Dom i wspomnienia
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym rozdziale!!!
Jak tam u was kochani?
Pora trochę namieszać hehhe niespodziewacie się tego co tu zobaczycie!
Wyspani? Bo ja totalnie nie jestem przez psa, ale poradzić żyje się dalej!
Wy wierzycie, że jest już grudzień?
To 6 miesiąc wystawiania rozdziałów drugiej części, a ja stoję w ⅔ historii w pisaniu sadchampo dla mnie.
Miłego dzionka życzę wam!
Perspektywa Erwina
Ojciec Grzesia nie powiem, ale wkurwił mnie i gdyby nie interwencja Grzesia to mógłbym po prostu zrobić coś głupiego. W sumie głupie jest startować do mężczyzny co ma więcej niż dwa metry wysokości i przewyższa cię sporo, że wyglądasz jak dziecko przy nim. Jednak uspokajające głaskanie po moim udzie było przyjemne. Obiad oczywiście do jedliśmy w spokoju, ale no atmosferę można było ciąć nożem. Chociaż śmieszyło mnie to iż Wielki Morte nie umie sprzeciwić się swojej żonie i będzie spać na kanapie. Chciałbym to zobaczyć jak to będzie wyglądało. W sumie będę miał okazję to zobaczyć.
-Idziemy na zewnątrz mamo - powiedział Grzesiu decydując o tym co będziemy robić przez resztę dnia. W sumie gdziekolwiek, by mnie nie wziął poszedłbym za nim wszędzie. Wyszliśmy przez drzwi tarasowe i ruszyliśmy na huśtawkę na tarasie na której usiedliśmy wspólnie. Monte złapał mnie za dłoń i nasze palce idealnie splątały się ze sobą w geście wsparcia. Oparłem głowę o jego bark i zamknąłem oczy.
-Erwiś proszę nie denerwuj mojego ojca dobrze? - powiedział cicho, a jego kciuk delikatnie sunął się po mojej skórze. Uwielbiałem ten malutki szczegół gdy trzymaliśmy się zawsze za dłonie. To było urocze i rozpalało moje serce gdy to robił choć nie musiał. Był opiekuńczy wobec mnie, ale jednak nie był moim wrogiem gdyż nie zabraniał mi niczego chyba, że naprawdę było to niebezpieczne i mało odpowiedzialne. Po prostu dbał o mnie, a teraz potrzebowałem jego dotyku i on również potrzebował mnie. Wspólnie się potrzebowaliśmy gdyż to było jedno sensowne rozwiązanie naszych problemów czyli bliskość naszych ciał.
-Wiesz, że jestem wyszczekany i nie lubię jak ktoś podważa moje zdanie czy moje myśli.
-Wiem diabełku, ale staram cię chronić i dobrze o tym wiesz. Co jeśli będę miał jakąś robotę i zostaniesz sam na sam z mamą oraz ojcem? - widać, że bardzo martwił się abym nie zbliżał się do mężczyzny. Zastanawiało mnie, dlaczego tak bardzo boi się kogoś z rodziny.
-Grzesiek nic mi nie może zrobić! - ścisknąłem delikatnie jego dłoń i wtuliłem w jego prawe ramię.
-Ja też tak myślałem, a kilka razy próbował mnie zabić za sprzeciwienie się mu, bo nie chciałem powiedzieć, dlaczego Mokotów - gdy to usłyszałem zaniemówiłem i poczułem w sobie złość na mężczyznę, który był ojcem mego chłopaka. Bruneta, którego kochałem i darzyłem uczuciem silniejszym niż wszystkie inne. - Nie Erwin. To nic nie zmieni to co było. Muszę cię teraz chronić i dlatego proszę cię uważaj oraz nie rozstawaj się z bronią.
-Monte on ci krzywdę wyrządził! I jeszcze go chronisz?! Skazał cię na śmierć i jeszcze takie rzeczy?! - byłem wkurzony, ale jego obecność mnie uspokajała i była taka kojąca.
-Sam skazałem się na śmierć aby nie zdradzić niczego. To, że przeżyłem było cudem i tym iż musiałem dotrzymać danej obietnicy Kuiowi.
-Ciągle słyszę obietnica, obiecuj, obiecał. Grzesiek, a co z twoją psychiką? Nie sądzisz iż bierzesz na siebie zdecydowanie za dużo?
-Może masz rację, ale muszę Erwin. Dobrze wiesz, że jestem słowny - westchnął ciężko i zamknął swoje brązowe oczy - zawsze dotrzymuje obietnicy.
-Wiem - prawą dłonią złapałem go za podbródek i przesunąłem jego twarz w swoją stronę - jednak nie musisz tego tachać samotnie. Już więcej nie.
-Nie chcę obarczać cię swoimi problemami diabełku i to naprawdę. Poradzę sobie sam z tym wszystkim.
-Grzesiek spójrz na mnie - poprosiłem go, a on spojrzał na mnie nachylając się nade mną - ufam ci bezgranicznie mimo tego co stało się między nami i co nie musieliśmy przeżyć bądź stracić.
-Er...- przerwałem mu łącząc nasze usta w ostrożnym pocałunku, który odwzajemnił od razu. Nawet nie wiem kiedy ten pocałunek, który miał przekazać mu moje uczucia i wsparcie, przerodził się w namiętną chwilę między nami. Byliśmy stęsknieni nie tylko siebie psychicznie, ale i fizycznie. Bardzo fizycznie gdyż Monte zaczął całować moją żuchwę, a z niej przeszedł na szyję delikatnie pieszcząc moją skórę. Bez zwlekania dałem mu lepszy dostęp do mojej szyi, którą delikatnie kąsał swoimi zębami oraz zostawiał mokre pocałunki. Nie minęła chwila, a poczułem jak zasysa się na skórze delikatnie jeżdżąc po niej swym koniuszkiem języka. Przez to po moim ciele przechodziły przyjemne dreszcze, a powieki same przymknęły się z przyjemności. Nawet nie wiem kiedy odsunął się ode mnie, a w jego oczach widziałem satysfakcje i cudowny wzrok pełen miłości. Oddychałem szybciej obserwując go spod przymrużonych powiek. - Mnie się nie przerywa.
-Wiem - mruknąłem cicho, a on poprawił mi koszulę. Jak się okazało zrobił mi malinkę na samym dole szyi tuż przy obojczyku aby nie było widać oznaczenia. Jednak dobrze wiedzieliśmy iż to coś więcej niż tylko malinka. To były nasze emocje, które buzowały w nas i z chęcią chciał bym aby doszło do czegoś więcej, ale nie wypada nam. Z cichym westchnięciem i uśmiechem na ustach patrzyłem na niego.
-Tęskniłem za tobą całym - jego dłoń delikatnie głaskała mój kark i uwielbiałem ten jego delikatny dotyk tych jego delikatnie szorstkich lecz ciepłych dłoni.
-Nie tylko ty - wyszeptałem - jednak trochę niestosownie jest chyba na zewnątrz abyśmy byli w takiej sytuacji nie sądzisz?
-Wszyscy są w pracy, a patrol nie pilnuje tego tereniu. Poza tym jesteśmy osłonięci przez drewnianą ściankę porośniętą kwiatami.
-Wszystko przemyślane?
-Oczywiście - mruknął z cichym śmiechem i odsunął się ode mnie.
-Monte, dlaczego nie chciałeś powiedzieć mi prawdy? - spytałem, bo zaczęło mnie to gryźć i byłem po prostu ciekawy gdyż kilka razy mówiłem przy nim o Lordach. Jednak jak tak myślałem głębiej to wyjaśnia jego zmarnowanie gdy mówiłem o nich w zły sposób.
-W sensie?
-Że jesteś z Lordów. Może wtedy inaczej potoczyła się twoja historia?
-Nie Erwin nie potoczyłaby się - mruknął cicho - uciekłem przeznaczeniu, ale ono mnie dogoniło i zmusiło do tego co jest teraz.
-Monte - wyszeptałem - ja gdybym nie zrobił radykalnej rzeczy też bym nie znalazł się w mafii, a byłem wtedy tylko dzieckiem.
-W sensie?
-Nie miałem łatwego dzieciństwa jako jedynak - wyszeptałem i oparłem głowę o jego ramię chowając się w nim.
-Przykro mi - mruknął i pogłaskał mnie po głowie.
-Nie potrzebnie Grzesiu, bo gdyby nie to nie byłbym teraz taki jaki jestem - powiedziałem i zerknąłem oczy gdyż wspomnienia z tamtego czasu nie były zbyt miłe ani kolorowe.
Siedziałem w małym kwadratowym pokoju z starym łóżku, które się rozpadało, a materac nie był zbyt wygodny. Od kiedy się urodziłem nie było dla mnie prostego życia przez mój wygląd czy też to iż miałem złote oczy. Wyróżniałem się od wszystkich. Ojciec posądzał mamę o zdradę gdyż nie przyznawał się do mnie, ponieważ nie przypominałem go ani trochę tym bardziej mojej mamy. Mój pokój mieścił w sumie tylko łóżko i nie było miejsca na to aby pochodzić. W szkole miałem kilka kolegów mimo iż większość zwała mnie dziwakiem. Jednakże co to zmieniało to to iż nie potrafiłem usiedzieć na czterech literach w bez ruchu nie mniej niż godzinę. Wszyscy tłumaczyli sobie to iż jestem bardzo ruchliwym dzieckiem jednak nie sądziłem iż tak jest. Czułem to, że jestem inny od wszystkich dzieciaków i rówieśników. Jedynie co dobrze mi szło to nawet przyswajanie informacji, ale wtedy gdy po prostu byłem w ruchu. Skoro mowa o tym. Ojciec znowu pił i popadł w alkoholizm, a matka traktowała mnie jak powietrze. Cudem było to iż jeszcze mogłem tu mieszkać z nimi. Powinienem nazywać ich rodzicami, ale nie potrafiłem. Gdzieś z tyłu głowy widziałem iż nie tak powinna wyglądać rodzina. Jednak nic z tym nie mogłem zrobić. Jak co wieczór kłócili się co ze mną zrobić. Podchmielony mężczyzna robił czasami głupie rzeczy i ranił kobietę, bo ona mimo iż nie okazywała mi uczuć jak i on. To jednak wyprawkę do szkoły jakąś miałem.
-Nie chce tu tego gówniarza!! To nie jest moje dziecko! To jest potwór! - znowu to samo. Siedziałem skulony na łóżku i obejmowałem się ramionami. Na zewnątrz panowała burza i słychać było grzmoty, których się bałem, a wśród nich słyszałem krzyk. Nagle drzwi do mojego "pokoju" otworzyły się, a w nich stanął wysoki mężczyzna o czarnych włosach w dłoni miał rozbitą butelkę po alkoholu. Poczułem jak adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach. Na jego policzku widziałem spływającą czerwoną ciecz jak i ona kapała z butelki. Przestraszyłem się nie na żarty.
-Chodź tu gówniarzu. Skończę z tobą i na reszcie będzie spokój! - gdy chciał się nachylić od razu przebiegłem między jego nogami i wpadłem do salonu gdzie. Moja aka rodzicielka leżała w kałuży krwi, ale oddychała ledwo lecz jej klatka piersiowa unosiła się. Ten widok na tyle mnie zszokował iż zamurowało mnie. Obudziłem się z tego paraliżu gdy poczułem uderzenie w policzek, a mnie odrzuciło na ścianę po której się zsunąłem.
-Pproszę nie - wyszeptałem i chaotycznym wzrokiem patrzyłem na mężczyznę, który szedł w moją stronę.
-Nie będzie więcej zdrad ani niczego tym bardziej ciebie bękarcie - warknął i rzucił we mnie resztkami butelki. Na ugiętych nogach podniosłem się i ledwo uciekłem przez drzwi wejściowe do mieszkania. Rzuciłem się pędem w stronę schodów awaryjnych do których można było się dostać przez okno w korytarzu. Potem pamiętam ucieczkę w bardzo chaotyczny sposób. Opadłem z sił i zapłakany, przerażony oraz przemoczony przez mocną ulewę z piorunami. Dotarłem do jakieś ulicy na której usiadłem, kuląc się i starając ogrzać zmarznięte ciało. Ledwo łapałem oddech w płuca i chciałem po prostu aby to się skończyło aby to był tylko kolejny zły sen z którego się obudzę. Jednak tak nie było. Nawet grzmoty piorunów nie były w stanie mnie przerazić bardziej, bo i tak wystarczająco byłem przestraszony. Nagle stanęło auto, a z niego wyszedł odziany w czarny płaszcz mężczyzna. Jego niebieskie oczy były czymś co wyróżniało go wśród mroku i kropel deszczu.
-Hej dzieciaku co tu robisz? - spytał cicho i klęknął przy mnie na co skuliłem się bardziej. - Gdzie twoi rodzice? Zgubiłeś się? Wiesz gdzie mieszkasz? Pomóc ci? - zaczął mnie pytać i nagle poczułem iż deszcz na mnie nie leci. Zdziwiony spojrzałem na mężczyznę. - Chcę ci pomóc.
-Nnie chce ttam wracać. Chciał mmnie zabić - powiedziałem drżącym głosem i zerknąłem w jego oczy.
-Nie mogę też cię tutaj tak po prostu zostawić. Jesteś za mały aby żyć samotnie. Jak masz na imię mały kolego? Ja jestem Victor.
-Eerwin - zająknąłem się, ale od mężczyzny biło coś czego nie rozumiałem.
-Erwin co powiesz aby wybrać się ze mną? - zapytał więc spojrzałem na niego nie rozumiejąc, dlaczego mi to proponuję.
-Dlaczego?
-Wydaje mi się, że te miasto nie jest jeszcze gotowe na ciebie - powiedział - jeśli się zgodzisz zajmę się tobą i dołączysz do mojej rodziny. Każdy jest inny na swój sposób tak samo jak i ty urwisie - palcem delikatnie tyknał mój nos i wstał na równe nogi. - Jeśli pójdziesz ze mną zaczniesz nowe życie - wystawił do mnie swoją dłoń. Mogłem znaleźć rodzinę poczuć się choć trochę kochany i mieć po co żyć. Mężczyzna wydał się szczery ze mną i chciał mi pomóc. Niepewnie swoją małą dłonią dotknąłem jego dłoni, a on pomógł mi wstać. Byłem cały przemoczony i było mi zimno. Jednak gdy wprowadził mnie do auta było w nim cieplej. Niebieskooki opatulił mnie swoim płaszczem, który ściągnął z siebie. Nawet nie wiem kiedy usnąłem w samochodzie pozwalając aby życie samo zadecydowało co dalej ze mną będzie.
-Nie ciekawy początek - mruknął Grzesiu, który wysłuchał mnie. Nikomu jeszcze nie mówiłem tak naprawdę jak znalazłem się u Viktora. Chciałem aby i on zrozumiał iż pomoc jest ważna jak zaufanie sobie nawzajem. Jedno było z głowy tylko pomoc sobie była problem dla Grzesia.
-Początek może tak, ale co było dalej kreowało mnie i mój charakter. Victor pokazał mi życie, które nie znałem i emocje, których nie byłem świadomy. Jednak nie wszystkie umiałem używać aż do czasu gdy ciebie spotkałem - powiedziałem patrząc się w jego cudowne brązowe oczy - nauczyłeś mnie jak kochać i szanować wszystkich bez wyjątku na to kim są.
-Dziękuję Erwin - wyszeptał i nie rozumiałem, dlaczego oraz za co mi dziękuję. Chyba zauważył moje zmieszanie i zaśmiał się cicho - dziękuję za to, że jesteś, że mi wybaczyłeś iż jesteś tu ze mną i za to iż ty mi pokazałeś jak być sobą.
-Przecież nic nie zrobiłem - odparłem marszcząc brwi i pokręciłem głową na boki.
-Jesteś tu i to mi wystarczy, bo dajesz mi odwagę aby żyć dalej i walczyć o nasze szczęście - mruknął i oparł czoło o moje. Poczułem jak oczy mi się zaczynają robić szkliste. Nie byłem nigdy najlepszy w uczuciach, ale słowa Grzesia zawsze dotykały mojej duszy. Przesiedzieliśmy całe popołudnie na polu w swoim towarzystwie, rozmawiając ze sobą i po prostu będąc przy sobie gdyż tego nam było po prostu potrzeba do pełni szczęścia. Kolację zjedliśmy na zewnątrz gdyż pani Vida przyniosła nam kanapki na huśtawkę ogrodową. Dziś mieliśmy wcześniej się położyć, bo nie powiem byłem już padnięty przed dwudziestą pierwszą. Tylko musiałem wziąć się umyć.
-Nie umyjemy się razem? - mruknąłem do Grzesia, który siedział na łóżku i bawił się szarym kocem.
-Nie ma jak Erwiś. Mój brat może coś chcieć z łazienki bądź mama. Chciałbym, ale to zbyt ryzykowne biorąc pod uwagę to iż jak się rozpędzimy to nie skończymy na wspólnym myćku.
-Wiem - odparłem spokojnie i zerknąłem na Grzesia.
-No właśnie, innym razem Erwiś albo u ciebie w willi - jego oczy błyszczały, a moje pewnie też. Tęskniłem za jego ciałem i tym uczuciem gdy nasze ciała stają się jednym. Podszedłem do niego i usiadłem okrakiem na jego kolanach, a dłonie zarzuciłem na jego szyję.
-Kocham cię - wyszeptałem i pocałowałem go w jego wargi, a następnie zszedłem na jego szyję.
-Ja ciebie też, ale nie możemy dobrze o tym wiesz. Ojciec niech się przyzwyczai do twojej obecności i niech sam domyśli się, że coś nas łączy, chociaż sądzę iż mama go uświadomi - powiedział, ale nie przerwał tego iż całuje go po szyi, a jego dłoń delikatnie sunęła przez moje szare kosmyki włosów, a druga obejmowała mój tułów.
-Wiem - mruknąłem i przygryzłem swoimi kłami jego szyję - idę się myć. Mam nadzieję, że idziemy razem spać?
-Z tobą zawsze - wyszeptał.
Czy dojdzie do czegoś między nimi?
Czy Duarte zauważył iż chłopaki coś do siebie czują?
2262 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro