Co teraz z nami będzie?
Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!!!
Co tam u was?
Jak się zaczął wam tydzień?
Jak pogoda u was, bo u mnie słoneczne, ale chłodno!
76 rozdział Let's go!
Życie wszystkim miłego dzionka!
Perspektywa Erwina
Patrzyłem z niedowierzaniem na Grzesia. Mojego słodkiego kochanego Grzesia za którym tak bardzo tęskniłem. Zaciskałem ręce w pięści gdyż widziałem ten gardzący wzrok ojca Monte na nas. Tak bardzo chciałem aby wrócił do domu ze mną i rodziną, ale gdy powiedział, że nie może nie mogłem tak tego zostawić. Nie pozwolę mu ponownie odejść abyśmy znowu byli rozdzieleni.
-Nie mogę od tak wrócić z wami do domu - westchnął mówiąc Grześ i widziałem jak patrzy na Morte - jednak trzyma mnie tu to iż jestem następcą. Muszę jakoś pozbyć się tego ciężaru ze swoich barków nim wrócę do domu, do służby.
-Czyli mamy wracać do domu? - spytał Carbo, który nie za bardzo chciał to zrobić i nie dziwię się, bo sam nie chciałem zostawić tutaj bruneta.
-Ja zostaje - powiedziałem i podszedłem do Grzesia, który spojrzał na mnie z wymalowanym szokiem na twarzy. Nie spodziewał się tego raczej po mnie.
-Jeśli Erwin zostaje to i ja również! - odezwał się David.
-My też! - powiedziały Landrynki.
-My musimy wrócić do miasta na służbę - zasugerował Pisicela.
-Więc tutaj nasza współpraca się chyba kończy - podszedł do Sonnego, Kui i uśmiechnął się słabo do białowłosego.
-Na to wygląda - odparł szef policji i również słabo się uśmiechnął do mąciciela. Zastanawiałem się co mogę zrobić aby być przy Grzesiu jak najbliżej.
-Gdzie chcecie się zatrzymać? - zapytał Monte, który patrzył na nas wszystkich zmartwionym wzrokiem. Martwił się i to było urocze, że zawsze najważniejsza była dla niego rodziną, a potem reszta. Tylko często zapominał, że też jest człowiekiem i nie wszystko może od tak udźwignąć na swoich barkach.
-Mokotowska willa w niej się zatrzymaliśmy - stwierdził Kui - jest zdatna do zamieszkania, a skoro wszyscy z nas chcą zostać to i ja też zostaję.
-Ja zostaje przy Grzesiu - poinformowałem wszystkich, a oni spojrzeli na mnie zmartwieni.
-Erwin to nie jest najlepszy wybór - powiedział Grzesiu do którego podszedłem i wtuliłem się w jego klatkę piersiową. Oczywiście objął mnie.
-Dlaczego? - spytałem cicho.
-Nie będę w stanie cię uchronić przed moim ojcem - wyszeptał do mojego ucha - on cię zabiję gdy nadarzy mu się okazja. Nie chcę ryzykować twoim życiem.
-Zaś ja nie chcę już więcej żyć na odległość - powiedziałem i wtuliłem się bardziej w jego ciepłe ciało.
-Nie uchronię cię przed nim. Najlepiej będzie jak zostajesz z rodziną - rzekł, ale pokręciłem głową na boki.
-Zbyt długo byliśmy rozdzieleni - mruknąłem - nie przeżyje tej rozłąki już. Proszę Monte wierzę w to, że mnie o chronisz.
-Chcę cię chronić i chcę dlatego abyś poszedł z rodziną.
-Nie denerwuj mnie Grzesiu - warknąłem cicho - zrobię wszystko abyśmy znowu byli razem bez względu na cenę czy zagrożenie. Proszę nie każ nam znów być rozdzielnie!
-Erwin pragnę abyś był tylko bezpieczny. Nie będę w stanie ci tego zapewnić. Mój ojciec nie jest typem osoby, która akceptuje coś takiego.
-To się przekonamy - odparłem i wziąłem od Dii karabin Grzesia, który dałem mu na przetrzymanie.
-Co chcesz zrobić?!
-Coś co zagwarantuje mi bezpieczeństwo - odparłem.
-Daj mu zrobić to co chce - mruknął do Grzesia Kui - nie zrobi nic złego - byłem wdzięczny wujkowi za to, że stanął w mojej obronie i mam nadzieję, że uda mi się na tyle zastraszyć Morte aby zgodził się na to co planuję.
-Zostaję na tej ziemi bez względu na to co chcesz powiedzieć. Jeśli zrobisz coś co zrani mnie bądź Grzesia to nie będę się wahać i cię zabiję. Jeżeli chcesz przeżyć masz obiecać na swoją mafię, że nie zrobisz niczego co będzie liczyć się z tym iż tu będę! Nie zagrozisz ani nie zrobisz coś co będzie powodować cierpienie mojej rodziny, która ma być tutaj bezpieczna! - powiedziałem poważnie i przytknąłem broń do czoła mężczyzny.
-Duarte proszę cię zgódz się nim zrobi się coś co będzie każda ze stron żałować - powiedziała cicho kobieta, ale słyszałem ją bardzo dobrze.
-Ja Wielki Morte - wywarczał - obiecuje na słowo Lorda iż nie będzie przelewu krwi.
-Tyle mi wystarczy - odparłem i odsunąłem pistolet od jego głowy - spróbuj tylko zrobić coś złego, a nie będę się wahać.
-Erwin dosyć - poczułem te przyjemne uczucie ciepłych ramion wokół mojego ciała, a nawet nie wiem kiedy Grzesiu zabrał z rąk mi broń. Zaciągnął mnie do ekipy, która naradzała się kawałek obok aby nie podsłuchali.
-Co w takim razie robimy? - spytał Dante, a do niego przytulony był Carbo. Co mnie trochę zdziwiło, ale w sumie staliśmy w kole więc raczej kleił się na siłę.
-Trzeba jakoś to taktycznie rozegrać abyśmy mogli bezpiecznie wrócić do aut - stwierdził San.
-Niech odkują jednego ze wszystkich uwięzionych. Wtedy ci zajmą się uwalnianiem, a poza tym są bez broni palnej więc prosta gra - powiedział Monte, a jego twarz była obojętna, ale oczy były smutne - będą wszyscy mieli czas aby się wycofać.
-Jak zawsze można na ciebie liczyć Gregory - stwierdził Rightwill i poklepał mojego chłopaka po ramieniu - zróbmy więc tak, ale to ty poinformujesz ich. Mają prawo też wiedzieć, że żyjesz - podał mu radio, które wziął. Nadal nie mogłem uwierzyć, że on tu jest naprawdę, że żyje i po prostu jest. Jego ciało zdobiło kilka nowych blizn, które nie szczególnie szpeciły jego ciało, ale widać, że każda nowa blizna jest powodem bólu przez który musiał dużo przejść.
-105 do wszystkich - powiedział ze stoickim spokojem - rozkazy z góry są takie aby rozkuć jednego z każdej grupy zatrzymanych i wycofać się do głównej siedziby, a z niej do aut.
Na radiu zaczęło się przekrzykiwanie, że cieszą się, że Grześ żyje jest cały i, że mogą go słyszeć. Podszedłem do Grzesia i złapałem go za policzki, zmuszając aby spojrzał na mnie.
-Monte - szepnąłem - będzie dobrze.
-Narażacie się nie potrzebnie. Cieszę się, że was wszystkich widzę i przepraszam za wszystko co zrobiłem, ale to nie jest bezpieczne miejsce. Erwin idź z rodziną. Błagam cię. Ojciec nie będzie miłosierny dla mnie czy dla ciebie - z każdym kolejnym słowem jego głos był coraz cichszy.
-Damy radę - powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się słabo do niego - razem zawsze dawaliśmy. Teraz też tak będzie.
-Chciałbym aby tak było - mruknął.
-Gregory masz chronić Erwina. Nie podoba mi się to, że chce tu zostać - odezwał się Kui.
-Wujku będzie dobrze - chciałem go uspokoić w końcu kawał czasu się mną opiekował i wiem, że się martwi, ale nie mogę i nie chce już być rozdzielony z brunetem. Mafia nie mafia. Nie boję się ich wiedząc, że przy sobie mam jego. Osobę do której należy moje serce i choćbym miał tu walczyć o życie to dla niego zrobię wszystko jak i on był zdolny zaryzykować swoim życiem aby chronić nas. Pora to zmienić żeby to Monte w końcu zrozumiał, że nie musi robić tak wiele. Wtuliłem się w niego kolejny raz, bo po prostu to było mi potrzebne. Kątem oka widziałem jak Morte rozmawia z Vidą. Pisi ich pilnował więc pewnie będzie wiedział co mówią. Labo i Dia rozmawiali z Marco z którym też będę miał do porozmawiania, ale to później. Do nas wszystkich doszła reszta ludzi, która przywitała się z Grzesiem grupowym uściskiem.
-Misiu kolorowy jak coś to dzwoń, pisz cokolwiek albo przez radio!
-Spokojnie wuja damy sobie radę - powiedziałem zatwierdzając go w tym.
-Zmywamy się! Uważajcie na siebie - powiedział Sony uśmiechając się do Grzesia, ale w jego oczach była obawa - wyjeżdżamy w poniedziałek - oznajmił zapewne aby Grzesiek mógł się pożegnać się z nimi.
-Co z Corvettą? - zapytał.
-Czymś musicie wrócić - odparł i chwila minęła nim odeszli, ale machałem im na do widzenia, a przy Grzesiu stał jego brat jak odwróciłem się do mego chłopaka. Jego wzrok był nieobecny.
-Trzeba rozkuć ojca - westchnął i wziął ode mnie kluczyki do kajdanek.
-Bardzo będzie źle? - spytałem się Marco.
-Od samego początku dla brata nie było łatwo tutaj - mruknął - ojciec gotuje się od środka teraz i chociaż mama go próbuje uspokoić to i tak to nic nie da.
-Powinienem być na ciebie wściekły za zabranie mi Grzesia, ale ciszę się, że jest cały.
-Dużo przeżył aby być żywy dla ciebie - powiedział, a Grzesiu dał mamie kluczyki i podszedł do nas.
-Radzę już uciekać - oznajmił cicho i patrzyliśmy jak Morte wstaje na równe nogi. Teraz widząc to jak on jest wysoki nie powiem przez moje ciało przeszedł dreszcz lęku.
-WSZYSCY DO SIEBIE! - lodowaty krzyk był słychać chyba na kilometr, a Grześ stanął przede mną. Pierwszy raz widziałem aby się czegoś bał i chyba zrozumiałem dlaczego tak bardzo chciał abym poszedł z rodziną. Jednak nie mogłem tego zrobić zbyt długo żyłem w niepewności i nadziei o to, że jednak przeżył. Przeszedłem długą drogę aby tu dojść i nie odejdę.
-Duarte proszę cię nie rób czegoś głupiego!
-Nie Tilia dosyć zabawy i proszenia się! ZDRADZIŁ RODZINĘ!
-Monte?
-Proszę Erwin nie odzywaj się teraz - powiedział ściszonym głosem.
-To wszystko przez ciebie! Ty zasrany gówniarzu! - krzyknął na mnie i ruszył w moją stronę, ale Monte stanął mu na drodze.
-Zostaw go! Jeśli masz kogoś winić wiń mnie, a nie jego! - powiedział i nim zrozumiałem co się dzieje Monte upadł na ziemię, a z jego ust wydobył się cichy jęk bólu.
-Monte!!!
-Duarte!!! - krzyk kobiety wymieszał się z moim. Znalazłem się szybko przy Grzesiu, który oddychał ciężko. Otrzymał dosyć mocne uderzenie w brzuch więc skręcił się z bólu.
-ODPIERDOL SIĘ OD MOJEGO GRZESIA! - krzyknąłem stając na drodze do bruneta, który był zamroczony uderzeniem. Czarnowłosa kobieta próbowała zatrzymać mężczyznę w miejscu, ale on zgrabnie ją odsunął na bok przez to skonfrontowaliśmy się. Był wysoki i to mu dawało dużo do respektu, ale nie z takimi rozmawiałem i pracowałem przeciwko.
-Kim ty jesteś, że rozkazujesz mi gówniarzu?! - widziałem jak świerzbiła go dłoń aby mnie uderzyć. Jednak nie przestraszyłem się jego twarzy ani oczu.
-Przywódcą Mokotowa! - powiedziałem, chociaż nie do końca to była prawda, ale nie musiał tego wiedzieć. - Obiecałeś na mafię, że nie tkniesz mnie i Grzesia!
-Ja tu jesteś panem i władcą - warknął przez to zrobiłem krok w tył. Kłamał aby tylko być wolnym i nie zostać zabitym. Złapał mnie za szyję, ale nim cokolwiek zrobił Grzesiek odsunął ode mnie siłą lidera Lordów.
-Nie masz prawa go dotykać! - warknął stojąc w mojej ochronie. Jego postura ciała zmieniła się z uległej na waleczną, bo wcześniej był bardzo zestresowany tym co miało się stać. -Trzymaj łapy od niego z daleka!
-Ty też nie jesteś lepszy! Zdradzać szczegóły domu wrogowi?!
-Ten wróg dał mi więcej zrozumienia niż ty i znacznie więcej! - kłótnia miedzy nimi była przerażająca, a gdy mężczyzna uderzył Grzesia chciałem coś zrobić, ale kobieta mnie zaciągnęła w swoje ramiona.
-Nic nie jesteś w stanie teraz zrobić - powiedziała - zrobi i tobie krzywdę, a nie dlatego właśnie Gregi stawia się ojcu. Robi to aby cię chronić.
-Pozabijają się! - powiedziałem przestraszony, bo martwiłem się o Grzesia, ale on odpłacił mu się rozwalając nos Morte.
-Duarte!!! - krzyknęła, a mężczyzna spojrzał zamroczony na nas. Grzesiek wydawał się przestraszony tym co zrobił, a oddychał ciężko.
-Nie chcę cię widzieć na oczy - warknął mężczyzna - żeby atakować swojego ojca!
-A jak ty mnie atakałeś to jest dobrze?! - warknął wściekle - Ja mogłem przynajmować te uderzenia i mimo, że bolały wiedziałem, że gdzieś tam w głębi nie chcesz tego! Jednak nie pozwolę nikomu podnieść ręki na mojego diabełka!!!
-Monte - podszedłem do chłopaka, który kipiał złością, ale i bólem. Delikatnie dotknąłem jego ramienia, a jego wzrok skupił się na mnie. Uspokoił się i oparł głowę o moją.
-Przepraszam - wyszeptał w moją stronę - trochę mnie poniosło.
-Rozwalony masz opatrunek i brew - mruknąłem zmartwiony. Nie dziwiłem się teraz dlaczego tak bardzo chciał abym poszedł z rodziną. On był gotowy zabić mnie mimo danego słowa, że tego nie zrobi. Był nie słowny i niebezpieczny.
-Chodź do domu opatrzę ci to - powiedziała kobieta, która w ogóle nie zareagowała na mnie źle, a nawet i ona starała się mnie uchronić.
-Nie potrzebuje twojej pomocy Tilia - powiedział i ruszył na przód domu.
-Gregi nic ci nie jest?
-Wszystko w porządku mamo - powiedział cicho, a ona spojrzała na niego zmartwiona.
-Będzie trzeba cię opatrzeć - stwierdziła cicho - idźcie do kuchni przyniosę apteczkę i spojrzę co u twojego ojca. Musisz mu wybaczyć za to, że tak agresywnie do tego podszedł.
-Zrobi wszystko aby chronić rodzinę wiem i zasłużyłem - odparł spokojnym głosem. Złapał mnie za rękę i pociągnął w nieznaną mi stronę. Grzecznie ruszyłem więc za nim. Ufałem mu bezgranicznie i to się chyba najbardziej liczyło. Taras to co pierwsze rzuciło mi się w oczy, a przy nim drzwi tarasowe. Grzecznie przez nie weszliśmy do oświetlonej kuchni, która była w ciepłych kolorach urządzona. Monte wziął krzesło i usiadł na nim zamykając oczy.
-Monti? - wyszeptałem.
-Wszystko jest w porządku Erwin naprawdę - westchnął i spojrzał na mnie - chodź tu.
-Nie widzę - mruknąłem i grzecznie podszedłem do niego. Jego dłoń dotknęła mojej szyi i sprawdzała chyba czy wszystko jest w porządku. Pozwoliłem na to, bo tęskniłem za jego delikatnym czułym dotykiem i całym nim.
-Apteczkę przyniosłam z łazienki - tą chwilę przerwała kobieta, która jest matką Grzesia. Przykre jest to iż wygląd mój Montiś otrzymał po ojcu - Synu mam nadzieję, że dasz sobie to uleczyć - powiedziała, a on już otwierał usta aby zapewne zaprzeczyć.
-Dasz co nie Monte? - odezwałem się patrząc się na niego proszącym wzrokiem. Nasze oczy były w siebie zapatrzone i nie powiem brakowało mi jego cudownych czekoladowych tęczówek, które mnie hipnotyzowały swoją barwą.
-Dam - odmruknął zgadzając się od razu więc uśmiech sam wszedł mi na usta.
-Zajmę się ojcem i wrócę do ciebie - oznajmiła znikając.
-Pokaż to Monte trzeba to oczyścić - powiedziałem cicho i zbliżyłem się do jego ust.
-Erwin.
-Hm?
-Tęskniłem za tobą całym - powiedział i nim zdążyłem mu odpowiedzieć złączył nasze usta w słodkim pocałunku pełnym tęsknoty.
Czy Ojciec Gregorego zaakceptuje to?
Czy Erwin i Grzesiu w końcu mogą być razem?
2207 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro