Każdy ma swoją drogę do przebycia
N OOOO CNY właśnie tak 😎
Dziś ciekawy rozdział i jutro również!
Nie spodziewacie tego co się wydarzy!
Jak tam u was minął dzionek?
U mnie nawet okey minął choć mógł być lepszy!
Życzę wszystkim dobrej nocy, a tym co będą czytać z rana miłego dzionka!
Perspektywa White
Przybyłem do miasta, ponieważ miałem kilka załatwień związanych w stacjonującym nowym oddziałem wojska w mojej starej bazie. Musiałem kilka rzeczy podpisać i ogarnąć, ale powrót na stare śmieci gdzie spędziłem blisko z dwadzieścia lat w końcu wychowałem się w tym mieście, a ponad trzydzieści lat służby spowodowały iż przeżyłem dosłownie wszystkie przeciwności losu, które mnie dotknęły. Wracałem tu często i chętnie, bo wspomnienia były piękne mimo iż nie zawsze też dobre. Wpadłem też na dzień na urodziny Gregorego, który nie był szczęśliwy z powrotu widziałem to w jego oczach. Znalazł już swoje miejsce, które tak pragnął mieć od zawsze gdzie będzie kim chciał być. Szkoda, że ojciec go znalazł. Nie bez powodu wywoziłem go do Europy, by mógł zapomnieć o wszystkim co jest złe i związane z domem. Nie mogłem jednak zapewnić mu wszystkiego czego chciał w końcu walczyliśmy długo o życie na wojnach. Był taki przerażony tym wszystkim, ale wiedział, że albo on bądź oni. Nie wszystko mógł otrzymać i najczęściej oszczędzał ludzkie życie jak tylko umiał. Szanowałem go za to iż w każdym widział kogoś więcej niż przestępcę, bo w końcu jak on to twierdził. Każdy ma prawo do zmiany, bo można pobłądzić w życiu, zgubić się i nie widzieć tej drogi przed sobą, którą powinno się podążać. Był mądrym chłopakiem i przede wszystkim bardzo pojętnym.
Przelałem na niego swoją całą wiedzę jaką miałem. Niedługo z zwykłego oficera piął się wyżej i wyżej aż stanął na poruczniku. Naprawdę wysoko jak dla mnie zaszedł i mógł aspirować na kapitana, ale on mówił, że nie nadaje się do tego. W końcu dwóch lat stanął się wyśmienitym strategiem, ale to już przejawiał w Coco napadami na konwoje. Takiego wspaniałego skarbu powinno się strzec niż krzywdzić. Naprawdę nie spodziewałem się, że Duarte będzie zdolny do zranienia go w końcu on był jego następcą. Jak widać nie zawsze widzi się w drugim człowieku zagrożenie dopóki nie pokaże naprawdę swoje oblicze wewnątrz siebie. Oczywiście porozmawiałem z Duarte na kilka spraw i zastanawiało mnie to jakim cudem poznaliśmy się w szkole, a poszliśmy w całkiem inne strony. On stał się Lordem władcą całego miasta, które podbił, a ja od oficera awansowałem szybko na porucznika, potem kapitana, otrzymałem własny dywizjon, grupę nad którą miałem pieczę i stałem się pułkownikiem by awansować na generała. Szkoda, że to się stało gdy Gregory odszedł z wojska by służyć w policji. Awans na generała otworzyła mi owiele więcej dróg, którymi mogłem podążać, ale nie opuściłem nigdy swojego dywizjonu z którym zaczynałem. Nowe osoby dołączały, by zastąpić poległych towarzyszy. Gdy Gregory dorastał przesiedziałem około sześć lat na szkoleniu nowych ludzi do wojska. Do momentu aż go nie przyjąłem pod swoje skrzydła, by uratować jego życie. Musiałem wtedy kłamać Duarte czego nie lubiłem robić, ale nie miałem wyboru. Nie wiadomo, co mógł wtedy jeszcze zrobić jemu i wolałbym nie wiedzieć.
Uśmiechnąłem się patrząc na rozprzestrzeniający się horyzont za okna w samolocie. Słońce dopiero wstawało i witała nas sobota. Dostałem zaproszenie przez e-maila od Montanhy o jego urodzinach i sam w sumie dobrze pamiętałem o trzynastym lipcu. Tylko coś strasznie późno organizuje je, ale mam nadzieję, że nie będzie to mieć związku z Gregorym. Szkoda naprawdę chłopaka, bo jest mądrą bestią, a jako mafioza może by pasował, ale zmarnował by się siedząc w jednym miejscu. Miałem jeszcze godzinę aby wylądować na lotnisku. Przespałem praktycznie cały lot więc byłem wypoczęty. Nie preferowałem takiego środka podróży gdyż nie lubiłem samolotów. Mimo iż skakałem nie jeden raz z spadochronu to tylko wyłącznie, dlatego że właśnie te maszyny upadały. Byłem po cywilnemu, mimo iż przyzwyczajony byłem do munduru. W poniedziałek miał odbyć się bankiet i zastanawiałem się, co wybrał mój przyjaciel. Wraz z Leonem wychowaliśmy się w tej jednej szkole gdzie nie było łatwo, ale nasze drogi rozeszły się gdy ja dostałem się do szkoły wojskowej. Jednak gdzieś tam dalej byliśmy przyjaciółmi. Pomyśleć, że to pięćdziesiąte dziewiąte jego urodziny, a ja niebawem będę miał sześćdziesiątkę.
Czas nie zatrzymuje się choćby na chwilę i widać jak unika nam przez palce. Nim się obejrzymy będziemy na emeryturze i będziemy starymi dziadkami. W szybie okna widziałem jak odbija się mój wizerunek. Byłem już nie najmłodszy, ale dalej robiłem to co kocham mimo blizn. Nie zaznałem miłości gdyż nie chciałem by osobie, której oddam swoje serce, złamać je swoją śmiercią. Czułem się tak jak ojciec gdy wziąłem pod skrzydła Gregorego, którego nauczyłem jak być dobrym człowiekiem i przestrzegać praw. Był wręcz doskonałym wojskowym, ale z jedną wadą. Nie potrafił zabić gdy trzeba było, ale wiem iż ciężkie było to dla niego. Miał złe wspomnienia z którymi walczył. Tak naprawdę nie porozmawiałem z nim tak otwarcie jakbym chciał, ale wtedy nie mogłem. To nie był odpowiedni moment żeby rozdrapywać stare rany. Był wystarczająco załamany, ale z tego co przeczytałem od Rightwilla z którym się kiedyś spotkałem na szkoleniu. Chciał się wtedy dowiedzieć coś więcej o Gregorym i mimo iż nie powinienem mu wtedy mówić o wszystkim, to jednak wyjaśniłem sytuację, bo pamiętałem go jako miłego chłopaka z wysokimi ambicjami. Jak widać osiągnął to co pragnął. Samolot wylądował na szczęście bezpiecznie i mogłem iść wziąć swoją torbę. Miał na mnie ktoś czekać aby mnie odebrać więc nie zdziwiłem się gdy zobaczyłem Lordowski samochód, a przy nim Marco, młodszego syna mego przyjaciela.
-Dobry wujku - przywitał się młody do którego się uśmiechnąłem.
-Cześć Marco tata cię wysłał? - spytałem zainteresowany, bo myślałem, że wyśle Gregorego, ale po tym jak powiedziałem mu, że wiem więcej od niego zażyczył sobie informacji, ale ja jak to ja powiedziałem gdy przyjdzie odpowiedni czas to mu zdradzę.
-Tak, bo sam nie mógł. Ogarnia ostatnie rzeczy związane z salą i wystrojem tym wszystkim - odpowiedział mi - wziąć schować walizkę?
-Nie trzeba młody wsiadamy i jedźmy - odparłem z zadowoleniem, a on kiwnął głową otwierając samochód. Wsiadłem więc na miejsce pasażera i włożyłem walizkę między nogi, by nie latała.
-Tata cieszy się z tego iż potwierdziłeś swoją obecność. Mówi, że to ma być wielki moment dla Lordów.
-Z pewnością będzie wielki! Nie mógłbym odmówić swojemu przyjacielowi w takim dniu - odpowiedziałem i patrzyłem się w przód na ulicę oraz bloki, które nie zmieniły się od długiego czasu. Zaskakujące iż ludzie rodzą się i umierają, a budynki stoją służąc kolejnym pokoleniom. Po pół godzinie jazdy przez miasto w końcu dotarliśmy na tereny Lordów. Rozpoznawałem je gdyż mam dobrą pamięć do mapy jak i Gregory, ale on to perfekcyjną ma. Wystarczy tylko chwila, by odwzorował wszystko dokładnie. Taki talent nie posiada wiele osób.
-Jak minęła podróż?
-Dobrze nawet szybko minęła biorąc pod uwagę iż leciałem z Europy - odpowiedziałem nie przerywając patrzeć przez okno.
-Długa podróż?
-Nie aż tak, bardziej męcząca młody - uśmiechnąłem się do niego gdyż na mych ustach był zawsze delikatny uśmiech. Widziałem już z dala tą górkę na której była willa Lordowska, która rzekomo była pierwszą siedzibą Lordów i tak też zostało do teraz. Dużo nie wiedziałem o Lordach oprócz tego co mówił mi Duarte jednak reszty zawsze można było się domyśleć. Wjechaliśmy na posiadłość przez czarną bramę i jechaliśmy powoli w górę. - Dziękuję, że przyjechałeś po mnie!
-To moja praca była! Ja znikam w domu powinien być brat i mama! - kiwnąłem głową i wysiadłem z samochodu biorąc swoją walizkę.
-Miłej zabawy! - odpowiedziałem i zamknąłem drzwi samochodu idąc powoli do frontowych drzwi w których pojawiła się Tilia. - Tilio! Jak miło mi cię widzieć!
-Thomas cieszę się, że przybyłeś! Duarte by cię witał, ale ma dużo na głowie.
-Rozumiem nie musisz się przyjmować - przytuliłem ją, a ona wtuliła we mnie.
-Chodź zrobię ci coś do picia może ciasta?
-Jest Gregory?
-Musiał wyjść na chwilę do krów, bo podobno coś się dzieje tam - wytłumaczyła mi, a ja kiwnąłem głową odsuwając od niej. - O Erwin mógłbyś wziąć walizkę Thomasa do pokoju na parterze o fioletowych drzwiach?
-Oczywiście Vido - pierwszy raz widziałem tu tego chłopaka i mocno zaczęło mnie zastanawiać skąd się wziął i dlaczego ma srebrne włosy.
-Jakiś nowy? - spytałem cicho widząc jak idzie z moją walizką do pokoju, który był dla mnie przypisany.
-Nie nie oczywiście, że nie to jest chłopak Gregiego! - uśmiechnęła się do mnie, a ja zaskoczyłem.
-Czyli on jest z innego miasta?
-Tak - potwierdziła moje słowa gdy weszliśmy do kuchni - herbaty ci zrobić czyż nie?
-Tak poproszę - odparłem na czarnej kanapie. Po chwili miałem i ciasto oraz herbatę przed sobą - czyli Duarte załatwia sprawy?
-Powinien być do godziny! O Gregi i o co chodziło?
-Dwa węże na pastwisku trzeba było złapać i wynieść w las - rzekł na spokojnie i wydoroślał bardziej, ale jego ciało jak widziałem było pełne blizn.
-Witaj Gregory!
-White! - uśmiechnął się szeroko i rzucił na mnie wtulając się we mnie. Od razu było widać, że był żywszy, a nawet inny niż w tamtym momencie gdy go spotkałem.
-Zaniosłem! - do pomieszczenia wszedł niski mężczyzna o srebrnych włosach jak i złotych oczach - Grzesiek co robisz?
-To jest White! Był moim przełożonym w wojsku! - uśmiechnął się odsuwając ode mnie i podszedł do chłopaka - White to mój chłopak Erwin!
-Miło mi pana poznać - uśmiechnął się do mnie, ale był niepewny wobec mnie. Jednak po godzinie otworzył się i żartowaliśmy sobie w czwórkę z różnych takich mniejszych rzeczy czy rozmawialiśmy o gotowaniu. Przyznałem się iż zmuszałem go by uczył się, choć miał do tego mały talent. W końcu syn policjantki z darem i mężczyzny, którego rodzina od zawsze ceniła się wysokim poziomem IQ czy w aktorstwie.
-Jestem! - usłyszałem głos Duarte więc podniosłem się i chciałem wyjść mu na przeciw. - Thomas!
-Duarte ty stary dziadzie - uśmiechnąłem się, ale przytuliśmy się na przywitanie.
-Miło cię widzieć!
-Zostaje na pięć dni, bo tyle szefostwo mi dało wolnego - oznajmiłem aby wiedział.
-To i tak dużo! A skoro już jesteś - złapał mnie delikatnie za ramię i pociągnął w stronę kanapy. Usiadłem więc, a on usiadł obok mnie - chce usłyszeć co tak naprawdę was łączy!
-Po co ci ta informacja? - spytał młody Montanha i widać było, że nie skory do mówienia tego.
-Bo Thomas mi obiecał, że powie i chce wiedzieć.
-Wiesz przyjacielu wtedy gdy poszukiwałeś syna po całym mieście to wtedy był w moim forcie - ścisnąłem dłonie na kubku - jednak chłopak walczył wtedy o przeżycie gdyż ładnie go urządziłeś.
-Więc to ty mu pomogłeś uciec?!
-Nie do końca bym to tak nazwał - odpowiedziałem widząc w jego oczach złość - pomogłem mu tylko przeżyć. Dałem mu wybór czy chce wrócić do ciebie czy zostać ze mną i służyć w wojsku.
-Nie rozumiem jednego tylko jakim cudem poznaliście się bardziej?
-Wiesz tato nie każda akcja szła zgodnie z planem. Wtedy gdy kazałeś nam wyciągnąć jakiegoś chłopa co dostał karę śmierci wtedy wojsko go eskortowało - zaczął Gregory patrząc się w swoje dłonie - udało się wszystko, ale to ja musiałem na siebie wziąć całą uwagę wojskowych.
-Wyszło iż go złapali moi chłopcy i przyprowadzili, ale był tak wyszczekany, iż wiado było czyja jest to krew i ma to po tobie Duarte - zaśmiałem się, a on przewrócił oczami - kilka razy go łapałem, ale zawsze jakoś potrafił się obronić bądź zwiewał niepostrzeżenie. W ten sposób poznaliśmy się bardziej i nie chciałem ci o tym mówić. Nie lubiłem kłamać, ale wtedy nie miałem wyjścia niż zrobić to co rozsądne było.
-Rozumiem - mruknął cicho i wydawał się, że nad czymś mocno myśli - no trudno najważniejsze jest to iż zrobiłeś wtedy to co było rozsądne.
-Czyli przez te wszystkie lata Gregi był z tobą?
-Tak dołączył do wojska stał się naprawdę wspaniałym wojskowym. Przede wszystkim miałem zawsze na niego oko.
-Nie zawsze - mruknął Grzegorz i miał rację niedopilnowałem go tylko jeden jedyny raz. Przepłaciliśmy wtedy życiem kilku towarzyszy.
-To był mój błąd i wasza nie uwaga wraz Milo - rzekłem biorąc łyka chłodnej już herbaty.
-Kto to Milo? - spytał zainteresowany siwowłosy chłopak więc spojrzałem na Gregorego, ale on milczał.
-Milo i Gregory byli przyjaciółmi, bardzo bliskimi.
-Byli? Czy to oznacza... - nie dałem dokończyć Duarte.
-Nie żyje został zabity przez terrorystów, ale trzymali się dzielnie przez trzy dni i noce. Aż nie otrzymaliśmy pozwolenia na atak.
-Nie chce pamiętać tego czasu - mruknął wpatrując się w swoje dłonie, ale Erwin jeśli dobrze zapamiętałem złapał go za dłoń i złączył ich palce razem.
-Cudem zawsze przeżywałeś gdy robiło się naprawdę gorąco - dodałem - prawdziwe wcielenie przetrwania.
-Jednak nie było go przy tobie poniżej - słusznie zauważył to Duarte.
-Gregory stwierdził, że nie chce dłużej i nie może być w jednostce. Czuł się winny śmierci towarzysza i dałem mu rekomendacje do jednostki policyjnej do starego znajomego, który go przyjął.
-Czyli to wyjaśnia skąd wziął się w mieście - mruknął starszy Montanha.
-Co się działo przez rok u niego nie wiedziałem, bo nie mieliśmy jak utrzymać kontaktu. Jednak jak widać bardzo dobrze sobie poradził.
-Dobrze, że ty go chociaż pilnowałeś Thomas - Tilia uśmiechnęła się do mnie i sama piła sok z kubka - już się bałam iż sam musiał wszystko poznawać.
-Pod uczyłem go trochę, ale głównie charakter i uosobienie ma po was więc szybko przyswajał wiedzę.
-W końcu krew Montanhy - prychnął trochę niezadowolony Duarte, ale nie dziwiłem się mu iż taki był. Sam z przyjemnością nie byłbym szczęśliwy z powodu, że ukrywał by mego syna przede mną. Jednakże ja miałem powód aby to zrobić.
-Więc już wiesz, dlaczego nie chciałem ci tego mówić w tamtym czasie.
-Tak - mruknął w odpowiedzi, ale nie wyglądał wcale aby zrozumiał. Cóż jak będzie chciał to zrozumie. Oby tylko nie za późno, a tym bardziej nie w przeciwny sposób.
Cóż weekend minął dość szybko jak na tę dwa dni. Poniedziałek zapowiadał się na dość przyjemny choć na niebie widniały chmury to jednak nie było ani za ciepło ani za zimno wręcz można powiedzieć, że w sam raz. Przejechaliśmy na dworek ten z dziwną nazwą, ale z czego pamiętam to nazywa się po naszemu wiśniowy dwór gdyż wokół kwitną same wiśnie, które dawały właśnie uroku w tym miejscu. Ja oczywiście byłem ubrany w swój czarno biały garnitur z białą koszulą oraz białymi detalami. Może nie należałem do Lordów, ale tu musiałem pokazać mniej więcej do kogo przynależę. Przykre, ale prawdziwe. Poprawiłem w pokoju krawat i wyszedłem na antresole z uśmiechem na ustach.
-Pasują wam te kolory - powiedziałem widząc ich w takich samych ubiorach kolorystycznie, ale i maskach pasujących do nich. Choć koszulę mieli w innych kolorach i muszkach to dopełniali się idealnie.
-Dziękujemy - odpowiedział Gregory uśmiechając się radośnie - dopełniają się w całość - dodał i przytulił do siebie Erwina.
-Tak - poparłem patrząc się na nich - za kilka minut będą się zjeżdżać, schodzicie na dół?
-Nie niestety nie możemy. Ojciec prosił o to aby zostać na górze nim oficjalnie nie otworzy bankietu swoimi słowami - nie powinien, ale zaskoczył mnie gdyż sądziłem, że inaczej zacznie Duarte. Jednie kiwnąłem głową i ruszyłem w dół po dużych schodach. Na bankiet mi to nie wyglądało, a na bal tylko z jakiej okazji skoro nie urodzin.
Jak przebiegnie "bal"?
Co do powiedzenia ma Duarte?
2424 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro