Czego ode mnie oczekujesz
Witam wszystkich serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Jakieś plany na dziś?
Uuu już 89 rozdział :3
I praktyczne połowa miesiąca!
Jak ten czas pięknie ucieka przez palce!
Nim się obejrzymy będzie już styczeń.
Miłego dzionka wszystkim życzę!
Perspektywa Grzesia
-Gregory będę potrzebował cię w siedzibie - rzekł tak niespodziewanie oraz jak nie on, ponieważ jego głos był spokojny i opanowany. Poczułem na sobie wzrok Erwina, ale starałem się ogarnąć i nie pokazać po sobie niczego aby nie martwić mego diabełka. Dam sobie radę przecież cokolwiek, by nie czekało na mnie na dole to to ogarnę.
-Rozumiem - odpowiedziałem, a siwowłosy mruknął cicho co nie umknęło uwadze ojca. Gdy powiedział co ma on robić od razu odechciało mi się kończyć obiadu. Erwin z moim bratem na terenie balasów. To nie brzmiało dobrze i miałem nadzieję, że jednak żartuje sobię ze mnie i siwowłosego. Lecz jego poważna mina była potwierdzeniem na to iż nie był to żart. Poczułem jak żołądek robi mi 180° i jak jedzenie chce się wydostać z moich ust. Po obiedzie gdy wszyscy wstaliśmy od stołu. Nie przejmowałem się ojcem czy Leonem, który mógł być kimś z rodziny Dii. Teraz najważniejszy był Erwin oraz zapewnienie mu bezpieczeństwa od strony mego brata.
Nie obchodziło mnie to jak to brzmiało, bo liczyło się żeby mój brat wiedział iż nie będę mieć litości wobec niego. Wobec nikogo nie będzie litości. Z maską na twarzy szedłem z ojcem i Leonem. Moje oczy płonęły złością gdy twarz oraz mimika nic nie zdradzała, była jak marmur zimny i zdradliwy. Piękny, a zarazem niebezpieczny. Chowanie w sobie emocji dużo mnie kosztowało zdrowia psychicznego, ale musiałem to robić.
Ojciec od momentu gdy był atak na magazyn patrzył na mnie z uznaniem wyborowego stratega. W końcu jako dzieciak też dużo robiłem strategii, ale nie były one tak dobre lecz wystarczające aby robić odbicia konwojów policyjnych. Teraz jednak byłem doświadczonym wieloletnim strategiem i wiedziałem co robić. Niestety swoją wiedzę musiałem przekazać jemu gdyż z dwa razy oczekiwał ode mnie stwierdzenia planu działania. Zszedliśmy do siedziby i plułem już tym miejscem. Było tu zawsze zimno, a najgorsze jest to iż za każdym razem jak tu schodziłem czułem na szyi nieprzyjemne uczucie ostrza jakby kosy należącej do wysłannika śmierci, który przechodzi tędy wśród mrocznych ścian, które nasiąknięte są historią nieszczęśników, którzy tu umarli. Zaś śmierć zbiera ludzkie dusze zagubione w murach tego budynku na osąd. Weszliśmy do sali gdzie jak zawsze niewzruszony przez czas stał stół w literze u. Usiadłem po prawicy ojca i patrzyłem jak zakłada ręce do tyłu prostując się nieznacznie gdyż i tak miał wyprostowaną posturę ciała.
-Zapewne jesteś ciekawy po co zabrałem cię do siedziby - oznajmił mój ojciec na co zmarszczyłem brwi jednak patrzyłem się na niego oczekując tego co znowu będę musiał dla niego robić.
-Nie szczególnie - odparłem na co mężczyzna przewrócił brązowymi oczami.
-Jest akcja do przeprowadzenia - rzekł spokojnie, a Leon wyszedł z pomieszczenia pewnie po teczki - jeszcze chcę porozmawiać o tym twoim koledze - warknął cicho, a po moim ciele przeszedł niespokojny dreszcz strachu o mego chłopaka.
-Rozumiem - odparłem cicho starając się opanować drżenie głosu. Na szczęście dłonie miałem złączone więc nie miały one prawa zacząć się trząść niespokojnie i pokazać po sobie, iż coś jest nie tak. Wystarczająco czasu pokazywałem swoje słabości i były one wykorzystywane przeciwko mnie. Zmrużyłem powieki, ale nadal obserwowałem twarz ojca. Twarz, którą nie oszczędzał bieg czasu gdyż zmarszczki na jego czole są najbardziej widoczne ze wszystkich. Brązowe oczy, które były tak bardzo podobne do moich, ale były całkiem inne, chociaż może i nie. W końcu na Erwina również inaczej się patrzyłem niż do innych, przecież po nim mam wyćwiczony mrożący w żyłach krew wzrok.
-Nie myśl, że podoba mi się to iż jeździsz sobie gdzieś gdzie nie wiem po co i najważniejsze gdzie! - powiedział cicho jednak z jego ust nie wydobyły się te słowa z jadem. Po prostu były prostymi słowami, które słyszę nie za często z jego strony.
-Nie mogę zdradzić ci pozycji Mokotowskiej siedziby i nie zdradzę - odpowiedziałem spokojnie.
-Skoro ci twoi przyjaciele i pseudo rodzinka są tutaj to może w końcu mi powiesz, dlaczego wybrałeś ich?!
-Jesteś obserwatorem - mruknąłem i oparłem brodę o złączone dłonie w koszyczek - domyśl się!
-Wisisz im dług? - pokiwałem sprzecznie głową - Oni tobie?
-Nie - mruknąłem.
-Szantażowali cię? - zapytał, ale kiwnąłem sprzecznie głową mimo tego iż było kilka razy gdy mnie ranili i szantażowali. Jednakże rozumiałem to, a z czasem wybaczyłem ich błędy, których nie chcieli już popełniać. Jednak nie zawsze to się im udawało lecz byli mafią i nie da się od tak zmienić ludzkiego przyzwyczajenia.
-Nie - odparłem po chwili ciszy. Nie potrafiłem ich okazać w złym świetle mimo błędów, bo stali się mą rodziną na dobre i złe, a teraz stała się ona jeszcze większa o kilku nowych członków.
-Skrzywdzili cię?
-Nnie - zawahałem się mówiąc to, bo byli winni kilku blizn na moim ciele i psychice, ale wynagrodzili mi to. Wynagrodzili mi to stając się częścią mej rodziny. Jednakże mądry człowiek wybacza, ale nigdy nie zapomina krzywd gdyż głupi człowiek zapomina i potem znowu daje się ranić. Ja wyciągam wnioski ze swoich porażek i również zwycięstw. Jednak ciężko coś wywnioskować co źle się zrobiło jak wszyscy są złe nastawieni do ciebie.
-Jesteś pewny?
-Tak tato - mruknąłem cicho. Nie chciałem po prostu rozdrapywać starych ran. Lepiej było aby nikt więcej ich nie znał.
-Obiecali ci coś? - sprzecznie pokiwałem głową - Zmusili cię? Weź powiedz!
-Nie powiem ci - oznajmiłem widząc w jego oczach determinację.
-Wybaczcie, że tak długo, ale no ktoś źle odłożył teczkę - przez drzwi wszedł Leon więc spojrzałem w jego stronę, a on spokojnym krokiem podszedł do stołu i uśmiechnął się do mnie podając mi teczkę.
-Co jest w środku?
-Coś na co potrzebujemy się dostać - oznajmił ojciec, a ja otworzyłem otrzymany segregator. Moim oczom ukazał się potężny budynek z różnych perspektyw.
-Co mam zrobić? - zapytałem zdziwiony i zerknąłem znad akt na mężczyzn.
-Rozplanować atak na ten budynek - oznajmił ojciec - wszystkie informacje masz przed sobą i wszystko co potrzebne aby to zrobić.
-Ten człowiek... - ojciec mi przerwał.
-Zginie - rzekł ozięble, a ja wziąłem głęboki wdech.
-Mam pomóc w kolejnym zabójstwie? - spytałem, chociaż nie chciałem tego robić, ale wiedziałem iż nie mam wyboru tak naprawdę.
-Chyba, że chcesz brać w tym udział i bawić się w Pluton egzekucyjny czy jak to wy to tam po policjantowemu się nazywaliście!
-Wolę rozpisywać plan - odparłem i przejrzałem jeszcze raz uważnie całe papiery. Od Leona otrzymałem kartki i ołówek abym mógł sobie rozrysować wszystko. Wiedziałem iż spędzę tutaj kilka dobrych godzin na analizowaniu informacji oraz wszystkiego co było potrzebne. Ojciec wraz z Leonem rozmawiali o wszystkim co mogłoby mi pomóc w kreacji planu. Morte z fascynacją patrzył jak ze starannością opracowuje cały plan. Dopiero opuściłem siedzibę na wieczór i z cichym westchnięciem rozprostowałem zastałe kości, a szczególnie bolący kręgosłup, który zmęczony był siedzeniem w niewygodnej pozycji przez kilka godzin. Gdy weszliśmy do kuchni od razu zauważyłem Erwina stojącego przy mamie. Pomagał jej, a ja do niego podszedłem i wtuliłem się w jego plecy. Martwiłem się cały czas czy wszystko z nim w porządku. Moje dłonie delikatnie objęły go wokół tali, a ja sam schowałem twarz w jego bark. Miałem gdzieś, że wszyscy na nas patrzyli. Chciałem po prostu wiedzieć, że wszystko z nim dobrze.
-Też się stęskniłem, ale utrudniasz mi w krojeniu chleba - powiedział śmiejąc się cicho z tego iż kleje się do niego.
-Mogę za ciebie to zrobić - mruknąłem do jego ucha i poczułem jak przez jego ciało przechodzi dreszcz.
-Monte! - zaśmiałem się z jego oburzenia.
-Gregi zostaw Erwina i siadaj do stołu!
-Dobrze - westchnąłem odsuwając się od złotookiego, ale posłuszne usiadłem na swoim miejscu przy stole. Zerknąłem na ojca, który wydawał się zdziwiony i zaskoczony, ale też podejrzliwy wobec nas. Może za dużo powiedziałem, może jednak za mało. Nie byłem pewny i to mnie martwiło gdyż nie wiedziałem co siedziało w głowie mojego taty. Był jedną wielką niewiadomą ukrytą pod maską emocji, ale też był człowiekiem tylko, że często zapomniał o tym. Na szczęście mama była idealnym jego dopełnieniem. Mój diabełek usiadł przy stole, a ja ostrożnie przysunąłem dłoń do jego nogi gdzie była jego mniejsza od mojej dłoń. Delikatnie złapałem jego dłoń, a on spojrzał na mnie uśmiechając się słabo. Bez problemu splotłem nasze palce razem i ścisnąłem je ostrożnie. Uśmiech na ustach siwowłosego poszerzył się, a jego kąciki ust podniosły się do góry. Uwielbiałem w nim ten cudowny uśmiech, był ukojeniem dla moich poszarpanych nerwów. Kolacja minęła w nawet w spokojnej atmosferze więc od razu po niej ruszyliśmy do swoich pokojów aby przygotować się do spania, ale Erwin szybko wszedł nagle do mojego pokoju czym mnie zdziwił. Ponieważ nie spodziewałem się go w takiej chwili, a byłem pół nagi.
-Monte mam problem - wyszeptał zamykając drzwi do mojego pokoju, a on sam oparł się o nie w bardzo dwuznaczny sposób.
-Jaki? - spytałem i zerknąłem na niego, lustrując go wzrokiem od góry do dołu. Jednak ubrałem na siebie świeże bokserki, bo nie zdążyłem koszulki ściągnąć.
-Twoja mama zabrała mi koszulę chyba do prania, ponieważ nie ma jej wraz z połową rzeczy, które ze sobą miałem.
-Czyli to co miałeś wszystko ze sobą - zaśmiałem się z niego, a on prychnął przewracając oczami - wyciągnij sobie coś ze szafy. To co u góry to jest większe, a niżej jest mniejsze.
-Bokserki też masz?
-Znajdziesz coś z pewnością - odparłem gdy on otworzył szafę aby zobaczyć na cichy. Wyciągnął czarną koszulę i znalazł jakieś mniejsze bokserki.
-Mogę?
-To co moje to twoje - wyszeptałem podchodząc do niego i pocałowałem go w czółko - pójdę po szklankę soku chcesz również?
-Yhym - mruknął więc zszedłem tylko w koszuli na dół gdyż nie ściągnąłem jej, ale była przy rzucona na mnie gdyż nie chciało mi się jej ściągać, a przy okazji paradować tylko w majtkach. W kuchni spotkałem ojca pijącego coś z kubka i byłem zdziwiony iż nie śpi z mamą w łóżku.
-Nie z mamą? - spytałem chcąc dowiedzieć się co się stało. Wzrok ojca spoczął na mnie.
-Musiałem się napić - odpowiedział oparty o blat więc przeszedłem obok niego i wyciągnąłem z szafki dwa kubki do których chciałem nalać soku. Ojciec był tylko w czarnych dresowych spodniach. Nagle poczułem jego dotyk na sobie przez to zmrużyłem oczy nie rozumiejąc.
-O co chodzi? - spytałem zerkając na niego gdy on odsunął mój kołnierz koszuli.
-O nic - odparł odsuwając się i usta zatopił w kubku, ale czułem nadal jego uważny wzrok na sobie.
-Okey? - mruknąłem i wyciągnąłem z lodówki sok, który rozlałem do kubków, a następnie go schowałem na swoje miejsce - Dobranoc - powiedziałem cicho do niego i ruszyłem w stronę schodów aby dołączyć go Erwina.
-Dość długo cię nie było - stwierdził Erwin, któremu podałem kubek i usiadłem obok niego na łóżku.
-Trafiłem na ojca w kuchni - odparłem spokojnie.
-Coś od ciebie chciał? - spytał, a w jego oczach zauważyłem iskierki ciekawości jak i te złości. Miał prawo go nienawidzić tak samo jak ja go nienawidziłem za to co robił i do czego zmuszał mnie abym ja robił.
-Nic w sumie tylko odsunął mi koszulę trochę - mruknąłem w odpowiedzi i wypiłem do końca sok.
-Którą stronę?
-Moją lewą, a co?
-Monti - widziałem po jego ciele, że się zestresował - mmasz tam malinkę.
-Mam?! - dotknąłem miejsca w którym powinien być na skórze czerwony ślad. -Kurwa - z mych ust wydobyło się ciche przekleństwo.
-Przepraszam myślałem iż pamiętasz o niej - wyszeptał zestresowany pastor, ale przygarnąłem go bardziej do siebie i objąłem pewniej w pasie.
-Nic nie szkodzi - mruknąłem cicho i pocałowałem go w czółko jak oparł swą głowę o mój bok.
-Ale - nie dałem mu dokończyć.
-Spokojnie wytłumaczę to w odpowiednim momencie gdy będzie trzeba - stwierdziłem spokojnie - co robiłeś z moim bratem?
-Wiesz załatwił mi maskę Lorda. Nienawidzę tej maski bez urazy, ale mam odrazę jednak musiałem ją ubrać. Nawet nie wiesz jaka to była herezja z tym gangiem. Po prostu katastrofa!
-Balasi są bardzo uparci i zawsze stoją na swoim - wyjaśniłem - od lat tak jest.
-U nas przynajmniej mają mózg.
-W sumie racja - poparłem go i zamknąłem oczy na chwilę.
-Tęsknie za naszą codziennością Grzesiu.
-Ja też Erwin ja też, ale daj mi trochę czasu, a znajdę sposób na uwolnienie się.
-Razem damy radę - ziewnął cicho wtulając się bardziej we mnie - co robiłeś gdy jaaa byłem w terenie?
-Musiałem rozplanować plan ataku na pewną siedzibę. Zajęło mi to sporo czasu aby wszystkie informacje przemyśleć i użyć odpowiednio do sytuacji, a także trochę nie ułatwiali mi tego. Wiesz jak to jest przecież sam czasami tak miałeś, że coś robiłeś, a jednak ktoś odważył ci przerwać co nie? - zerknąłem na niego, ale co zauważyłem to to jak z lekko uchylonymi ustami śpi. Wyglądał tak uroczo i nawet nie wiem w którym momencie usnął. Jednak nie chciałem go budzić skoro już był tutaj. Wziąłem z jego rąk pusty kubek i odłożyłem go na komodę obok łóżka. Delikatnie przesunąłem Erwina tak aby położył się cały na łóżku i wziąłem koc aby nas przykryć. Jednak musiałem wstać aby zgasić światło w pokoju przy okazji ściągnąłem koszulę i dopiero po chwili wtuliłem w siebie ciało Erwina. Moje łóżko mimo iż było duże to jednak nie było dwuosobowe. Lecz nie przeszkadzało mi to w końcu z diabełkiem potrafiłem zasnąć wszędzie bez względu na to gdzie jesteśmy i na czym. Obudziło mnie otwieranie drzwi do pokoju i już wiedziałem iż nie jest to mama, bo ona delikatniej to robi.
-Gregory! - głos ojca odbijał mi się w uszach, próbując obudzić się dokładnie z otoczki snu. W swych ramionach miałem Erwina, który spał wtulony w moją klatkę piersiową.
-Hm? - mruknąłem otwierając oczy i po chwili dotarło do mnie iż w drzwiach stoi ojciec. Jego mina nie była za ciekawa i to mnie martwiło oraz nie świadczyło za dobrze.
-Widzę cię zaraz na dole. Ubranego! Gotowego! - wyszedł trzaskając drzwiami przez to obudził Erwinka.
-Co się stało? - mruknął przecierając oczy.
-Będziemy mieć piekło - wyszeptałem.
Czy Morte jest dla nich zagrożeniem?
Czy Grzechu będzie miał problemy?
2240 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro