Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czy to sen czy realio?

Surprise! It's me!
Stwierdziłam, że skoro mam nadmiar zapasu to czemu wam nie dać dodatkowego rozdziału gdyż pewna osóbką prosiła wczoraj o nocny, ale odpoczynek mam więc dzienne dodawane będą :3
Jak u was pogoda?
U mnie totalnie nie wiadomo co ubrać bo słońce, a zaraz deszcz ¯\_(ツ)_/¯
Miłego popołudnia i dzionka życzę!

Wróciłem do mieszkania gdzie czekał Dia z kolacją. Nie jadłem obiadu nawet nie wiem ile czasu zajęło mi to wszystko. Lecz nie przejmowałem się czasem, który mijał. Wolałem aby był wiecznie dzień i nie musieć już więcej przeżywać koszmarów.

-Erwin...

-Tak wiem, wiem - przewróciłem oczami, które nadal były delikatnie czerwone po płaczu. Niestety tego tak bardzo nie dało się zaretuszować.

-Płakałeś? - spytał i podszedł do mnie, a po chwili poczułem jak obejmuje mnie swoimi ramionami, chowając w nich mnie. Wtuliłem się w niego i pokiwałem głową na tak - Dlaczego?

-Dante prosił mnie abym zabrał rzeczy należące do Grzesia - wyszeptałem i przymknąłem powieki. Byłem zmęczony po długim czasie złego spania, ale trzymałem się, to było najważniejsze.

-Przecież mógł do każdego z nas zadzwonić to byśmy odebrali to - stwierdził - ty nie powinieneś tam chodzić skoro źle się czujesz po wizycie w miejscu, które przysparza tyle wspomnień.

-Jest dobrze Dia może właśnie tego potrzebowałem? - powiedziałem niepewnie, bo mimo bólu, który czułem tam w środku to jednak to były cudowne wspomnienia, warte zapamiętania.

-Jesteś pewny?

-Tak Dia jestem - odparłem i uwolniłem się z jego uścisku.

-Jak w ogóle jak wizyta u pani psycholog?

-Stwierdziła, że przeżyje i to tylko tęsknota, która powinna po pewnym czasie zniknąć - rzekłem i spojrzałem do reklamówki co tym razem mężczyzna kupił do jedzenia. Okazało się, że kupił moje ulubione danie więc wyciągnąłem je z opakowania i ruszyłem na kanapę jakby nigdy nic.

-Rozumiem więc pakuję się i idę do siebie, ale jak coś wiesz gdzie mnie szukać co nie?

-Wiem Dia naprawdę wiem i jak będę potrzebować pomocy to przyjdę po nią - odpowiedziałem i spojrzałem na niego siedząc już wygodnie na kanapie.

-Mam taką nadzieję - odparł i nie minęło długo aż opuścił mój dom.

Zjadłem trochę kolacji mimo tego, że nie jadłem tak naprawdę dużo dziejszego dnia. Po prostu nie miałem siły ani ochoty nawet jeśli było to moje ulubione danie. Stwierdziłem, że najlepiej będzie jak umyję się i spróbuję położyć spać. Może przez te tabletki miałem te koszmary albo po prostu je miałem. Zamknąłem drzwi na klucz od domu i z szafki u siebie wziąłem czystą parę slipek. Szedłem do łazienki i westchnąłem ciężko pamiętając naszą wspólną kąpiel i wszystkie te momenty gdy wspólnie sprawdzaliśmy na ile możemy sobie pozwolić w swojej obecności.

Traktował czasem mnie jak dziecko, ale było to urocze, bo się tak naprawdę tylko martwił. Teraz zbytnio nie mam nawet z kim spędzić noc, bo bez jego ciepłych ramion nie da się usnąć, a raczej nie potrafię zasnąć. Myłem się pod zimną wodą aby orzeźwić umysł, który był zawalony myślami o nim. Powinien zapomnieć, ale coś nie dawało mi spokoju. Dante stwierdził, że nie otrzymali ciała. Gdy Lordowie oddają je bliskim chyba, że serio został pochowany tam u nich. Przecież to oni byli jego prawdziwą rodziną, ale wyznał naszą mafię. Wyznał mafię, która od wieków walczyła z Lordami aż nie została nazwana Mokotowem.
Nie wyobrażam sobie w jaki szał mógł wpaść Morte słysząc tak te słowa gdy perfidnie na oczach setek wyznał moją mafię. Przynależność do mnie i tylko do mnie. Nie wiem nawet kiedy oczy mnie zapiekły, ale łzy zaczęły mieszać się z kroplami wody. Może gdyby wyznał tą jebaną mafię to żyłby i może byśmy się widzieli albo trzymali jakiś kontakt. Chociaż nie sądzę Monte zawzięcie starał się nie przynależeć do żadnej mafii lecz przez przypadek sam wpadł do niej będąc ze mną w związku.

Nie żałowałem i nigdy nie będę żałować tych wszystkich wspólnych chwil spędzonych razem bądź na seksie gdy tylko chciałem. Oddałbym wszystko aby znowu tu ze mną był i powiedział jak bardzo mnie kocha. Lecz to były marzenia tylko ściętej głowy, które nigdy się nie spełnią. Umyty, przebrany jeśli można tak to nazwać, wróciłem do swojego pokoju i przykryłem się szarym kocem, który przynależał do mnie. Jednak również był pełen wspomnień w końcu to przez niego się to wszystko stało. Zbliżaliśmy się do siebie jeszcze i jeszcze bardziej aż w końcu wyznaliśmy sobie te dwa cudowne słowa przez które teraz tak cierpi moje serce. Myślałem, że miłość będzie wieczna, bo w końcu prawdziwa miłość nigdy się nie kończy lecz jak widać skończyła się i zostawiła po sobie tylko pustkę. Zamknąłem oczy i westchnąłem cicho zakrywając się kocem aż po nos. Noce były coraz cieplejsze, ale ja czułem się, że nadal było mi zimno. Niestety wiedziałem, że nic to nie zmieni. Zamknąłem oczy mając nadzieję, że w końcu choć trochę się wyśpię.

Nagle obudziłem się, a byłem na Burgershocie. Od razu zrozumiałem, że znowu jestem w jawnym śnie, ale ten wydawał się inny. Inny od tych co wcześniej. Rozejrzałem się, ale nikogo nie widziałem wokół siebie więc ruszyłem do wyjścia. Lecz za drzwiami Burgershota nie było miasta, a las. Niepewnie więc wyszedłem z budynku, a on zniknął za mną. Pozostawiając mnie na odludziu. Niepewnie ruszyłem do przodu gdyż stanie w miejscu zawsze nie było dobre. Doszedłem nagle do jeziora pośród drzew i miejsce wyglądało naprawdę magicznie. To był pierwszy dobry sen od ponad tygodnia i zdziwiony byłem tym spokojem panującym wokół. Podszedłem do wody i spojrzałem w taflę wody. Widziałem to jak byłem zmęczony, ale nie sądziłem, że byłem aż tak padnięty. Pogoda była naprawdę piękna i rozejrzałem się wokół gdy usłyszałem szelest. Od razu zauważyłem mężczyznę siedzącego na kamieniu i patrzącego się w swoje odbicie. Wyglądał na mocno zmęczonego. Nagle jego wzrok spoczął na mnie, a ja widząc te oczy zamurowało mnie. Wyglądało to jak sen, ale nie miałem nad nim kontroli w tym śnie. Nie pewnie ruszyłem w jego stronę, ale czułem jak każdy krok robi się coraz cięższy gdy on nie ruszał się i tylko mnie obserwował.

-Mmonte - wyszeptałem widząc jego wzrok na mnie.

-Przepraszam - również wyszeptał i spuścił wzrok w taflę wody.

-Tto ja powinienem - powiedziałem cicho i stanąłem obok niego, a on zerknął na mnie zmęczonym wzrokiem.

-Cierpisz teraz przeze mnie i nie ukryjesz tego, widać to aż za bardzo po tobie - rzekł i wyciągnął dłoń w moją stronę. Teraz zauważyłem na jego ciele rany, które krwawiły, ale nie zostawiały śladów. Złapałem niepewnie jego dłoń w swoją i ścisnąłem delikatnie jakby chcąc się upewnić, że naprawdę tutaj jest.

-Wiem boli twoja strata, ale przyzwyczaję się do tego - wziąłem głębszy wdech - chociaż będzie ciężko lecz dla ciebie to zrobię. - po chwili przypominałem sobie o liście -Widziałem list, który zostawiłeś.

-Pewnie Dante ci go dał - powiedział i smętnie uśmiechnął do mnie, ale przytulił mnie do siebie, a ja wtuliłem się w niego i jego klatkę piersiową. Jego rany nie brudziły mnie, ale były zbyt krwawe i trochę przerażały mnie.

-Chciałbym abyś był przy mnie - wyszeptałem zamykając oczy - ale wiem, że mój mózg płata mi figle i jesteś tylko wymysłem mych myśli.

-Przepraszam, że nie mogę być przy tobie - rzekł Gregory i pogłaskał mnie po głowie - musisz być silny wierzę w ciebie, że poradzisz sobie z tym wszystkim. Jesteś silny i szalony. Kocham cię i wiem, że weźmiesz się w garść. Miłość jest silna niech będzie twoją siłą nie słabością. - pocałował mnie w czółko. - Bądź niczym terminator, bo wiem, że potrafisz nim być.

-Nie jestem silny - wyszeptałem i poczułem jak łzy znowu pojawiły się w moich oczach lecz z całej siły starałem się je powstrzymać.

-Jesteś - nasze usta złączyły się razem i niewiele myśląc odwzajemniłem pocałunek, tęskniąc za tym całym sercem. -Będzie jeszcze dobrze zobaczysz, że z czasem ułoży się wszystko.

-Nie sądzę - wyszeptałem i spuściłem wzrok, który utkwił w naszym odbiciu w tafli spokojnej wody.

-Ja wiem swoje.

-Monte nie chciałem cię stracić - wyszeptałem - chciałbym być już na zawsze z tobą.

-Ja też, ale twój czas tutaj się kończy. Uwierz w siebie, bo rodzina na ciebie liczy - powiedział i nagle wszystko zaczęło się rozmywać w moich oczach. Nie chciałem tego, bo ten sen był tym upragnionym gdzie jest on.

-Monte! Monte nie zostawiaj mnie! - jednak wszystko zaczęło znikać wraz z nim. Nim się obejrzałem obudziłem się w łóżku ciężko oddychając i ściskając dłonie na kocu.

Westchnąłem ciężko i wstałem z łóżka. Od razu spojrzałem na zegarek aby zobaczyć, która jest godzina. Nie zdziwiłem się gdy zobaczyłem na wyświetlaczu trzecią nad ranem. Wiedziałem, że już nie usnę, ale już i tak jakiś progres był, bo spałem dłużej niż cztery do pięciu godzin. Ubrałem na siebie jakieś spodnie oraz ubrałem koszulę. Wyciągnąłem fajki z szafki i stwierdziłem, że zapale na zewnątrz gdyż nie chciałem palić w środku mieszkania aby potem Dia nie narzekał, że paliłem. Poza tym musiałem przemyśleć kilka rzeczy i to co się wydarzyło. Dotknąłem palcami swoje usta. Miałem dziwne wrażenie, że ten pocałunek był prawdziwy, ale z drugiej strony nie widziałem co o tym myśleć, bo był w śnie. Jednak miałem przeczucie i to silne, że to było coś realnego. Nie wymyśliłem sobie tego w końcu. Wyszedłem z mieszkania ubierając wcześniej buty.

Skierowałem się do windy wsadzając paczkę papierosów do kieszeni wraz z zapalniczką. Nie chciałem być przyłapany na tym, ponieważ zwykle mówiłem wszystkim aby nie palili, a sam teraz to będę robił. Jednak fajki mnie uspakajały i były lepszym rozwiązaniem niż sięgnięcie po narkotyki czy coś gorszego. Winda zjechała na sam dół więc skierowałem się do drzwi, a po chwili byłem już przed budynkiem. Od razu skierowałem się na tyłu mego budynku i wdrapałem się na niski daszek małego budyneczku, który służył jako kosz. Trochę trzeba było się na gimnastykować aby się dostać na niego, ale na szczęście było się wtedy niewidocznym praktycznie na pierwszy rzut oka. Co ułatwiało moją sytuację z paleniem. Usiadłem wygodnie na metalu jeśli można nazwać to wygodnym siedziskiem jednak nie przeszkadzało mi to w tym momencie. Oparłem plecami się o ścianę budynku i zerknąłem w rozgwieżdżone niebo, które było dzisiejszej nocy naprawdę piękne. Wyciągnąłem paczkę papierosów i zapalniczkę, a po chwili już w mych płucach pojawił się dym tytoniu. Od razu poczułem jak wszystkie mięśnie mi się rozluźniają, a ja wypuściłem dym po dłuższej chwili. To było coś czego potrzebowałem aby się rozluźnić.

Cisza i spokój panującą w mieście o tej godzinie jedynie pomagała mi się uspokoić. Nie wiedziałem czy ten sen był snem czy czymś głębszym, ale czułem w sobie nagły przypływ energii chociaż nadal czułem w sobie ten mrok, który został przysłonięty tymi nagłymi emocjami i spokojem. Wypuściłem kolejną chmurę dymu i patrzyłem jak powoli zanika aż nie zostawia po sobie żadnego śladu, że był. Trochę czułem się jak ten dym czułem przez jakiś czas aż przestałem odczuwać. Jednak nadal była we mnie ta pustka. Wypaliłem jednego papierosa i sięgnąłem po kolejnego aby choć trochę rozluźnić się bardziej po męczącym tygodniu załamania. Monte w śnie chyba miał rację i powinienem wziąć się w garść mimo bólu, który we mnie był. Musiałem ruszyć z miejsca i w końcu wrócić do życia mafijnego w końcu mam rodzinę do utrzymania w ryzach. Nie żebym nie ufał Kuiowi, ale w sumie nie miałem pełnego zaufania do niego po tych wszystkich kłamstwach. Jednak rozumiałem teraz dlaczego często po prostu nie mówił wszystkiego, ponieważ nie chciał ranić nas niektórymi rzeczami albo zamartwiać nimi.

Niektórych rzeczy po prostu nie da się zdradzić bądź nie warto. Po prostu za późno to zrozumiałem i to przykre, bo zrobiłem dużo głupot przed tym jak straciłem swój płomyk nadziei. W końcu musiałem wstać z metalowego daszku i stanąć na przeciw oczekiwaniom wszystkich moich przyjaciół, rodziny i wrogom. Wiedziałem jednak, że depresja od tak nie minie i w najmniej oczekiwanym momencie będzie mnie atakować. Musiałem jednak być silny dla wszystkich, którzy liczą na mnie i dla niego mimo iż go nie zobaczę to jednak chciałem być silny, bo oczekiwał tego ode mnie abym nie poddał się od razu tylko próbował zwyciężyć wszystkie przeciwności losu. Schowałem pety do kieszeni i ze skoczyłem na dół uważając na to jak upadam. Nie miałem ochoty iść próbować spać, bo bałem się kolejnego snu w którym nie będzie tak kolorowo jak wcześniejszym śnie. Schowałem dłonie do kieszeni spodni i ruszyłem przed siebie. Miałem jeszcze sporo czasu nim Dia wstanie. Nikt oczywiście nie powinien wiedzieć, że zwiałem z domu gdyż miałbym ciągły nadzór, a ja też potrzebuje prywatności we własnym życiu. Więc w ten sposób spędziłem czas do samego rana i wróciłem do mieszkania centralnie przed czasem gdy Dia miał wpaść do mnie do domu.

-Siema Erwin? -przywital się bardzo niepewnie.

-Hej Dia - przywitałem się i właśnie zalewałem kawę gdyż ciężko byłoby bez niej funkcjonować. Po prostu kawa pomagała mi przetrwać dzień gdy naprawdę było ciężko i nie było żadnego innego wyjścia.

-To ja po śniadanie jadę - oznajmił i skierował się do wyjścia z mego mieszkania.

Czy Erwin powie innym co mu się śniło?
O co chodzi z tymi snami?

2062 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro