto terenowe z przyciemnianymi szybami. Nie wiedziałem co chciał ojciec zrobić, ale wsiadłem na miejsce pasażera i zamknąłem za sobą drzwi.

-Gdzieś jedziemy? - spytałem cicho, zapinając pasy bezpieczeństwa.

-Załatwić sprawę z białymi garniturami - oznajmił i nie mówiło mi to dużo, ponieważ nie miałem nawet jak dowiedzieć się kim są. Zwykle wpisywałem do tabletu to co szukałem i miałem wszystko na wyciągnięcie ręki, a tu nic nie wiedziałem. -W schowku masz pistolet - gdy to usłyszałem, bo wiedziałem co mnie czeka. Porachunki ojca, a ja jako jego prywatna ochrona. Wziąłem głęboki wdech i wydech, sięgnąłem do schowka i otworzyłem go. Wyciągnęłem GBB SR92 z tłumikiem ładny pistolet i niebezpieczny jak każdy inny pistolet w nieodpowiednich rękach.
Bałem się do czego będzie mi dziś służyć i obawiałem się, że będę musiał go użyć. Patrzyłem za okno szukając jakiegoś zajęcia i pomimo iż szykowała się grubsza akcja. On nie patrzył na to co chcę czy też nie. Wymagał i musiałem to zrobić, bo tak kazał. Zajechaliśmy na jakieś pustkowie gdzie był spory dom i coś mi nie pasowało tutaj. Schowałem pistolet za plecami, za pasek spodni i ubrałem maskę dla bezpieczeństwa tak jak to zrobił Morte. Wysiedliśmy z auta i od razu zauważyłem trójkę mężczyzn stojący przed schodami. Ubrani w białe garnitury więc to wyjaśniało ich nazwę organizacji.

-Gilbert! - powiedział ojciec idąc do mężczyzny, a ja ostrożnym krokiem ruszyłem za nim. Czułem niepokój i mój instynkt mówił, że coś się wydarzy. -Nie chciałeś zapłacić i nie przyjechałeś na spotkanie! Więc przybyłem osobiście abyś spłacił dług!

-Nie mam zamiaru ci płacić za coś co od ciebie pożyczyłem! - rzekł odważnie, a ja rozglądałem się wokół aby nie zaszedł ktoś nas od tyłu.

-Czas spłacić dług, bo inaczej porozmawiamy w inny sposób! - warknął ojciec, a ja zauważyłem jak białowłosy pokazuje coś palcami wiedziałem, że coś tu nie gra. Nim akcja poszła za daleko złapałem za szyję mężczyznę gdy do nas została wycelowana broń długa. Sam wymierzyłem pistolet w głowę mafiozy, którego serce zaczęło bić nienaturalnie szybko.

-Jeden zły ruch, a on skończy z kulką w głowie! - powiedziałem chłodnym tonem głosu i patrzyłem się na dwójkę mężczyzn, którzy mierzyli we mnie i swojego szefa z broni długiej. Ja nie bałem się broni, ale ich szef już był przerażony. Zasłoniłem sobą oraz Gilbertem, ojca i mierzyłem bronią w jego głowę. Mężczyzna starał się wyrwać z mojego uścisku, ale nie dawał rady, bo był stanowczo za słaby - Opuścić broń i odrzucić ją na bok! - wydałem rozkaz, a garniaki posłusznie wykonali zadanie. Nie rozumiem dlaczego ochroniłem ojca, ale jak widać nie potrafiłem wyzbyć się uczucia, tego aby chronić wszystkich nawet tych największych wrogów.

-No Gilbert nie sądzisz, że pora spłacić dług? - zaczął ojciec gdy garniaki odsunęli się do tyłu, a on bezpiecznie przeszedł naprzód i uśmiechnął się szatańsko. - Dwa miliony gdzie są?

-Nnie posiadam ttakiej sumy - powiedział przerażony gdy ojciec bawił się w najlepsze gdy ja starałem się zrozumieć dlaczego go ochroniłem skoro czułem do niego urazę i nienawiść. Chociaż może bardziej te uczucia czułem do samego siebie niż do niego.

-Zlituje się and tobą i za miesiąc chce co do joty cenę, którą ci pożyczyłem. Rozumiemy się? - poklepał go po policzku uśmiechając się podłe. Nie chciałem używać na nim siły, ale nie miałem wyboru gdy chciał się wyrwać. Byłem przerażony tym iż tak bez skrupułów groziłem ludziom, a może to była wina tego, że tak wiele razy to przeżyłem, że nie bałem się tego zrobić z kimś innym. Nie puszczałem go z swoich rąk gdyż moje ramię przyduszało go trochę, a ja nadal obserwowałem otoczenie.

-Ttak - powiedział - oddam wszystko tylko nie krzywdź nikogo!

-Jakaś zapłata za twoją pychę i arogancję musi być - oznajmił ojciec i wycelował pistolet w jednego z dwóch chłopaków stojących w miejscu. Nie mogąc tego już tolerować wytrąciłem mu pistolet z dłoni nim zdążył oddać strzał. -Co robisz Herdeiro!?

-Sądzę, że to już i tak wystarczająca nauczka. Wie co może stracić i jak wielką cenę zapłaci - powiedziałem i wiedziałem, że ryzykuję bardzo dużo sprzeciwiając się ojcu, ale niewinnych niech w to nie wkręca.

-Jak nie spłaci tego długu to ty będziesz jego egzekutorem! - warknął ojciec i skierował się do auta, a ja mogłem puścić Gilberta. Spojrzał on na mnie z wdzięcznością i przytulił się do swoich zapewne przyjaciół. Wszedłem do auta i przeczuwałem co będzie mnie czekać.

Co będzie czekać Monte?
Czy Duarte będzie wściekły?

2279słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro