Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czy jest to możliwe?

Witam serdecznie wszystkich!!!
Jak tam maraton wam się podoba?
No i oczywiście wczorajsze #Halloweenchallenge?
W nocy pojawił się jeszcze oneshot!
Chyba za bardzo was rozpieszczam ;-; tym wszystkim!
Jakieś plany na dzisiejsze święto?
Jak samopoczucie?
Ja gołąbki będę robić na obiad!
:3
Sadchampo nie dostałam pracy. No trudno będzie trzeba kolejne skierowanie wziąć z urzędu. Może coś się trafi.
Życzę miłego dzionka wszystkim!

-Dobra idę do niego. Może mnie nie zabije - mruknąłem i ruszyłem do domu. Wszedłem przez drzwi tarasowe i przywitałem się ze wszystkimi co jeszcze jedli śniadanie, życząc im smacznego. Przeszedłem szybko przez kuchnię i skierowałem się do pokoju rodziców gdyż chyba właśnie tam powinienem znaleźć ojca. Nie myliłem się zbytnio gdyż stał oparty przy ścianie i czekał na mnie. Spuściłem głowę nisko, ponieważ czułem ten jego nie przyjemny wzrok, który gardził mną. Miałem być idealnym następcą, a unikam swoich obowiązków.

-Do środka - powiedział więc posłusznie wszedłem do pokoju, a drzwi za mną zatrzasnęły się sygnalizując to iż będzie chyba źle. -Powiedz mi gdzie byłeś z Felicją?

-Przeszliśmy się wzdłuż lasu, bo chciała - odpowiedziałem szczerze i patrzyłem się na parkiet mając nadzieję, że okazanie skruchy jakoś mnie uratuje przed złością za nie wypełnienie swojego obowiązku. Ponieważ powinienem być z nimi na dole i osądzać Hanka.

-Gregory powiedz mi dlaczego mam ci w tej chwili nie zrobić krzywdy? Obiecałeś, że będziesz wypełniać swoje obowiązki jako następca, a jak na razie słyszę od ciebie tylko nie i nie oraz cię nie ma gdy trzeba!

-Przepraszam - wyszeptałem.

-Co mi z twojego przepraszam! - warknął na co skuliłem się, bo nie chciałem znowu zostać skrzywdzony przez osobę, która powinna mnie chronić tak naprawdę - Miałeś wypełniać obowiązki!

-Nie wiedziałem, że będę potrzebny - skłamałem, bo musiałem.

-Gregory - usłyszałem jak podchodzi do mnie, a jego dłoń łapie mnie za podbródek zmuszając brutalnie abym na niego spojrzał - jeszcze raz, a sam będziesz strzelać do swoich byłych przyjaciół. Jeszcze raz... - ścisnął tak mój podbródek z całej siły, że to bolało i nie potrafiłem nic powiedzieć. Nikt we mnie takiego przerażonego dziecka nie wzbudza jak złość mego ojca i jego słowa, które raniły mocniej niż jakiekolwiek ostre narzędzie. -Rozumiemy się?

Potwierdziłem kiwnięciem głowy, a on puścił mnie więc szybko odsunąłem się od niego i wyszedłem z pokoju rodziców. Nie chciałem podpaść jeszcze bardziej, wystarczająco iż bolał mnie podbródek za który mnie ściskał.

-Wszystko w porządku? - spytał Marco i wyglądało na to iż po prostu czekał na mnie jakby trzeba było mi pomóc.

-Tak - powiedziałem cicho mimo tego, że miałem ochotę krzyczeć z niesprawiedliwości, która mnie spotyka to milczałem, dusząc w sobie emocje. Emocję, które od środka niszczyły mnie, bo nie powinienem dusić w sobie tak wiele uczuć i odczuć.

-Nie wygląda - stwierdził ruszając za mną.

-Ja potrzebuje chwili dla siebie - rzekłem do niego aby nie szedł za mną gdyż naprawdę potrzebowałem ciszy aby uspokoić siebie nim zrobiłbym komuś krzywdę.

-Monte! Przestań wszystko zamiatać pod dywan jakby nic się nie stało! Znowu ci groził, bo inaczej nie bolał by cię podbródek! Nic ci tata nie zrobił?

-Nic - odparłem - wszystko ze mną w porządku - dodałem i chciałem się uśmiechnąć aby zatwierdzić to iż jest w porządku, ale nie było w ogóle w porządku. Dlatego zrezygnowałem z uśmiechu na siłę, ponieważ nie umiał bym się teraz uśmiechnąć. Wyszedłem przez główne drzwi domu i ruszyłem w stronę bramy aby popatrzeć na jeżdżące samochody. Może to pozwoli mi uspokoić swoje chaotyczne myśli. Starałem mieć emocję na smyczy, ale zaczynałem tracić nad nimi kontrolę. Spojrzałem w niebo mając nadzieję, że będzie dobrze, że poprawi się i nie będę musiał robić jakieś głupoty. Idąc przed siebie nie zauważyłem nawet, że ktoś za mną idzie aż nie chrząknął cicho męski głos.

-White - powiedziałem mocno zdziwiony.

-Jak u ciebie młody? - spytał, a ja spuściłem głowę w dół. - Wiem co się wydarzyło, ale nie wiem dlaczego.

-Muszę tłumaczyć? Naprawdę nie chcę - zamknąłem powieki i westchnąłem cicho.

-Gregory co się stało, że żyjesz tutaj? Dlaczego nie uciekniesz? - zerknąłem na starszego mężczyznę, którego białe włosy były u niego charakterystyczne tak samo jak i widoczne zmarszczki, które mówiły, że mężczyzna przeżył dużo, a ciągnąca się blizna przez pół twarzy przedstawiała sobą ciężkie życie.

-Nie mogę - odpowiedziałem - nie mam po co i gdzie. Ojciec nie odpuści mi i tylko tak naprawdę opóźniliśmy coś co i tak miało się zdarzyć. Nie ma po co uciekać i gdzie. Zrobię więcej szkód niż pożytku.

-Nie mów tak - poklepał mnie po ramieniu - i jak było w policji?

-Raj na ziemi mimo jebania mnie z dnia na dzień przez ludzi. Znalazłem swoje miejsce i straciłem je przez to tęsknię za tym. Lecz naraził bym tylko innych swoim powrotem. Dlatego nie uciekam.

-Chcesz chronić ich przed ojcem, który nie spocznie aż cię nie złamie - trafił idealnie w mój problem z którym sobie nie radzę. 

-Tak - mruknąłem cicho - przepraszam, że zmarnowałem szansę.

-Według mnie aż za bardzo dobrze ją wykorzystałeś młody! Zmieniłeś się z zimnego dzieciaka patrzącego na zasady i planujący atak po ataku, bo Duarte ci nagadał, że to jest normalne.

-Byłem dzieckiem i myślałem, że jest to dobre w końcu nikt inny nie pokazał mi życia jak wygląda inaczej - odpowiedziałem - do momentu aż się spotkaliśmy.

-Żałujesz? - spytał zainteresowany.

-Nigdy - odpowiedziałem.

-Więc już wiesz jak działa świat i czego oczekuje, ale czego ty oczekujesz od niego?

-Nie wiem - mruknąłem chociaż im dłużej zastanawiałem się to tym bardziej Erwin pojawiał się w mojej głowie - chciałbym swojej miłości - dodałem po chwili, ale nie było już przy mnie Generała White. Jak zawsze dawał mi nauki nad którymi musiałem się mocno zastanowić, ale zawsze pomagały w odnalezieniu sensu. Moim sensem życia jest Erwiś i bez niego nie jestem pełny. Dlatego moja psychika upadała z dnia na dzień. Została mi tylko nadzieja na to iż u Erwina jest lepiej i choć nadzieja umiera ostatnia to wiedziałem, że jest to nie realne abyśmy spotkali się już w tym życiu. Doszedłem do metalowego płotu i oparłem się o niego, patrząc jak samochody żyją swoim własnym tepem. Jadąc w swoim kierunku, który nie będzie dany mi dowiedzieć się. Byłem jak kanarek w klatce.

Mający otwartą klatkę, ale zostający w niej dla swojego bezpieczeństwa gdyż poza kartami swego więzienia czai się zło. Boi się zrobić krok w przód gdyż wie, że to nie ma sensu i cokolwiek innego by nie robił to nie zmieniłoby jego życia na lepsze. Kanarek będzie niewolnikiem swoich lęków. Niczym ja, który boi się wyjść za krat mimo iż jest na wyciągnięcie ręki wolność. Jednakże trzyma mnie obietnica, wyznanie mafii i rodzina, którą tutaj posiadam, ale tęsknię za rodziną z którą spędziłem tyle wspaniałych chwil na 5city. Z cichym westchnięciem zamknąłem oczy wracając do dnia gdy ekipą szliśmy przez miasto. Wtedy zostało zrobione mi i Erwinowi zdjęcie gdy siedzimy na ławce trzymając się za łapki. Miłość uskrzydla jak i budzi ból w ludzkich sercach gdy dzieję się coś złego. Moje serce było w kawałkach i nikt nie był w stanie mu pomóc niż sam Erwinek przez którego te serce rozbiło się na kawałki.

-Tu jesteś - usłyszałem głos mamy i westchnąłem, bo nie miałem ani chwili czasu posiedzenia w samotności.

-O co chodzi? - spytałem nie wiedząc po co ona przyszła do mnie.

-Marco stwierdził, że nie jest z tobą najlepiej. Poprosił mnie abym z tobą porozmawiała - oznajmiła i usiadła na trawie, klepiąc obok siebie po źdźbłach trawy abym się dosiadł do niej. Niechętnie to zrobiłem, a swój wzrok wbiłem w ziemię.

-Jest w porządku - odpowiedziałem spokojnym głosem, ale kłamałem.

-Nie oszukasz swojej matki Gregory! Znam cię aż za dobrze aby ci uwierzyć w to kłamstwo - powiedziała patrząc się na mnie, a ja bezgłośnie westchnąłem. - Co ojciec ci zrobił?

-Nic takiego - odpowiedziałem - zasłużyłem sobie uciekając od obowiązku, który powinienem wykonać.

-Gregi nie bądź taki surowy dla siebie - powiedziała - nie jesteś wszechwiedzący i masz prawo czerpać z życia nawet jeśli Duarte ci zabrania.

-Mamo.

-Tak?

-Dlaczego nie mogę mieć normalnego życia? - westchnąłem ciężko.

-Tęsknisz za nim? - spytała nagle.

-Tak - wyszeptałem - boję się, że zrobi coś głupiego.

-Nie przejmuj się tym tak bardzo - rzekła - z pewnością nie zrobi sobie nic złego skoro ma rodzinę przy sobie.

-Może masz rację. Zbyt bardzo panikuje - westchnąłem ciężko - jednak Erwin jest kruchy na swój sposób, ale i uparty. Nie wiem co się z nim dzieje. Nie mam nawet jak się dowiedzieć....to mnie najbardziej frustruje.

-Gregi - pogłaskała mnie po głowie gdyż byłem zgarbiony i wtulony w swoje nogi.

-Hm?

-Zbyt bardzo się przejmujesz tym nad czym nie masz kontroli - oznajmiła spokojnie i wiedziałem to jednak w głębi siebie bardzo martwiłem się o moją rodzinę, a najbardziej o Erwinka. Jednak zastanawiało mnie jeszcze coś i nie dawało od dłuższego czasu myśleć o czym innym.

-Może - odparłem - mamo?

-Tak synu?

-Czy...- odchrząknąłem zastanawiając się czy na pewno tak zacząć te pytanie - jak otrzymałaś swoją moc?

-Odnalazłam ją w sobie gdy moja siostra została zraniona bronią białą - powiedziała spokojnie - miałam w tedy może szesnaście albo osiemnaście lat i doskonale dalej tą moc gdyż to dar od Boga.

-Czy jest możliwość abym i ja miał jakąś moc? - spytałem dosyć niepewnie i nie patrzyłem nawet na mamę, bo nie czułem się pewnie.

-W sensie? Opisz mi to - powiedziała zainteresowana moim pytaniem.

-W czasie śpiączki byłem jakby w śnie, ale nie w swoim, a u Erwina - zacząłem - i wydawało się to takie realne te wszystkie emocje oraz to co do mnie mówi. Wyciągnął mnie z mroku i pomógł mi powstać na nogi gdy nie miałem nawet siły. Wtedy też się obudziłem chwilowo ze śpiączki, ale potem znowu pogrążyło mnie w śnie. Tym razem wyglądało to iż on znalazł się w mojej sennej pułapce. Jednak powiedział kilka słów, które tylko ja wiedziałem i... - wziąłem głęboki wdech - jest to możliwe, że jesteśmy jakoś połączeni?

-Hmmm nie miałam z czymś takim styczności - rzekła - może jesteście jakoś połączeni albo po prostu twoje serce kieruje się do niego przez to znajdujecie się w snach jak w prawdziwej rzeczywistości tylko w czasie snu. Każda moc inaczej działa. Moja nie ożywia tylko leczy i potrafi przytrzymać przy życiu, ale każda moc ma jakieś limity.

-Wiem mamo wiem - westchnąłem - nie wiem jak to działa, ale te sny były tak bardzo realistyczne. Chciałabym znowu go ujrzeć i dowiedzieć się prawdy co się dzieje, ale nie wiem jak to zrobić.

-Spróbuj pomyśleć o nim przed snem - powiedziała - póki nie spróbujesz wszystkiego to nic się nie dowiesz. Jeśli masz taką umiejętność to dosyć ciekawa umiejętność i pewnie ciężka będzie do opanowania.

-Pewnie tak - mruknąłem, a mój telefon zaczął dzwonić. Zdziwiony wyciągnąłem go i odebrałem nie patrząc na to kto dzwoni - halo?

-Jest akcja ojciec wzywa wszystkich. Ktoś na nasz magazyn się włamuje. Zbieraj się na szybko!

-Idę - powiedziałem, a on rozłączył się. Spojrzałem na mamę przepraszającym wzrokiem - akcja jest. Muszę być - oznajmiłem wstając z ziemi.

-Uważaj na siebie - powiedziała cicho, a ja kiwnąłem głową i biegiem rzuciłem się w stronę willi aby zabrać broń z pokoju oraz maskę gdyż zapomniałem ją wziąć rano aby przypiąć do szlufki spodni. Wpadłem do domu gdzie już ludzie ruszali się jak w mrowisku. Ktoś kto odważył się zaatakować nasz magazyn chyba za dużo nie myśl racjonalnie. Wziąłem broń wsadzając ją do tyłu spodni i ubrałem maskę.

-Ruchy Grzesiek! - wołał mnie Marco więc szybko zbiegłem po schodach i wpakowaliśmy się do aut. Dopiero gdy wyjechaliśmy z terenu willi zrozumiałem, że właśnie od tak zgodziłem się na strzelaninę. Zaczyna mi się już wszystko mylić co powinienem robić, ale i tak nie miałbym wyboru. Do domu wróciłem ranny i nie powiedziałem o tym mamie. Sam się zająłem raną, chociaż trochę bolało, ale Marco pomógł mi w sumie w zszywaniu. Reszta dnia to wielka złość ojca więc grzecznie siedziałem w pokoju aby nie denerwować go, a gdy zapadła noc. Wróciłem z balkonu do pokoju i położyłem się w łóżku sycząc delikatnie z bólu gdyż rana promieniowała nim mimo tego, że oczyściłem ją. Zasnąłem szybko, chociaż myślałem, że będzie z tym większy problem.

Obudziłem się w lesie co było zaskakujące, ale po chwili zrozumiałem, że jestem w śnie. Dlatego też nie zatrzymywałem się tylko ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu tego co mnie tu będzie czekać. Doszedłem po chwili do polany otoczonej lasem, ale polanka delikatnie się unosiła do góry i z niej był idealny widok na gwiazdy.

-Ehh diabełku gdzie ty jesteś? - spytałem wchodząc na środek polany i patrzyłem w gwiazdy, które mieniły się blaskiem pośród czarnego nieba, a księżyc dawał słaby blask, ale wystarczająco oświetlał drogę. Trawa tutaj była wilgotna i zaskakiwała swoją delikatną strukturą. Nagle usłyszałem szelest z tyłu mnie więc niepewnie obejrzałem się do tyłu i znieruchomiałem. Niżej ode mnie stał Erwin, mój kochany diabełek za którym tęskniłem.

-Monte - jego cichy głos był niepewny.

-Erwin - odpowiedziałem szeptem, a złotooki rozczulił się gdyż w jego oczach widziałem łzy. Rozłożyłem swoje ramiona gdy on wpadł w nie wtulając się mocno we mnie.

-Tak bardzo tęsknię, tak bardzo mi cię brakuje - powiedział przez łzy więc zacząłem go głaskać po plecach i pocałowałem w czółko. Tak bardzo za nim tęskniłem i nie chciałem wypuszczać z ramion.

-Przepraszam cię za wszystko - mruknąłem.

-Nie przepraszaj to ja powinienem - wyszeptał.

-Zrobiłem ci wielką krzywdę, a ja sam nie jestem teraz lepszy - powiedziałem plując siebie w twarz, ale nie mogłem mu powiedzieć, że żyje. Nie chcę go narażać niepotrzebnie chociaż tęsknię i to cholernie tęsknię  - powinieneś mnie nienawidzić się za prawdę. Boląca prawdę, ale robię to, bo muszę.

-Monte wybaczyłem ci już dawno i może za bardzo zareagowałem na to. Żałuję i to bardzo, że ostatnie co usłyszałeś ode mnie to nienawiść. Tak bardzo żałuję - rzekł zaskakując mnie tymi słowami, ale zacząłem cicho płakać z tego powodu. Wybaczył mi. Wybaczył mi moje przewinienia i to iż jestem potworem.

-A ja tak bardzo cię kocham, ale musiałem - wyszeptałem przepraszając go w ten sposób - spędzisz ten sen ze mną?

-Za tobą pójdę choćby na koniec świata - odpowiedział i położyliśmy się na ziemi, a wilgotna trawa delikatnie nas moczyła, ale nie przeszkadzało nam to. Erwin tulił się do mojego boku, a ja głaskałem go delikatnie po jego bioderku. Patrzyliśmy na niebo i wtulałem go w siebie. Erwin nagle się podniósł i usiadł na mnie okrakiem. Powoli podniosłem się opierając na rękach.

-Co robisz? - spytałem cicho, a on uśmiechnął się w ten cudowny sposób, który tak bardzo kochałem.

-Chcę się nacieszyć tobą póki mogę - wyszeptał i złączył nasze usta razem. Odwzajemniłem jego pocałunek, a jego usta były tak samo cudowne w dniu, którym go utraciłem. Całowaliśmy się namiętnie i z tęsknotą za bliskością naszych ciał przekraczaliśmy swoje granice. Nie zwracając uwagi na to czy to jest sen czy też nie pragnęliśmy swojej bliskości, która nie jest nam dana w realnym życiu.

Co wydarzyło się na magazynie?
Czy doszło między nimi do czegoś więcej?

2340 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro