Jak do tego doszło
Ho Ho Ho czyżby mikołaj nocny rozdział przyniósł?
Znalazłam trochę czasu aby napisać dla was rozdział<3
Już po wigilii?
Ja miałam godzinę temu i urwałam się z pokoju aby wam wystawić rozdział więc wesołych jeszcze raz
Dobrej nocy wszystkim co czytają teraz i dobrego dnia tym co z rana będą czytać!
Perspektywa Erwina
Kolejny dzień gdy widzę Monte z rana, a on potem ma cały dzień zawalony obowiązkami. Miałem dziwne wrażenie, że Morte stara się nas rozdzielić w ten sposób, ale dzięki mamie Grzesia przynajmniej nie nudziłem się gdy Monte zajmował się mafijnymi sprawami. Zabawne jest to iż jestem pilnowany jak dziecko cały czas abym nie majstrował przy wszystkim, ale zapomnieli iż jestem Erwin Knuckles. Ja nie umiem usiedzieć w jednym miejscu co chyba zauważyła pani Vida. Roznosiło mnie w miejscu i starałem się usiedzieć na krześle, ale no nie było łatwo. Noga nerwowo ruszała mi się przez to w pomieszczeniu było słychać moje nerwowe triki.
-W porządku? - spytała mama Grzesia, kobieta o złotym sercu i już wiedziałem po kim mój mężczyzna ma tyle delikatności w tym co robi.
-Tak po prostu nudzi mi się - odpowiedziałem szczerze gdyż kobieta wydawała się być bardzo rozsądna i raczej nie zdradzała informacji.
-Jesteś na coś chory? - zdziwiło mnie jej pytanie, ale widząc jej zmartwiony wzrok, zastanawiałem się nad tym czy powiedzieć prawdę.
-Mam ADHD - odparłem drapiąc się po karku - jestem troszkę nadpobudliwy i za bardzo emocjonalny.
-To wyjaśnia twoje napady złości na Gregiego, który nie zwraca na nie uwagi. Chodź przejdźmy się w takim razie jak nie umiesz usiedzieć.
-No dobrze - mruknąłem wstając od stołu i wyszliśmy z kuchni na taras. Przy Grzesiu i rodzinie te ADHD było bardziej mniej widoczne, bo działał na mnie uspokajająco swoją osobą, a samemu gdy byłem to choroba była zbyt widoczna.
-Długo jesteś chory?
-Od dziecka w sumie - odpowiedziałem na zadane mi pytanie.
-Mój syn wie o tym iż jesteś chory?
-Tak wie o tym od samego początku. Domyślił się w sumie sam z siebie, ale taki jest Grzesiek - uśmiechnąłem się pod nosem gdyż kochałem tego wariata.
-Widzi więcej niż powinien - zasugerowała pani Vida więc kiwnąłem głową zgadzając się z nią w pełni gdyż miała po prostu rację - od zawsze taki był. W sumie dziadek go nauczył kilku rzeczy, ale to nie jest ważne.
-Devon tak? - zapytałem aby się upewnić.
-Tak! - uśmiechnęła się - Przypomina bardzo dziadka z zachowania szanując każde życie, ale z drugiej strony ma miękkie serce po mnie.
-Co się Morte nie podoba?
-Bardzo - westchnęła - starałam się aby odpuścił, ale on uparł się na tym żeby to Gregi został liderem.
-Pani Vido nie da się jakoś uwolnić Grzesia z tego obowiązku?
-Nie znam sposobu aby go uwolnić. Chciałam tylko jego szczęścia, ale tym szczęściem jak widzę jesteś ty - słysząc te słowa zarumieniłem się zawstydzony takimi słowami. - Więc jaki sposobem się poznaliście? Wiem, że jest to zabawna historia, ale chciałabym poznać więcej szczegółów z życia mego syna.
-Grzesiu nie mówił?
-Niewiele, głównie unikał rozmów był bardzo cicho i milczał większości czasu, a na dodatek nie jadł - mówiła smutnym tonem głosu i było widać, że zależy jej na moim policjancie.
-Cóż ja w sumie też nic nie wiedziałem o wcześniejszym życiu Monte. Nie był skory do rozmów odnośnie przeszłości, ale też nie naciskałem nigdy na niego odnośnie tego - wziąłem głęboki wdech i spojrzałem w niebo. Nagle poczułem ciepłe ramiona na sobie.
-Nie zdradzaj za dużo dobrze? - mruknął do mego ucha brunet i pocałował mnie w policzek, a ja spłonąłem rumieńcem.
-Chcesz przejść się z nami? - spytała Vida.
-Nie mogę - odparł - jestem na chwile, bo z Marco muszę załatwić kilka spraw i będę późno. Możliwe, że spóźnimy się na obiad.
-Uważajcie na siebie dobrze?
-Jasne mamo - uśmiech na ustach Grzesia był szczery, ale krył w sobie coś co mnie martwiło - nie rozmawiajcie za dużo o mnie hm?
-Nikt nie będzie rozmawiać o tobie tylko o tym co robiłeś! Jestem ciekawa kim byłeś i jaki, bo od ciebie się tego nigdy nie doczekam.
-Przykro mi mamo, ale no nie umiem opowiadać! Mam nadzieję, że diabełku nie nagadasz zbyt dużych głupot.
-Nie masz o co się martwić - odparłem z uśmiechem i obróciłem głowę w jego stronę, a on skradł mi szybkiego całusa. Z wielkim uśmiechem na ustach uciekł w stronę domu, zostawiając mnie całego czerwonego na twarzy i mocno zawstydzonego gdyż nie spodziewałem się tego po nim. Zaś jego mama cicho śmiała się z podchodów mego chłopaka.
-Widać, że bardzo cię kocha - powiedziała cicho więc spojrzałem na nią - i ufa ci bardzo.
-Nie powinien w sumie mi ufać - westchnąłem cicho, a czarnowłosa kobieta popatrzyła się na mnie z wymalowanym na twarzy zapytaniem.
-Czy to jest związane z tą zabawną historią?
-Ja i Grzesiu poznaliśmy się w dosyć specyficznych warunkach. Po dwóch stronach barykady. On przykładny 01, a ja podbijający miasto mafioza - uśmiechnąłem się słabo.
-Na banku się poznaliście?
-Wtedy pierwszy raz się zobaczyliśmy. Nie bał się nas ani nie wydawał się być przestraszony tym iż celujemy w niego. Jednak nie wiedzieliśmy kim jesteśmy.
-To jak się poznaliście? - spytała zainteresowana naszą opowieścią.
-Musiałem zdobyć pieniądze dla kogoś i najlepszym oraz najprostszym sposobem zawsze było porwanie kogoś z policji. Padło na Monte - wziąłem głęboki wdech - uknułem plan, a raczej w nim brałem udział, a moi przyjaciele zrobili resztę. To było ryzyko na pięćdziesiąt procent, które mogło się udać czy też nie.
-Udało się? - potwierdziłem głową na tak.
-Przybył on. Po ponad prawie dwudziestu czterech godzin na służbie i przesiedziałem z nim trochę czasu. W sumie jestem pastorem - wyznałem - mam papier na to więc miałem legitną oraz mocną ochronę przed wzrokiem policji. Nie pamiętam dużo z tamtego momentu gdyż usnąłem i mieliśmy wojnę o koc oraz klucze, bo nie chciałem mu oddać - zaśmiałem się na te wspomnienie w końcu długi czas minął nim stwierdził, że należy do mnie.
-Porwaliście go?
-W sumie zaciągnęliśmy go na imprezę i poprosiłem o papierek dla przyjaciela. Tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy się dogadywać. Jednak nie mogłem zrezygnować z porwania, bo potrzebne było nam aby zyskać pieniądze.
-Doszło do porwania i co dalej?
-Skrzywdziliśmy go mocno. Zdecydowanie za mocno przebrani o zgrozo za Lordów - zaśmiałem się drapiąc po karku zakłopotany - na szczęście wyszedł z tego, ale długo musiałem walczyć o jego wybaczenie.
-Nie chciał ci wybaczyć?
-Chciał, ale nie potrafił tak jakoś wyszło, że znalazłem się w posiadaniu jego drugiego koca lecz musiałem go oddać. Potem w sumie Monte coraz częściej bywał z nami po tym jak spadł z stołka szefa policji. W końcu z biegiem czasu był wspaniałym przyjacielem i nie patrzyliśmy na to iż jest policjantem. Mieliśmy ugodę aby nie zdradzać swoich informacji.
-Działało to?
-To był w końcu Grzesia pomysł więc działał. Z czasem zaczęliśmy się przybliżać do siebie. Martwić, chronić i być blisko.
-Czyli zakochaliście się w sobie? - potwierdziłem czując jak moje policzki piekły od dłuższego czasu.
-Trochę zajęło nam to aby do tego dojść. No tak naprawdę mi gdyż Monte zawsze cierpliwie czekał. Nie pośpieszał, starał się zrozumieć, a potem krytykować. Stał się częścią rodziny i nikt nie kwestionował jego przynależności. Był gotowy poświęcić stanowisko dla mnie. Gdy raz mnie porwano poruszył całe miasto aby mnie znaleźć - westchnąłem dobrze pamiętając ten moment w szpitalu. Nie był on miły, ale czas, który spędziłem w obecności mego policjanta był najcudowniejszym momentem i wynagradzał tą nudę.
-Rzucił by się za tobą w ogień?
-On by przyszedł ku bram piekła aby mnie nawet stamtąd zabrać - prychnąłem śmiechem - zawsze myślał o wszystkich, a potem o sobie.
-Czy mój syn był szczęśliwy tam?
-Cóż policja lubiła krytykować to iż jest ze mną, ale dużo policjantów zaakceptowało ten związek gdyż Monte oddzielał pracę od życia prywatnego. W pracy byłem dla niego bandytą, którego trzeba złapać, a w domu mówił jakie to było nieodpowiednie, ale wtulał mnie w siebie i nasze smutki oraz lęk... Znikały jak za dotknięciem różdżki. Cudowne uczucie, uwielbiam po prostu jego bliskość i to, że rodzinę stawia na pierwszym miejscu niż obcych ludzi. Jest taki czuły i opiekuńczy po prostu... - zrozumiałem iż za bardzo się rozgadałem, ale jak spojrzałem na mamę Monte wydawało mi się iż w jej oczach widziałem przez chwilę łzy.
-Czyli byliście sobie po prostu pisani - odpowiedziała - ja też poznałam Duarte na banku, ale potem wziął mnie na randkę i jakoś to poszło - zaśmiała się patrząc na mnie - miłość czasami nie zna granic i dla niej człowiek jest w stanie zrobić wszystko aby odzyskać to co było bliskie sercu.
-Dlatego chce odzyskać Monte - oznajmiłem - wiem, że jest to jego dom i szanuję to jednak tam czeka na nas nasze mieszkanie, które jest pełne zdjęć oraz wspomnień. Nasze miejsce gdzie każdy może być sobą - wyznałem chcąc uświadomić kobietę iż chcę wrócić do domu z Grzesiem, bo bez niego nigdzie się nie ruszam.
Odpowiedziałem na kilka pytań jeszcze mamy Grzesia i byłem szczery w tym wszystkim. Szczęście było też moich rękach i chciałem aby nigdy nie odchodziło już więcej.
-Gdyby się dało to oddała bym wolność memu synowi, ale to nie ja mam decydujący głos. Duarte chyba domyśla się odnośnie was i martwię się iż zrobi coś złego.
-Cokolwiek by to nie było zawsze mogę polegać na swojej rodzinie i Grzesiu - odpowiedziałem.
-Jesteś pastorem więc jesteś duchownym?
-Można tak to nazwać, ale głównie jestem mafiozą.
-Urodziłeś się do tego aby nim być?
-Nie wyobrażam sobie dnia bez robienia napadu na kasetki czy banki i nie czucia tego uczucia adrenaliny.
-A ustatkować się? - zdziwiło mnie to pytanie. Czy chciałbym ustatkować się z Monte. Chyba bym chciał, w końcu nie wyobrażam sobie życia bez niego, bo jest moim dopełnieniem. Tylko czy był bym w stanie zrezygnować z życia mafiozy na to.
-Ja...nie wiem - mruknąłem - chciałbym jednak obawiam się iż nie dałbym rady bez bycia mafiozą.
-Kto ci mówi abyś przestał nim być? Jeśli prowadzisz mafię to nie wyprzesz się tego - zaśmiała się ze mnie - zależy to tylko od was - kiwnąłem głową na tak - mam nadzieję, że wytrwajcie próbę czasu.
-Dwa miesiące się nie widzieliśmy - rzekłem - to chyba wystarczająca próba czasu biorąc pod uwagę iż jestem na terenie wroga, który chciałby mnie tu i teraz zabić od razu.
-Duarte tak nie myśli - popatrzyłem na kobietę - dobra trochę myśli, ale w sensie iż jesteś dla niego tylko zagrożeniem dla rodziny. Od lat nikt nie odważył się zaatakować Lordów i wiesz jest mocno wkurzony o to.
-Rozumiem, ale mógł nie zabierać nam Grzesia to by do tego nie doszło.
Poniekąd to jest jego wina.
Rozmowa z mamą Monte była bardzo przyjemna. Dowiedziałem się dużo i w sumie poznałem trochę życia mafijnego z jej strony. Dzień w jej towarzystwie to był udany dzień tylko, że Monte był jak nie był przez nadmiar obowiązków. Jak tak dalej pójdzie to będzie jak w policji, a on raczej już tego nie wytrzyma jakby miał dwadzieścia cztery godziny cały czas udzielać się w mafii. Kolacja była tuż tuż i pomagałem mamie Grześka w przygotowaniu jej. Monte poszedł do siebie po coś. Gdy ja w wolnym czasie czytałem książkę, którą mi dał. Prawa mafii były totalną nudą i usypiały mnie wyłącznie, ale trzeba było znaleźć sposób. Jednak jak się przekonałem nie tylko mnie usypiały.
Kolejny dzień był zaskoczeniem od strony Morte gdyż stwierdził iż powinienem robić coś dla jego mafii. Nie miałem zamiaru w żaden sposób cokolwiek robić dla tego buca. Jednak Grzesiu za mnie zdecydował. Wiedziałem iż nie mam wyboru jeśli chce być tutaj z nim i go wspierać. Dlatego też Monte zaczął prowadzić mnie do jego znajomych jeśli dobrze to zrozumiałem, bo oni zajmują się tym co mam robić. Czułem się zdenerwowany tym gdyż nie lubiłem poznawać nowych, a na dodatek to Lordowie i nie wiem jakby na mnie zareagowali. Spojrzałem na Grzesia, którego zwali wężem i zaczęło mnie zastanawiać dlaczego tak, a nie inaczej. Jednak nie było to tak istotne. Później spytam o to mojego Grzesia, który z pewnością mi wytłumaczy skąd wzięła się ta ksywka. Jak na złość musiał przyjść Aron, który zaczął mnie definitywnie obrażać i drwić ze mnie. Gdy rzucił we mnie pistoletem aż zagotowało się we mnie. Obrażał mnie i Grzesia. Nie szanował mnie ani nikogo, a Monte jeszcze mu to wybacza przy tym nie wyciągając wniosków. Denerwowało mnie to.
-Mokotowskie kurwy jak zawsze wszystkiego się boją - gdy to powiedział olałem wszystkie konsekwencje swojego czynu i strzeliłem w jego klatkę piersiową. Z zadowoleniem patrzyłem jak upada na ziemię, a z jego ust wydobywa się krew. Zasłużył na cierpienie za to co robi i nie będę tolerować czegoś takiego wobec mnie. Wszyscy byli przerażeni no w sumie nie Grzesiu gdyż czuł, że strzelę, ale gdyby nie powstrzymał go blondyn to z pewnością bym nie strzelił. Troszkę straciłem kontrole nad sobą i widząc zawiedziony oraz zimny wzrok na sobie, należący do Monte zrozumiałem iż zrobiłem błąd. Pobiegłem do domu w celu wzięcia księgi odnowienia tylko nie za bardzo widziało mi się ożywiać czarnowłosego. Wyciągnąłem małą książkę, a z niej wyciągnąłem koloratkę. Ruszyłem biegiem w stronę altany i zacząłem żałować iż strzeliłem. Widziałem z daleka ja Wielki Morte jest wkurwiony.
-Monte nie każ mi tego używać. Dobrze wiesz ile ze mnie bierze to energii - mruknąłem do niego gdy podszedłem, ale patrzył na mnie złym wzrokiem. Zjebałem wiedziałem, ale nic nie poradzę na to już. Taki bylem i wiedział o tym.
-Popełniłeś błąd więc teraz za niego zapłać - rzekł spokojnym głosem, a ja założyłem koloratkę i wziąłem głęboki wdech.
-Odsuńcie się od ciała - rozkazałem.
-Powinienem cię zabić ty zawszony gówniarzu!
-Zamknij się - warknął Monte i pomógł odsunął ojca od ciała. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem księgę, a niebo, które było bez chmur nagle zachmurzyło się czarnymi chmurami. Wszyscy wokół patrzyli na to z przerażeniem no oprócz Grzesia, który wiedział o co w tym chodzi. Księga otworzyła się na stronie 113, a na niej pojawiły się napisy.
-Ten, któremu życie jest odbierane.
Ten co żniwiarzem zwany jest dusz.
Mariannie posłanniku szatana! Zwróć tą okropną duszę - niebo rozbłysło się piorunami gdy czytałem, a wiatr zaczął rozwiewać moje włosy. - Niech ogień piekielny go pochłonie i przywróci do życia! - pioruny grzmiały groźnie, a księga odnowienia w moich dłoniach zaczęła płonąć, a ciało chłopaka wraz z nią. Jednak ogień nie smagał mnie językami ognia piekielnego tylko przyjemnie ogrzewał. Ciało wraz z ogniem wzmogły się pioruny aż w końcu chmury znikęły, a Morte wyglądał na przerażonego. Dawno nie czułem tego uczucia władzy. Nagle Aron wziął głęboki wdech na co się uśmiechnąłem - Witamy wśród żywych. Mariann stwierdził, że nie chce cię w piekle - szatański uśmiech pojawił się na moich ustach gdy schyliłem się nad nim.
-Co jest kurwa?! - Morte chyba nie wierzył w to co widział, a gdy chciałem zrobić krok w tył poczułem jak robi mi się słabo. Nie byłem wystarczająco silny aby używać jeszcze księgi, ale niestety trzeba było. Poczułem te ciepłe ramiona, które mnie objęły w pewnym uścisku i pozwoliłem sobie na chwilę odpoczynku.
Czy z Erwinem wszystko jest dobrze?
Co zrobi z tym Duarte?
2386 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro