Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dlaczego?

Witam serdecznie w wtorkowym rozdziale!!!
Zaczynamy z główną fabułą lecieć! Dowiecie się znaczniej więcej i jaki cudem Grzesiu przeżył oraz co go spotka. Nim on i Erwin będą mogli się znaleźć na przeciwko siebie!

Jak samopoczucie przed szkołą i wrześniem?
Jakieś jeszcze plany?
Miłego dzionka życzę wszystkim!

Perspektywa Montanhy

Otworzyłem oczy i od razu zauważyłem iż nie jest to las więc musiałem obudzić się w prawdziwym życiu. Nie byłem w stanie poruszyć się i tylko wyłącznie mogłem poruszać oczami. Chociaż i powieki mi ciążyły. Przeżyłem, a nie chciałem tego. Dlaczego po prostu nie mogę umrzeć jak normalny człowiek, który na moimi miejscu od razu, by umarł. Poczułem jak coś cieknie po moich policzkach aż w końcu zrozumiałem, że to moje łzy. Zawiodłem nawet przeznaczenie, bo miałem umrzeć na końcu. Od tyłu lat z tyłu głowy miałem uczucie i wiedzę iż spotka mnie śmierć z rąk tych, którzy byli kiedyś moją rodziną, a teraz. Utknąłem tutaj, bez Erwina, bez nadziei na to iż go znowu spotkam i na to, że mi wybaczy. To co działo się zapewne w mojej głowie było tylko wymysłem i tęsknotą za złotookim.

-Gregi - usłyszałem głos mojej matki, ale nie mogłem się odezwać bądź inaczej biorąc to pod uwagę, nie potrafiłem poruszyć nawet ustami. Przez to dusiłem w sobie nadmiar emocji. Miałem ochotę krzyczeć płakać i rozwalić wszystko wokół, a ja po prostu leżałem w sali szpitalnej i jedyne co mogłem zrobić to płakać. Wylewać łzy bólu, cierpienia z powodu ran i rozłąki z osobą za którą byłem gotów poświęcić swoje życie. Poświęciłem, ale kurwa przeżyłem. Co ja teraz będę robić. Nie chcę być mafiozą, a też nie chcę zaczynać nowego życia, nie bez niego. - Synu? - poczułem jej dłoń na mojej dłoni więc spojrzałem na nią załzawionymi oczami. Nie byłem osobą, która płakała, ale moje serce było rozbite i nie pełne. Chciałem aby on tu był. Jednak wiedziałem, że nie można wybaczyć osobie, która okłamywała i oszukiwała taki kawał czasu. Byłem żałosnym chłopakiem, który zranił osobę, której nigdy nie chciałbym ranić. Poczułem na policzku jej delikatną dłoń i zaczęła wycierać me łzy. -No już jest dobrze.

-Mmamo - z mojego gardła wydobył się cichy głosik, który załamał się na początku słowa.

-Odpoczywaj i nie mów niczego - powiedziała - powinieneś teraz odpocząć. Nikt nie dawał ci szansy na przeżycie.

-Ddlaczego?

-Dlaczego nie dawali ci szansy czy żyjesz? - miałem nadzieję, że zrozumie o co mi chodzi po moim wzroku. -Żyjesz, bo raczej to nie było twoje przeznaczenie aby umrzeć synu - ściągnęła mi maskę tlenową i podała mi wody ostrożnie tak abym na spokojnie nawodnił swój organizm. Wziąłem spokojny oddech i spojrzałem na moją matkę. Jej czarne włosy były spięte w niechlujny kok, a jej twarz była zmęczona. Zapewne siedziała przy mnie przez długi czas.

-Ile? - nic nie mogłem z siebie więcej wymusić.

-Ile byłeś nie przytomny? Z dwa około tygodnie - odpowiedziała - przepraszam, że nie zrobiłam to co prosiłeś mnie, ale nie chce stracić cię Synu. Tyle lat miałam nadzieję, że żyjesz i gdzieś jesteś cały oraz zdrowy. Nie byłam w stanie odebrać ci szansy na życie, bo później byś żałował tego.

-Pprzepraszam - wyszeptałem i zamknąłem powieki zmęczony. Mój organizm był słaby.

-Odpoczywaj - pogłaskała mnie po głowie więc pozwoliłem sobie na odpoczynek tak jak mówiła. Jednak ból w sercu był nieznośny i ciągle z tyłu głowy miałem poczucie pustki.

-I jak? - usłyszałem głos, którego nie chciałem słyszeć tutaj. Czułem do niego odrazę i nienawiść.

-Twój syn żyje i to się liczy - odparła.

-Jak na razie widzę go znowu nie przytomnego! Tilia masz wyciągnąć z niego wszystko co tylko możesz. Chcę wiedzieć dlaczego wybrał tą głupią marną upadłą mafię!

-Duarte to twój syn!

-Zdrajca! Nie syn! Wybrał obcą mafię zamiast rodziny! Gdyby wybrał nas to by nie skończył tutaj!

-Duarte! - warknęła moja matka. Nie mogłem wytrzymać tego iż kłócą się. Nie powinien tak krzyczeć tak na moją rodzicielkę i osobę, która tak bardzo dbała o mnie.

-Pprzestańcie - powiedziałem cicho gdyż nie widziałem ich, ale wiedziałem iż są tuż obok.

-Gregi nie powinieneś teraz się nadwyrężać!

-Czyli jednak przeżyłeś to - mruknął ojciec i stanął przy matce tak iż widziałem nie tylko ją, ale i jego.

-Przestań - powiedziała matka i pogłaskała mnie po policzku. - powinieneś cieszyć się z tego iż twój syn żyje! - od razu w jego oczach zauważyłem ten błysk, który mnie przeraził.

-Nie wiesz jak bardzo się cieszę kochana - powiedział i uśmiechnął się do mnie. Zamknąłem oczy aby nie widzieć go gdyż nie mogłem nic więcej zrobić. Byłem zbyt słaby. Bałem się tego jego wzroku i uśmiechu, bo nie zapowiadało to nic dobrego dla mnie. Oddychałem już sam, ale nadal czułem ból w płucach więc jedno z nich musiało być uszkodzone.

-Dzień dobry państwu - do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze, ale nie wiedziałem kto gdyż pierwszy raz słyszałem ten głos. -Jak z pacjentem?

-Obudził się panie doktorze - oznajmiła Tilia.

-Co? Jak?! - lekarz nie dowierzał, a ja zaśmiałem się w głębi siebie, bo gdyby zobaczyli moją kartotekę medyczną z 5city to, by umarli ze zdziwienia i z szoku. Podszedł do mnie gdyż słyszałem jego kroki więc spojrzałem na niego. - Przecież miał niewielkie szanse aby przeżyć.

-Tto ty nnie chcesz widzieć mmojej kartoteki - powiedziałem do doktorka i uśmiechnąłem się chociaż nie było mi do śmiechu. Jednak jego mina była zabawna. Ten szok i niedowierzanie w sumie sam nie dowierzałem w to iż żyje, ale jak widać nie dane było mi umrzeć.

-Możesz poruszyć nogami rękami czymkolwiek? - spytał na co westchnąłem.

-Nie - wyszeptałem.

-Rehabilitacja powinna pomóc w powrocie do sprawności fizycznej - oznajmił - sprawdzimy cię i zobaczymy czy możemy odpiąć cię od kilku maszyn.

-Czyli będzie teraz lepiej? - spytała matka.

-Jak to przeżył to raczej teraz powinno być lepiej - oznajmił lekarz - niestety, ale muszę państwa wyprosić z pokoju.

Po chwili rodzice wyszli z sali, a zamiast nich weszły dwie pielęgniarki. Wiedziałem, że to nie będzie zwykła kontrola. Nie wiedziałem nawet w co jestem ubrany, ale już tyle razy byłem w szpitalu, że nic mnie nie ruszało. Ściągnał mi lekarz maskę z ust i widząc iż nic się ze mną nie dzieje wyciągnął mi z nosa rurki, które dostarczały mi powietrza w czasie gdy byłem nieprzytomny.

-W porządku? - spytał starszy mężczyzna.

-Tak - powiedziałem cicho, a oni zaczęli ściągać mi bandaże z ciała. Od razu zauważyłem iż niektóre były nadal i krwawiły.

-Niektóre rany nadal krwawią - oznajmił - jednak wyleczyły się te najgorsze rany więc to kwestia tygodnia aż znikną. Gorzej jest jednak z twoimi odruchami ciała. Sprawdzimy zaraz na cewniku czy nerka się zregenerowała.

-Ja mam cewnik? - spytałem niedowierzając i chociaż trochę bolało mnie gardło to jednak nie mogłem się powstrzymać od tego aby spytać.

-Musieliśmy ci go dać przez problem z nerką inaczej nie moglibyśmy ją leczyć - odparł, a ja cicho westchnąłem. Same problemy z moim organizmem były to dlaczego nie mogłem umrzeć skoro tyle wad wyszło przez rozstrzelanie mnie. Oznaczało to iż byłem bez dołu skoro miałem założony cewnik. Zamknąłem oczy gdyż czułem się zażenowany tym wszystkim. Może i nie mogłem ruszyć dłońmi czy stopami jednak mój umysł działał poprawnie. Gdy ściągnęli ze mnie wszystko co nie potrzebne wzięli mnie na poważniejsze badania. Starałem się jak mogę aby być świadomy w czasie badań, ale gdzieś po drodze odpadłem. Obudziłem się z samego rana gdy przy mnie nikogo nie było. Nagle z moich oczu zaczęły cieknąć łzy. Nie było tu Erwina obok mnie, który wtulił by się w mój bok uspokajając mnie. Zacząłem płakać, a z mojego gardła wydobył się cichy szloch. Tak bardzo za nim tęskniłem jednak wiedziałem, że nie miałem co liczyć na wybaczenie. Złotooki mnie nienawidził jak i reszta rodziny. Zostałem sam na świecie bez miłości osoby, którą kochałem całym swoim sercem. Nie mogłem nawet złapać powietrza przez zduszany w sobie szloch. Do pokoju wszedł lekarz.

-Wszystko w porządku panie Montanha? - spytał mężczyzna, ale nie potrafiłem się uspokoić przez to po chwili wrócił do mnie po chwili z strzykawką. Po chwili zaaplikował mi zawartość niej i poczułem znużenie. -No już, niech pan oddycha! Wdech i wydech!- przed oczami pojawiły się mi mroczki, a po chwili odpłynąłem.
Obudziłem się dopiero później gdy w pokoju nie byłem sam.

-Bracie - obróciłem głowę w bok trochę nie przytomnie i zobaczyłem Marco, którego w oczach zauważyłem łzy.

-Marco - wyszeptałem cicho widząc jego obok łóżka.

-Mama jest u lekarza, bo chciał z nią porozmawiać o tobie.

-Dlaczego? - spytałem i zamknąłem powieki.

-Coś lekarza martwi - odparł i uśmiechnął się do mnie, ale nie potrafiłem odwzajemnić tego uśmiechu.

-Nie dokuczał ci za bardzo brat? - do sali weszła matka.

-Nie - odparłem spokojnie gdyż dziś gardło nie bolało mnie tak jak wczoraj i normalniej mogłem już mówić.

-Gregi synu będziemy musieli porozmawiać w cztery oczy jak matka z synem - powiedziała poważnym głosem, a Marco bez słów wyszedł z pokoju zostawiając nas samych.

-O co chodzi? - spytałem cicho nie za bardzo rozumiejąc.

-Lekarz powiedział mi o twoim dzisiejszym napadzie - oznajmiła i usiadła na krześle na którym wcześniej siedział mój młodszy brat. Gdy usłyszałem o co chodzi odwróciłem głowę w drogą stronę gdyż nie chciałem o tym rozmawiać. -Synu lekarz obawia się iż możesz mieć problemy psychiczne.

-Nie chce o tym rozmawiać - mruknąłem cicho.

-Gregi chcemy ci pomóc.

-To trzeba było pozwolić mi umrzeć wtedy byście mi pomogli - za późno ugryzłem się w język, ale powiedziałem to co ciąży mi na sercu. Nie widziałem sensu życia pośród ludzi, którzy mnie nienawidzili. 

-Właśnie o to tu chodzi synu. Pragniesz śmierci to jest niepokojące i martwiące.

-Nie powiem niczego - odpowiedziałem.

-Dziś zaczniesz rehabilitacje i jak lekarz pozwoli to niedługo wrócisz do domu. - Jak to usłyszałem zagryzłem zęby, bo nie pragnąłem tam wracać. Oczy zaszkliły się, a ja szybko zamknąłem powieki aby nie pozwolić sobie na słabość przy matce. Tyle lat marzyłem aby ją jeszcze zobaczyć i przeprosić za wszystko przez co musiała przejść. Gdyż wiem jak ciężko iść do przodu przed siebie z poczuciem winy, że coś się zjebało. - Synu dlaczego zrobiłeś tak, a nie inaczej?

-By chronić tych co nie ochronią się przed gniewem ojca i jego chorą rządzą władzy - wyszeptałem - nie chce wracać do domu.

-Dopóki nie wyzdrowiejesz nie pozwolę mu aby zmuszał cię do czegoś czego nie chcesz.

-Nie wierzysz w to co mówisz - mruknąłem - on zrobi to co będzie chciał.

-Chce ci tylko pomóc. Chwilowo nie dajesz nawet sobie szansy na pomoc.

-Bo potworom się nie pomaga - burknąłem, bo nie wiedziałem sensu w tej całej rehabilitacji i w tym wszystkim. Nie chciałem być marionetką w czyiś dłoniach.

-Nie jesteś potworem - chciała coś więcej powiedzieć, ale jej przerwałem

-Nawet mnie nie znasz i nic o mnie nie wiesz! Więc nie mów czegoś czego nie wiesz! - samotna łza spłynęła po moim policzku tworząc swoją drogę i znacząc moją skórę.

-Gregory gdybyś był potworem to byś nie wybrał innej mafii tylko zdradził byś tych z którymi spędziłeś ten czas - jej ciepła dłoń delikatnie starła moją łzę - rozumiem, że życie z pewnością było ciężkie i musiałeś dużo samotnie  wycierpieć, ale nie jesteś już sam.

-Moje życie nie ma tutaj sensu - wyszeptałem i pozwoliłem na to aby łzy zaczęły moczyć poduszkę pode mną - i nie będzie mieć sensu. Nie chcę tu być! Ja nie mam po co tu być! Dlaczego po prostu nie daliście mi umrzeć?! To to bbyłoby łatwiejsze - rozpłakałem się miałem dosyć bólu w sercu chciałbym aby on zniknął, a jedyne lekarstwo na ten ból mnie nienawidzi i na dodatek pewnie myśli, że nie żyje, bo kto by przeżył rozstrzelanie na śmierć. Nie wiem nawet kiedy mama usiadła na łóżku i przytuliła mnie tak iż opierałem się o jej klatkę piersiową.

-Synu proszę cię nie płacz - zaczęła mnie uspokajająco głaskać po ramieniu - ja wiem, że jest ci teraz ciężko. Straciłeś wszystko na to co ciężko pracowałeś, ale to nie jest koniec świata. Możesz zacząć przecież wszystko od nowa.

-Weź rozbij szklankę o podłogę i powiedz jej przecież nic się nie stało. Zobacz czy się pozbiera w całość czy nadal będzie rozbita na kawałki. - powiedziałem wtulając się w nią -  Mamo to tak nie działa. Ja nie chcę innego życia, ja chcę moje stare życie przy osobach, które kochałem i starałem się chronić.

-Ono już nie powróci. Masz miano osoby martwej, a nawet jakbyś wrócił tam skąd możesz wiedzieć czy będziesz mile widziany? - spytała się mnie i miała cholerną rację w tym co mówiła, bo nie miałem po co tam już wracać. Jednak nie chciałem i być tutaj, a ojciec nie da mi ponownie odejść. Czułem ogromny ból, ponieważ bałem się o Erwina, o wszystkich moich przyjaciół i to co się wydarzyło. Narobiłem zbyt wielu problemów każdemu, a na dodatek teraz i robię problemy mamie. Ponieważ nie umiem ogarnąć się i zapomnieć o tym co było kiedyś i raczej nie zrobię tego gdyż cząstka mnie należała do miasta nad morzem. Należała do mojego kochanego diabełka, którego już więcej nie zobaczę i nie przeproszę za słowa, które padły w jego kierunku. Ból był silny i silniejszy ode mnie. Pragnąłem tylko zamknąć oczy i więcej się nie obudzić, a utknąłem tutaj. W mieście do którego nigdy nie chciałem wrócić czy żyć, bo ojciec nie wybaczy mi zdrady. Zdrady rodziny i przejście na drugą stronę monety. Jak widać nie zawsze dobro wygrywa. Uspokoiłem się w miarę w matczynych ramionach i słuchaniu jej spokojnego bicia serca.

-Chcę po prostu aby wszystko było jak dawniej gdy miało życie jakiś sens.

Czy Grzesiu poradzi sobie?
Czy jego ojciec będzie problemem?

2137 słów

Rozdziały godzina 9:00 w
Wtorek
Czwartek
Sobota

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro