Coś mi tu nie pasuje!
Witam serdecznie w wtorkowym rozdziale!
Jak tam u was?
Jakieś plany na dziś?
Ja dziś skupiam się na pisaniu książki trzeba w końcu wrócić do pisania po jednodniowym przymuszonym wolnym!
Życzę wam miłego dzionka!
-Heidi muszę się zbierać - oznajmiłem i wstałem z koca.
-Gdzie?
-Do Burgershota muszę jechać - rzekłem zgodnie z prawdą i spojrzałem na nią.
-Po co?
-Pora abym wrócił do interesów - odrzekłem i wziąłem głębszy wdech.
-Jesteś pewny, że chcesz? Przecież ostatnio chłopaki próbowali cię wyciągnąć na wspólny bańczyk, a ty odmówiłeś.
-Nie bankami się tylko żyje - powiedziałem do niej i ruszyłem w stronę auta.
-To czym w takim razie?
-Od dziś mam inne ważniejsze priorytety, które trzeba wdrożyć w życie - rzekłem i otworzyłem auto pilotem.
-Więc powodzenia - powiedziała cicho, ale na tyle wystarczająco głośno, że usłyszałem.
Przyglądała się mi gdy wsiadłem do auta i je odpalałem. Nie wiem czy byłem gotowy na takie radykalne zmiany, ale nic nie miałem do stracenia. Chciałem odzyskać w jakimś stopniu swoje wcześniejsze życie i nie bałem się zrobić ryzykownych rzeczy aby osiągnąć swoje cele i plany związane z zemstą. Chciałem pomścić swoją miłość i wiedziałem, że nie będzie to przez długi czas realne w końcu nie wszyscy byliby gotowi poświęcić swoje życie za moje widzimisie oraz teorie. Jednak byliśmy jak rodzina i pragnąłem aby każdy był szczęśliwy i osiągnął wszystko co tylko chciał. Lecz wierzyłem, że pewnego dnia powróci ten lipiec gdy będziemy razem i nic nas już nie rozdzieli nawet śmierć. Jechałem spokojnie w stronę miasta, ale nie spieszyłem się, ponieważ zacząłem się zastanawiać czy dobrze robię.
Kui zwykle trzymał się mroku i nie lubił się wychylać z niektórymi sprawami. Tym bardziej chyba na rękę nie byłaby zemsta za kogoś takiego jak Monte, ale musiałem spróbować. Dać sobie tą nadzieję na to, że nadal może żyć w końcu zapomnieliśmy, że on był chodzącym terminatorem. Rozumiem, że kara śmieci to śmierć, ale ile razy otarł się on o nią i nadal żył mimo tego iż powinien już dawno być martwy. Powinniśmy w końcu otrzymać jego ciało z powrotem do miasta aby pochować go godnie i należycie, a tak to nie odbyło się nic. Nic aby uczcić pamięć mężczyźny, który nie bał się wyjść na przeciw śmierci i przywitać się z nią jak ze starymi znajomym. Nie wiem nawet kiedy zajechałem na Burgershota i zaparkowałem samochód na tyle lokalu, a przy okazji korzystając z tego, że mam klucze do zaplecza nadal mogłem wejść do środka bez żadnych dodatkowych problemów. Po cichu wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi aby były na pewno zamknięte oraz nikt niepowołany, nie dostał się na zaplecze. Od razu skierowałem się w stronę pomieszczenia gdzie powinni być już wszyscy. Też i tak było mój cały zakon i ludzie od Kuia w jednym miejscu rozmawiający ze sobą.
-Jak już wiecie wiemy mniej więcej co potrzebujemy aby zrobić humana, ale to nie będzie takie proste biorąc pod uwagę, że najlepszy Haker w mieście chwilowo jest nieosiągalny przez niektóre rzeczy - oznajmił chińczyk - dlatego musimy wybrać kogoś kto zna się na hakowaniu i poradzi sobie z zabezpieczeniami, które będą na nas tam czekać.
-Co potrzebujemy do Humana? - spytał Dia opierając się o ścianę wraz z Sanem, Dorianem i Josephem.
-Dużo przedmiotów, ale no to będzie czasochłonne i ciężkie do zrobienia więc musimy wyposażyć się w dużo cierpliwości do wszystkiego.
-Dobra, a co z Erwinem? - spytał Burger.
-Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć - odparł, ale stwierdziłem, że to będzie idealny moment aby pokazać wszystkim iż jestem tutaj. Odchrząknąłem i wszystkich wzrok skupił się na mnie dlatego uśmiechnąłem się delikatnie widząc wszystkich swych przyjaciół tylko nie rozpoznawałem jednej osoby więc zapewne musiał być nowy. -Erwin co tu robisz? - spytał dosyć mocno zdziwiony Kui, moją obecnością na spotkaniu.
-Wracam do życia - odparłem z uśmiechem na ustach - chce wrócić do panowania nad swoimi ludźmi i do pracy - dodałem i nie wiem kiedy moi przyjaciele zaciągnęli mnie do grupowego przytulasa, który odwzajemniłem uśmiechając się radośnie, pierwszy raz od jakiegoś czasu. Rodzina to jednak miejsce oraz ludzie, którzy poprawiali mój humor.
-Jesteś pewny?
-Tak, ale do napadów jeszcze nie wracam nie jestem w stanie po prostu tego jeszcze robić.
-Nikt cię do niczego nie zmusza bracie - powiedział San, a ja odetchnąłem z ulgą, bo bałem się w sumie tego, że będę musiał wracać do napadów gdy nie byłem jeszcze gotowy aby je robić. W końcu były one częścią mego życia, ale na wszystkich tych napadach był on i dbał o wszystko aby było dobrze. Teraz nie wiem jak poradzę sobie z tym wiedząc, że pod drugiej stronie nie będzie jego, ale muszę się z tym pogodzić. Po chwili wszyscy puścili mnie z ramion i wszedłem do pomieszczenia aby nie stać operaty o framugę drzwi, których nie było tutaj.
-Wiem, ale chcę odzyskać tą namiastkę życia co było wcześniej - rzekłem i spojrzałem na nowego w pomieszczeniu.
-To jest David Gilkenly - przedstawił go Kui dosyć niepewnie, a ja podszedłem do nowego i wyciągnąłem do niego dłoń, którą niepewnie uścisknął.
-Erwin Knuckles - przedstawiłem się mu i uśmiechnąłem delikatnie do niego, a on odwzajemnił mój uśmiech.
-Nie oddam ci od razu twoich - stwierdził Kui przez to spojrzałem na niego nie rozumiejąc. - Muszę sprawdzić czy na pewno racjonalnie myślisz aby nie wyszło zbyt dużo problemów dla ciebie od razu.
-Czyli stopniowo oddasz mi moich? - spytałem chcąc się upewnić czy dobrze myślę i czy nie zrozumiałem czegoś źle.
-Tak - odparł - zaczniesz od zera abyś się sprawdził czy na pewno wszystko z tobą w porządku!
-Niech będzie - kiwnąłem głową zgadzając się na to. -Chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.
-Do biura - odpowiedział i skierował się do pomieszczenia obok więc skierowałem się za nim.- Co chciałeś Erwin? - spytał gdy zamknął za nami drzwi.
-Dręczy mnie pewna myśl - mruknąłem niepewnie widząc jak siada za biurkiem.
-Do rzeczy - oparł głowę o dłonie i przyglądając się mi.
-Czy nie powinniśmy otrzymać ciała Monte? - spytałem niepewnie i spojrzałem na niego.
-Erwin chyba wiem do czego prowadzisz tą rozmowę - westchnął ciężko - Gregory był i należał do Lordów, i zapewne tam został pochowany.
-Ale wyznał naszą mafię! Powinien wrócić do nas!! Tutaj do miasta! Do mnie!!!
-Erwin nic nie jesteśmy w stanie zrobić z tym co się stało! Może wyznał naszą mafię, ale tam jest jego prawdziwa rodzina!
-Chcę wiedzieć chociaż gdzie jest jego grób! - oznajmiłem skoro nie chciał współpracować w ten sposób.
-Nie będzie to takie proste! Dobrze wiesz, że nikogo nie mamy tam aby sprawdził kilkanaście cmentarzy w poszukiwaniu jednego grobu!
-Chcę tylko to wiedzieć - wyszeptałem i chciałem zakryć dłonią swoje łzy, ale za wolno to zrobiłem.
-Zapomnij o nim! To nie ma sensu! Tylko cierpisz przez to! Nie widzisz tego?! - powiedział Kui chociaż może chciał mi pomóc, ale jego słowa bardziej bolały niż uśmieżały ten powstały ból.
-Pragnę zemsty Kui - warknąłem - za odebranie mi mojego światła!
-Nie zaryzykuje swoich ludzi do przeprowadzenia szturmu na teren Lordów! To iście prosto w paszczę lwa i danie się pożreć!
-Gdzie nagle podziała się twoja chęć zemsty? Byłeś w cholerę gotowy zaryzykować wszystko aby się zemścić! Nawet ryzykowałeś życie Monte!
-Zrozumiałem kilka rzeczy i nie mogę po prostu na to się zgodzić - wzdychnął - Erwin jest nas zdecydowanie mniej.
-Cco jeśli - do głowy przyszła mi pewna myśl - Monte żyje dlatego nie otrzymaliśmy jego ciała?
-Misiu kolorowy starasz się z całej siły wyrzucić to iż jest martwy! Ja rozumiem boli cię ta strata, ale nic nie zrobisz z nią. Musisz się pogodzić!
-Ale Monte przeżywał gorsze rzeczy i był wiele razy rozstrzeliwany! - warknąłem patrząc się na mężczyznę, który próbował zdusić we mnie ten malutki płomyk nadziei, który ledwo tli się od wizyty na komendzie.
-Misiu ja rozumiem, że twój kolejny etap w pogodzeniu się ze stratą, ale musisz pogodzić się z tym, że on nie wróci. Jakby przeżył to by napisał chyba do ciebie co nie?
-Ja chce zemsty Kui więc dlaczego nie chcesz i ty jej? - mruknąłem i opuściłem biuro wiedząc, że jestem na przegranej pozycji. Wiedziałem, że to istne iście prosto na śmierć, ale myślałem iż on by chciał zaryzykować w końcu nie mamy nic takiego do stracenia. Lecz chyba za bardzo straciliśmy to co najważniejsze oddanie i tą mokotowską siłę.
Perspektywa Kuia
Nie sądziłem, że Erwin tak bardzo podupadł na psychice. Rozumiem jego perspektywę widzenia tego, ale nie zawsze wszystko jest tak jak myślimy. Montanha nie miał prawa przeżyć tego w końcu chcieli go zabić za zdradę. Natomiast zdrada to najgorsze co może spotkać człowieka mafii. Takiej rzeczy się nie wybacza, a poza tym nikt nie przeżył ściany śmierci. W końcu od czegoś ma swoją nazwę, bo tam upadają ci, którzy byli nie do zabicia. Jednak Gregory sam mi wyznał prawdę i to zdumiewało jak bardzo musiał wszystko przeżywać oraz dusić w sobie. Pamiętam dobrze ten dzień gdy podałem mu GPS na mój magazyn aby w końcu zdradził mi co i jak. Lecz nie spodziewałem się po nim takiego sprytu i tego, że tak bardzo mnie zmusi do przyrzeczenia na mafijne słowo, że nie zaatakuje jego domu.
-O nie, nie! Nie w ten sposób panie Kui. Słowo mafii inaczej nic nie mówię. - gdy usłyszałem te słowa aż zaniemówiłem, bo musiałem przemyśleć czy na pewno dobrze mi wyjdzie wiedząc coś czego nie będę mógł użyć.
-Na którą mam ci przyrzec na twoją czy moją? - spytałem w końcu widząc jego wyczekującą minę.
-Na naszą - odparł i zdziwiłem się na to, ale jak widać on przewidywał chyba już wszystko.
-Na słowo zakshotu nie użyje tych informacji do złych celów - przyłożyłem dłoń do serca składając właśnie swoje życie na to iż informacje, które otrzymam, zostaną tylko wyłącznie dla mnie. Jednak zastanawiało mnie to jakim cudem on wiedział o naszej mafii.
-Potrzebuje mapy - oparł, a ja przygotowałem mu wszystko co potrzeba aby mógł pracować. Byłem zdumiony tym jak wiele rzeczy wie i pamięta mimo tego, że tyle lat minęło.
-Powiedz mi Gregory skąd wiesz o Zakshocie? - spytałem gdy skończył pracować.
-Sam wymyśliłem tą nazwę - odpowiedział - to było tylko kwestią czasu aż będziecie chcieli się połączyć i zrobić jedną wielką mafię.
-Gregory - zacząłem niepewnie widząc jego wzrok skupiony w kartkach. Bardzo nie chciał dawać mi tej wiedzy, bo wiedział jak bardzo pragnę tej zemsty. Zemsty ponad wszystko inne co było ważne dla mnie.
-Tak panie Kui?
-Co się stanie z tobą jak przybędą tutaj Lordowie? - zapytałem gdyż niepokoiło mnie to i zarazem ciekawiło, bo chłopak był zagrożeniem i zdawał sobie z tego sprawę od samego początku. Jednak wpadł w uczucie, które było silniejsze od niego i był z Erwinem w imię miłości.
-Mam odpowiedzieć szczerze?
-Tak chce wiedzieć co będzie musiał powiedzieć Erwinowi gdy na przykład znikniesz tak nagle - stwierdziłem i mimo mojej niechęci do niego, wywiązywał się z tego co mi obiecał. Więc tolerowałem go jak tylko mogłem lecz obawiałem się tego, że moi najbliżsi mogą ucierpieć. -Bo nie powiedziałeś mu nadal czyż nie?
-Nie powiedziałem - przytaknął mi na co westchnąłem. Im bardziej to odkładał tym bardziej może ich zaboleć prawda.
-Więc?
-Jestem następcą co wiąże się z tym, że rada, która zostanie powołana da mi dwa wybory - rzekł tak obojętnie i chłodno jednak w jego oczach widziałem tlący się ból.
-Co to za wybory?
-Pierwszy jak nakazuje tradycja danie mi szansy, bo bez następcy mafia upadnie - rzekł - jednak wiąże się to z tym iż będę musiał zdradzić wszystko co robiłem i jak oraz z kim.
-To raczej nie wchodzi w grę - oznajmiłem do niego na co kiwnął głową na tak.
-Nie sprzedałem nikogo nigdy i nie mam zamiaru więc zostaje mi druga opcja - spuścił głowę w dół i przeczesał nerwowo włosy.
-Śmierć - wyszeptałem rozumiejąc do czego to prowadzi i spojrzałem zdziwiony na bruneta, a nasze spojrzenia się spotkały.
-Tak panie Kui. Czeka mnie śmierć.
-Zawsze możesz przecież wybrać pierwszą opcję i nakłamać! - stwierdziłem, ale pokręcił głową na nie.
-Nie da się i dlatego nie mam wyboru. Od samego początku uciekając z miasta nie miałem go i nie będę mieć. Nie boję się śmierci, ale boje się cierpienia, które wyrządzę Erwinowi! - powiedział i zszokował mnie tymi słowami. Ważniejszy był dla niego sam Erwin niż to, że pojedzie prosto na swoją śmierć i samowolnie zgadzając się na nią, a raczej ją wybierając. -Dlatego niech pan się nim zajmię, bo obawiam się, że czasu jest coraz mniej. Poświęcę się dla dobra wszystkich tutaj żyjących ludzi, których naraziłem swoim przybyciem. Każdy kiedyś płaci cenę za swoje błędy. To jest moja kara i muszę wziąć ją na swoje barki.
-Tak po prostu powiesz, że wolisz śmierć?
-Przeznaczenia nie da się oszukać panie Kui. Zrobię to co słuszne aby chronić moją rodzinę, którą się staliście.
Westchnąłem ciężko, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Mimo iż wszyscy tutaj byliśmy rodziną i wytłumaczyłem im wszystko. To jednak nie sądziłem, że utrata Gregorego tak bardzo będzie oddziałowywać na wszystkich i nawet na mnie, bo naprawdę polubiłem tego chłopaka. Może i był tym Lordem, ale pokazał nie jeden raz, że jest kowalem swego losu i będzie robić wszystko tak jak uważa za słuszne. Dotrzymał obietnicy, którą mi w tamten dzień obiecał. Wydał na siebie wyrok o wiele większy niż musiał zapłacić. Ceną było życie, a życie w końcu jest bezcenne i tylko jedno.
Nie powiem, ale zacząłem sam zastanawiać się nad tym czy Erwin nie ma racji. W końcu był Lordem, a na dodatek następcą. Przecież każdy wie, że bez następcy tak zwanego tronu, królestwo upada.
Byli słabi to teraz powinni być jeszcze bardziej skoro teraz wiedzą, że następcą nie żyje. Gregory wydał na nich wyrok, który nie jest już zmienny. Czyżby Knuckles miał rację i atak na nich teraz to najlepszy sposób w końcu im słabsza mafia tym lepiej jest się ją rozbić do końca. Musiałem zastanowić się czy to na pewno jest dobry wybór w końcu trzymała mnie obrotnica, którą złożyłem.
Czy Kui zdecyduję się na zemstę?
Czy Erwin może mieć rację?
2222 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro