Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Koniec czy może...

Witam serdecznie wszystkich!
Wybaczcie, że nie było wczoraj nocnego. Wracam jednak do was z rozdziałami
No w tym rozdziale troszkę się dzieje i chowam się pod kocyk wiedząc co będzie jak dotrzecie na koniec :3
Jak tam u was samopoczucie? U mnie w miarę może być.
Życzę wszystkim miłego dzionka

Perspektywa Erwina

Obudziłem się o dziewiątej i nie dowierzałem iż tyle pospaliśmy skoro wstajemy zawsze wcześnie rano. Dziś każdy miał odpoczynek od pracy oczywiście niektórzy musieli zapewnić nawodnienie zwierzętom i rośliną żyjącym na całym terenie, a ich trochę było. Leżałem w ramionach Grzesia i nawet nie wiem kiedy minęło tyle czasu. Stało się tyle rzeczy i emocji, które przeżyłem bądź przeżyliśmy razem. Byłem wdzięczny życiu, że nie sprowadziło nas na najgorsze tory, bo naprawdę nie wiem co bym zrobił gdyby okazało się, że mój chłopak nie żyje. Wtedy to chyba nie miałbym litości dla nikogo i pewnie wybił bym całą mafię tak jakbym to chciał mój wujek. Wziąłem głęboki wdech i wydech wtulając się bardziej w Monte, który spał jak zabity. Wczorajszy dzień mimo iż był luźny to jednak zabawa z dziećmi zabiera siły. Nie wiem czy byłbym w stanie zajmować się czyimiś dziećmi bez pomocy. To bardzo ciężkie zajęcie mając taką gromadkę dzieci. Nie mogłem się w sumie doczekać bankietu, bo nigdy nie byłem na takim bądź nie pamiętałem, ale chyba to pierwsze. Pomimo niesnasek między naszymi dwoma mafiami Grzesiu jak widać połączył je w traktat pokojowy i dał zaznać spokoju dla wszystkich członków Mokotowa, którzy przeżyli te tragiczne wydarzenia. Wtuliłem się bardziej w nagą klatkę piersiową mego mężczyzny i delikatnie przesunąłem palcem po dziurze, a raczej bliźnie w kształcie dziury przy jego sercu po postrzale. Uwielbiałem patrzeć na jego ciało, ale bolały mnie te nowe blizny po torturach czy rozstrzelaniu. Bałem się iż coś może jeszcze pójść nie tak, a byliśmy na samym końcu. Przecież mamy wszystko oprócz tego potwierdzenia z ojca strony, że nie zdecyduje co chce. Mimo iż widziałem jak na mnie patrzy i pilnuję to jednak mam wrażenie, że robi tylko po to abym czegoś jeszcze nie odwalił nie potrzebnie. Może to dobrze, bo nie chcę więcej robić problemów. Jednak w środę wydawał się strasznie zamyślony i inny, ale może mi się zdawało.

-Dzień dobry diabełku - usłyszałem ochrypnięty głos mego chłopaka i aż ciarki mi przeszły po ciele.

-Dobry Monte - musnąłem jego policzek na co się uśmiechnął do mnie. Byłem szczęśliwy mając go przy sobie.

-Jak długo nie śpisz? - mruknął i ziewnął rozciągając się pode mną.

-Tylko chwilkę - odpowiedziałem gdyż nie wiem tak naprawdę ile nie spałem, bo nawet nie zwróciłem dokładnie uwagi na godzinę tylko przelotnie zerknąłem na telefon.

-Rozumiem jak samopoczucie?

-Chyba dobrze - mruknąłem cicho - choć trochę się stresuję - dodałem po chwili i podrapałem się po karku.

-Będzie dobrze zobaczysz! Już pojutrze będziemy w domu - odpowiedział, a ja sam uśmiechnąłem się słysząc te słowa.

-Nie mogę się doczekać powrotu do naszego mieszkania i naszego czarnego kocyka.

-Ja też - pocałował mnie w czoło na co delikatnie się zarumieniłem gdyż poczułem jak me policzki mnie pieką.

-Monte myślisz, że teraz wszystko się ułoży?

-Kiedyś musi być lepiej, bo zawsze po ciemnych deszczowych chmurkach musi wyjść słońce - jego dłoń ostrożnie zaczęła mnie głaskać po policzku.

-Może masz rację liczę na to, że będzie tylko lepiej skoro ty tak uważasz - uśmiechnąłem się radośnie i musnąłem jego usta na których widniał ten uśmiech, który powodował iż sam się uśmiechałem.

-Wstajemy? Umyjmy się wspólnie i zejdziemy na dół zobaczyć czy jest śniadanie, a jak nie to zrobimy dla wszystkich! - od dawna nie widziałem w nim tego ognia, który powodował iż miał ochotę żyć. Może wcześniej jakieś resztki przygaszonego ognia tliły się, ale teraz lśniły w jego oczach tak jasno i kochałem go za to.

-Z tobą zawsze i wszędzie - odpowiedziałem z uśmiechem i podniosłem się z łóżka, schodząc powoli. Rozciągnąłem się i poczułem te ciepłe dłonie na moich biodrach więc wtuliłem się w niego plecami, a dłoń wsunąłem w jego włosy.

-Kocham cię Erwin - mruknął cicho do mego ucha, a ja uśmiechnąłem się z pół przymkniętymi oczami.

-Ja ciebie też Grzesiu - poczułem na swojej szyi jego usta, które delikatnie zaczęły się zasysać na mojej skórze. Było mi tak przyjemnie gdy to robił więc zacisnąłem dłoń na jego włosach, które delikatnie pociągnąłem.

-Idziemy - polizał zapewne malinkę, którą mi zrobił i nagle podniósł mnie na ręce.

-Ej! - pisnąłem cicho, ale zaśmiałem się gdy wyniósł nas z pokoju na korytarz i ruszył do łazienki. Nawet nie wiem kiedy postawił mnie na płytkach w łazience, a ja mogłem na spokojnie ściągnąć bokserki gdy on zaczął lać wodę do wanny. Oczywiście nie było to dużo wody gdyż więcej niż nie całą pół nam wystarczało, by umyć się szybko i sprawnie, a przy tym nie zabrakło czułości, którymi obdarowywał mnie mój chłopak. Czułem się jak w niebie mogąc przytulać się do jego nagiego ciała, którego nie wstydził się przede mną, ale z pewnością dokuczały mu blizny. Znałem go na tyle, że miał uraz do takich rzeczy i musi przyzwyczaić się do nich, by je zaakceptować. Jednak dla mnie był idealny bez względu na wszystkie inne wady. Po wspólnej kąpieli przebraliśmy się w ciuchy z szafy, które wybrał Monte i zeszliśmy na dół.

Pani Vida krzątała się już po kuchni. Chyba pierwszy raz widziałem ją w wałkach na włosach i zastanawiałem się nad tym jak będzie wyglądała gdy je ściągnie, bo mimo takiego wieku to była naprawdę urodziwą kobietą i wiadomo, dlaczego Grzesiu wyglądał tak dobrze. Uśmiechnąłem się gdy mogliśmy zjeść śniadanie na tarasie. Gdy nie mieliśmy nad sobą ojca Grzesia to te miejsce stało się o wiele cudowniejsze, bo mogliśmy być nareszcie sobą. Nikt nie patrzył na nasze dłonie i co jak robimy. Westchnąłem cicho opierając się o Grzesia i patrzyłem w dal na tereny, które tu były. Za krowami w górę unosiła się góra pokryta drzewami i aurą tajemniczości gdyż teren był potężny aż zadziwiało mnie to, że Monte bez trudu się odnajdywał. Spędziliśmy pół dnia na zewnątrz, bo dzisiejszy dzień był chłodniejszy niż ostatnie może przez to iż w nocy padał deszcz, ale to lepiej dla nas wszystkich. Chmury nie były takie ciemne, ale mogło jeszcze dziś trochę popadać. Przed siedemnastą ruszyliśmy do Mansão Cereja i czułem ekscytację tym co ma być, ale też czułem narastający stres, bo co jeśli to wszystko były pozory stworzone przez Duarte byśmy opadli z gardą, a on potajemnie robił wszystko aby usidlić tu mojego Monte. Miałem jednak nadzieję, że nie zdradzi nas jak to czasami lubił robić Kui, bo widział lepszą opcje gdzie indziej.

-Wszystko w porządku? - spytał Monte, a ja kiwnąłem głową na tak, bo co innego miałem odpowiedzieć. Nie chciałem go zamartwiać swoimi myślami, które mogły być absurdalne. Oczywiście jechaliśmy w aucie Duarte wraz z White gdyż Marco podobno miał pojechać po Milenę własnym samochodem, a Leon jest na miejscu. Poczułem jego dłoń na swojej więc delikatnie wplątałem swoje palce w te jego i uśmiechnął się. Może za dużo myślę pesymistycznych scenariuszy przecież mamy traktat pokojowy, a chyba teraz wojny by nie chciał rozpocząć. Dojechaliśmy na dworek gdzie już stała ochrona, która miała sprawdzać zaproszenia. Oczywiście weszliśmy bez sprawdzenia gdyż to właśnie Morte był tym, który organizuje te całe wydarzenie tylko nikt nie wie chyba, że on to on. Każdy bierze go za Duarte Montanhe mężczyznę, który uprawnia najlepsze winogrona w całym mieście. Ma dużą rodzinę oraz pracowników, których opłaca tylko szkoda, że nikt nie wspomni iż jest też głową najważniejszej mafii w całym mieście. Wystrój od razu we mnie uderzył gdyż było bajecznie. Kwiaty wiśni udekorowane w wstążkach czarnego, bieli i szarości. Można by stwierdzić, że kolorach równości.

-Chodźcie ostatni pokój jest wasz Gregory i Erwin. Ma podpisane imionami zawieszkę na drzwiach.

-Dziękujemy Leon, idziemy się przebrać - oznajmił spokojnie mój chłopak i pociągnął mnie w przód korytarza, który miał rozwidlenie, ale on mnie prowadził do pokoju jeśli dobrze mam rozumieć. Stanęliśmy przed białymi drzwiami gdzie widniał napis Mokotów i moje oraz Grzesia imię. Zaskoczyło mnie to, ale uśmiechnąłem się radośnie. Weszliśmy do dużego pokoju z wielkim łóżkiem na którym były dwa pokrowce na garnitury. - Idę przebrać się w pomieszczeniu obok kochanie ty ubierz się na spokojnie.

-Dlaczego nie przy mnie? - zmrużyłem powieki niezadowolony z tego iż mnie chce tu zostawić.

-Bo to niespodzianka diabełku zaraz wrócę do ciebie - pocałował mnie w czoło, a ja uśmiechnąłem się do niego.

-No dobrze - odpowiedziałem i powolnym krokiem ruszałem do pokrowca by zobaczyć co Grzesiek wybrał dla nas. Rozsunąłem białe opakowanie i mym oczom ukazał się szary garnitur o kolorze, który wspólnie wybraliśmy. W świetle dziennym delikatnie wręcz opalizował na srebrno. Wyciągnąłem dziwnie włożony ten garnitur, bo tyłem do przodu, ale może tu to normalka. Moim oczom ukazała się złota koszula, która była taka gładka, a do tego czarna muszka. Tylko maski nie miałem tu więc pewnie Grzesiek ją miał przy sobie. Na spokojnie więc zacząłem rozbierać się z ciuchów, które miałem na sobie i teraz zauważyłem iż czarne lakierki były u podnóża łóżka. Podszedłem do lustra, które służyło jako ściana i zacząłem przeglądać się w nim. Garnitur był zrobiony na miarę więc idealnie leżał na mnie. Zapiąłem guzik pośrodku garnituru i założyłem muszkę uśmiechając się do samego siebie. Idealnie koszula podkreślała moje oczy. Poprawiłem rękawy i usłyszałem jak drzwi się otwierają więc zerknąłem w stronę ich. Oniemiałem widząc Grzesia w szarym garniturze czarnej koszuli, która podkreślała idealnie jego mięśnie i złota muszka, która wyróżniała się w całym stroju. Zafascynowany wpatrywałem się w niego czując aż robi mi się ciepło.

-I jak? - uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłem.

-Cudownie wyglądasz - mruknąłem, a on podszedł do mnie i musnął moje wargi. Byłem w tym momencie chyba najbardziej szczęśliwym człowiekiem z tego okresu smutku i załamania.

-Ty jeszcze bardziej - mruknął cicho, wtuliem się w niego.

-Brakuje jeszcze ci czegoś.

-Czego? - spytałem zaskoczony i spojrzałem na niego. Poczułem nagle iż coś mi zakłada na twarz. Odsunąłem się od niego zerkając w lustro. Na mojej twarzy była założona złota maska przechodząca w biel, a krańce były brokatowe ze złota. Spojrzałem na Grzesia, który założył swoją maskę, a ja uśmiechnąłem się do niego szerokim uśmiechem. - Jak zawsze potrafisz wszystko dobrać!

-Dla ciebie wszystko byś był gwiazdką wśród tych wszystkich kolorów!

-Czyli reszta też będzie miała taką maskę? - zainteresowany patrzyłem się na mego chłopaka.

-Maskę i muszkę - odpowiedział - będą nas rozróżniać od wszystkich już z daleka!

-Jesteś cudowny Grzesiu - podszedłem do niego i zarzuciłem ręce na jego kark.

-Nie tak bardzo jak ty - odpowiedział muskając me usta - chodź zobaczymy czy już ludzie się schodzą!

- Z tobą zawsze i wszędzie - będąc przy nim uspokoiłem się całkowicie i zapomniałem o wszystkim co złe. Wyszliśmy z pokoju i ruszyliśmy do schodów. Z dala już widziałem chyba White, który był ubrany w czarno biały garnitur, a na twarzy miał czarną maskę. Oczywiście wymieniliśmy kilka słów z mężczyzną i obserwowaliśmy z antresoli przybywających ludzi. Było strasznie ich dużo i zauważyłem swoich, którzy wręcz wyróżniali się od wszystkich kolorów. Z uśmiechem obserwowałem swoich i zerknąłem na Grzesia, który nerwowo zaciskał dłonie na barierce. - Co się dzieje Monte?

-Boje się - wyszeptał - udawałem, że wszystko jest dobrze, ale on pragnął dotrzeć do tego miejsca i czasu - westchnął cicho - boję się po prostu, że to wszystko to tylko sen, który minie, a on powie te najgorsze słowa na które czekam.

-Monte przecież nie może tego ci zrobić!

-Może wszystko zrobić to on tu rządzi - spuścił głowę niżej i zamknął oczy. Podszedłem do niego kładąc dłoń na jego policzku na którym był delikatny zarost.

-Będzie dobrze przecież nie złamałby traktatu pokojowego.

-Nikt nie ma prawa tu mieć broni palnej - mruknął - tylko ochrona i ojciec wraz z Leonem.

-Monte cokolwiek będzie nie zostawię cię i ja też się boję, ale to naturalne - rzekłem do niego i musnąłem jego usta. Jednak jego wzrok skulił się na czymś innym niż ja więc spojrzałem w tą samą stronę i widziałem jego ojca oraz matkę. Mężczyzna był w białym garniaku, który pasował do niego jak i kobieta była w białej sukni, która była delikatna i powiewna w kwieciste wzory. Zaraz za nimi szła Milena oraz Marco.

-Pora zaczynać - mruknął cicho, ale widziałem jak ubiera niewidzialną maskę uśmiechu na usta i delikatnie mnie pociągnął do rodziców. Na usta wszedł mi uśmiech, mimo iż nie było mi do uśmiechu, ale wolałem choć zagrać ostatni raz przed wszystkimi. Podeszliśmy na spokojnie do rodziców i stanęliśmy po prawej stronie Morte.

-Proszę o uwagę! Wielki Morte chcę coś powiedzieć! - zauważyłem Leona na dolnych stopniach schodów, który zwrócił uwagę wszystkich na schody. Duarte wysunął się na przód z Tilią i rozejrzał się na ludzi zebranych.

-Witam wszystkich zebranych w Dworze Wiśni! - rozbrzmiewał jego chłodny głos, a wszyscy ucichli - Zebraliśmy się tu wszyscy gdyż dziś jest wielkie wydarzenie! Nie tylko związane się z moimi urodzinami, które były w lipcu, ale też związany z czymś innym! - widziałem jak uśmiecha się gdyż maska nie zasłaniała jego ust - Jednak mam dla was wszystkich informację, która zmieni bieg naszego panowania nad ziemiami Coco! Czekają nas wszystkich zmiany, które powinny być dobrymi zmianami na które czekali wszyscy! Niestety łączy się z tym iż odchodzę na emeryturę co oznacza, że mój następca stanie się waszym nowym przywódcą! - wzrok Duarte spoczął na Monte i wrócił na ludzi. Zauważyłem jak brunet ściska ręce w pięści więc zacząłem go głaskać po dłoni - Wydarzyło się w czasie tych kilku miesięcy wiele rzeczy, które spowodowały wiele zmian. Jednak największą zmianą jest dla mnie jest to iż następcą jednak jest osoba, której nie spodziewał się nikt! W końcu wiecie iż mój pierworodny syn przeżył i wyzdrowiał, a nawet zaczął piąć się w hierarchii. Lecz z biegiem czasu zauważyłem iż nie wszystko jest takie jakie zawsze oczekujemy. Nawet ja sam to doświadczyłem, ale z pewnością jesteście zniecierpliwieni kto będzie waszym kolejnym panującym nad naszym miastem przywódcą i nie tylko, bo również zawładnie nad Lordami! Jak już wiecie Herdeiro i Assassino są mymi synami! Jednak tylko jeden może by być waszym liderem! I jest nim... - zrobił przerwę w swojej przemowie i czułem się jakbym miał oszaleć. Choć nie tylko ja, bo mój partner też się denerwował gdyż to wszystko co powie teraz Duarte może nam pokrzyżować plany bądź wyzwolić.

Co Duarte powie?
Jak sądzicie kto stanie się nowym przywódcą?

2275 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro