Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Klucz do wolności

Witam wszystkich serdecznie!
Jakieś plany na weekend?
Ja muszę wyzdrowieć na poniedziałek i ciężko to widzę :c
Dziś poznacie dalszą część historii pewnego mężczyzny, który utracił coś ważnego, ale co to się przekonacie!
Jesteśmy coraz bliżej by odnaleźć sposób na uratowanie Grzesia!
Życzę wszystkim miłego dzionka!

Perspektywa Grzesia

Wczorajszy dzień spędziłem w siedzibie. Niestety musiałem gdyż ojciec zastanawiał się nad czymś więc ja musiałem oszacować plan nie mając niczego tak po prostu. Mapa też dużo mi nie mówiła tak samo jak to co mi dał. Chcąc bądź nie spędziłem większość dnia na rozmowie z ojcem i staraniu się pomóc jak najbardziej. Erwin musiał mocno się wy nudzić beze mnie, ale jak widać przynajmniej podał mi informacje iż Carbo przybył. Więc z rana będzie trzeba pojechać na teren Mokotowa i bałem się, ale miałem powód. Nie wiedziałem czy z Kuiem wymyślimy coś co będzie można mnie uratować, a nie chce niszczyć życia Erwinowi. Na pewno nie tego by chciał żeby tu utknąć na resztę życia. Westchnąłem cicho i ruszyłem do kuchni mając nadzieję, że spotkam tam jeszcze mamę. Byliśmy po kolacji i po myciu jednak chciałem aby mi pomogła. Nie mogłem jednak zdradzić jej tego co chciałem zrobić, bo złamało by jej to serduszko. Dowie się wtedy gdy będzie odpowiedni moment. Chciałem jej to powiedzieć na spokojnie niż przez nerwy czy wszystkie akcję. Musiałem być pewny tego co robię oraz jak. Nic na ślepo nie mogę robić, bo to wtedy czysta głupota i za duże ryzyko.

-Mamo? - mruknąłem cicho widząc iż kobieta robi coś przy kuchence.

-Gregi dlaczego zszedłeś? - spytała z uśmiechem, który powodował iż było cieplej na duszy.

-Potrzebuję jutro jechać z Erwinem na teren Mokotowa - powiedziałem prosto z mostu gdyż obiecała mi iż porozmawia z ojcem.

-Porozmawiam z twoim tatą, ale zastanawia mnie, dlaczego nie spytałeś go skoro miałeś okazję przez cały dzień - rzekła i spojrzała na mnie, a ja podrapałem się po karku. Nadal się go bałem mimo iż czułem do niego respekt to jednak strach był większy. Bałem się, bo kolejnego jego wybuchu mogę nie przeżyć jak się zdenerwuje.

-Wolę abyś to ty z nim rozmawiała mamo, bo wiem, że się zgodzi - odpowiedziałem po dłuższej chwili ciszy między nami.

-Nie o to chodzi tylko co nie? - zapytała i spojrzała na mnie uśmiechając się słabo, a ja niepewnie kiwnąłem głową zgadzając się z nią. - Czego się boisz w takim razie?

-Nie boję się! - powiedziałem oburzonym tonem głosu.

-Nie oszukasz matki - odparła i złapała za moje policzki więc zniżyłem głowę delikatnie, a ona pogłaskała mnie po policzku i poprawiła włosy - więc?

-Boję się iż znowu nie opamięta się i zrobi coś złego - wyszeptałem, a po chwili poczułem ciepłe usta na swoim czole.

-Nie zrobi kochanie - powiedziała to w taki uspakajający sposób iż odetchnąłem z ulgą - porozmawiam z Duarte o tym tylko wiesz, że jak coś jutro miałeś robić to ktoś za ciebie musi to zrobić?

-Wiem mamo, Marco się zdeklarował aby zająć się moją pracą jeśli jutro nie wrócę szybko.

-Jak długo was nie będzie?

-Nie wiem to jest dosyć mocna sprawa jeśli można tak to nazwać i szybko nie uwiniemy się z tym tak naprawdę - odparłem to w taki sposób aby nie mówić za dużo informacji. Nie mogłem inaczej tego jej to powiedzieć.

-Jakby działo się coś nie tak to po prostu powiedz dobrze?

-Wiem mamo i powiem - uśmiechnąłem się do niej nie chcąc aby się martwiła aż tak bardzo.

-Idź się kładź spać - odsunęła się ode mnie - pewnie Erwinowi nie wygodnie się samemu śpi co?

-Mamo! - poczułem jak policzki zaczynają mnie piec.

-Też cię kocham synu chyba, że chcesz meliskę na dobranoc wypić?

-Nie mamy ochoty na ciepłe picie - odparłem za siebie i Erwina.

-Skąd u niego w ogóle koc, który robiłam? - spytała nagle i wiedziałem, że zapyta o to, ale nie sądziłem iż tak późno.

-Wiesz zabrałem ze sobą dwa koce. Szary mój i czarny Marco - rzekłem spokojnie.

-To wiem zauważyłam z dniem w którym wróciłam do domu, a ciebie nie było - posmutniała mocno więc podszedłem do niej i schowałem ją w swoich ramionach.

-Przepraszam mamo - wyszeptałem.

-Zrobiłeś to co było najsensowniejsze - odpowiedziała - więc jakim cudem koc jest w jego posiadaniu?

-Szary mi ukradł, ale stwierdziłem, że nich mu już będzie i zostawi sobie, bo w końcu miałem jeszcze czarny. Szary u niego w mieszkaniu jest w sumie był, a czarny w moim mieszkaniu - wyjaśniłem spokojnie jej jak to wygląda.

-Czyli mieszkacie osobno?

-Na początku, ale potem przeszliśmy do mojego mieszkania - uśmiechnąłem się wspominając kąpiel w mieszkaniu Erwina.

-Chcecie do tego wrócić?

-Ja... - zawahałem się, ale powinna wiedzieć - ta chcemy wrócić do naszego mieszkania, rodziny, przyjaciół i miasta.

-Nie macie jednak jak - kiwnąłem potwierdzająco głową nie chciałem jej okłamywać, ale nie chciałem też mówić prawdę. - Dobra nie zatrzymuje cię idź już spać!

-Dobranoc mamo - mruknąłem i ruszyłem do schodów, a następnie do mojego pokoju gdzie był Erwin. Leżał w łóżku i czekał na mnie więc wszedłem pod kocyk, a następnie wtuliłem go w siebie. Złotooki wtulił się w moją klatkę piersiową.

-Długo cię nie było - wymruczał cicho, a ja pocałowałem go w szyję. Jego reakcja była natychmiastowa i odsunął głowę tak abym miał dostęp do jego szyi. Powoli całowałem go schodząc niżej, powolutku zostawiając na jego skórze mokre pocałunki. - Chciałbym cię poczuć - mruknął cicho i wtulił się we mnie mocniej.

-Musisz wytrzymać - mruknąłem cicho i pocałowałem go w szyję - idziemy spać, bo jutro jedziemy na Mokotów.

-Cieszy mnie to - mruknął ziewając cicho i po chwili usunął w moich ramionach. Wziąłem więc przykład z niego i również zamknąłem oczy oddając się snom mając tylko nadzieję, że nie będzie to koszmar. 

Kolejny ranek i kolejny dzień na terenie Lordów. Wziąłem głęboki i wydech gdyż to pora abyśmy ruszyli się z łóżka choć może niech on jeszcze po śpi jest jeszcze wcześnie. Wyszedłem po cichu spod koca i przeszedłem do szafy. Rutyna i to codzienna zaczynała mnie denerwować, bo w policji może była ona, ale mało wyczuwalna przez to iż każdy był inny, a tu każdy dzień zaczynam tak samo. Jedyną zmianą był Erwin przy mnie i to była zmiana na plus choć też ona miała swoje minusy. Ubrany i gotowy wyszedłem z pokoju do łazienki. Rana przy sercu była prawie zaleczona, ale zostanie po niej ślad w postaci blizny lecz nie musiałem już jej smarować tak samo z resztą ran, które wyleczyły się jeśli można tak to nazwać. Załatwiłem swoje sprawy w łazience i następnie zszedłem na dół do kuchni.

-Dzień dobry mamo - przywitałem się z kobietą dopiero po chwili zauważyłem ojca stojącego opartego o blat - i tato.

-Dzień dobry Gregi wyspałeś się?

-Tak mamo.

-Gdzie jest ten twój kochaś?! - warkot ojca nie spodobał mi się, ale spojrzałem na niego.

-Jeśli chodzi ci o Erwina to jeszcze śpi - odparłem spokojnie i nie rozumiałem jego nagłej nienawiści.

-Duarte - mama uderzyła go w ramię - uspokój się Erwin nic ci nie zrobił!

-Dobra - przewrócił oczami co zauważyłem od razu - możecie jechać do tej pseudo mafii, ale nie podoba mi się to!

-Tylko jedziemy tam aby spotkać się z przyjaciółmi - oznajmiłem mu, poniekąd kłamiąc go prosto w oczy. Jednak nie mogłem pozwolić aby dowiedział się co robię, bo inaczej odetnie mnie i diabełka od Mokotowa.
Na to nie mogłem pozwolić.

-Chce was widzieć przed 15 u nas inaczej troszkę inaczej porozmawiamy - powiedział to takim lodem w głosie, że aż cofnąłem się do tyłu o krok. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz lęku co chyba zauważyła mama.

-Duarte! Uspokój się ile razy mam ci to mówić?

-Jestem spokojny!

-Właśnie widać. Przestań tak patrzeć się na naszego syna!

Zejście Erwina do nas, ochłodziło ojca od takich słów w moją stronę. Nie byłem w stanie powiedzieć co się wydarzy gdy nie przyjedziemy na czas, ale wolałbym tego nie sprawdzać. Po szybkim śniadaniu od razu Erwin chciał jechać do swoich więc nie zaprzeczałem temu pomysłowi gdyż pragnąłem w końcu znaleźć sposób aby się uwolnić żeby zaznać spokoju i wolności. Czułem na sobie wzrok ojca, ale starałem się to olać i iść do przodu. Nie było to takie proste niestety i to było najgorsze w tym wszystkim. Drogę na Mokotów pamiętam jak przez mgłę i to jak znaleźliśmy się w sali obrad gdzie na długim stole były porozrzucane książki. W dłoni miałem jakiś kubek z czymś do picia.

-Gregory wszystko w porządku? - spytał Kui, a j po prostu niedowierzając patrzyłem się na mężczyznę.

-Tak po prostu się zamyśliłem - odparłem siedząc na fotelu. Byliśmy tylko w trójkę gdy reszta siedziała w salonie. Bałem się i odczuwałem to w żołądku jak nieprzyjemne się miał zaplątać z jelitami, powodując w ten sposób ból.

-Co się dowiedziałeś z głównych praw?

-Szczerze to nic oprócz tego iż mogę wystąpić przeciwko ojcu oraz radzie aby poślubić osobę, którą sobie wybrałem. Jednak musi połowa z nich mnie poprzeć aby to przeszło i ojciec musi zgodzić się na to. Tak samo odejść można na dwa sposoby ślubem bądź śmiercią. Pierwszy nie ma szans, bo nawet jakbym wytoczył aby powołać radę to nie przejdzie. Śmierć również nie gra roli, bo mnie rozstrzelają i tym razem ojciec strzeli mi w łeb abym nie wstał.

-Ja również nic sensownego nie wyczytałem. Niby miłość tak, ale z ograniczeniami i wyrzeczeniami - westchnął i napił się soku - nie ma nic sensownego co mogłoby go tak naprawdę z tego wyciągnąć - Erwin tymi słowami dobił mnie na co westchnąłem cicho wpatrując się w kubek.

-W prawie nie ma nic to racja. U nas również nic nie ma o tym - rzekł Kui na którego spojrzałem gdyż moja jedyna nadzieja właśnie upadła. Miałem taką ochotę krzyczeć, przeklinać, rozwalić wszystko wokół ale siedziałem patrząc się w kubek bez żadnego wyrazu. Czy właśnie tak miałem tak skoczyć. Jako lider, który nie chce być liderem - Jednak nie poddawaj się Gregory. Chciałbym wiedzieć coś odnośnie ciebie, bo chyba wiem coś, ale muszę mieć pewność.

-Co chcesz wiedzieć? - spytałem zmarnowany i patrzyłem się na swoje dłonie.

-Zastanawia mnie jedna rzecz, która jest istotna w tym co myślę.

-Co to jest? - mruknąłem mrużąc powieki gdyż nie podoba mi się jego ton głosu.

-Co się stało iż uciekłeś i dlaczego znalazłeś się u nas? - zaskoczyło mnie to iż o to pyta. Westchnąłem cicho i zastanawiałem się czy chce opowiedzieć o kolejnej części mego życia, której nie lubiłem wspominać.

-Ja raczej nie chce tego mówić - rzekłem.

-Gregory muszę przyznać się jak wyglądało to! - oznajmił wpatrując się we mnie więc westchnąłem cicho.

-Monte proszę powiedz jeśli to jest potrzebne jeżeli potrzebujemy tego aby cię uwolnić.

-Dobrze niech będzie - mruknąłem cicho niezadowolony z tego iż będę musiał zdradzić kolejną część historii - Gdy miałem mieć osiemnaście lat miałem mieć inicjację, ale nie doszło do tego, ponieważ nie potrafiłem zabić. Ojciec skatował mnie kijem i wtedy postanowiłem uciec.

-Nie zdołałeś przejść inicjacji? - spytał, a ja potwierdziłem skinięciem głowy zatraciłem się w opowiadaniu i w wspomnieniach.

Była to mroźna noc gdy siedzieliśmy na froncie. Była to wojna i nie pierwsza, którą prowadziliśmy, ale ta była najdłuższa. Europa nie była miejscem gdzie był spokój i my musieliśmy tu pomagać. Generał White próbował zdobyć miasto, które było przyjęte przez terrorystów. Mieliśmy przejąć ten teren, ale nie było to takie proste.

-Grzesiek nie śpij, bo cię okradną! - zaśmiał się Torens na co przywróciłem oczami.

-Nie ma kto Milo mnie okraść - oznajmiłem spokojnie i przetarłem oczy gdyż byłem trochę zmęczony tym wszystkim.

-Jesteśmy najbliżej frontu więc nie możemy sobie pozwolić na to aby zostać złapanym!

-Wiem Milo wiem - zaśmiałem się cicho i podrapałem się po karku. Byliśmy cali brudni od błota, ponieważ deszcz padał od trzech godzin. Byliśmy upaprani w błocie więc przetarłem włosy do tyłu.

-Jesteśmy w niezłym bagnie! - zażartował i sam był padnięty. Przeszliśmy tutaj aby sprawdzić teren, a najgorsze jest to iż zaskoczyli nas i zmusili do siedzenia w rowie przez trzy dni. Od 72 godzin jesteśmy na nogach i White wie, że wpadliśmy, ale nie jest w stanie nic zrobić. Więc zostaliśmy skazani tylko na siebie ja i Milo. Na terenie wroga, który pilnuje nas w dzień i nocy abyśmy nie wyszli. Próbują nas zagłodzić oraz odwodnić jednak nie byliśmy takimi łatwymi sztukami na które wyglądaliśmy. Mój kompan i towarzysz niedoli, starszy ode mnie o kilka miesięcy posiadający długie wlosy o ciemnych końcówkach, lecz jasnych początkach przy skórze, przydługie, sięgające do jego ramion, które miał związane w luźnego kucyka. Kucyka, który był cały w wodzie i błocie tak samo jak i moje włosy. Na brodzie miał gęsty ciemny zarost i jego charakterystyczną cechą, która go różniła od wszystkich to dwa kolczyki w prawym uchu.

-Nawet nie wiesz w jakim! Mówiłem aby tak dalej nie iść! - powiedziałem do niego patrząc się w jego piwne oczy, które błyszczały tak jasno jakby były skąpane w promieniach słońca, ale tym razem te oczy były przekrwione i zmęczone. Mieliśmy powoli dosyć mimo żartów z naszej beznadziejnej sytuacji wychodziliśmy z gorszych warunków, ale to nie wyglądało dobrze. Byliśmy odcięci i jedyną nadzieją był atak na wioskę aby nas wyciągnąć stąd, a tego właśnie nie chcieli nasi. Spojrzałem w jego pęknięte okulary o oprawkach wayfarer i westchnąłem ciężko.

-Wiesz Grzesiek - westchnął ciężko - gdybyśmy nie mieli tego przeżyć to dziękuję ci. Byłeś dla mnie jak brat przez te jedynaście lat - uśmiechnął się do mnie jak to zwykle lubił robić. Był niższy ode mnie trochę, bo mierzył około 184 centymetrów i wiekowo byliśmy rówieśnikami.

-Nie mów tak Milo, wyjdziemy z tego! - uderzyłem go w jego bark. Miał niespotykaną figurkę taki typowy trójkąt, duże barki i wąskie biodra. Jednak pasowało to mu jak nikomu innemu.

-Słabo to widzę więc pożegnaj się, chociaż gdy możemy to zrobić - jego głos był cichy i zmęczony. Powoli zbliżał się ranek, a deszcz ustał na nas lecieć. Czułem się jakbym brał jakieś niestosowne rzeczy i miał odjazd, ale zaczynaliśmy właśnie czwarty dzień walki o przeżycie w tym jebanym rowie. Frustrujące było to, że musieliśmy czekać na zbawienie, mogąc tylko się modlić aby odsiecz przybyła szybko. Jednak byliśmy zmęczeni co nas tak naprawdę zgubiło, bo słuch oraz wzrok czy inne zmysły zaczęły nas zwodzić. Patrzyłem jak do naszej kryjówki pełnej wody wpadają promyki wstającego słońca.

-Milo dziękuję, że mnie nauczyłeś wszystkiego i chce abyśmy wrócili wspólnie - położyłem dłoń na jego klatce piersiowej przy sercu - więc zamknij się i nie pleć głupot.

-Gregory chciałbym pleść od rzeczy, ale mam przeczucie iż jedno z nas nie wróci i lepiej bym to był ja.

-Co?! Milo! To ja nie mam po co żyć!

-Nie gadaj tak braciak i tak umieram dobrze to wiesz - westchnął cicho, a ja zacisnąłem powieki mocno tak aby żadna łza nie chciała się spod nich wydostać. - Masz całe życie przed sobą! Ja już i tak straciłem wszystko.

-Przecież strata rodziców to nie jest jakoś wielka - odparłem, a on spojrzał na mnie.

-Nie chodzi o to bardziej o to iż nie mam gdzie wrócić jak podupadnę bardziej na zdrowiu.

-Przecież przeszedłeś pozytywnie terapię! - powiedziałem nie zadowolony z tego co się właściwie dowiaduje.

-Nie do końca. Rak przechodzi na inne organy i wyniszcza mnie, a chemioterapia nic tu nie zmieni.

-Poddałeś się? - spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

-Siedzimy tutaj w tym państwie z pół roku jak nie więcej nic mnie nie uratuje.

-Zjebałeś mi humor - rzekłem zmarnowany tym co właśnie od niego słyszałem.

-Chciałem abyś po prostu wiedział! - westchnął i on - Więc przeżyj choć ty i znajdź szczęście.

-Milo..

-Obiecaj mi to Gregory! - jego twarz była zdeterminowana, a on wystawił dłoń w moją stronę więc złapałem jego mały paluszek w swój.

-Obiecuję - powiedziałem cicho. Kilka godzin później zaszli nas gdy byliśmy rozproszeni i nie kontaktowaliśmy. Związali nasze dłonie razem do tyłu, a następnie zaprowadzili na środek ruin miasta w którym się kryli. Patrzyłem na to wszystko z obojętnością nie bałem się umrzeć w końcu śmierć była uwolnieniem, a także czymś co czeka każdego. Widziałem lęk w oczach mego towarzysza i było widać po nim, że po prostu nie chce kończyć swojego życia w ten sposób. Mówili coś do nas, ale nie rozumieliśmy ich języka. Próbowali coś od nas chyba wyciągnąć, ale nic nie mówiliśmy. Nie było sensu aby to robić. Jednak jeden gest wystarczył aż za bardzo aby zrozumieć ich. Kazano skrócić nas o głowę. - Milo! - krzyknąłem gdy zaciągnęli go na kamień kładąc głowę tak aby wystawała. Patrzył się na mnie i w jego oczach widziałem strach jak i pogodzenie.

-Wszystko jest w porządku - powiedział cicho i uśmiechnął się do mnie, a po chwili jego głowa opadła bezwładnie na ziemię. Wokół wszystko zabarwiło się w czerwieni, a ja krzyknąłem z bólu. Bólu, który rozdzierał mnie od wewnątrz i od zewnątrz. Popłakałem się, ale nim mi załatwiono śmierć. Zostali zaatakowani, a mnie odnalazł generał White gdy miałem atak paniki.

-...Ten moment mego życia spowodował iż zrezygnowałem z wojska. Straciłem osobę, która była ważna dla mnie. Był jak brat co stanie i obroni gdy trzeba, ale ja zawiodłem - wytarłem kciukiem oczy w których nagromadziły się łzy.

-Pprzykro mi - spojrzałem na Erwina, który płakał, a Kui wydawał się poruszony powodem dla którego zrezygnowałem.

-Gregory dziękuję, że powierzyłeś nam kawałek ciebie - powiedział bardzo cicho - wiem co jednak jest nie tak i można wykorzystać to na naszą szale zwycięstwa.

-Szale zwycięstwa?

-Szala z twoją wolnością! - oznajmił, a w jego oczach pojawiły się iskry motywacji.

-Co więc jest nie tak? - spytałem, a Erwin usiadł na kolanach i wtulił się we mnie. Nie lubiłem wspominać tego momentu życia, ale obietnicy złożonej jemu dotrzymałem. Znalazłem swoje szczęście.

Wspomnienie pełne bólu czy miało coś oznaczać?
Czy Kui zdradzi w końcu co jest wyjściem by uratować Grzesia?

2808 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro