Coco nadchodzimy!
Witam serdecznie w wtorkowym rozdziale!!!
#challengepiszemyshoty rusza już w czwartek od godziny 12!
Naprawdę warto zobaczyć na to co powstało! Rozpiska pojawi się na tablicy u mnie z godzinami oraz ludźmi biorącymi w tym udział!
Jak tam u was? Jak zaczyna dzionek?
Jak tam psychicznie przygotowani do końca wakacji?
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Perspektywa Rightwilla
Z rana wszystkie papiery odnośnie policji i pracy związane z nią, zostały uzupełnione. Oczywiście załatwiłem trzy pojazdy użytkowe do drogi na teren innego miasta. Gdy większość funkcjonariuszy policji była w domach i żegnała się z bliskimi czy to pakowała się na wyjazd. Dante pomagał mi w wybieraniu broni, amunicji i wszystkiego co potrzebne było aby wziąć na misję. Z Kuiem omówiliśmy wszystko odnośnie naszego wyjazdu i poinformował mnie o problemach sennych Erwina od kiedy Montanha pożegnał się z życiem. Wiedziałem jednak iż czeka nas, a raczej mnie ciężkie wyzwanie, ponieważ mam w samochodzie psa, moją chodząca depresje, kongowca i mafiozę z problemami. Więc raczej będzie ciężko wytrzymać z tak wieloma różnymi charakterami, a pies Pisiceli jest również uparty jak właściciel. Liczyłem ilość komunikatorów i na wszelki wypadek wziąłem więcej niż powinniśmy jakby, któreś było wadliwe. Zapakowałem je do torby tak samo M4, które wybrał Dante. Nie mieliśmy czterdziestu siedmiu sztuk więc staraliśmy się to zastąpić jakąś również dobrą bronią. Wszystko zostało popakowane tak aby móc je wziąć i znieść do aut, które przyjdą z grupą Kuia. Pomyśleć iż zaczęło się od przysługi kilkanaście lat temu i tak jakoś miedzy nami powstała nić porozumienia, która została do teraz.
-Jak się czujesz Nunuś?
-Jest dobrze - odparł i zapakował ostatnią torbę - o 13 mam odbiór ciuchów na akcje - dodał i spojrzał na mnie.
-Dasz radę sam czy mam kogoś wezwać do pomocy tobie?
-Nie trzeba, Carbonara zadeklarował się iż mi pomoże z tym. - odpowiedział, a ja spojrzałem na niego kontem oka. - O co chodzi?
-Nic, nic synu - odparłem i ruszyłem do biura. Cały sprzęt zostawiliśmy w sali obrad dla SWAT i SERT. Nikt inny nie ma w sumie dostępu do tego pomieszczenia oprócz wysoko postawionych funkcjonariuszy i członków grup specjalnych. Musiałem uprawnić się, że wszystko jest dobrze zrobione gdyż nie wiedziałem ile może nas nie być. Nie powiem, ale miałem nadzieję, że na próżno tam nie jedziemy i zaatakujemy wrogą organizacje, a tym bardziej zależało nam na nie zabijaniu tylko odzyskaniu towarzysza, który powinien zostać pochowany należycie i z szacunkiem. Nadzieja Pastora była nad wyraz interesująca, ale praktycznie niemożliwa. Jednak nikt nie chciał zdruzgotać jego przeczucia, które nim kieruje. Jednak zemsta to jest coś co większość z moich ludzi chce osiągnąć i otrzymać. Czas leciał nad wyraz szybko i nawet nim się obejrzałem Dante wrócił z wypełnionym samochodem pełnym wyposażenia na akcję. Wszystko wyglądało na to iż jest dobrze i tak miało by być. Jedne plus jest taki iż Zakshot jedzie z nami więc nie będą robić napadów co oznacza iż jednostki, które zostają tutaj będą mieli naprawdę łatwo w czasie naszej nieobecności. Czas pędził, a na komendę zjeżdżali się ci, którzy byli gotowi zaryzykować. Od razu kierowałem ich na dolny parking aby tam czekali, a przy okazji podałem im kilka sztuk radia aby było jakieś połączenie między nami więc rozdzieli między sobą komunikatory. Czas leciał nieubłaganie i zastanawiałem się czy wszystko spakowane mamy oraz czy czegoś nie brakuje. Jednak stwierdziłem iż nawet jeśli coś nam zabraknie to można kupić po drodze. Pisicela przyszedł na komendę ze swoim psim partnerem. Pies miał na sobie zwyczajną czarną obroże z identyfikatorem w kształcie kostki zamiast policyjnej obroży.
-Trochę wcześnie jesteście - stwierdziłem.
-Woleliśmy troszkę wcześniej przyjść poza tym muszę trochę go zmęczyć na bieżni aby nie wariował po aucie - oznajmił Pisicela na co kiwnąłem głową. W końcu mieliśmy razem jechać więc z pewnością będzie trzeba też zapewnić psu warunki. Dlatego też raczej będziemy najdłużej jechać ze wszystkich jednostek. Jednak nie liczyła się szybkość, a skuteczność dotarcia na miejsce bez jakiś zarzutów. Czy ryzykowałem swoimi ludźmi za dużo? Raczej chyba tak, ale skoro Over był gotowy zmienić jednostkę aby wybadać sytuację na Coco, to dlaczego i my nie możemy zaryzykować. W końcu nie zmuszam ludzi do brania w tym udziału tylko wszyscy co się zgłosili jadą dobrowolnie. Zszedłem na dół aby przejść na cele i obejść sobię komendę. Kilka lat spędzonych tutaj były najlepszym co mogło mnie spotkać i zyskałem dużo więcej niż oczekiwałem od życia. Na parkingu było już nas z około piętnastu więc jeszcze połowy brakowało, ale mieli godzinę do tego aby się zjawić na komendzie. Jednak czas leciał szybko, a wszyscy z moich byli już na miejscu, po chwili wjechał Zakshot na parking więc Pisicela musiał im otworzyć bramę gdyż nie było tylko jego z nami.
Przywitałem się z Kuiem, a Erwin zaczął majstrować przy tablicach. Wszystkie bagażniki zostały oczyszczone z torb i można było znosić broń oraz wszystko.
-Dante prowadź wszystkich i zacznijcie znosić na dół to wszystko.
-Tak jest - odparł - za mną ci, którzy chcą pomóc! - wszyscy praktycznie ruszyli za nim więc zostaliśmy w małej ilości na parkingu. Kui wziął ode mnie telefon i ustawił nam drogę do Coco. Mieliśmy jako ostatni przyjechać, bo chciał sprawdzić czy na pewno teren jest bezpieczny. Widać iż martwił się o chłopaka na którego spojrzałem. Widać było po nim iż nie pogodził się nadal z odejściem Gregorego.
-Jak coś niektórzy z nas mają radia włączone aby informować się o jakiś problemach - oznajmiłem do Kuia aby go uspokoić - więc jakby coś nie trzeba dzwonić na telefon.
-Dobrze mam nadzieję, że będzie wszystko w porządku - westchnął widać iż też się martwił.
-Spokojnie zajmę się twoim dzieciakiem - powiedziałem cicho, ale zauważyłem na sobie wzrok Erwina, który właśnie wsiadał do środka auta.
-Uważajcie na siebie - odpowiedział i ruszył do swojego samochodu. Zamknąłem bagażnik i wsiadłem do tyłu gdyż tylko było wolne miejsce. Po chwili wyjechaliśmy z parkingu, a potem skierowaliśmy się na autostradę aby wyjechać z miasta. Cisza była w aucie nie wiem dlaczego, ale była trochę niezręczna.
-Jedliście coś dziś? - spytałem chcąc się upewnić iż wszystko mają i nie trzeba im niczego.
-Z rana śniadanie - odparł Janek więc spojrzałem na Nunusia, który kiwnął głową na nie. Rozumiałem iż po wczorajszym ataku nie miał ochoty na jedzenie, ale musiał jeść aby funkcjonować.
-Erwin? - spojrzałem na niego, a on cicho odpowiedział nie. Ciężkie dwa przypadki miałem ze sobą do których trzeba dotrzeć. Do swego syna potrafiłem, wystarczyło mu trochę dać czasu i być przy nim aby było z nim lepiej, ale z Erwinem nie miałem nigdy do czynienia i martwiłem się iż ciężko będzie do niego dotrzeć jak to stwierdził Kui. -Po drodze zatrzymamy się przy jakimś barze aby zjeść coś.
-Dobrze - odparł Janek i włączył muzykę z radia. Przed nami kawał drogi i czasu na przejechanie. Po pół godzinie jechania zatrzymaliśmy się przy jakimś barze ala restauracji. Była dopiero dwudziesta więc załapaliśmy się na jedzenie. Potato biegał po ogródku gdy my wybieraliśmy sobie coś do jedzenia. -Potato chcesz serca na kolację czy wątróbkę?
-Hauyeeee!
-Czyli serduszka?
-Hau Haua - odparł na tak co było zadziwiające jak zwykły pies z ulicy potrafił się czegoś nauczyć.
-Okey, a wy co chcecie? - spytałem, a Dante siedzący przy Erwinie patrzyli na tą samą jedna kartę menu.
-Frytki z hamburgerem - odparł mój syn więc spojrzałem na chłopaka od Kuia.
-Ziemniaki pieczone z hamburgerem - powiedział.
-Ty Janek co chcesz czy będziesz jeść ze swoim psem - za żartowałem z niego, a on zaśmiał się.
-Chciałbym steka - odparł więc wstałem ze stołu.
-To złoże zamówienie - oznajmiłem i wszedłem do środka baru.
-Dobry wieczór - przywitała się kobieta.
-Dobry chciałbym złożyć zamówienie - powiedziałem, a kobieta wzięła notes do ręki - frytki z hamburgerem, pieczone ziemniaki z hamburgerem, steka tego - pokazywałem jej z listy - do tego poprosimy dla psa serca jeśli nie będzie to problem.
-Nasz bar jest przyjazny dla zwierząt więc nie ma problemu - odparła.
-I jeszcze poproszę placki ziemniaczane po węgiersku.
-Będzie to 95 dolarów - oznajmiła.
-Kartą - odpowiedziałem i zapłaciłem za jedzenie, a do środka wpadł Potato - na zewnątrz!
-Hauałiła - nie posłuchał się mnie i wstał na dwie łapy opierając się o blat.
-Cześć słodziaku - pogłaskała go po głowie, a jego malutki ogon merdał na boki.
-Potato do Janka już - powiedziałem do niego, a on mruknął, ale posłuchał się mnie.
-Za chwilę przyniesiemy wszystko - powiedziała, a ja kiwnąłem głową i wróciłem do chłopaków, którzy rozmawiali ze sobą.
-Pilnuj psa Juan, a nie zalatuje do baby - rzekłem.
-Co poradzić iż prawdziwy pies na baby z niego jest - odpowiedział brunet.
-Jak i jego właściciel - powiedział srebrnowłosy, a Dante zaśmiał się wraz z nim.
-Nie jestem psem na baby!
-Oczywiście Janek.
-Nie denerwuj mnie Dante!
-Uspokójcie się - rzekłem i usiadłem przy 101, a rottweiler oparł się o moją dłoń więc pogłaskałem go po głowie.
Po chwili przyniesiono sztućce i metalową miskę z sercami dla pieska, który od razu wziął się za jedzenie. Niedługo i my otrzymaliśmy swoje dania. -Smacznego chłopaki - powiedziałem, a oni odpowiedzieli cicho smacznego. Dawno nie byłem nigdzie tak z rodziną gdziekolwiek czy znajomymi. Więc cieszyło mnie możliwość oderwania się od pracy. Zjedliśmy obiadokolacje i Janek chciał piwo pić, ale dostał w łeb ode mnie.
-Ale szefie, Franek nim dostał kluczyki do auta wypił zgrzewkę!
-O boże - załamałem się tym, bo z kim ja ludzi posłałem. -Zbierajmy się - oznajmiłem gdy odniosłem naczynia wraz z miską do środka, dziękując.
W ten sposób usiedliśmy znowu do samochodu, ale spędziliśmy z godzinę na jedzenie więc byliśmy w ten sposób o jedną godzinę do tyłu.
-Nie gryź! - burknął na psa Erwin gdyż wgryzł mu się w kocyk - rozłoże ci go trochę no!
-Hau! - rozłożył koc tak aby i pies mógł skorzystać, a sam wtulił się w kocyk. Jak spojrzałem na zegarek była już pierwsza w nocy, a Dante i Erwin oraz potato spali.
-Dasz radę? - spytałem się cicho Pisiceli czy da radę prowadzić aż tyle samochód.
-Spokojnie szef - odparł - nie tyle się jeździło! Rano może mnie ktoś wymieni, a ja się potem zdrzemnę.
-Dobrze - odpowiedziałem i spojrzałem na siwowłosego, którego głową opadła na moje ramię. Mam nadzieję, że nie będzie miał koszmarów i ta noc będzie spokojna. Spojrzałem do przodu na Dante, który również był przykryty kocem, który wyciągnąłem z bagażnika jak Janek stanął na poboczu. Noc była spokojna jak i droga przed nami. Erwin zaczął niespokojnie się ruszać więc delikatnie zacząłem go głaskać po ramieniu, a on uspokoił się, wtulając bardziej w mój bok. Nie chcąc go budzić pozwoliłem na to. Nawet nie wiem kiedy sam zasnąłem i tylko Janek był jedynym nie śpiącym. Obudziło mnie hamowanie auta i pomrugałem powiekami aby się obudzić bardziej z otoczki snu.
Dante i Knuckles dalej spał wraz z psem, który rozłożony był na jego kolanach.
-Dobry - mruknąłem i spojrzałem na zegarek. Była szósta godzina rano więc połowa drogi już za nami. Na radiu nikt nic nie komunikował więc można powiedzieć iż był spokój.
-Dobry szef stajemy na stacji benzynowej, bo brakuje już, a ja muszę do toalety. Potato jak wstanie to na zewnątrz musi się załatwić i zjeść więc chwila odpoczynku na stacji.
-Dobrze - odparłem zgadzając się na słowa swego zastępcy, bo miał rację musimy z godzinę odpoczynku sobię załatwić i zmienić Janka za kierownicą. -Za ile jest stacja?
-Za pół godziny - odparł więc kiwnąłem głową ciesząc się iż nie było większych problemów w nocy. Chłopacy spali jeszcze więc nie budziliśmy ich bo nie było potrzeby. Dopiero gdy będziemy zajeżdżać to się ich obudzi.
-Chłopaki wstajemy - powiedziałem i pogłaskałem głowę Dante aby się obudził.
-Yhym - mruknął cicho i zacząłem budzić Erwina. Po chwili wszyscy wyszliśmy z auta rozciągając się. Potato poleciał na trawę niedaleko, a Pisicela nawet go nie wolał gdy zniknął za drzewami.
-Nie ucieknie?
-Wróci tutaj więc na spokojnie - odparł. Zamówiliśmy sobie coś do jedzenia i picia aby do końca się przebudzić. Po pół godzinnej przerwie usiadłem na miejscu kierowcy, a Pisicela zasiadł obok mnie i szybko odpadł w krainę Morfeusza. Czekało nas jeszcze dużo czasu aby dotrzeć na miejsce. Chłopcy z tyłu grali na tablecie aby zająć czas gdy ja prowadziłem wóz zgodnie z GPS ustawionym na odpowiednie miejsce, a z niego Erwin miał nas poprowadzić do miejsca gdzie wszyscy mamy się spotkać. Dzień minął szybko, a noc powoli nadchodziła. Między czasie na radiu padały komunikaty o przybyciu na miejsce. Byliśmy ostatni co mieli przyjechać tak też w sumie było około 19:00 wjechaliśmy do Coco od strony lasów i mieliśmy przejechać kawałek przez miasteczko aż GPS nie oznajmi iż jesteśmy u miejscu docelowym, a złotooki miał pokierować nas z resztą.
-Dotarłeś na miejsce - oznajmił mój telefon i spojrzałem na Erwina, który rozejrzał się po otoczeniu przez delikatnie zaciemnione szyby.
-Gdzie teraz? - spytałem stojąc na rozdrożu dróg.
-W prawo - odpowiedział więc też skręciłem w tą stronę co mówił. Jakby nie znał drogi do miejsca to raczej Kui by mi go nie dał na przypilnowanie. Przyjechaliśmy przez jakiś most nad rzeczką i kolejne rozwidlenie. -W lewo.
-Wiesz co robisz co nie?
-Tak wiem Dante - odpowiedział mu Erwin. - Prosto - powiedział nim zdążyłem się spytać o drogę. Po kilku minutach jeżdżenia przez labirynt dróg zobaczyliśmy w końcu w oddali światła i kontury budynku. W końcu byliśmy na miejscu co oznaczało iż dotarliśmy. Po chwili przejechaliśmy przez bramę, a za nami zamknął je jeden z ludzi Zakshotu. -Jesteśmy - oznajmił i rozpiął pasy. Od razu zauważyłem Kuia wychodzącego z budynku. Jego mina zmartwionej zmieniła się na pełną ulgi. Wyszliśmy z auta i uśmiechnąłem się do chińczyka.
-Cały i zdrowy - odpowiedziałem z uśmiechem, który odwzajemnił.
-To dobrze - odparł i zwrócił się do swoich ludzi - chłopaki trzeba wypakować zawartość bagażnika!
Czy na pewno nikt ich nie zobaczył?
Co teraz czeka ich wszystkich?
2158 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro