Czas to wszystko zakończyć
Witam serdecznie wszystkich w sobotnim rozdziale!!!
Co tam u was? Wcale nie piszę tego o 0:30... No może trochę, ale no niestety trzeba było.
Jaka u was pogoda? U mnie w nocy nawet "pogodnie" i ciepło :3
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Perspektywa Duarte
Początek środy zaczął się dosyć dobrze gdyż Leon poinformował mnie, że budynek został wynajęty i można już wszystko robić wokół. Bardzo mnie to ucieszyło więc myślałem aby pojechać tam i obgadać temat wystroju oraz nie tylko.
-Zastanawiam się nad motywem - rzekłem spokojnie i piłem kawę patrząc się na gazetę.
-Może jakieś nakrycie głowy? - zaproponował Leon, który usiadł obok mnie. Na spokojnie piłem czarny nektar bogów.
-Za ciepło będzie - odpowiedziałem i zerknąłem na Leona.
-Może maski? - niespodziewałem się propozycji od Knucklesa na którego zerknąłem.
-Chcesz abyśmy wszyscy mieli maski?
-Pomyślałem o tych takich karnawałowych podpasowanych pod daną mafię - powiedział niepewnie, ale jednak jego propozycja była ciekawa. W końcu większość mafiozów nie pojawia się bez zasłony na usta.
-Podoba mi się ten pomysł - rzekłem i chyba zaskoczyłem Knucklesa iż zgodziłem się z nim - dodaj to do zaproszeń i niech wyślą to do każdego z mafii oraz gangów! My ogarniemy dwór.
-Oczywiście Duarte - odparł Leon i zerknął na mojego młodszego syna - Marco załatwisz to za mnie?
-Tak mogę pomóc - odparł spokojnie - przejadę po wszystkich, ale potem mogę zostać u Violetów do wieczora?
-Jedź baw się synu - odpowiedziała za mnie Tilia na co się uśmiechnąłem gdyż pamiętam jak moja mama pozwalała mi na wypady do dziewczyny.
-To ty Gregory wybierzesz się ze mną i Leonem - oznajmiłem, ale zauważyłem jego wzrok na sobie.
-Ja niestety nie jadę - zszokował mnie tym, że odmówił - muszę załatwić sprawę z Mokotowem i maskami skoro mają być. Obiecałem, że dziś się tym zajmiemy.
-Rozumiem? - mruknąłem zdziwiony i widziałem po Knucklesie te samo uczucie.
-Aha czyli co ja mam robić skoro ty sobie jedziesz? - spytał oburzony i można powiedzieć, że zły gdyż w jego oczach można było zauważyć te iskierki. Był trochę jak otwarta księga z której można było czytać wszystko do woli choć miał czasem tak iż nie dało się nic przeczytać z niego.
-Może pojedziesz z nami? - gdy usłyszałem propozycje Leona aż na niego spojrzałem wkurzonym wzrokiem.
-W sumie czemu nie - odpowiedział, a miałem już nadzieję, że powie nie, ale jak widać nic nie idzie tak jakby miało iść.
-Dobrze niech będzie Tilio wybierasz się z nami? - zwróciłem się do swojej żony, ale ona pokręciła sprzecznie głową.
-Idę do Zosi i małego Gregorego, bo musi ona z Kate jechać do lekarza chyba się młoda przeziębiła.
-Czyli idziemy w trójkę dobrze - mruknąłem wstając od stołu - Leon zajmij się tym co trzeba na szybko i daj zaproszenia Marco.
-Już lecę - wstał również od stołu i ruszył do drzwi tarasowych.
-Ty Knuckles chce widzieć cię za kilka minut gotowego.
-Dobrze - mruknął, a ja ruszyłem wybrać samochód, ale postawiłem na swój ulubiony Buffalo S. Po dziesięciu minutach zebrali się wszyscy przy samochodzie więc mogliśmy wyjechać, również za nami ruszył Gregory i kusiło aby pojechać za nim, ale nie pojechałem. Gdyż jechał z nami Knuckles, a raczej nie chciałem mieć problemów i na dodatek podpisałem traktat pokojowy to raczej nie powinienem go łamać. Zerkałem co chwila w lusterko aby mieć na oku chłopaka gdyż nie codziennie mam okazję zostać z nim sam na sam. Na spokojnie jechaliśmy na wschód w stronę gór gdyż mieliśmy trochę do przejechania przez teren Violetów i neutralny, ale bardziej teren, który nie należy do nikogo. Już z dala widziałem te różowe płatki ciągnące się wokół posiadłości, które idealnie mieszały się z pobliskim lasem. Na spokojnie zaparkowałem samochód przed wielkim wejściem i powoli wyszliśmy z auta. Przed drzwiami stał mężczyzna z życzliwym uśmiechem.
-Witam panie Montanha! - przywitał się, a ja uśmiechnąłem się do niego.
-Witam panie Smith! Cieszę się, że mogę wynająć te miejsce!
-Ja również się cieszę, że znów się widzimy! Gdy ostatni raz się widzieliśmy byłeś młodym chłopaczkiem.
-Wiem - odparłem gdy przeszliśmy przez frontowe drzwi. Weszliśmy do przedsionka z recepcją i przeszliśmy do wielkiej sali, która czekała tylko aby ją urządzić. Naprzeciwko były schody na antresole prowadzącą do pokojów.
-Więc cały budynek wraz z ogrodem jest do waszej dyspozycji i możliwości do zmiany oraz przygotowania do danej stylizacji.
-Dziękujemy bardzo możemy się rozejrzeć i przedstawić w czwartek wyglądowo jak chcemy zrobić? - odezwał się za mnie Leon i zerknąłem za Erwinem, ale on ruszył do przeszklonych drzwi na całą ścianę. Od razu ruszyłem za nim i złapałem go za ramię.
-Nie idź tam - rzekłem, a on spojrzał na mnie z pytającym wzrokiem - nie psuj sobie tego widoku z pewnością Gregory chciałby cię tam zabrać - dodałem choć nie do końca rozumiałem, dlaczego to powiedziałem, ale zgodził się ze mną. Delikatnie popchnąłem go w stronę Leona więc posłusznie ruszył tam gdzie chciałem. Wzrostem był podobny do Tilii, ale trochę wyższy więc wyglądał przy mnie trochę jak dziecko, a pomyśleć, że ma tyle lat co Marco.
-To co robimy? - spytał Leon, a ja rozejrzałem się wokół.
-Jeśli jest lato to może coś z kwiatów? - mruknął cicho Erwin, a ja rozejrzałem się wokół.
-Mógłbym użyć kwiatów wiśni dodać czarne i białe dodatki.
-Proponował bym stoły ustawić od strony drzwi na zewnątrz, a stół z jedzeniem przy tej ścianie - patrzyłem się na miejsca, które pokazuje, a ja przytakiwałem.
-Będzie trzeba spytać się ile osób zostanie na noc aby przygotować sypialnie - rzekłem spokojnie idąc w głąb sali - tu będzie trzeba załatwić kapele co będzie grać.
-Załatwimy Duarte - kiwnąłem głową na słowa Leona.
-Czyli to tu będzie miejscem do tańca? - spytał Knuckles, a ja pokiwałem głową ponownie na tak.
-Będzie idealnie stawiam około, że będzie z pięćdziesiąt do osiemdziesięciu ludzi - rozejrzałem się i wziąłem głęboki wdech - chodźmy na górę! - zaproponowałem idąc już na schody i nie mięli wyboru jak iść za mną.
-Zmieścimy się bez trudu biorąc pod uwagę, że tu może zmieścić się sto pięćdziesiąt ludzi.
-Dokładnie - stanąłem na szczycie schodów i widziałem jak siwowłosy idzie ostatni patrząc na wszystko zainteresowany.
-Zawsze możemy jeszcze na antresoli rozłożyć stoły!
-Musimy jakiś wystrój do tych kwiatów dobrać serwetki nie tylko te podstawowe rzeczy.
-Dobierzemy na spokojnie mamy czas aby jeszcze domówić wszystko.
-Leon, a katering?
-Zamowiony wraz z tortem - odparł na moje pytanie i uśmiechnąłem się gdyż te miejsce przypomina mi mój pierwszy taniec z Tilią nasz ślub wśród drzew wiśni. Wspomnienia były związane z tym miejscem takie cudowne. Spojrzałem na siwego i zastawiałem się nad czymś. W jego oczach widziałem fascynację tym miejscem i iskierki, które rozjaśniały jego oczy.
-Dobrze - odparłem i potarłem ramię - jest chyba dobrze zapisałeś wszystko?
-Tak jak zawsze - uśmiechnął się i spojrzałem na Knucklesa, który wychylał się za barierki. Serce podskoczyło mi i w ostatniej chwili złapałem go za koszulę ciągnąc do siebie na ziemię.
-Uważaj - warknąłem do niego gdyż był nieodpowiedzialny. Jakby upadł z takiej wysokości to mógłby sobie coś zrobić poważnego, a wtedy mój syn, by mnie chyba zabił. Gdyby musiał z nim jechać do szpitala.
Środa więc minęła nam bardzo szybko biorąc pod uwagę to, że każdy zajmował się czymś innym. Obiadu nie było, bo Tilia zajmowała się dzieckiem Teodora. Gregory wrócił przed obiadem, którego nie było więc wziął się wraz z Knucklesem za gotowanie mimo iż nie za bardzo mi się to podobało, bo nie była to praca dla mężczyzny, ale coś trzeba było zjeść. Nawet nie wiem kiedy już był wieczór i przygotowywałem się do spania biorąc szybki prysznic przed nocą. Moja ukochana również przygotowywała się do spania jak i ja. Nim się obejrzałem byli w łóżku tuląc się do siebie.
-Jak u Kate? - spytałem cicho całując żonę w czoło.
-Przeziębiła się dość mocno - odpowiedziała - ma leżeć w łóżku i odpoczywać.
-Czyli zostają w domu - mruknąłem wtulając się w nią bardziej.
-Niestety chyba, że wyzdrowieje do poniedziałku to przyjdą.
-Chciałbym abyś miała dobre towarzystwo - rzekłem z zamkniętymi oczami.
-Wystarczysz mi ty - musnęła mnie swoimi słodkimi ustami.
-Kocham cię Tilia - mruknąłem cicho, a ona odpowiedziała mi tym samym.
Kolejny dzień zaczął się równie dobrze jak wczorajszy. Leon z rana po śniadaniu pokazywał nam opcje, które chciałem z rzeczy na bankiet i Tilia pomagała dobrać w końcu to ona miała lepszy gust ode mnie. Bardzo jej się spodobał pomysł Erwina z kwiatami więc dobraliśmy tylko do nich coś sensownego jak serpentyny i wstążki. Oczywiście wszystko wybraliśmy w stonowanych kolorach. Po dwóch godzinach rozmów i wybierania wraz z kateringiem co chcemy oraz oczekujemy.
-Gdzie jest Gregory? - spytałem żony gdyż nie widziałem gdzie się podział.
-Jest z Erwinem przy jeziorku i bawią się z dziećmi raczej tak myślę, bo coś wspominał Erwin.
-Dobra muszę go zgarnąć na chwilę do Histofera, bo coś mu nie pasuje w pomiarach.
-Oczywiście - uśmiechnęła się do mnie i złapała za policzki podnosząc się na palcach. Delikatnie schyliłem się by mogła złożyć pocałunek na mych ustach - cieszę się, że dajesz mu żyć tak jak chce.
-Nie miałem... - przerwała mi.
-Duarte kochany nie ingeruj dłużej w jego życie. Bądź tym ojcem dla niego do którego może się zwrócić ze wszystkim tak jak Marco. Nie psuj tego co próbujesz odbudować, bo nie naprawisz tego już nigdy - jej słowa były mądre, ale i miała w nich rację. Powinienem bardziej pozwolić mu na wszystko, a przede wszystkim na to, że odejdzie, bo nie zostanie tu. Ruszy za Knucklesem i tą jego pseudo mafią. Wyszedłem na taras i ruszyłem powoli w stronę jeziorka, ale już z oddali ich widziałem jak bawią się baba jaga patrzy. Gdy tak na niego teraz patrzyłem widziałem małe dziecko, które spędzało w cieniu drzewa całe dnie i choć bawił się z dziećmi to nie zawsze były one przychylne. Brały go jedną miarą gdyż był mym synem i nie chciały go znać bądź podlizywały się mu. Jedynie Aron był pierwszym, który stał się jego prawdziwym przyjacielem, a z resztą dopiero zapoznał się bardziej gdy zaczęli widzieć w nim kogoś więcej. Niestety bycie moim synem nie zawsze wiązało się z przyjemnościami, a krytyką. Uśmiechnąłem się słabo gdyż pamiętam jak stawiał pierwsze kroki jak dorastał, gdy powiedział pierwsze słowa czy zaczął mówić mama i tata. Nie chciałem mu dać odejść i moja ambicja zaślepiła mnie na tyle, że chyba zniszczyłem mu nie tylko dzieciństwo, ale i życie. Chyba teraz dopiero dotarło do mnie jak wiele złego zrobiłem przez te dwa miesiące w sumie już trzy. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do syna, który uśmiechał się do dzieci i bawił z nimi.
-Gregory! - zawołałem, a on spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami na wskroś podobnymi do moich.
-Tak?
-Muszę cię porwać niestety - zdziwiony patrzył na mnie.
-Dokąd?
-Histofer ma problem z twoim garniturem i chciałby go przymierzyć na tobie i nadać poprawki - wyjaśniłem spokojnie, a on kiwnął głową.
-Nie idź! - dzieci wpadły na mego syna tuląc się do niego.
-Właśnie!
-Dzieciaki Grzesiu idzie, ale ja zostaję! Co chcecie się bawić? - Erwin zgarnął ich uwagę, że puściły mojego pierworodnego.
-Bądź grzeczny - zwrócił się do chłopaka, a on zaśmiał się kręcąc głową na nie.
-Chodź synu - po nagaliłem go gdyż chciałem to już mieć z głowy.
-Idę idę tato - powiedział do mnie i uśmiechnąłem się bardziej. Był naprawdę jak matka, ale też twardy jak skała. Zależne to w sumie od tego jaki był powód i sytuacja. Może to jednak nie była wada, bo ja też troszkę inaczej zachowuje się przy mojej kobiecie, a inaczej mając maskę. Oczywiście załatwiliśmy sprawy związane z garniturem. W sobotę przyjechał Thomas i naprawdę cieszyłem się z tego iż jest gdyż naprawdę chciałem poznać historię syna jak oni się poznali skoro bardziej trzymałem ich z daleka od siebie. Prawda okazała się bardziej przytłaczająca niż sądziłem, bo myślałem, że go porwano albo wyjechał, a okazuje się iż mój własny przyjaciel mnie okłamał. Jednak zrozumiałem, dlaczego to zrobił, bo tak naprawdę sam nie wiedziałem, co chce zrobić swojemu synowi. Byłem zły, wściekły, zawiedziony i przerażony. Miał rację iż stanowiłem wtedy wręcz tylko zagrożenie. Oczywiście porozmawiałem z White na wiele tematów opowiedział mi całą historię Grzesia w wojsku i potwierdził stan w jakim zastał mego syna. Sam zaskoczyłem się tym iż dał radę przejść miasto i dojść do jego bazy.
Oczywiście wszystko szło tak jak myślałem. Sprawy dopinaliśmy do końca ze wszystkim w niedzielę, bo oczywiście jak to bywa wszystko na koniec gdy czas się kończy zawsze wszystko się psuje, ale my ogarnęliśmy wszystkie sprawy do końca w kilka godzin. Na wieczór można było odebrać garnitury więc Leon stwierdził, że od razu zawiezie je na dworek, a chciałem naprawdę zobaczyć jakie dodatki wybrał gdyż jego garnitur bez koszuli czy muszki nic mi nie mówił. Ten czas tak szybko uciekał i nim się obejrzałem był już poniedziałek. Moja żona oczywiście dopasowała się suknią do mnie więc było idealnie. Oczywiście suknie również zobaczyłem dopiero w środku dworku, ale nie mając czasu by zobaczyć na resztę ubierałem się w swój biały garnitur z czarną koszulką białą muszką i czarną maską. Moja żona miała białą suknię z czarnymi kwiatami oraz szpilkami, a jej włosy były rozpuszczone i delikatnie falowały.
-Wyglądasz przecudnie skarbie - powiedziałem łapiąc ją w tali i przysuwając do siebie. Złożyłem na jej ustach pocałunek i założyłem jej maskę na twarz.
-Ty również kochany.
-Chciałbym już zacząć ten bankiet oznajmić wszystkim swoją decyzję i bawić się u twego boku do samego rana - delikatnie głaskałem jej policzek dłonią.
-Mam nadzieję, że dobrze wybrałeś kochanie - wyszeptała cicho, a ja kiwnąłem głową, bo wybrałem jeden sensowny wybór.
Co zdecydował Duarte?
Czy Grzesiu zmieni zdanie o wyjeździe?
2149 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro