I'm the monster
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym rozdziale!!!
Co tam u was?
Jak mija dzionek?
Co teraz robicie ciekawego?
Nie powiem, ale to jest dosyć ciężki rozdział jeśli można to tak nazwać.
Jak w ogóle podoba się wam perspektywa Grzesia?
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Rozbrzmiał huk i dopiero po chwili zrozumiałem co zrobiłem jak zobaczyłem dziurę w głowie już martwego chłopaka z której ciekła krew. Poczułem jak robi mi się słabo. Pociągnąłem za spust... Zabiłem niewinnego człowieka, bo tak mi kazano. Ręka zaczęła mi się trząść więc opuściłem ją, ale byłem przerażony tym co musiałem zrobić. Chłopak miał całe życie przed sobą, a stał się moją ofiarą.
-Herdeiro mój następca! - rzekł szczęśliwy ojciec i objął mnie ramieniem, ale czułem jak łzy chcą wydostać się z mych oczu i czułem jak powoli duszę się w środku siebie. Leon podsunął szkatułkę więc drżącą dłonią odłożyłem pistolet, a wszyscy cieszyli się jakby to było wspaniale przedstawienie. Miałem wrażenie jakby świat pode mną się załamywał i potrzebowałem wyjść, uciec stąd jak najdalej. Wszyscy w tym pomieszczeniu byli zepsuci do szpiku kości. Starałem się utrzymać emocje na wodzy, ale z każdą minutą czułem jak upadam coraz bardziej. Jednak nie mogłem wszyscy czekali aż coś powiem. Musiałem utrzymać maskę jeszcze trochę i powiedzieć coś osobą, które w przyszłości będą pode mną w hierarchii.
-No moja krew! - powiedział i podszedł do zabitego maczając dwa palce w jego krwi. Podszedł do mnie, a ja zamknąłem oczy gdyż dwoma palcami po całej długości mojej twarzy narysował dwie kreski przebiegające przez prawe oko.
-Cieszę się mogąc zostać na nowo przyjęty do tak silnej mafii, która z pewnością w przyszłości zajdzie jeszcze wyżej - odezwałem się spokojnym, poważnym głosem chociaż w środku już płakałem, a widząc bez życia ciało chłopaka czułem jak duża jest wyrwa między mną, a osobą, którą pragnął ojciec.
-Trzeba to oblać. Mój syn jest jednym z nas i przyszłym przywódcą!!! - w tej sposób wszyscy wrócili do głównego pomieszczenia skąd przyszli, a ja nie potrafiłem się ruszyć. Mój wzrok wciąż był utkwiony w ciele chłopaka, który już nigdy nie zobaczy świata, życia, nie poczuje uczucia miłości, przyjaźni czy smutku. Pozbawiłem osobę, która nic nie była mi winna cennego życia, które posiadamy tylko jedne. -Obawiałeś się, że nie podołasz, ale jak widzisz zabijanie masz w krwi - poklepał mnie po głowie Morte i wyszedł zostawiając samego w pomieszczeniu. Z dusiłem w sobie krzyk i podszedłem do martwego chłopaka. Jego puste oczy były przerażone i takie bardzo martwe. Zamknąłem jego powieki aby mógł odpocząć wiecznym snem.
-Pprzepraszam cię za to - wyszeptałem - ale nie miałem wwyboru. Ty bądź ma rodzina... wwybór był prosty, ale i ttrudny. Spoczywaj w spokoju - podniosłem się i poczułem jak kolejna łza spłynęła po moim policzku. Miałem ochotę zwymiotować przez to jak duszno tu było. Nie żebym widział pierwszy raz czyjąś śmierć, ale to ja zabiłem. Czułem się z tym tak bardzo koszmarnie źle. Opierając się o ścianę korytarza szedłem do wyjścia z piwnicy. Bałem się, że wybuchnę tutaj emocjami, a tego nie chciałem. Musiałem uciec z tego miejsca. Po chwili byłem na zewnątrz i zabrakło mi sił do wszystkiego. Upadłem więc bezwładnie na kolana i zacząłem bezgłośnie szlochać, dusząc w sobie krzyk rozpaczy. Nie chciałem, tak bardzo, nie chciałem tego robić. Patrzyłem się w niebo starając się uspokoić, ale na moich dłoniach była krew niewinnego człowieka, który nie zasłużył na to aby tu umrzeć i tak skończyć swój żywot.
-Synu - cichy szept, a po chwili przygarnięcie do piersi spowodowało, że wtuliłem się w mamę. Płakałem nie mogąc sobie poradzić z tym, że zabiłem. To mnie przerosło, ale nie miałem wyboru przez który teraz cierpiałem. -...oddychaj proszę cię. Wszystko będzie dobrze - szeptała do mego ucha i głaskała mnie jedną dłonią po plecach, a drugą przytrzymywała mą głowę.
-Jjak ma być dobrze?! - wykrzyczałem przez łzy, zacisnąłem mocniej zęby i dłonie na jej bluzce. -Zabiłem człowieka.. jestem potworem, jjestem jak ojciec. Nnie chce zabijać... ja chcę powrócić do mego dawnego życia..do rodziny... Nie chcę dłużej być ppotworem - z każdym kolejnym słowem mówiłem coraz ciszej aż wyszeptałem ostatnie słowo.
-Nie jesteś potworem - wyszeptała - pogubiłeś się tylko w tym co powinieneś zrobić - dodała - chcesz być tym byłeś, ale też nie chcesz stracić tego co możesz zyskać.
-Ddlaczego to tak boli? - wyłakałem czując się żałośnie, ale potrzebowałem właśnie kogoś kto mnie pocieszy.
Mój brat czuł się w mafii bardzo dobrze i chciał być kimś więcej gdy ja nie chciałem wiązać się z mafią. Widziałem się w policji gdzie ratowałem czyjeś życia, a teraz jest to skreślone. Morderca nie zostanie policjantem nigdy. Po spazmach płaczu, duszeniu się i ataku paniki klęczałem tuląc się do matki. Nie czułem niczego i z jednej strony to było coś co chciałem czuć od początku, ale z drugiej strony chciałem odpokutować za to co zrobiłem. Wylałem z siebie wszystkie emocje i po prostu słuchałem spokojnego bicia serca mojej mamy.
Jednak miała rację chciałem mieć dwie rodziny, bo w końcu prawdziwej się nie wybiera, a druga to rodzina na którą zawsze można liczyć. Chciałem z jednej strony zostać tu z matką i bratem, bo byli dla mnie ważni, ale gdzieś tam była miłość mego serca bez której usychałem z dnia na dzień.
Czarnowłosa kobieta pomogła mi się podnieść z ziemi i złapała mnie za dłoń.
-Chodź położysz się spać to ci pomoże w tej chwili, bo nie myślisz racjonalnie kochanie - powiedziała zmartwionym tonem głosu i nie dziwię się gdyż wyglądałem jak wrak człowieka oraz tak się teraz też czułem. Odprowadziła mnie do pokoju i chusteczką przetarła mój prawy policzek. -Zaraz wrócę tylko wezmę mokrą chusteczkę - powiedziała i wyszła z pokoju zostawiając mnie samego. Czułem w sobie przeraźliwą pustkę, którą powodowała ból w sercu. Nie wiem nawet kiedy wyciągnąłem żyletkę z komody, ale przyłożyłem ją do ramienia i zamknąłem oczy.
-Przepraszam, że jestem za słaby... - wyszeptałem i odważyłem się przeciąć skórę. Synknąłem z bólu czując pieczący ból w miejscu cięcia, ale nie przestałem -...przepraszam, że jestem taki żałosny - kolejne cięcie pojawiło się na moim ramieniu - przepraszam, że ciągle zawodzę wszystkich - kolejna rana - przepraszam za to, że się tnę... Przepraszam Erwin - wbiłem mocniej ostrze w dłoń i po chwili dopiero zrozumiałem co zrobiłem, ale było za późno na to. Całe ramię do nadgarstka miałem w cięciach z których ciekła krew i kapała po moich nogach, a wraz z nimi łzy. Byłem taki żałośnie słaby, że jak nigdy nie sięgałem po taki sposób wyładowania emocji, tak teraz go użyłem na sobie. Matka powinna wrócić za chwilę i jak to zobaczy będzie zła jak nie wściekła na mnie, ale nie potrafiłem inaczej po prostu zacząłem mieć dość psychicznie i tylko bólem fizycznym mogłem uśmierzyć swój ból. Gdyż nic nie było w stanie mi pomóc. Drzwi się otworzyły, a ja z spuszczonym wzrokiem czekałem na reprymendę.
-Gregory.. synu coś ty sobie zrobił?! - usłyszałem jej zmartwiony głos i niepewnie spojrzałem na nią wzrokiem pełnym bólu. -Nie ruszaj tego zaraz wrócę - jak tam powiedziała tak też zrobiła i wróciła z apteczką do mojego pokoju. Wzięła moją dłoń w swoją i przetarła krew z mojej ręki. Bolało i nie udawałem nawet, że nie. Wszystkie moje maski upadły wraz z zabójstwem cywila, który na to nie zasługiwał. -Synu dlaczego to sobie zrobiłeś? Gregi... Grzesiu, spójrz na mnie - wykonałem jej polecenie gdy ona opatrywała me rany, które sobie sam zrobiłem - oddaj to czym sobie zrobiłeś krzywdę - oznajmiła, a ja wyciągnąłem żyletkę z kieszeni podając ją jej. Wytarła moją twarz mokrą chusteczką pozbywając się z niej krwi.
-Pprzepraszam - wyszeptałem i pozwoliłem łzą lecieć gdyż byłem po prostu bezsilny.
-Gregory proszę nie rób sobie krzywdy przez coś na co nie miałeś wpływu. -rzekła - twoja krzywda nie wróci mu życia.
-Wiem - mruknąłem smętnie.
-Proszę bez żadnych ran w tej chwili ani krzywdzenia samego siebie dobrze? - kiwnąłem potwierdzająco głową na to iż się zgadzam. - Połóż się spać i pozwól sobie odpocząć - złożyła na moim czole matczyny pocałunek - dobranoc.
-Dobranoc mamo i nie mów ojcu.. proszę - poprosiłem cicho.
-Nie powiem - kobieta wyszła z pokoju zabierając ówcześnie to co ze sobą przyniosła. Natomiast ja zostałem w kompletnej ciemności sam. Sam z własnymi myślami i bólem. Zwinąłem się w kulkę i zamknąłem oczy zmęczony tym dniem.
-Erwiś ttak tęsknię - wyszeptałem do siebie, bo naprawdę tęskniłem. Nie potrafiłem przeobrazić tego uczucia w nienawiść, bo jak mogłem nienawidzić kogoś takiego kto był moim słońcem gdy chmury zasłaniało niebo. Promyk mej nadziei dzięki, któremu nie poddałem się jeszcze i nie targnąłem się na swoje życie w takim stopniu aby się zabić. Nie wiem kiedy usnąłem z wycieńczenia. Nic szczególnego nie śniło mi się, ale jednak nie byłem wypoczęty. Trochę kręciło mi się w głowie i było słabo, ale nic nie mogłem poradzić na to w końcu sam sobie to zafundowałem.
Podniosłem się do pionu i przetarłem twarz dłonią. Syknąłem z bólu gdyż moja lewa dłoń pulsowała i piekła. Zamknąłem oczy nie chcąc patrzeć na zabandażowaną dłoń.
Zrobiłem duży błąd i to bardzo duży jednak nie dało się teraz tego cofnąć. Zsunąłem na bandaż rękaw koszuli, którą musiałem przebrać gdyż zasnąłem w tych samych ciuchach ze wczoraj. Wstałem z łóżka i świat zaczął wirować mi przed oczami, a nogi ugięły się pode mną, ale nie upadłem. Nie mogłem pozwolić sobie na to, bo zbyt dużo hałasu bym narobił. Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem ostrożnie do szafy. Jeśli się czegoś uprę to też tak zrobię. Powolnym krokiem podszedłem do szafy i wyciągnąłem ciuchy z niej w które szybko się przebrałem. Wybrałem czarną koszulę aby nie pokazać swojej słabości wczorajszego dnia. Nie chciałem aby tak było, aby ktoś więcej widział to. Wyszedłem z pokoju i ruszyłem spokojnym krokiem w dół. Musiałem się napić gdyż w ustach miałem saharę i koszmarnie byłem odwodniony. W kuchni spotkałem ojca, który siedział na swoim krześle i czytał gazetę.
-Dzień dobry synu - powiedział do mnie co mnie zdziwiło gdyż wcześniej nie odzywał się gdy wchodziłem do kuchni bądź miejsca gdzie przebywał. Byłem dla niego jak powietrze, a ja sam robiłem to co on. Omijaliśmy się więcej dlaczego tym razem tak nie było to nurtowało moje myśli.
-Dzień dobry - odpowiedziałem cicho i wyciągnąłem z lodówki sok pomarańczowy, który sobie nalałem do szklanki. Starałem się udawać, że wszystko jest w porządku jednak nie było.
-Nie musisz dziś iść do bydła - oznajmił, a ja popatrzyłem na niego z zdziwieniem - pójdziesz ze mną na plantację.
-Dobrze - odparłem i napiłem się soku, a butelkę odłożyłem na swoje miejsce.
-Wypij, ubierz buty i idziemy - rzekł chociaż bardziej brzmiało mi to na rozkaz. Bądź po prostu to moja wina, że tak to słyszę przez tyle lat służby oraz wykonywania poleceń.
-Yhym - mruknąłem i do piłem sok odkładając szklankę do zlewu. Wyszedłem z kuchni i podszedłem do szafy tuż przy frontowych drzwiach. Wyciągnąłem buty i ruszyłem z powrotem do mężczyzny. Wyszedłem na taras przez przeszklone drzwi i ubrałem robocze obuwie. Ojciec przeszedł obok mnie i ruszył w stronę pola winogron. Dogoniłem go szybko i poczułem się znowu jak dziecko gdy goniłem go, bo za szybko się poruszał.
-Gregory - odezwał się przerywając ciszę między nami - liczę na to, że nie będzie między nami złej atmosfery.
-Zastanów się dlaczego tak jest - prychnąłem przewracając oczami.
-Wiem nie powinienem tak cię traktować - oznajmił i spojrzał na mnie - jesteś moim następcą, ale chcę cię utemperować abyś był silny.
-Byłem wystarczająco silny, a ty mnie złamałeś, nie wzmocniłeś - rzekłem i chociaż czułem odrazę do siebie oraz jego to jednak nie potrafiłem podnieść na niego głosu. Byłem zmęczony psychicznie dlatego też nie miałem siły by walczyć.
-Trzeba było tak zrobić abyś nie chciał uciec - powiedział i odkręcił zawór, a woda zaczęła zraszać teren roślin. Więc nie rozumiałem dlaczego my tutaj jesteśmy.
-Ciekawe dokąd jak dla osób, które były dla mnie ważne, jestem martwy - mruknąłem cicho.
-Może, ale widzę w twoim oczach tego ducha, który nie poddaje się od tak.
-Nigdy się nie poddaje - rzekłem i spojrzałem na niebo.
-Zauważyłem to - odparł - to cecha charakterystyczna dla Lordów.
-Dlatego tak bardzo nienawidzę być Lordem - za późno ugryzłem się w język i powiedziałem to co myślałem.
-Pokochasz to jeszcze - oznajmił z uśmiechem - masz to w genach.
-A mogłem umrzeć pod tą ścianą - prychnąłem.
-Więc skoro już tak rozmawiamy skąd masz tyle blizn?
-Pytałeś o nie miesiąc temu - odrzekłem.
-I nie dowiedziałem się niczego - oznajmił, a ja zastanawiałem się czy jeśli mu to powiem, to nie zdradzę za dużo.
-Byłem po prostu często porywany jak jeszcze byłem szefem policji - rzekłem spokojnie - chcieli wyciągać ze mnie informacje poprzez tortury, ale prędzej poddawali się nim cokolwiek ze mnie wyciągnęli. - dodałem po chwili. - Nikt nie był i nie jest w stanie złamać mnie przez tortury.
-Czyli te wszystkie blizny po torturach?
-Torturach, strzelaninach, rozstrzelaniach z broni długiej bądź krótkiej, broni białej - wzruszyłem ramionami - wszystko w sumie.
-Czyli jak terminator - zasugerował, a ja westchnąłem na te słowo gdyż przypominało mi to o policji i śmiech Janka z Dante, że jestem terminatorem gdy wróciłem do pracy po pierwszym porwaniu.
-Tak - potwierdziłem i przeszliśmy przez cały teren aż do końca płotu gdyż za nim jeszcze rozległa była plantacja, która się trochę powiększyła od ostatniego razu gdy tu byłem - co będziemy robić? - zapytałem niepewnie gdy przeszliśmy przez płot.
-Posadzimy nowe winogrona, bo zostało kilka sadzonek - oznajmił więc kiwnąłem głową, a po chwili byliśmy przy grządce gdzie powinny być nowe rośliny. Tak więc wraz z mężczyzną do którego miałem urazę, sadziłem rośliny.
Co kombinuje ojciec Grzesia?
Do czego będzie musiał się posunąć Gregory?
2145 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro