Jeden z nas
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym rozdziale!!!
Wy wiecie, że jest to 41 część historii?
Naprawdę szybko idziemy w przód!
Przed nami ciekawy rozdział!
Co tam u was?
Jakieś plany?
Wysłałam zgłoszenie do pomocy technicznej aby rozwiązać u mnie problem z tym iż nie przychodzą mi powiadomienia na czas. Jeśli wy też tak macie z tym problem. Poproszono mnie abyście napisali do pomocy technicznej aby wspólnie sobie pomóc! Będę wdzięczna za to jak zgłosicie!
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Jajecznica, którą zrobiła matka była z bekonem oraz pomidorem, a do tego kanapki. Markotny byłem, bo tak naprawdę ojciec wygrał tą bitwę. Jednak nie chciałem mu tego ułatwić, ale wiedziałem jedno iż nie dam się tak łatwo chociaż sądzi zapewne to, że pozwolę sobie na rządzenie sobą. Ja wygram wojnę przeciwko niemu. Nałożyłem sobie trochę jedzenia i wziąłem dwie kanapki. Powinienem dwa razy więcej jeść, ale nie potrafiłem się zmusić do tego.
-A więc żyjesz młody - zagadał Leon i uśmiechnął się do mnie.
-Tak - odparłem patrząc się w talerz i męczyłem jajecznicę łyżeczką.
-Czyli twarda z ciebie sztuka jak z twojego ojca - zażartował i spojrzał na Morte.
-Nie denerwuj mnie Leon - zaśmiał się jakby to była normalność tylko problem tkwił w tym, że ja tu nie pasowałem. Chciałem chronić, a nie krzywdzić. Ratować niż zabijać, ale ciężko widzę moją przyszłość, a raczej jej nie widzę. Oni między sobą rozmawiali gdy ja starałem się uspokoić swoje pesymistyczne wizję.
-Zaraz zbierze się rada - odezwał się czarnowłosy - dziękuję było smaczne.
-Dziękuję również - odparła matka - Gregory znowu nie zjadłeś - zwróciła się do mnie zmartwionym tonem głosu. Miała rację, zjadłem dwie małe kanapki i trochę jajecznicy z tego co wziąłem sobie na talerz, a nie było tego dużo.
-Nie jestem głodny - odparłem i zauważyłem jak każdy na mnie patrzy się z zmartwionym wzrokiem no oprócz ojca. Jego nie zadowalało to iż nie jadłem, a potrzebował silnego następcy. W zamian dostał silnego chłopaka, który nie potrafi poradzić sobie ze stratą. Tylko, że ta strata była bolącą i łamiąca me serce, a tego wyleczyć się nie da od tak. Nie przypominałem samego siebie sprzed tych trzech tygodni. Nawet nie wiem kiedy minęły te dni, ale pogrążony w własnym świecie nie obchodziło mnie nic innego.
-Mówisz to cały czas - powiedziała i wziąła mój talerz, wraz z resztą pustych talerzy.
-Wiem - odpowiedziałem wstając od stołu.
-Za pięć minut w siedzibie - oznajmił Morte i wstał od stołu również, ale przy spodniach miał przypiętą swoją czarną maskę z którą się nie rozstawał praktycznie. Skierował te słowa do mnie więc musiałem się zjawić innej opcji nie miałem. On przy boku Leona opuścili kuchnie, a ja ścisnąłem dłonie w pięści z frustracji.
-Gregi wiesz na co się piszesz czyż nie?
-Nie mam wyboru matko - odpowiedziałem - od samego początku gdy się urodziłem go nie miałem - tymi słowami opuściłem kuchnię. Możliwe iż zraniłem ją tymi słowami, ale nie chciałem takiego życia. Na pewno nie jako mafioza gdyż po prostu się nie nadawałem lecz jak widać szczera rozmowa z mojej strony nie przekonała ojca do tego. Byłem tylko marionetką w jego dłoniach co mnie przerażało gdyż bałem się co mógł ode mnie żądać w zamian. Mimo to znałem cenę za to co będę musiał zrobić. Wyszedłem głównymi drzwiami i ruszyłem w stronę garaży gdzie na przeciw nich będą drzwi prowadzące do piekła. Zszedłem na dół po schodach i otworzyłem drzwi na oścież. Serce biło mi niemiłosiernie szybko, bo właśnie miałem się zgodzić na coś co było moim przeciwieństwem i przed czym uciekałem tyle lat. Przeszedłem przez korytarz i otworzyłem drzwi do środka sali gdzie przy stole w literze U stała rada. Może i ojciec nią przewodził, ale to oni mieli tutaj najważniejszą decyzję, a najbardziej Aldero, który miał ponad 80 lat i to on decydował o tym co się stanie gdyż on miał znaczący głos.
-Gregory Montanha! - odezwał się, a ja stanąłem pośrodku stołu patrząc się na mężczyznę. -Zostałeś skazany na karę śmieci przez swoją decyzję, ale przeżyłeś co nie każdemu się zdarza - rzekł i spojrzał na każdego w pomieszczeniu. Odczuwałem strach przed tym co ma się stać. Spuściłem głowę z pokorą w dół i patrzyłem się na białe panele. -Związku z tym damy ci jeszcze jedną szansę - oznajmił i chociaż powinno mnie to zdziwić to raczej przeczuwałem, że tak też się stanie.
-Mam nadzieję, że dobrze zdecydujesz - stwierdził, brązowowłosy przywódca Lordów.
-Znasz dwie opcje, które obowiązują cię do tego co się stanie jak wybierzesz jedną z nich.
-Wiem - odparłem biorąc głęboki wdech. Nie zdradzę Mokotowa co chyba oczekuje ode mnie ojciec - jednak jeśli mam przyjąć mafię to tylko pod jednym warunkiem.
-Śmiesz dyktować warunki?! - zbulwersował się jeden z dziadków na którego się spojrzałem.
-Nie ja nie dyktuje warunki tylko wy - odparłem, ale czułem ten palący wzrok na sobie. Ojciec chyba nie jest zadowolony z tego, ale obiecałem i dotrzymam obietnicy.
-Co oczekujesz w takim razie? - spytał Aldero patrząc się na mnie.
-Moje poprzednie życie zostawicie w spokoju i nie będziecie wymagać ode mnie informacji - oznajmiłem co chyba bardzo nie spodobało się ojcu.
-Skoro jesteś uznany za martwego to raczej nic ciekawego nam nie powiesz - odparł i podrapał się po koziej bródce, ale po wzroku ojca mogłem wywnioskować, że on chce to wiedzieć i zjada go to od środka, ta niewiedza dlaczego wybrałem inną mafię niż tą w której się wychowywałem. - Dobrze przystajemy na twoje wymaganie.
-Dziękuję - mruknąłem. Przynajmniej to mogłem zrobić aby chronić tych na których mi zależy, a już nigdy mogę ich nie zobaczyć.
-Więc Gregory Montanha, synu Duarte Montanhy czy przyjmujesz swoje przeznaczenie i oddasz się w los życia mafijnego przyjmując z powrotem swój przydomek Herdeiro? Wiążąc z tym swą przyszłość i swe życie oraz to, że przysłużysz się większemu dobru Lordów? - padały słowa, które zobowiązywały mnie do tego żeby zostać tutaj i być tym złym. Osobą, którą nie chciałem być, ale nie miałem wyboru.
-Ja Gregory Montanha.. przyjmuje ponownie na swoje barki brzemię mafii Lords of the world i... obiecuje przysłużyć się dla niej - odpowiedziałem dając słowo, że nie zrobię tego co zrobiłem już raz i nie ucieknę ponownie, bo nawet nie miałem dokąd uciec. Prawą dłoń miałem położoną w miejscu serca gdyż składałem obietnice na swoje życie.
-Witamy z powrotem Herdeiro - rzekł Aldero - możemy skończyć rozprawę. Twój ojciec wdroży cię z pewnością w mafię tak abyś wiedział co robić.
Z tymi słowami zostawili mnie sam na sam z ojcem, który patrzył się na mnie z wymalowaną złością na twarzy. Chciał bardzo poznać moje życie i nie ułatwiałem mu tego wraz z Marco, który starał po mojej stronie i chciał chronić moją rodzinę, a jego przyjaciół.
-Gregory - z jego ust moje imię brzmiało tak źle, tak chłodno wypowiedziane i z pogardą.
-Niczego ci nie powiem - odparłem - zrobiłem to co chciałeś! Nic więcej nie oczekuj po mnie.
-Chcę i mam prawo wiedzieć dlaczego wyznałeś mafię Mokotowa?!! - podniósł się z krzesła i oparł dłonie o stół patrząc się na mnie ze złością. -Od lat jesteśmy wrogami i byliśmy nimi gdy tu byłeś! Więc powiedz mi dlaczego!
-Nic ode mnie się nie dowiesz - oznajmiłem i spuściłem wzrok na ziemię, a moje dłonie samoistnie zacisnęły się w pięści. Byłem zrozpaczony w środku siebie i starałem się maską na twarzy zakryć swoje emocje, emocją obojętności.
-Skoro nie od ciebie to wybiorę się do 5city i zacznę zabijać po kolei każdego dopóki mi nie powiesz!
-To jest szantaż - z niedowierzaniem popatrzyłem się na niego.
-Nie, to forma przetargowa!
-I ty się dziwisz dlaczego wybrałem ich zamiast tej mafii! Nienawidzę cię!!! - wykrzyczałem gdyż nie potrafiłem zapanować nad złością i wybiegłem z pomieszczenia trzaskając drzwiami tak iż odbiło się echo po całej piwnicy.
-WRACAJ TU! - rozbrzmiał krzyk ojca. Może było to dziecinnie zachowanie, ale inaczej nie umiałem teraz. Zbyt dużo emocji we mnie siedziało i nie potrafiłem ich się wyzbyć z siebie co odbijało się na moim samopoczuciu. Nie wiedziałem nawet co z moją vecią i gdzie jest. Biegłem przed siebie w znane tylko mi miejsce. Musiałem odpocząć od tego wszystkiego i chociaż byłem osłabiony to nie przestawałem ciągle wymagać od swojego ciała coraz to więcej. Przeskoczyłem przez płot od krów i przebiegłem przez rozległe pastwisko aby dostać się wyżej do lasu nieopodal. Musiałem uciec od tego wszystkiego, moja wizja zaczęła się rozmazywać przez łzy, które powoli zaczęły cieknąć po moich policzkach. Jednak nie przestawałem biegu, bo musiałem znaleźć się w bezpiecznym miejscu gdzie będę mógł uspokoić swoje emocje. Po chwili przeskoczyłem przez kolejny płot i wpadłem do lasku gdzie kierowałem się do miejsca gdzie mogłem być bezpieczny.
Coraz ciężej było mi oddychać przez duszony w siebie płacz mimo, że z oczu ciekły mi łzy to dusiłem w sobie emocje i szloch. Opadłem na kolana i skuliłem się kładąc głowę do ziemi. Objąłem swój brzuch dłońmi i zacząłem płakać. Zdradziłem swoje życie, zdradziłem swoje ideały, którymi się kierowałem. Zdradziłem policję i moją rodzinę wszystko po to aby ich wszystkich chronić, a on jeszcze ma czelność szantażować mnie żebym wyjaśnił wszystko abym zdradził resztę siebie i zagroził życia niewinnych. Dlatego nie chciałem i dlatego nie chce być w mafii, bo ma ona okrutne prawa oraz zasady. Oddychałem ciężko, łapiąc tlen w płuca przez spazmy płaczu. Dlaczego życie musi mnie tak bardzo nienawidzić i powodować ból w mym sercu, a przy okazji niszczyć i tak już zniszczoną psychikę.
-Pprzepraszam tak bardzo pprzepraszam nie zzdołam was wszystkich uuratować - wyłkałem - ttym bardziej ssiebie - potrzebowałem wyładować swoje emocje i mimo tej chwili słabości czułem, że nie jest to wystarczające.
-To przykre, że tak żałośnie upadłeś.
-Idź stąd Aron! - powiedziałem ledwo i starałem się uspokoić. Nie dobiegłem do swego miejsca, ale zapomniałem, że ten rejon przynależy do niego.
-To moja część - rzekł - spójrz na siebie. Żałosny jesteś. Jak bardzo upadłeś panie policjańcie? Nie radzisz sobie?
-Co takiego ci zrobiłem? - wyszeptałem i chciałem się podnieść, ale otrzymałem mocnego kopa w brzuch.
-Porzuciłeś nas wszystkich zostawiając na pastwę losu. Musiałem przejść kontrolę nad grupą! Wiesz jak ciężkie było to zadanie?
-Nie moja wina - powiedziałem i znowu chciałem się podnieść aby nie wyszło z tego coś złego.
-A kto nas porzucił? - jednak nie zdążyłem, bo znowu poczułem jego kopnięcie, które odebrało mi na chwilę trzeźwość myślenia. Mało jadłem więc i byłem słabszy.
-Nie miałem innego wyboru - odparłem oddychając ciężko i wytarłem ścieżki po łzach.
-Miałeś - prychnął - i ty masz nami przewodzić? Naprawdę jesteś żałosny - jego słowa bolały, ale i uświadamiały mnie, że popełniłem błąd za który znowu muszę płacić swym bólem. Podniosłem się i gdy chciał mnie znowu uderzyć złapałem jego nogę by po chwili przeturlać się na drugą stronę co łączyło się z tym iż Aron uderzył w drzewo, a ja mogłem spokojnie się podnieść na równe nogi.
-Może i jestem żałosny, ale wiem co to litość - odpowiedziałem i zawróciłem w stronę willi lecz po kilku krokach cofnąłem.
Nie byłem w stanie wrócić nie w takim stanie psychicznym. Przeszedłem obok Arona, który był moim przyjacielem na dobre i na złe, a teraz jest mym wrogiem. Nawet jeśli powiedziałbym mu prawdę to nie uwierzył by w to gdyż zapatrzony jest w Lordów i ich potęgę, która nie jest tak silna jak była. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem w głąb lasu. Tylko natura mogła mnie uspokoić i widok na niebo oraz sunące po nim chmury. Po chwili doszedłem do swojej skarpy na której usiadłem widząc cały teren Lordów i miasto w oddali.
To kiedyś miało należeć do mnie i naprawdę byłem zadowolony z tego, że będę mógł rządzić tyloma osobami. Lecz z czasem zacząłem widzieć coś czego inni nie widzieli. Gdyż sądzili, że mam idealne życie w końcu moja rodzina jest bogata i nigdy nie brakowało jej nic. Tylko zawsze po szkole, dzień w dzień musiałem uczyć praw mafii i tylko nie mojej, ale wszystkich panujących po tym jak zostałem wtajemniczony w to wszystko. Gdy miałem piętnaście lat już robiłem jakieś małe nielegalne rzeczy z czego ojciec był zadowolony aż w końcu miałem szesnaście lat. Zaczęliśmy odbicia konwojów i podobało mi się to. Aż za bardzo, a teraz pluję sobie w twarz za to co robiłem. Nie wiem co w sumie stało się z Generałem White i chciałbym go zobaczyć, ale nie w takiej sytuacji gdy znowu utknąłem tutaj. Teraz chyba na zawsze, bo w końcu wyznałem mafię tylko i wyłącznie po to aby nie łamać ponownie serca mojej mamie. Chociaż nie jej, bo dla reszty byłem martwy i może lepiej. Pewnie mnie teraz nienawidzą za moje kłamstwa i przekręty, ale próbowałem żyć normalnie i prawie mi się udało gdyby nie to, że Dia miał niewyparzony język. Zdradził moją lokalizację i to mnie zgubiło, ale nie miałem na złe jemu w końcu nie wiedział, a gdybym powiedział im to może byśmy wspólnie żyli zaś ja nadal byłbym policjantem.
-Przepraszam was wszystkich - wyszeptałem patrząc się w białe chmury, które wyglądały jakby były na wyciągnięcie ręki, ale tak nie było. -Zawiodłem was i siebie - spuściłem głowę w dół, a z mych oczu na nowo popłynęły łzy, które ostatnio byłby zbyt częstę w moim życiu. Jednak nie dziwiłem się, że są, ponieważ straciłem wszystko od swoich rzeczy po osoby oraz uczucia. Zostało mi tylko grać tak jak ojciec mi zagra aby próbować chronić to co mogę ochronić bez względu jaką cenę będę musiał zapłacić bądź zrobić.
Przesiedziałem na skarpie pół dnia omijając obiad i zbliżała się godziną kolacji, ale czy byłem głodny to inna sprawa. Jutrzejszy dzień będzie moim przepisem aby dostać się do piekła w którym nie będzie już drogi odwrotu.
Czy Grzesiu ochroni wszystkich?
Czy groźba Morte jest realna?
2129 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro