Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

... jednak początek?

Witam serdecznie wszystkich!!!
Przeżyłam do dziś choć nie powiem było gorąco
Przepraszam za polsacik no, ale tak jakoś wyszło pisałam to w lutym ¯⁠\⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯
Dziś długi rozdział więc będzie się działo!
Jak tam u was? Chyba nie chcecie mnie dalej zabić?
Życzę wszystkim miłego dzionka ❤️

Perspektywa Monte

-...Lecz z biegiem czasu zauważyłem iż nie wszystko jest takie jakie zawsze oczekujemy. Nawet ja sam to doświadczyłem, ale z pewnością jesteście zniecierpliwieni kto będzie waszym kolejnym panującym nad naszym miastem przywódcą i nie tylko, bo również zawładnie nad Lordami! Jak już wiecie Herdeiro i Assassino są mymi synami! Jednak tylko jeden może by być waszym liderem! Jest nim... - zrobił przerwę w swojej przemowie wszystko teraz zależało od ojca czy pozwoli mi odejść czy może jednak zrobi na przekór wszystkim. - No właśnie jest nim ktoś kogo znacie bardzo dobrze i wiecie, że możecie polegać na nim. Chciałbym aby to Herdeiro był nim, ale jego miejsce jest gdzieś indziej. - słysząc jego słowa aż z niedowierzaniem patrzyłem się na niego gdyż nie sądziłem iż da mi odejść - Wśród nas są osoby, które są powiązane z mafią, którą kiedyś powiedziałem wam iż zdusiłem w zarodku. Jednak Mokotowa nie da się tak prosto pokonać jak sądziłem! Wśród nas są członkowie mafii gdyż został podpisany przeze mnie i partnera mego syna oraz lidera Mokotowa traktat pokojowy! - wskazał na Erwina, który samoistnie wyprostował się dumnie, a ja patrzyłem się na wszystkich i nie ukrywali zaskoczenia tym co mówi mój ojciec nawet zerkali w stronę reszty rodziny Erwina. - Dlatego dziś jest to mój ostatni dzień jako wasz zwierzchnik, a na moje miejsce wejdzie Assassino! Więc świętujemy dzisiejszy dzień, bo czeka nas wielkie święto! Nowa era panowania! - wszyscy zaczęli gwizdać i bić brawa na słowa ojca, a Marco wydawał się być cały w szoku, trzymając wokół talii Mileny swą dłoń. Spojrzał na mnie, a ja kiwnąłem głową na tak, bo należało mu się to i to bardzo należało. Podszedłem do schodów, by każdy widział mnie bardzo dobrze i chyba ojca również zdziwiłem.

-Chciałbym tylko powiedzieć kilka słów od siebie! Każdy z was z pewnością liczył iż to ja będę waszym przywódcą, ale moje miejsce jak to ojciec powiedział jest gdzie indziej - spojrzałem na Erwina z uśmiechem - dlatego zrzekam się nadanego mi przydomku Herdeiro na rzecz mego brata, który to on będzie waszą nową nadzieją na lepsze czasy. Na dobre czasy, które się zapowiadają pod jego przywództwem! - powiedziałem z dumnie uniesioną głową i dłońmi złączonymi za plecami. Kiwnąłem głową dla nich i odsunąłem się od schodów podchodząc do Erwina.

-Niech żyje Morte, niech żyje Assassino! - zaczęli skandować, a ja spojrzałem na Erwina z ulgą. Również mama wydawała się bardziej rozluźniona na to co się właściwie wydarzyło. Nie spodziewałem się, że nagle mój chłopak złączy nasze usta razem w namiętnym pocałunku. Objąłem go wokół pasa i odwzajemniłem pocałunek szczęśliwy na to iż jestem oficjalnie wolny bez żadnego brzmienia na swoich barkach, które nosiłem stanowczo za długo. - Niech żyje Herdeiro!

-Niech żyje wolność - wyszeptał mój diabełek, a ja uśmiechnąłem się opierając czoło o te jego.

-Niech żyje wolność - mruknąłem z uśmiechem na ustach. Nagle wszyscy zaczęli śpiewać sto lat, bo na salę wjechał tort kilku piętrowy.

-Monte - usłyszałem głos brata.

-To twój dzień bracie pragnąłeś tego bardziej ode mnie - poklepałem go po plecach i wtuliłem w niego. Kątem oka widziałem jak ojciec idzie po schodach w dół trzymając za dłoń mamę. Kierowali się do tortu i mu powinniśmy iść za nimi, ale staliśmy tu.

-Czyli ja będę od dziś na miejscu Pani Vidy?

-Tak - odpowiedział Erwin stojąc obok mnie.

-Z pewnością będziecie dobrymi osobami na to miejsce - rzekłem - prawo potrzebuje zmian i nie tylko to.

-Postaram się być dobrym liderem.

-Będziesz wspaniałym Herdeiro bracie.

-Nie musiałeś zrzekać się z przydomku przecież to on cię cechował tym kim byłeś - powiedział patrząc się na mnie trochę smutnym wzrokiem.

-Wiesz co bracie dla mnie nie ma znaczenia. Dla mych przyjaciół i tak jestem wężem, a dla reszty rodziny po prostu jestem Grzesiem. Nie potrzebuje przydomka wystarczy mi po prostu być przy tych, których kocham.

-Chodźmy na dół - rzekł więc tak też zrobiliśmy. Ojciec zmuchnął świeczkę z cyfrą 59 jego aktualnym wiekiem, a ja ruszyłem za Erwinem, który ciągnął mnie do swojej rodziny.

-Czyli jesteś wolny Gregory! - powiedział Kui z uśmiechem na ustach, a ja kiwnąłem głową na tak. Dalej w głowie miałem, by nie do końca mu ufać, ale był częścią rodziny. Może nie idealnej, ale mojej w której znalazłem samego siebie.

-Właśnie rodzinka to jest Speedo! - powiedział Vasquez, a wszyscy spojrzeliśmy na chłopaka, który niepewnie się uśmiechnął do nas.

-Miło mi was poznać - powiedział trochę niepewnie, ale nie dziwiłem się w końcu był wśród obcych.

-Hej Speedo jak tam u ciebie? - zwróciłem się do niego, a on rozluźnił się na moje zapytanie.

-W porządku w miarę - odparł, a ja poczułem jak Erwin wtula się w mój bok więc objąłem go ramieniem, by czuł się bezpieczniej. Staliśmy w końcu gdzieś z dala, ale jednak byliśmy na widoku reszty co nie było zbyt komfortowe.

-Więc to o ciebie chodziło Vasquezowi - rzekł Kui i zaskoczyło mnie to iż mu powiedział skoro Erwin polubił młodego więc to chyba było oczywiste co się stanie jednak skoro Kui już wie to on będzie decydował.

-Ttak - zestresował się i to mocno.

-Dobra dość mamy się tu bawić, a nie robić jakieś sceny panie Kui - burknąłem gdyż nie chciałem, by chłopak już się bał niektórych osób.

-Gdzie idziemy? - mruknął ciekawsko Erwin, a ja uśmiechnąłem się do niego słabo.

-Do ojca - odparłem kierując się w stronę największego zbiegowiska ludzi wokół niego. W końcu każdy gratulował mu i życzył szczęścia. Choć niektórzy też się smucili gdyż wśród tych wszystkich mafiozów byli jego przyjaciele, którzy byli mu oddani. Odejście ojca i danie władzy Marco to duża zmiana dla wszystkich jak i Lordów.

-No no czyli ty jesteś liderem Mokotowa? - spytał Arthur ojciec Mileny. Wystawił dłoń w stronę Erwina, który kiwnął głową zgadzając się z mężczyzną, ścisnął jego dłoń.

-Tak, miło mi - odparł z uśmiechem.

-Myślałem, że Mokotów upadł już dawno temu - powiedział, a Erwin zmarszczył brwi.

-Jak widać nowe pokolenie Mokotowa przetrwało do tych czasów - odpowiedział patrząc się na mężczyznę z niezadowoleniem.

-Nie denerwuj się Erwin - mruknąłem cicho i pocałowałem go w policzek, a mój diabełek zarumienił się cały na twarzy.

-Nie chciałem nic złego - oznajmił Arthur, a ja kiwnąłem głową.

-Niech się pan Arthurze nie przejmuje ma delikatne ego jeśli chodzi o rodzinę - rzekłem spokojnie, a on uśmiechnął się na moje słowa.

-Rozumiem jak najbardziej.

-Chodźcie na bok - powiedział ojciec i zaciągnął mnie oraz Erwina na bok obok schodów gdyż było spokojnie przy nich. - co chcieliście?

-Chciałem podziękować - widziałem zmieszanie w jego oczach jakby nie rozumiał, dlaczego mu dziękuję.

-Za co?

-Że dałeś mi odejść - odparłem, a on uśmiechnął się słabo do mnie.

-Wiesz chciałem byś ty to był na moim miejscu, ale Tilia mówiła mi iż wyrządził bym wam tylko krzywdę tą decyzją.

-Złamał byś traktat tą decyzją!

-Nie mówię iż was toleruję, bo nie zmienię tej decyzji od tak, ale jeśli masz być szczęśliwym przy jego boku. To idź z nim i ciesz się z życia, które miałeś w tamtym mieście - nie spodziewałem się takich słów - byłem niezbyt dobrym ojcem wiem iż zrobiłem wiele złego i w ostatnim czasie wiele osób mi to uświadomiło iż popsułem ci życie.

-Kocham cię i tak cię tato - wyszeptałem i wtuliłem się w niego, a on zdziwiony niepewnie mnie objął zaś po chwili wtulił mnie mocno w siebie - bez względu na wszystko.

-Syndrom Sztokholmski - burknął Erwin, a ja na niego spojrzałem odsuwając się od taty.

-Może czasami, ale nie zapominaj Erwin, że wybaczam najbliższym, bo kocham ich bądź są ważni dla mnie - zgarnąłem go w ramiona - Victor nawet mówił, że lepiej jest wybaczać niż żywić urazę i nienawiść.

-Wiem - wtulił się w mój bok i zerknął na mojego ojca.

-Mam nadzieję, że nasze relację zostaną na pokojowych - odezwał się i wyciągnął dłoń w stronę Erwinka, który odsunął się ode mnie. Zmierzył jego dłoń niepewnym wzrokiem - powiedziałbym iż przepraszam, ale to nie jest w moim stylu. Lecz tym razem te przeprosiny należą się tobie iż zrobiłem wiele złego dla twej rodziny. Najmocniej przepraszam za me błędy. - Erwin uśmiechnął się i ścisnął dłoń ojca.

-Nie powiem panu iż wybaczam, bo nie potrafię, ale mam nadzieję, że z biegiem czasu będzie lepiej.

-Rozumiem - uśmiechnął się do mnie i puścił dłoń Erwina - najpierw tort potem tańce, a następnie to co tylko każdy chce!

-Dobrze - odparłem i uśmiech nie chciał zejść mi z ust. Czułem się wolnym człowiekiem bez zabowiązań i tego wszystkiego, a już pojutrze będę mógł nareszcie wrócić do domu. Wziąłem głęboki wdech i pocałowałem Erwina w usta, który najpierw był zdziwiony, ale po chwili złapał mnie za frak i pogłębił pocałunek. Ojciec przewrócił oczami i ruszył do matki, ale nic nie powiedział na moją czułość wobec mego chłopaka. Oderwałem się od jego ust i wpatrywałem się w te złote oczy z zafascynowaniem. - Kocham cię Erwin.

-Ja ciebie też - jego dłoń spoczęła na moim policzku i delikatnie zaczęła go głaskać więc wtuliłem się w nią.

-Nie wiem gdzie byłbym gdyby nie ty - pocałowałem go w czółko gdyż tu mówiłem prawdę. Dopóki nie pojawił się naprawdę nie wiedziałem co ze sobą mam zrobić, pewnie pogodził bym się z losem, który zaplanował mi ojciec i został Lordem. Jednak dzięki niemu mogłem wrócić do domu i do tego co kocham najbardziej oraz tych co są dla mnie ważni. Zjedliśmy na spokojnie ciasto przy stole przy rodzicach gdyż mieliśmy przypisane miejsca i nie mogliśmy się zmienić. Kapela muzyczna rozkładała się, ale Erwin zerkał w stronę wyjścia w ogrody. Byłem tu tylko raz i to zimą więc nie znałem tego uroku tego miejsca. - Chcesz wyjść? - zapytałem go aby dowiedzieć się czy aby na pewno myśli o tym samym co ja.

-Tak! Twój ojciec nie chciał mnie wypuścić stąd, bym zobaczył co tam takiego jest! Mówił, że z tobą powinienem tam iść.

-To chodź skoro chcesz zobaczyć - podniosłem się z krzesła, a on wstał od stołu i wydawał się na bardzo podekscytowanego. Więc uśmiechałem się szczęśliwy. Przeszliśmy pomiędzy stołami, kierując się na zewnątrz i na spokojnie wyszliśmy przez otwarte na oścież drzwi francuskie. Od razu w oczy rzucały się różowe drzewa pełne kwiatów i ścieżki wokół drzew pełne roślinności. Na środku z dala widać było już sztuczny staw, który wręcz był cudownym dodatkiem do całej otoczki.

-Wow - mruknął cicho Erwin, a w jego oczach widziałem zafascynowanie oraz oczarowanie tym miejscem. Wokół było cudownie i woń wiśni rozchodził się wszędzie i był wręcz uzależniający. Szliśmy w stronę stawu i obserwowaliśmy jak delikatny wiatr smaga liście oraz kwiaty wiśni. Niektóre płatki odpadały i unosiły się z wiatrem lecąc w swoją stronę. Mimo, że widziałem wiele kwiatów i podobnych miejsc to te miejsce jednak miało w sobie tą aurę iż przyciągała do siebie. - Jak tu jest magicznie!

-Nigdy nie widziałeś kwiatów wiśni? - spytałem zainteresowany i zgarnąłem go w swoje ramiona zaś on wtulił się w moją klatkę piersiową kręcąc głową na boki.

-Nigdy - odparł, a ja złapałem go za biodro i przyciągnąłem do siebie bardziej.

-Kiedyś musi być ten pierwszy raz co nie? - uśmiechnąłem się słysząc z oddali delikatną muzykę idealną do powolnego tańca więc złapałem go drugą dłonią za bioderko i delikatnie zacząłem się bujać na boki. Erwin zarzucił dłonie na mą szyję i wpatrywał się w moje oczy, dając się poprowadzić przeze mnie w rytm melodi. Byłem zakochany w nim, a kwiaty wiśni w końcu oznaczały miłość. Cudowną miłość, którą darzyłem mojego diabełka bez względu na wszystkie przeciwności losu. Widziałem w jego oczach te cudowne uczucie gdy delikatnie bujaliśmy się w rytm piosenki, której nie słyszeliśmy słów, ale melodia nas niosła i ten cudowny moment sam na sam. Oparłem czoło o jego i uśmiechałem się gdyż tak cudownie wyglądał w tym garniturze. Niczym million gwiazd na niebie, ale tylko ta jedyna na milion była przy mnie. Zamruczałem i gdy muzyka ucichła złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku na który odpowiedział mi od razu.

-Nawet nie wiesz Monte jak bardzo cię kocham i ubóstwiam - musnął me usta po tym jak odsunęliśmy się od siebie aby zaczerpnąć powietrza po namiętnym pocałunku.

-Domyślam się kochanie - mruknąłem nie mogąc oderwać się od jego oczu aż poczułem jak wiatr się wzmacnia. Zaś w jego jak i moich włosach utknęły płatki wiśni. Delikatnie zacząłem je wyciągać, a on był wpatrzony we mnie - cieszę się, że wrócimy do domu.

-Nie będzie ci szkoda zostawić przyjaciół i rodzinę?

-Będzie, ale przy tobie jest moje miejsce i w policji. Nie mógłbym żyć tak długo, bo to nie jest moje miejsce.

-Ale w Mokotowie już jest? - spytał cicho, a ja pocałowałem go w czółko.

-Przy tobie jest, ale nie w mafii, bo może nazywacie się mafią, ale głównie jesteście rodziną - powiedziałem szczerą prawdę i pogłaskałem go po plecach.

-Dlaczego musisz być taki wspaniały?

-Dla ciebie wszystko - poczułem jego dłoń we włosach i zaczął mi je rozczesywać zapewne pozbywając się z moich włosów kwiatów. - Wracamy czy chcesz się po przechadzać po alejkach i lesie?

-Zostańmy jeszcze chwilę, jest tu cudownie - podniósł się delikatnie i musnął moje wargi na co się uśmiechnąłem kiwając głową na tak. Wziąłem jego dłoń w swoją i pociągnąłem w jakąś alejkę. Cieszyłem się z bliskości mężczyzny i spacerowaliśmy po okolicy ciesząc się swoim towarzystwem czy też otaczającą nas naturą. Jednak to co dobre szybko się kończy gdyż trzeba było wrócić na bankiet. Tak też wróciliśmy do środka budynku i zaciągnąłem od razu Erwina do stołu z jedzeniem gdyż nie jedliśmy dziś obiadu więc trzeba było coś w końcu zjeść. Niektóre dania były ciepłe gdyż były w garnkach, które nie przepuszczały zimna. Wziąłem sobie rosół oraz kopytka w gulaszu mięsnym. Gdy Erwin wziął krupnik wraz z pieczonymi ziemniakami schabowym i sałatką. Mama z tatą tańczyli jak większość gości na parkiecie więc do siedliśmy się do Mokotowa, który w połowie tylko siedział przy stoliku.

-Smacznego - powiedziała Sky.

-Dziękujemy - odparłem za Erwina i siebie i wziąłem się za jedzenie zupy.

-Was głodzili czy co? - spytał się zaskoczony Chak gdyż Erwin pochłaniał swoją zupę jak i ja.

-Dziś obiadu nie było! - odpowiedział Erwin.

-Nom, ale to dobrze, bo nic byśmy nie zjedli tu - dodałem i rozejrzałem się za Carbo gdyż nie mogłem namierzyć tej białej czupryny. - Gdzie Carbo?

-Rozmawia ze swoim chłopakiem - zachichotał Dia ruszając brwiami w znaczący sposób i pokazał palcem na zewnątrz. Zainteresowani zerknęliśmy w stronę wyjścia i Carbo rzeczywiście rozmawiał z kimś na telefonie chyba przez kamerkę.

-Na pewno na takim etapie nie są, ale z pewnością są blisko by iść dalej - powiedziałem to co myślałem - chyba dobrze, że cieszą się swoją bliskością.

-Nie powiem, ale Dante zasługuję też na swoje szczęście nawet jeśli jest nim nasz braciszek - oznajmił Erwin na co się uśmiechnąłem promiennie.

-Gdzie Vasquez?

-Wywija na parkiecie z nowym - rzekł Dorian pijąc alkohol i mrucząc niezadowolony.

-Chcecie go w ogóle w grupie? Nie sądzicie, że jest nas już za dużo?

-Rodzina to przede wszystkim ludzie którymi się otaczamy - rzekłem spokojnie - jeśli dla Vasqueza Albert jest kimś więcej niż tylko człowiekiem to może powinien z nami się wybrać?

-Chcesz go? Nic o nim nie wiemy tak naprawdę - oznajmił Kui, który był przeciwny.

-Jest kierowcą rajdowym i potrafi otworzyć oraz odpalić każdy samochód jak to na Black Riders przystaje - chciał coś wiedzieć to niech wie to co ja wiem - ma 24 lata jest adoptowany. Robi wyścigi w mieście jako Quickness i jest rajdowcem jak Vasquez oraz Carbo.

-Jeśli by się go podszkoliło to może byłby ciekawym nabytkiem do rodziny! Nie można skreślać wszystkich od razu - wypowiedział się Erwin.

-Erwin ma rację - mruknął Silny zajadając się ciastem - Vasquez lubi tego chłopaka. Dlaczego od razu mamy odrzucać go, bo jest stąd.

-Bo należy do jakieś mafii!

-Vasqez pewnie też, a mimo to zwerbowałeś go - burknął Erwin i nie dziwiłem się złości każdego. Kui patrzył szablonowo na wszystko i każdego starł się wepchnąć do jakieś szufladki gdzie będzie pożyteczny.

-Wiecie co ja nie mam zamiaru się kłócić ani słuchać tego! Idę się bawić i świętować to, że jestem wolny! - podniosłem się i wystawiłem dłoń w stronę Erwina - Uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną mój kochany diabełku?

-Ze tobą zawsze i wszędzie - odpowiedział z uśmiechem i przyjął mą dłoń wstając od stołu.

Czy powrót do normalności będzie prosty?
Czy kui przekona się do Speedo?

2626 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro