Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lordowie

N OOOO cny!!!
Witam serdecznie!
Co tam jak tam minęła niedziela?
Jakieś plany na halloween?
Startujemy jutro od 16 z eventem halloweenowym!
Będzie się działo!
Życzę wszystkim miłej nocy, a tym co będą z rana to miłego dzionka!

Perspektywa Hanka

Z samego rana musiałem wstać do pracy. Byłem zmęczony po nocnych jazdach na teren Mokotowa, ale potrzebowali to na zaraz u mnie więc musiałem zrezygnować z wyspania się na rzecz informacji, które mogłem tylko ja im dać. Podniosłem się z łóżka i przetarłem zmęczone oczy. Zdecydowanie za mało czasu ostatnio spędzam na spanie. Z cichym westchnięciem ruszyłem do łazienki aby wziąć szybki prysznic i ogarnąć się przed pracą. Nie powiem, ale brakowało mi chłopaków i mojego auta. Służba tutaj nie była tak zła, ale mogła być lepsza lecz musiałem uważać na wszystko co robię aby nie podpaść. Owen i tak przygląda mi się aż za bardzo od pamiętnego dnia w helikopterze gdy zaczynałem wypytywać go o Lordów. Nie powiem pewnie będę jeszcze tego żałować, ale raz się żyje. Najważniejsze, że został mi ostatni cmentarz do obejrzenia i co najważniejsze sprawdzenia jednak nie sądziłem aby tak daleko pochowali od siebie członka rodziny. Przebrany w jakieś spodenki i koszulkę wyszedłem z mieszkania zamykając je na klucz. Nie miałem ochoty na jedzenie, a telefon miałem przy sobie i dostałem od Dante ciekawego sms gdy wracałem do miasta iż wytłumaczy mi wszystko w czasie. Ufałem, że tak też zrobi. Portfel był w aucie, który zostawiłem na zewnętrznym parkingu. Gdyż po prostu pod blokiem nie było miejsca aby zaparkować samochód. Spokojnym krokiem przeszedłem przez ulicę i skierowałem się od razu w stronę szatni aby ubrać mundur.

-Dzień dobry - przywitałem się z kadetem, który siedział za biurkiem, a on odpowiedział mi tym samym. Nie spieszyłem się mając nadzieję, że będzie Riley, ale no właśnie nadzieja to tylko była. Westchnąłem cicho widząc po drugiej stronie tam gdzie było biuro 01 puste miejsce, co oznacza dla mnie tylko tyle, że dziś patrol z 02. Przebrałem się w mundur i wziąłem odpowiedni sprzęt. Gdybym chciał to bym w sumie mógł podejść do testów aby awansować do oficera pierwszego stopnia, ale nie było mi to potrzebne. Musiałem tylko sprawdzić to co mi kazano, ale widząc wczorajszą wiadomości szykuję się coś poważnego, bo bez powodu nie chcieli informacji o Mokotowskiej willi, która była nienaruszonym stanie. To w sumie zadziwiające, ale no co poradzić, a skoro o tym mowa usunąłem wiadomości z Erwinem aby jak ktoś mi sprawdzał telefon nie było niczego do czego mogłoby się przyczepić. Gregorego z telefonu musiałem usunąć, a raczej przeniosłem nasze wszystkie wspólne zdjęcia na folder w komputerze, który był szyfrowany. Więc nikt nie miał prawa zniszczyć ani zobaczyć tych wspaniałych i bolących wspomnień.

-Over dobrze, że jesteś - do zbrojowni wszedł Owen.

-Dobry szef! - przywitałem się z nim normalnie jak to zwykle witam się z Martelem - Co szef potrzebuję?

-Riley kazał cię sprawdzić aby puszczać cię samego na patrole. Ufa ci na tyle, ale musimy mieć pewność, że nic nie odwalisz.

-Rozumiem szefie co w takim razie mam robić? - spytałem zainteresowany, chociaż nie podobało mi się to iż mam mieć nagle test bez poinformowania o nim z dzień wstecz.

-Jedziemy na spokojny patrol - oznajmił - będę cię przepytywać z tego co będzie.

-Dobrze - kiwnąłem głową i zszedliśmy na dół, a następnie do mojej radioli. - 98 status 1 - zgłosiłem - 98 plus jeden status 6 - dodałem po chwili gdy opuszczałem komisariat policji. Przez pierwsze pół godziny nic tak naprawdę się nie działo gdyż było bardzo wcześnie i nie powiem taki spokój lubiłem. Nagle zaczął dzwonić telefon, który jak to zwykle lubił przerwać w jakiś ważnych sprawach albo po prostu ciszę panującą w radiowozie, a od czasu do czasu tylko zagłuszała ją komunikaty innych funkcjonariuszy na służbie. Kolorowe miasto można powiedzieć, bo dzielnice miały motywy kolorów i naprawdę ciekawie to wyglądało za rana gdy słońce dopiero kierowało się w górę po bezchmurnym niebie.

-Wybacz muszę odebrać - rzekł, ale nie interesowało mnie to zbytnio co miał zamiar robić. -No tak...yhym. Tak jak ustalaliśmy. No weź przecież nic ci nie zrobiłem! Eghhh dobrze porozmawiamy o tym - po chwili rozmowy rozłączył się chowając telefon do kieszeni w spodniach. -Dobrze więc powiedz mi do kogo należy ten wóz przed nami - zapytał nagle.

-Do Rottów z czerwonej dzielnicy - oznajmiłem, a on jak egzaminator zakreślił coś na kartce. Nie powiem poczułem się trochę jak pierwszy raz zdawałem prawo jazdy. Wziąłem głęboki wdech i jechałem prosto.

-Jedź do Violetów - kazał więc ruszyłem w stronę gangu, który mieszkał trochę na obrzeżach na zachodzie. Była to mafia dosyć blisko terenu Lordów, ale wystarczająco daleko aby nie było konfliktów między gangiem, a mafią Lordów. Poza tym z czego wiem Violetowie współpracują z Lordami i to od długiego czasu.

-Po co jedziemy na ten teren?

-A czy jest niebezpieczny?

-Nie, ponieważ fioletowi są pokojowo nastawieni na patrole policyjne w ich części miasta oraz dzielnicy - rzekłem spokojnie, a on kiwnął głową na to iż dobrze powiedziałem. Jechaliśmy przez miasto spokojnie aż do momentu gdy zobaczyłem w lusterku czarne duże auto terenowe. Od razu poczułem jak zaciska się mi gardło ze stresu. Jechało to auto Lordów i nie powiem, ale obawiałem się ich. -Mam zjechać, puścić ich czy co? - spytałem się ukrywając delikatny strach przed większymi autami od mojego.

-Jedź póki co prosto - odpowiedział spokojnie Klos, ale ja nie czułem spokoju tylko niepokój. Nie podobało mi się to iż od kilku minut jadą za nami, a mój patrol partner olewa to. Nie wiem czy nie lepiej będzie jak zawołam wsparcie. Jednak nim mogłem coś zrobić to staranowało nas auto i nic nie mogłem zrobić jak uderzyliśmy w słup.

-Szefie?! - spanikowałem, bo co innego miałem zrobić.

-Spokojnie Over - powiedział, ale jak miałem być spokojny widząc to co się dzieje. Uzbrojeni mężczyźni wyciągnęli nas siła z auta i założono mi na głowie worek. Starałem się być dzielny, ale nie potrafiłem jak Grzesiek udawać, że wszystko jest w porządku.

-Tego biorę do siebie! - usłyszałem głos, który skądś kojarzyłem.

-Ale wystarczająco jest miejsca w terenówce.

-Lepiej aby nie rozmawiali ze sobą!

-Tak jest - odpowiedział ktoś i zostałem zaciągnięty w stronę chyba samochodu, ale przed tym skuli mnie moimi kajdankami i wrzucili na tył wozu.

-Po chuja tu przyjechałeś! - usłyszałem ten głos, a po chwili zdarto mi worek z głowy. Moim oczom ukazał się Marco, brat Grześka.

-Na służbę aby spróbować prowadzić siebie z stratą przyjaciela - odparłem - Marco proszę powiedz mi, że on żyje!

-Nie mogę ci tego powiedzieć. Przykro mi Hank - odpowiedział smutnym tonem głosu. Na co westchnąłem ciężko stając się nie okazywać bólu. -Hank ryzykujesz życiem teraz. Gregory bardzo, by nie chciał abyś tutaj był. Bez sensu narażasz siebie!

-Nie bez sensu. Muszę dowiedzieć się co się stało z moim przyjacielem!

-Hank Ojciec cię zabiję jeśli dowie się, że mnie znasz, że znasz mego brata.

-Nie boję się tego - odparłem - nie może mnie tkanąć.

-Morte dowodzi całym miastem i może on wszystko! Jesteś głupi pozwalając mówić tyle rzeczy korumpowi ojca!

-Marco dlaczego nie mogłeś powiedzieć swoim, że go nie ma wtedy gdy byłeś pewny iż to twój brat. Ufał ci mimo iż wiedział, że będziesz jego końcem.

-Nie chciałem tego, ale musiałem to zrobić. Czy Dia i Labo mają bardzo przejebane przeze mnie? - zmienił temat, ale to chyba lepiej, bo czułem jak rozklejam się, a nie chciałem płakać.

-Wiesz początkowo wszyscy byli źli, że wiedzieli kim jesteś, a i tak cię wprowadzili w mafię do swojej rodziny. Zaufali ci, a ty ich zdradziłeś.

-Jest mi z tym źle, ale nie miałem wyboru. Jak z Erwinem?

-Fizycznie lepiej, ale psychicznie źle - westchnąłem - tęskni w sumie jak każdy za Grzesiem, ale jego tęsknota jest o wiele bardziej bolącą i dotkliwa.

-Przepraszam, że tak się stało - powiedział - Hank jeśli chcesz przeżyć to mów prawdę. Nie kłam ojca i udawaj, że mnie nie znasz. Tak będzie najlepiej, bo jak się dowie to skaże cię na śmierć.

-Rozumiem, ale dlaczego mi to mówisz? - spytałem chcąc dowiedzieć się dlaczego mi teraz pomaga.

-Grzesiek nie bez powodu dał się rozstrzelać abyś ty pakował się w niebezpieczeństwo z własnej woli - rzekł i zwolnił, a nawet nie zauważyłem kiedy zarzucił mi na głowie worek. Strach pomyśleć w co się wpakowałem z własnej nie przymuszonej woli, ale chciałem mieć pewność, że żyje bądź nie. Jedynym wyjściem było dostanie się na Lordowski teren, a jedynie osoby, które tam się znalazły jakoś podpadły samemu Morte bądź jego mafii lub stwarza zagrożenie. Najlepszym wyjściem było podpaść osobistemu korumpowi Wielkiego Morte. Lecz chłop nie wie, że wiem o tym więc zagram tak jak chcą abym zagrał. Jednak słowa brata Grzesia dotknęły mnie i moją nadzieję.

Zgasła bezpowrotnie więc jednak będzie trzeba przygotować orszak pogrzebny dla mego przyjaciela. Nie wiedziałem ile jechaliśmy i gdzie. Jedynie oddech Assassino był słyszalny wraz z cichym pomrukiem samochodowego silnika. Po chwili zatrzymaliśmy się, a silnik zgasł. Oznaczało to dla mnie tylko jedno, zostałem wyciągnięty przez Marco z wozu i zaczął mnie prowadzić gdzieś. Po schodach zeszliśmy, a nagły ziąb dotknął mojego nie zakrytego ciała. Dźwięk zamykania drzwi zdezorientował mnie i zacząłem się bać o to co właśnie się wpakowałem. Po chwili ściągnięto mi worek z głowy, a ja rozejrzałem się po pomieszczeniu z białymi panelami i stołem w kształcie litery U jak to opowiadał Dia z swojego pobytu tu. Pomieszczenie było przeraźliwie zimne w odczuciu i gdy mój wzrok spoczął na Marco on mnie pozostawił na środku, a sam poszedł na drugą stronę stołu. Drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł wysoki mężczyzna w czarnych garniturowych spodniach i koszuli idealnie zapiętej oraz wyprasowanej. Byłem zdenerwowany i to bardzo, a od niego czuć był ten chłód bijący od jego oczu. Spuściłem szybko wzrok. Nie wiedziałem tak naprawdę co mogę sobie pozwolić, a na co nie. Nie chciałem denerwować niepotrzebnie kogoś kto mógł mnie zabić jednym pociągnięciem spustu bez zawahania.

-Hank Over! - odezwał się siadając pośrodku i złączył dłonie na których oparł głowę. Maska, czarna maska zakrywała jego tożsamość, ale te brązowe lodowate oczy przeszywały mnie na wylot aż czułem na swoim ciele lodowate igiełki.

-Tak - odpowiedziałem z podniesioną głową.

-Wiesz dlaczego stoisz dziś przed moim majestatem?

-Zapewnie zrobiłem coś co jest niewybaczalne, ale nie rozumiem co takiego - rzekłem spokojnym głosem i stałem w miejscu, nie ruszając się o milimetr.

-Jesteś za bardzo dociekliwy i robisz wszystko aby dowiedzieć się jak najwięcej o mojej rodzinie - oznajmił - jesteś zagrożeniem!

-Przepraszam, że tak to wyglądało - przełknąłem ciężko ślinę - jestem z wymiany i szef kazał mi się uczyć jak najwięcej. Niestety w aktach nie ma za dużo więc wypytuję - zacząłem się bronić.

-Zamilcz!!! Jesteś szpiegiem z 5city! Co tu robisz?!

-Nie jestem szpiegiem - zaprzeczyłem mimo tego, że skłamałem.

-Nie wierzę ci! Radzę ci powiedzieć prawdę inaczej skończysz pod ścianą! - nie powiem, ale bałem się go. Pierwszy raz czułem do kogoś takiego taki wielki respekt. Był taki zimny i pewny swego aż zacząłem przeklinać się, że tu trafiłem. Może Marco ma rację i naprawdę jego ojciec mnie zabiję.

-Nie kłamię Wielki Morte. Uczę się tylko tutaj, bo jestem z wymiany miastowej, ponieważ nie radzono sobie z kadetem, który nie chciał zdać egzaminów - wyjaśniłem szczerze no nie do końca, ale miałem nadzieję na to iż w to uwierzy.

-Nie wierzę ci za grosz. Mój informator poinformował mnie o twoich dziwnych pytaniach i rzeczach, które robisz.

-Nie rozumiem - odpowiedziałem i poczułem jak zostaje mi przyłożona lufa broni długiej do karku, a zimny metal spowodował gęsią skórkę na całym ciele.

-Bez pierdolenia. Odpowiesz mi teraz prawdę albo dostaniesz w kręg szyjny, a z tej odległości po prostu się udusisz!

-Jjestem z wymiany miastowej. Riley Martel kazał mi przyswoić iinformacje abym podszedł ddo egzaminu żeby jjeździć sam po mieście - chciałem być twardy, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem panować nad swoim strachem tak dobrze jak pewien brunet.

-Assassino sprawdź mi go.

-Tak jest - odpowiedział - urodzony 24 dnia w grudniu 1994 roku. Jego wiek wynosi aktualnie dwadzieścia siedem lat. Miejsce urodzenia to Kanada, a narodowość Kanadyjczyk. Posiada kuzyna Sana. Policjant na 5city, ale z powodu śmierci na akcji patrol partnera. Został wysłany na wymianę miastową aby mężczyzna doszedł do siebie i nauczył się prawdziwego życia oraz służby - przeczytał na głos Marco to co zostało napisane o mnie w aktach.

-Powiedz mi dlaczego miałbym cię tutaj nie zabić od razu? - rozbrzmiał głos Morte i jego ton był taki pełny złośliwości oraz zimna iż bałem się o swoje życie. Zakon nie miał nikogo innego na miejscu w formie wtyczki, a jeśli tutaj umrę to nikt mnie nie uratuje. Musiałem postawić wszystko na jedną kartę albo się uda albo zginę.

-Jestem z wymiany. Jeśli umrę tutaj pan 01 będzie miał problemy z szefem policji w 5city. Raczej nie chciałbyś Wielki Morte tutaj osób trzecich ingerujących w twoje imperium - powiedziałem cichym głosem mając nadzieję, że to wystarczający argument do tego aby mnie wypuszczono wolno. Mężczyzna oparł się o oparcie krzesła i przyglądał się mi. Nie powiem bałem się jak nigdy, bo to nie było na żarty. Mało kto wracał żywy po byciu tutaj.

-Wraz z 02 odstawić ich do radiowozu - rzekł, powstał z krzesła - jeśli komuś powiesz, że tu byłeś. Nie będziesz wiedział nawet kiedy twój kuzyn umrze, a potem ty. Rozumiemy się?

-Nikt nie będzie wiedział - odpowiedziałem cicho. Gdyby groził mi okej jeszcze bym to przeżył, ale mój kuzyn ma swoje życie i żonę więc nie chce ryzykować jego życiem.

-Oddajcie mu telefon i komunikator - rzekł omijając mnie, ale nadal czułem broń przy swojej szyi.

-Zajmę się nim - poinformował Assassino, a po chwili byłem sam na sam z nim. Oddał mi telefon oraz radio policyjne - głupi ma szczęście - mruknął cicho i założył mi worek na głowę - nie waż się teraz odzywać ani nic. Wracasz z 02 w jednym wozie -  Pociągnął mnie do wyjścia, a po chwili mogłem poczuć zapach kwiatów niosący się z delikatnym wiatrem. Zostałem zapakowany do wozu i spuściłem głowę w dół. Jestem debilem, bo naraziłem swojego kuzyna, a myślałem iż będę narażony tylko ja. Spuściłem głowę, bo za głupotę będę płacić srogo.

Czy groźba jest realna?
Czy Monte wiedział o tym, że jego przyjaciel został złapany?

2259 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro