Dlaczego?
Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!
Jak tam u was?
Jakieś plany na najbliższe dni?
Mogę powiedzieć, że niestety nie zrobię wam maratonu w tym miesiącu, ale będzie w październiku tylko zależy od tego jak będę miała zmiany! Więc wszystkiego dowiecie się zapewne z czasem, bo będę was informować o wszystkim!
Życzę wszystkim miłego dzionka <3
Perspektywa Monte
Jak zwykle od miesiąca wstawałem o piątej rano. Systematyczność weszła mi w nawyk. Omijałem ojca jak ognia od momentu gdy uderzył mnie. Nie bałem się go, ale obawiałem do czego może być zdolny. Dlatego posłusznie wróciłem do krów aby się nimi zajmować i doić z rana aby do śniadania było świeże mleko. W wolnym czasie bawiłem się z Kate i jej przyjaciółmi. Byli słodkimi dzieciakami i bardzo psotnymi co od razu zauważyłem. Trochę przypominały mi Erwina, który udawał niewiniątko gdy coś przeskrobał i myślał, że jak zrobi słodkie oczy to sprawa załatwiona. Wolałem spędzać czas z dziećmi niż w towarzystwie ojca, a reszta rodziny Lordów byli zadowoleni z tego, że mam dobry kontakt z dzieciakami. Marco nie lubił zbytnio przebywać wśród dzieci może przez to, iż jeszcze swojej połówki nie znalazł. Jednak ja miałem gdzieś tam Erwina z którym chciałem przeżyć wszystkie swoje lata. W końcu czułem, że był tym jedynym dlatego też rozłąka z nim tak bolała. Leżeliśmy na trawie na wysepce wokół, której było sztuczne jeziorko. Na wysepkę prowadziła kładka po której nie byłem w stanie przejść gdyż nie mogła mnie utrzymać więc musiałem się przepłynąć. Ciuchy przyklejone były do moich mięśni, ale nie przeszkadzało mi to w końcu nie jeden raz byłem cały z wody, a ciuchy kleiły się do mnie. Westchnąłem cicho i patrzyłem się w niebo gdy dzieciaki bawiły się na wysepce oraz hustawce, która była zawieszona na gałęzi starego i dużego drzewa, które rzucało cień na terenie. Miałem oko na młode i z drugiej strony byłem myślami gdzie indziej. W myślach był pewien złotooki mężczyzna, który na mącił w moim życiu i sercu.
Szliśmy razem przez miasto gdyż Erwin postanowił coś zrobić na naszą rocznicę, trzech miesięcy ze sobą w związku. Nie wiedziałem co szykował, ale czułem się szczęśliwy mogąc mieć go przy sobie. Obejmowałem go ramieniem wokół jego tali i na spokojnie szliśmy przez miasto do miejsca do którego mnie prowadził. Ufałem mu i chociaż tyle razy spowodował, że mnie poważnie zranił to jednak nie potrafiłem go nienawidzić skoro oddałem mu swoje serce. Erwin spokojnie szedł przy moimi boku, a jego dłoń wpletła się w moją dłoń. Delikatnie uścisnąłem i splotłem bardziej nasze dłonie razem.
-Wiesz, że cię kocham? - powiedziałem cicho, a on spojrzał na mnie swoimi złotymi oczami.
-Ja ciebie również Monte - wyszeptał i uśmiechnął się radośnie w moją stronę, a więc odwzajemniłem jego cudowny uśmiech. Szliśmy w stronę parku jeśli dobrze zauważyłem, ale nie pytałem po co szliśmy tam. Trzymając się za dłonie cieszyliśmy się chwilą dla siebie, ponieważ ja miałem wolne i on miał wolne. Dlatego też mieliśmy cały dzień dla siebie, a wieczorem miałem już plany na noc z nim i on wiedział co pragnąłem. Raczej co pragnęliśmy, bo każda możliwość na zbliżenie się ze sobą, było czymś cudownym i niepowtarzalnym. Niebo było bezchmurne mimo iż dopiero wiosna była to jednak nie było jeszcze za ciepło, ale i tak szliśmy w bluzach i spodniach jedynie. Po dłuższym spacerku doszliśmy do parku na Mirror.
-Po co tu jesteśmy? - spytałem ciekawy tego.
-Zobaczysz - odparł spokojnie i prowadził mnie przed siebie, a raczej do miejsca w które chciał mnie zaprowadzić. Byliśmy tutaj wspólnie kilka razy na spacerach więc mniej więcej wiedziałem dokąd mnie chyba prowadzi jednak stanęliśmy w miejscu, a Erwin stanął przede mną i podniósł się na palcach łącząc nasze usta razem. Odwzajemniłem pocałunek i przymknąłem powieki czując jak jego dłonie coś kombinują, ale gdy otworzyłem oczy nic nie widziałem. Zrozumiałem, że mam związane oczy. - Zostaw nie ściągaj - powiedział i złapał mnie za dłoń. -Poprowadzę cię!
-Mam nadzieję, że nie utopisz mnie albo nie wyprowadzisz na ulicę - za żartowałem chociaż poczułem delikatny niepokój.
-Nie masz się co bać Monte jesteś ze mną bezpieczny - wyszeptał i prowadził mnie za dłoń. Grzecznie więc szedłem za nim gdy on mnie prowadził, chociaż trochę się obawiałem, bo kilka razy mnie zawiódł. Po chwili dreptania po chodniku, skręciliśmy i usłyszałem zgrzyt desek. Weszliśmy na mostek. -Stań na chwilę i wysuń dłonie robiąc z nich koszyk - poinstruował mnie więc zrobiłem tak jak kazał i poczułem jak coś kładzie w moje dłonie.
-Erwin? - spytałem cicho - Co mi dałeś?
-Zaraz się przekonasz - odpowiedział - ściągnę ci chustę, ale oczy musisz mieć zamknięte.
-Dobrze - mruknąłem i poczułem jego dłonie na mojej głowie. Po chwili chusta została mi ściągnięta, ale nie otworzyłem oczu. Bliskość Erwina nagle zniknęła gdyż odsunął się ode mnie.
-Otwórz - poprosił więc uchyliłem powieki i uśmiechnąłem się do Erwina, a po chwili w dłoniach zobaczyłem czarną kłódkę z wygrawerowanymi naszymi inicjałami w serduszku - Chciałbym zapieczętować jakoś naszą miłość - powiedział zarumieniony.
-Cudowny pomysł - wyszeptałem i złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, który odwzajemnił od razu.
-Dziękuję - mruknął w moje usta. Po chwili oderwałem się od jego ust i uśmiechnąłem. Zapiąłem kłódkę do mostu w widocznym miejscu tak aby wyróżniała się, a kluczyk oddałem Erwinowi. Patrzył w moje oczy, a ja w jego oczy. Spojrzał w stronę jeziora więc czekałem aż wyrzuci klucz do wody, pieczętując w ten sposób nasze uczucia. Po chwili rzucił nimi w dal i patrzyliśmy jak plusk po chwili zanika i zostaje czysta tafla wody. Erwin wtulił się w mój bok, a ja objąłem go w pasie przyciskając będziesz do siebie.
-Kocham cię całym sercem - wyszeptałem.
-A ja cię kocham jeszcze bardziej.
Westchnąłem ciężko gdyż już nie powiem mu tych dwóch cudownych słów ani nie spotkam się z nim, ani nie wtulę w niego. Nie potrzebnie rozmyślałem o tym, bo serce zabolało mnie bardziej. Powstrzymałem łzy, bo nie wypadało płakać mi przy dzieciach. Nie chciałem ich martwić. Siódemka dzieciaków wspólnie bawiła się, a ja podnosłem się z trawy widząc iż ojciec idzie w tą stronę. Wiedziałem, że to koniec mojego odpoczynku i relaksu od tego życia.
-Gregory pora do pracy - rzekł wystarczająco głośno abym usłyszał go z wysepki.
-Wybaczcie dzieciaki później się pobawimy - oznajmiłem im, a one wpadły na mnie tuląc się do mnie.
-Ale później będziesz? - spytał Piotrek rudowłosy chłopczyk, którego pogłaskałem po jego loczkach.
-Będę - odparłem, a dzieciarnia odsunęła się ode mnie. Nie miałem wyboru jak wskoczyć do wody i przepłynąć ten kawałek. Po chwili wyszedłem z wody i otrzepałem się z niej, ale znowu ciuchy przywarły do mnie.
-Idź się przebrać i maskę ubierz - oznajmił - miej ją ciągle ze sobą, a nie, że bez niej chodzisz! - upomniał mnie więc ruszyłem do domu biegiem aby nie iść z nim. Powoli wracała moja siła oraz wytrzymałość jednak przez ranę przy sercu nadal czułem ból, ale nie tak bardzo jak ból psychiczny. Wpadłem do domu przez taras i wbiegłem na górę do łazienki gdzie ściągnąłem ciuchy z siebie. Wysuszyłem się i wszedłem do swojego pokoju gdzie wyciągnąłem spodnie i czerwoną koszulę. Mama kupiła mi kilkanaście nowych ciuchów gdyż nie miałem w co się ubrać. Nie mogłem wychodzić z terenu Lordów więc czułem się trochę jak ptak uwięziony w klatce. Przebrałem się dosyć szybko i przypiąłem maskę do spodni jak kazał Morte. Nie wiem dlaczego miałem takiego ojca, który nie potrafił zrozumieć tego, że nie chce tu być, ale musiałem gdyż nie dawał mi szansy do własnego życia. Zszedłem na dół do kuchni i wyszedłem na zewnątrz. Ojciec dopiero był obok domu, a obok niego szedł Marco. Wychodzi na to, że to będzie grubsza sytuacja. Ubrałem maskę na twarz i niechętnie dołączyłem do nich gdyż kierowali się na dół do piwnic oraz tak zwanej siedziby Lordów.
-Po co zostaliśmy wezwani? - spytał Marco.
-Mamy spotykanie - oznajmił Morte - jesteście ze mną gdyż ty Gregory musisz być, a ty Marco po to iż też jesteś ważny.
-Rozumiem - odpowiedzieliśmy razem z bratem i po chwili weszliśmy do siedziby. Zasiadłem po prawicy ojca chociaż nie chciałem jednak nie miałem wyboru. Po chwili do pomieszczenia wszedł jak do siebie policjant w różowych włosach i nie powiem dostałem zawieszenia.
-Owen Klos dawno się nie widzieliśmy! - warknął ojciec - Miałeś informować mnie o wszystkim, a ty nagle zniknąłeś na tydzień!
-Wiem Wielki Morte rozumiem, że zrobiłem źle, ale musiałem wykorzystać wolne z pracy - odpowiedział i zrozumiałem wszystko. Był skorumpowany i pracował dla mego ojca jako wtyczka, ciekawie co takiego mu na obiecywał.
-Nie za bardzo mnie obchodzi to skoro sam ci ją załatwiłem! - rzekł wkurzony i nie mogłem powstrzymać się ze śmiechu. -Herderio! - upomniał mnie stary, ale ja się wtrąciłem.
-Czyli stałeś się policjantem i z czego co widzę po twoim umundurowaniu samym zastępcą szefa policji tylko po to aby być jego - pokazałem na Morte - pieskiem? - nie wytrzymałem na koniec i wybuchłem śmiechem.
-Herderio!
-Ale no co! - prychnąłem - Plami mundur policyjny swoim zachowaniem!
-Co ty możesz wiedzieć o byciu policjantem?! - warknął mężczyzna.
-Dużo więcej od ciebie i raczej różowe włosy na takie stanowisko świnko to raczej nie jest kolor dla mężczyzny! - z cynizmem do niego mówiłem, ponieważ nie miałem poszanowania do takich osób. Nie powiem, że sam byłem święty, ale nie byłem czyimś pieskiem aby donosić.
-Zamknij się na chwilę Herdeiro! - złość w oczach ojca trochę mnie zahamowała. Nie chciałem oberwać znów w twarz. -Mów mi lepiej co się zmieniło i po co chciałeś spotkanie.
-Corvetta policyjna - oznajmił - to jest powód mojego pojawienia się tutaj! W naszej jednostce nie ma takich samochodów. Niektórzy zastanawiają się co tu robi, w tym sama policja.
-Powiedz, że to tylko jakiż żart śmieszków, którzy chcieli się pobawić w policję - oznajmił ojciec - coś jeszcze?
-Tak. Nowy funkcjonariusz policji - podszedł do stołu i na nim położył zdjęcie osoby, której się nie spodziewałem. Zerknąłem na Marco i on również był przestraszony tym co widzi.
-Kto to?
-Hank Over - gdy potwierdził moją obawę aż zacisnąłem ręce w pięści. W co ty się Hank pakujesz iż tak bardzo ryzykujesz swym życiem. -Nie wiem skąd jest nie sprawdzałem jego akt, ale przyjechał na wymianę.
-Wymiana? - patrzyłem w podobiznę swojego przyjaciela z niepewnością. Nie będę w stanie go uchronić gdyż nie mogę wychodzić z terenu posiadłości. Mężczyzna musiał radzić sobie sam i tego się bałem, ponieważ za dużo jest tu niebezpieczeństw. -Chyba już wiem skąd jest czyż nie Herdeiro? Z 5city? - przełkąłem ciężko ślinę.
-Nie wiem pierwszy raz widzę tą osobę - oznajmiłem z chłodnym tonem głosu aby przekonać go do tego, ale wiedziałem, że nie mam szans. On zdecydował i wiedział po mnie już wystarczająco. Wydałem towarzysza chyba, że jakoś to odkręcę.
-Coś jeszcze Owen? - zapytał się mężczyzny, który kiwnął głową na nie - Mam nadzieję, że raport później będzie złożony.
-Oczywiście - odparł i wyszedł z pomieszczenia zostawiając nas samych siedzących przy stole.
-Wyszukaj mi go Marco - powiedział ojciec, a raczej rozkazał i mój brat posłał mi przepraszający wzrok. Nie miał wyboru.
-Służył na 5city - potwierdził tezę ojca.
-No masz coś do powiedzenia Synu? - jego wzrok skupił się na mnie.
-Znam go tylko z widzenia. Nic więcej. Rekrutowałem go nim zostałem perfidnie zgarnięty z miasta - rzekłem - chłopak nic nie zrobi jest nieszkodliwy.
-To co tutaj robi?
-Może po prostu stwierdzili, że nic nie są w stanie go nauczyć? Nie wiem skąd mam to niby wiedzieć?
-Zaloguj się na dispacza - powiedział i zamurował mnie tym.
-Po co?- zapytałem niepewnie.
-Będziemy wtedy mieli pełne akta chłopaka i wszystkich z miasta - odpowiedział to tak oczywistym tonem głosu, a ja patrzyłem się na niego z niedowierzaniem. Miałem dać im dostęp do całych akt i wszystkiego związanego z miastem, które znaczyło dla mnie wszystko. Nie było mowy abym coś takiego zrobił. Nie naraził bym ich na takie niebezpieczeństwo.
-Nie - odpowiedziałem, a ojciec spojrzał na mnie i ściągnął maskę.
-Co powiedziałeś?
-Nie mam zamiaru dawać ci dostępu do danych, które ci się nie należą - odpowiedziałem i również ściągnąłem maskę.
-Wymagam to od ciebie, a nie proszę! - warknął widocznie niezadowolony.
-Tato nie denerwuj się - wtrącił się Marco.
-Nie wtrącaj się w to! - upomniał go - dostaniesz tablet i zalogujesz się natychmiastowo!
-Wolałbym zginąć niż dać ci dostęp do informacji ściśle tajnych - odparłem i nim się obejrzałem, oberwałem z pięści w nos aż zaczęła lać mi się krew. Złapałem się za nos i z niedowierzaniem, i nienawistnym wzrokiem wstałem z krzesła przeskakując przez stół.
-Wracaj tu! Nie skończyliśmy rozmowy!! - krzyknął za mną, ale nie potrafiłem stanąć. Musiałem zatamować krew, która lała się z nosa bardzo obficie. Wszedłem do domu i do kuchni biorąc ręcznik papierowy. Dopiero teraz odczułem ból związany z uderzeniem. Bił mnie coraz częściej gdy odmawiałem czegoś aby zrobić. Nie bolało to tak bardzo jak myśl, że osoba, która kilkanaście lat temu traktowała cię jak najważniejszy skarb, teraz traktowała cię jak śmiecia. Ponieważ nie uległeś i nie mówiłeś niczego.
-Gregory synu?! - usłyszałem przestraszony głos mojej matki. Osoby, która stała za mną murem i starła się pomagać mi jak tylko potrafi, tak aby nie zranić mnie bardziej. -Co się stało!!?
-Odmówiłem mu dania dostępu do bazy danych policji - wyszeptałem, a ona zaciągła mnie na krzesło na którym oczywiście usiadłem. Nienawidziłem siebie za to, że byłem zbyt lojalny i przez to cierpliałem teraz. Jednak obiecałem sobie kiedyś że będę bronić wszystkich bez względu na to czy ktoś jest zły czy dobry. Tylko nachodzi pytanie kto obroni mnie przed ojcem, któremu nie potrafiłem się postawić siłowo.
-Czy to było aż tak ważne aby denerwować ojca? - spytała, a ja kiwnąłem głową na tak, bo było ważne. -Synu jak tak dalej pójdzie to nie uleczą ci się te rany do końca przez to, że ciągle pracujesz i przemęczasz się oraz nie pozwalasz zregenerować się ranom.
-Nie obchodzą mnie one - odparłem - rany to nic takiego.
-Masz złamany - odezwała się po chwili - muszę ci go nastawić.
-Zrób mamo to co trzeba - powiedziałem cicho i mimo tego, że wiedziałem iż zaboli to nie przejąłem się tym tak bardzo. Po chwili poczułem straszny ból w nasadzie nosa i zacisnąłem powieki aby nie uronić łzy bólu.
-Przepraszam - szepnęła i przyłożyła mi więcej papieru pod nos.
-Za co?
-Za twojego ojca, za ten nos i za to co musisz teraz czuć - mruknęła i pogłaskała mnie po głowie - przytnę ci te włosy i ogole - zaproponowała więc się zgodziłem z nią i nim się obejrzałem, w łazience przycinała mi moje za długawe włosy. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, ponieważ każda nielegalna sytuacja mogła spowodować spotkanie z Hankiem i mimo tego, że za nim też cholernie tęskniłem jak za wszystkimi. To jednak byłem dla nich martwy więc nie powinien mnie nigdy zauważyć, a z pewnością będzie ciężko gdyż tym razem, stoimy po dwóch przeciwnych stronach barykady i może mnie zobaczyć oraz rozpoznać, co wiąże się z jego niebezpieczeństwem i wysokim ryzykiem przeżycia.
Czy Grzesiu spotka się z Hankiem?
Czy Monte ulegnie ojcu?
2357 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro