Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kwestia zdań

Witam serdecznie wszystkich w sobotnim rozdziale!
Jak tam u was samopoczucie?
Plany na weekendzik czy brak?
Ja w sumie sama nie wiem co będę robić, ale pewnie pisać z pewnością.
Zapisy do #Freechallenge nadal trwają! Każdy chętny może się zgłosić!
Życzę wszystkim miłego dzionka!

Musieli mnie zrozumieć przecież zawsze mnie rozumieli. Byli dla mnie ważni, dlatego tak bardzo obawiałem się tego jak zareagują na wiadomość, że zabiłem z zimną krwią niewinnych ludzi. Wstydziłem się tego i czułem odrazę do samego siebie. Patrząc na swoje dłonie widziałem na nich krew niewinnych. Czułem jak robi mi się niedobrze przez to zagryzłem zęby aby uspokoić swój żołądek.

-Grzesiu? - spojrzałem w jego oczy, które były takie uspokajające. Zatopiłem się w jego złotych tęczówkach, a jego usta delikatnie dotknęły moich warg - Spokojnie - wyszeptał więc schowałem twarz w jego klatce piersiowej. Potrzebowałem jego bliskości aby uspokoić swoje pesymistyczne myśli. Potrzebowałem go całego gdyż był moim lekarstwem na moje rany i złe myśli czy chęć odstrzelenia się. Erwin objął mnie i zaczął głaskać po głowie. Jego dłonie delikatnie sunęły wśród moich brązowych kosmyków włosów. Nie wiem nawet kiedy z moich oczu zaczęły kąpać łzy. Nienawidziłem się za to, że byłem taki słaby, ale nie radziłem sobie mimo iż pokazywałem, że jest dobrze to nie było wcale dobrze było wręcz koszmarnie.

Zamknąłem oczy zmęczony tym wszystkim, ale potrzebowałem ich wszystkich aby z powrotem być starym sobą. Tym niezłomnym mężczyzną, którego obawiali się przestępcy gdyż byłem chodzącym terminatorem. Teraz czułem się jak cień tego mężczyzny przez to iż byłem po prostu zmęczony. Płakałem cicho wypłakując swoje łzy w klatkę piersiową Erwina, który tulił mnie do siebie. Nikt nie komentował nikt nie zabraniał mi tego, a tam musiałem wszystko trzymać w sobie chyba, że byłem przy matce. Matce, która starała się naprawić dzieląca nas przepaść, która powstała przez moje odejście. Starała się być przy mnie w moich ciężkich momentach życia, starając się wesprzeć mnie w ten sposób, ale czas nie naprawi błędów z przeszłości.

-Zostaw go - wyszeptała Sky - potrzebuje tego bardziej niż ci się zdaje - miała cholerną rację. Potrzebowałem z siebie wyrzucić wszystkie emocje, które były w środku mnie i niszczyły od środka bez względu na to czy mnie to wyniszcza. Erwiś pocałował mnie w czoło i był nie pytając, dlaczego oraz po co płacze.

-Nie wiem na czym stoimy - westchnął Kui - musimy coś wykombinować na to aby uratować Gregorego z Lordów, ale nie wiem czy jest paraf o czymś co mogłoby go uratować - mąciciel sam nie widział tego czy mi się uda uciec od obowiązków mafijnych. Musiałem się uwolnić, bo dłużej tak nie pociągnę. Po kilkunastu minutach cichego łkania, uspokoiłem się znaczniej, słuchając delikatnego bicia serca mego kochanego diabełka.

-Jest już dobrze? - spytał się mnie cicho.

-Przepraszam - mruknąłem i spojrzałem na niego, uśmiechając się delikatnie. Dłonią przetarłem oczy po łzach i wziąłem głęboki wdech. Musiałem być teraz silny nie dla siebie, ale dla nich. - Nie ma nic w paragrafach?

-Nie wiem. Musiałbym szukać w Radzie cienia informacji o tym, ale zajmie to sporo czasu nim cokolwiek i gdziekolwiek się dokopie.

-U siebie postaram się dostać do radnego aby wyciągnąć od niego mafijne informacje. Może być ciężko, ale jestem dobry w negocjacjach.

-Grzesiu - spojrzałem na Erwina - nie udawaj, że wszystko jest w porządku.

-Ktoś musi - uśmiechnąłem się do niego pokazując zęby, ale miał rację jednak nie mogłem pozwolić sobie na więcej takiego zachowania - jeśli nie w mafii może w policji coś będą wiedzieć? - spojrzałem na Hanka.

-Wypytam szefa policji i w sumie zastępcę.

-Jego najbardziej ponieważ był w gangu, a gangi działają na podobnych prawach co mafię - pociągnąłem Erwina do siebie tak iż usiadł na moich kolanach.

-My postaramy się pomóc wujkowi - zaoferował pomoc Carbo.

-Erwin będę musiał cię prosić o pomoc w zagłębieniu się w mojej mafii.

-W twojej? - zmarszczył brwi, a ja sobie dałem mentalnego liścia w twarz.

-Ja...ugh pogubiłem się i musisz mi pokazać gdzie mam iść - wyznałem - jesteś sensem mej wędrówki i drogowskazem więc poprowadź mnie tak abym nie zgubił się ponownie.

-Cokolwiek by się nie działo bądź moim Grzesiem. Jesteśmy aby cię wyzwolić z tego co wpadłeś abyśmy mogli bezpiecznie wszyscy wrócić do domu - pocałował mnie w policzek, a moje serce zabiło mocniej. Zapomniałem jak to jest mieć go przy sobie, jakie to jest wspaniałe uczucie wiedzieć iż miłość twego życia jest z tobą na dobre i złe - do naszego domu.

-Wszystko zrobię aby was chronić i żebyśmy wrócili do domu - wyszeptałem i pocałowałem go w czółko.

-Uroczo, ale czas nam ucieka! - stwierdził Dia - A my nadal nie wiemy co mamy robić!

-Potrzebujemy znaleźć coś dzięki czemu uwolnię się z mafii! Musi to być na tyle wiarygodne i mocne samo w sobie abym mógł powołać radę!

-Po co chcesz powołać radę? - spytał zdziwiony Labo.

-Muszę, ponieważ oni również stanowią prawo i mają dostęp do wszystkich zmian w mafijnym prawie!

-A czy Lordowie nie uczą się tego prawa? - spytał Silny.

-Jestem nauczony, ale nie wszystko pamiętam tak jak powinno być. Mam luki w głowie, a nie do wszystkiego miałem dostęp - odpowiedziałem i delikatnie głaskałem dłonią plecy Erwina.

-Nie lepiej byłoby zabić Morte przejąć władzę i zmienić prawo? - zapytał David i choć myślał nieszablonowo to to nie ma prawa wyjść.

-Nie David - westchnąłem - jeśli Morte umrze automatycznie ja biorę odpowiedzialność za rodzinę co wiąże się z tym iż będę musiał poślubić jakąś kobietę i spłodzić syna - to nie wchodziło w grę, bo kochałem tylko Erwina i tak naprawdę nie wiedziałem czy nadaję się na ojca w końcu byłem osobą, która nie bała się śmierci. - Nie będę mógł od razu zmienić prawa póki nie będę żonaty!
Niestety to jest taki haczyk w tym wszystkim. Następca musi mieć partnerkę, by zmienić prawo.

-Przecież masz Erwina! - powiedziała Sky.

-Erwin nie jest kobietą i nie da mi dzieci - odparłem patrząc się na kobietę, ale wyczułem jak złotooki się spina. Spojrzałem na niego, a w jego oczach widziałem zwątpienie.

-Ograniczam cię? - wyszeptał cicho, a jego oczy stały się pełne smutku.

-Nigdy bym tego nie powiedział Diabełku - złapałem jego podbródek w dwa palce i podniosłem głowę, ponieważ ją spuścił w dół - kocham cię bez względu na to czy jesteś mężczyzną, masz ADHD i uwielbiasz napadać na banki. Kocham cię za to kim jesteś, a nie za to co nie możesz dać.

-Dobra my tu pierdolimy od rzeczy, a do niczego nie doszliśmy! - warknął David, który jak widać było w gorącej wodzie kąpany.

-Pośpiech nic nam tu nie wniesie - rzekł, któryś z chłopaków o kolorowych włosach. Oczywiście przedstawiali mi się na boku gdyż Dia chciał abym poznał jego bandę dzieci. Jedynie kojarzyłem Chase, który był w bałwankach. Dużo się pozmieniało w zakonie, który teraz był Zakshotem. Przeczuwałem już dawno, że połączą swoje siły, ale nie sądziłem iż przez moje odejście złączą się. W sumie Zakshot był Mokotowem, ale jakby nową generacją.

-Mamy sporo czasu - stwierdził Kui, ale ja właśnie bałem się tego sporo czasu. Ojciec w każdej chwili mógł mnie oznajmić jako przywódca Lords of the world - czy nie mamy? - zwątpił widząc moją minę.

-Ja chciałbym wiedzieć ile mamy czasu, ale ojciec może powiedzieć w każdej chwili, że jestem następcą - westchnąłem ciężko i przetarłem zatoki. Bałem się, bo on mnie na to przygotowuje od miesiąca. Misje, pomoc, roboty i ten bankiet. Wszyscy wiedzieli o tym kim jestem i tylko to kwestia czasu aż ojciec odda mi władze. Problemem było to, że nie chciałem.

-Miejmy nadzieję, że nie będzie tak - odparł mąciciel wstając z fotela - powinniśmy od razu zacząć wszystko.

-Monte podwieziecie mnie do miasta? - spytał Hank, a ja spojrzałem na Erwina.

-Spóźnimy się na obiad - oznajmił i zerknął na mnie - a coś Morte chciał od ciebie.

-Trudno poczeka sobie - odpowiedziałem - ważniejsza jest rodzina, a nie jego przekręty mafijne.

-Jak sądzisz - zaśmiał się Erwin - czyli się zbieramy?

-Tak - kiwnąłem głową - chodź Hankuś zbieramy się.

-Z chęcią, ale nie chcę abyście mieli problemy!

-Hank moje całe życie tutaj jest problemem więc nie przejmuj się! - zaśmiałem się i opuściłem Erwina na ziemię - Nic więcej tutaj się nie zdarzy.

-No dobrze - kiwnął głową, a ja spojrzałem na wszystkich siedzących.

-Dziękuję za to, że jesteście - uśmiechnąłem się do nich będąc wdzięcznym iż nie zostawili mnie chociaż mogli.

-Jesteśmy rodziną... - rzekł San.

-A rodziny się nie zostawia - dokończyła Sky i byłem im wdzięczny za to wszystko co dla mnie robią.

-Gregory - podszedł do mnie Kui więc schyliłem się - nie bierz na siebie za dużo. Erwin sobie poradzi.

-Dobrze - mruknąłem i spojrzałem za Erwinem. Wyprostowałem się i podałem Kuiowi kartkę z moim numerem telefonu - jakby coś było to po prostu dzwoń dobrze?

-Jasne będziemy w kontakcie! - oparł, a ja ruszyłem za dwójką osób, które z pewnością czekały aż otworzę im auto. Otworzyłem kluczykami wóz i wsiedliśmy do środka. Nie zapinałem pasów gdyż nie chciało mi się po prostu. Policja i tak nie będzie interweniować na wóz Lordów. Po tym jak wyjechaliśmy z terenów Mokotowa ruszyłem do miasta.

-Hank proszę cię nie pakuj się więcej razy na teren Lordów - powiedziałem po chwili ciszy, a przyjaciel spojrzał na mnie zdziwiony. - Ojciec jest mocno wkurwiony na ciebie i najchętniej chciałby cię odstrzelić. W sumie też jak i Marco.

-Uknułeś to wszystko? - spytał zdziwiony siedząc z tyłu więc zerkałem w lusterko aby na niego patrzeć.

-Zrobiłem wszystko aby cię chronić - odpowiedziałem szczerze - Owen to kurwa jebana i zdrajca. Uważaj na niego, bo nie będzie się bał sprzedać cię kolejny raz.

-Taki lizodup z niego? - spytał Erwin.

-Jeszcze takiej sześćdziesiony nie widziałem - oznajmiłem - sprzeda wszystko za uznanie mego ojca.

-Wiem poczułem to na sobie aby skupić na sobie Lordów.

-To było nie odpowiedzialne Hank. Nawet nie wiesz ile nerwów musiałem przeżyć! Specjalnie zrobiłem wszystko aby nie znaleźć się w siedzibie!

-Dlaczego? Przecież chciałem pomóc!

-Ojciec zauważył nasz zmieszany ton głosu gdy była mowa o tobie. Nie chciałem abyś mnie rozpoznał gdyż nie widziałem sensu w ratowaniu mnie z tego - zacisnąłem ręce na kierownicy - Jednak i tak przeprowadziliście szturm.

-Dla ciebie warto zaryzykować wszystko - wtrącił się w tą rozmowę Erwin - nie pierdol, że nie!

-Było to ryzykowne, a co jeśli oni was pokonali? Co jeśli nie wyszło po waszej myśli? Co jeśli musiałbym widzieć waszą... - gula w gardle nie pozwoliła mi dokończyć pytania, bo czułem jak frustracja rośnie we mnie, a moje koniuszki palców robią się białe przez ścisk na kierownicy. Erwin zaczął głaskać mnie po udzie co mnie rozluźniło. Jego dotyk był taki kojący i pełen czułości.

-Udało się nam Monte! Jesteśmy tutaj i my rozdajemy karty... Nie twój ojciec - odpowiedział więc spojrzałem na niego kątem oka.

-On nie jest osobą, która się od tak poddaje - mruknąłem cicho - po prostu martwię się o wiele rzeczy. On nie spocznie na tym co się wydarzyło. Będzie chciał zemsty.

-Nie może, bo obiecał! Słowo lidera jest ważne! Musi się podporządkować i tyle.

-Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić - odparłem - gdzie cię zawieść?

-Na przeciwko komendy mam kawalerkę. Dziś idę na wieczorną służbę więc nie róbcie dymów na mieście!

-Nie mam zamiaru - odpowiedziałem.

-No my nie mamy co na razie robić - odparł Erwin na co pokręciłem głową na boki. Zajechałem w ciemne uliczki niedaleko komendy - dlaczego nie pod komendę?

-Ponieważ jest to auto przypisane do Lordów. Nie chcę robić Hankowi reputacji iż jeździ z Lordami!

-Mogli by pomyśleć, że jestem korumpem, a problemy są z wyciekającymi informacjami z komendy.

-Mogli by ciebie posądzić o to - zwróciłem się do Hanka.

-Dzięki, że myślisz! Mam nadzieję, że spotkamy się ze sobą.

-Z pewnością - odparłem gdy wysiadał z auta.

-Pa chłopaki! - odszedł w swoją stronę więc ja wyjechałem z uliczki i ruszyłem w stronę domu.

-Dziwne jest tak jeździć sobie bez jakiegoś celu.

-W sensie?

-Nie było mi wolno - odparłem - tylko do lekarza albo jakaś robota więc wiesz.

-Chyba rozumiem - kwinął głową - naprawdę twój ojciec jest zdolny do wszystkiego?

-Zabił mnie prawie, a kilka razy pobił i nawet dusił - wyznałem cicho - nie chce aby cię to spotkało. Ja jeszcze jakoś się pozbierałem, ale tobie może stać się wielka krzywda.

-Monti wiem że się martwisz, ale bezbronny też nie jestem - uśmiechnął się do mnie chcąc mnie wesprzeć.

-Wiem, ale jednak martwię się - westchnąłem i nawet nie wiem kiedy zaparkowałem wóz w garażu.

-No proszę proszę! - usłyszałem głos Arona gdy opuściliśmy garaż. - Przez to coś nasza mafia miała atak?!

-Aron spierdalaj do siebie! - warknąłem do chłopaka. Już widziałem po Erwinie jak jego mięśnie się spinają. Nienawidził jak go się obraża czy rodzinę.

-To jest lider Mokotowa? Może jeszcze twoja prywatna dziwka? - gdybym nie objął w pasie Erwina to rzucił by się na niego. Sam miałem ochotę na to, ale potwierdził bym tylko to co powiedział.

-Mówi to osoba, która zesrała się ze strachu!!! Ty się nazywasz Lordem!? Ja przynajmniej mam jaja!

-Erwin uspokój się, a ty Aron zajmij się swoimi sprawami, bo zaraz ci pokaże je!

-Ta ta - prychnął i zmierzył nas wzrokiem, ale poszedł w moją stronę.

-Chodź, uspokój się.

-Nazwał mnie dziwką! - uwolnił się z mojego uścisku i ruszył w stronę tarasu. Był wkurzony. 

-Erwin nie chciał.

-Nie broń go! - warknął - Zaraz ty będziesz spać sam!

-Erwin - przeszliśmy przez otwarte drzwi tarasowe - nie bronie go. Masz rację źle zrobił, ale on taki już jest!

-Nikt mnie kurwa dziwką nie będzie nazywał!! - krzyknął na mnie przez to przetarłem twarz, ale szedłem za nim nie zwracają uwagi czy ktoś na nas patrzy.

-Przeprosi cię.

-Mam w dupie jego przeprosiny! Ja rozumiem, że nie jestem wysoki czy też muskularny! Ja mam mózg kurwa nie to co on! - przez przypadek wpadłem na niego i aby nie upadł złapałem go w tali.

-To dlaczego na mnie krzyczysz!?

-Bo nie pozwoliłeś mi oddać!

-Erwin on atakuje nie myśli! - westchnąłem ciężko, a on zaczął trąkać moja klatkę piersiową palcem. - Już uspokoiłeś się? - spytałem cicho, a on popatrzył na mnie.

-Ta - zaśmiał się cicho, a ja wraz z nim.

-Jesteś zbyt nadpobudliwy gdy chodzi o twoje delikatne ego!

-Ty też - pokazał mi język.

-W porządku chłopcy? - głos mamy wystarczył abym zerknął w tył i teraz zauważyłem iż ojciec z bratem oraz Leonem siedzą przy stole.

-Tak mamo - odpowiedziałem zakłopotany i spuściłem dłonie z tali złotookiego, który delikatnie zarumienił się gdyż zrobiliśmy małą awanturę. Awanturę, która była normą choć szybko kończyła się każda w łóżku po pogodzeniu się.

Czy znajdą lukę w prawie?
Co Morte chce od Grzesia?

2283 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro