Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Co teraz z nami będzie?

Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!!!
Co tam u was?
Jak się zaczął wam tydzień?
Jak pogoda u was, bo u mnie słoneczne, ale chłodno!
76 rozdział Let's go!
Życie wszystkim miłego dzionka!

Perspektywa Erwina

Patrzyłem z niedowierzaniem na Grzesia. Mojego słodkiego kochanego Grzesia za którym tak bardzo tęskniłem. Zaciskałem ręce w pięści gdyż widziałem ten gardzący wzrok ojca Monte na nas. Tak bardzo chciałem aby wrócił do domu ze mną i rodziną, ale gdy powiedział, że nie może nie mogłem tak tego zostawić. Nie pozwolę mu ponownie odejść abyśmy znowu byli rozdzieleni.

-Nie mogę od tak wrócić z wami do domu - westchnął mówiąc Grześ i widziałem jak patrzy na Morte - jednak trzyma mnie tu to iż jestem następcą. Muszę jakoś pozbyć się tego ciężaru ze swoich barków nim wrócę do domu, do służby.

-Czyli mamy wracać do domu? - spytał Carbo, który nie za bardzo chciał to zrobić i nie dziwię się, bo sam nie chciałem zostawić tutaj bruneta.

-Ja zostaje - powiedziałem i podszedłem do Grzesia, który spojrzał na mnie z wymalowanym szokiem na twarzy. Nie spodziewał się tego raczej po mnie.

-Jeśli Erwin zostaje to i ja również! - odezwał się David.

-My też! - powiedziały Landrynki.

-My musimy wrócić do miasta na służbę - zasugerował Pisicela.

-Więc tutaj nasza współpraca się chyba kończy - podszedł do Sonnego, Kui i uśmiechnął się słabo do białowłosego.

-Na to wygląda - odparł szef policji i również słabo się uśmiechnął do mąciciela. Zastanawiałem się co mogę zrobić aby być przy Grzesiu jak najbliżej.

-Gdzie chcecie się zatrzymać? - zapytał Monte, który patrzył na nas wszystkich zmartwionym wzrokiem. Martwił się i to było urocze, że zawsze najważniejsza była dla niego rodziną, a potem reszta. Tylko często zapominał, że też jest człowiekiem i nie wszystko może od tak udźwignąć na swoich barkach.

-Mokotowska willa w niej się zatrzymaliśmy - stwierdził Kui - jest zdatna do zamieszkania, a skoro wszyscy z nas chcą zostać to i ja też zostaję.

-Ja zostaje przy Grzesiu - poinformowałem wszystkich, a oni spojrzeli na mnie zmartwieni.

-Erwin to nie jest najlepszy wybór - powiedział Grzesiu do którego podszedłem i wtuliłem się w jego klatkę piersiową. Oczywiście objął mnie.

-Dlaczego? - spytałem cicho.

-Nie będę w stanie cię uchronić przed moim ojcem - wyszeptał do mojego ucha - on cię zabiję gdy nadarzy mu się okazja. Nie chcę ryzykować twoim życiem.

-Zaś ja nie chcę już więcej żyć na odległość - powiedziałem i wtuliłem się bardziej w jego ciepłe ciało.

-Nie uchronię cię przed nim. Najlepiej będzie jak zostajesz z rodziną - rzekł, ale pokręciłem głową na boki.

-Zbyt długo byliśmy rozdzieleni - mruknąłem - nie przeżyje tej rozłąki już. Proszę Monte wierzę w to, że mnie o chronisz.

-Chcę cię chronić i chcę dlatego abyś poszedł z rodziną.

-Nie denerwuj mnie Grzesiu - warknąłem cicho - zrobię wszystko abyśmy znowu byli razem bez względu na cenę czy zagrożenie. Proszę nie każ nam znów być rozdzielnie!

-Erwin pragnę abyś był tylko bezpieczny. Nie będę w stanie ci tego zapewnić. Mój ojciec nie jest typem osoby, która akceptuje coś takiego.

-To się przekonamy - odparłem i wziąłem od Dii karabin Grzesia, który dałem mu na przetrzymanie.

-Co chcesz zrobić?!

-Coś co zagwarantuje mi bezpieczeństwo - odparłem.

-Daj mu zrobić to co chce - mruknął do Grzesia Kui - nie zrobi nic złego - byłem wdzięczny wujkowi za to, że stanął w mojej obronie i mam nadzieję, że uda mi się na tyle zastraszyć Morte aby zgodził się na to co planuję.

-Zostaję na tej ziemi bez względu na to co chcesz powiedzieć. Jeśli zrobisz coś co zrani mnie bądź Grzesia to nie będę się wahać i cię zabiję. Jeżeli chcesz przeżyć masz obiecać na swoją mafię, że nie zrobisz niczego co będzie liczyć się z tym iż tu będę! Nie zagrozisz ani nie zrobisz coś co będzie powodować cierpienie mojej rodziny, która ma być tutaj bezpieczna! - powiedziałem poważnie i przytknąłem broń do czoła mężczyzny.

-Duarte proszę cię zgódz się nim zrobi się coś co będzie każda ze stron żałować - powiedziała cicho kobieta, ale słyszałem ją bardzo dobrze.

-Ja Wielki Morte - wywarczał - obiecuje na słowo Lorda iż nie będzie przelewu krwi.

-Tyle mi wystarczy - odparłem i odsunąłem pistolet od jego głowy - spróbuj tylko zrobić coś złego, a nie będę się wahać.

-Erwin dosyć - poczułem te przyjemne uczucie ciepłych ramion wokół mojego ciała, a nawet nie wiem kiedy Grzesiu zabrał z rąk mi broń. Zaciągnął mnie do ekipy, która naradzała się kawałek obok aby nie podsłuchali.

-Co w takim razie robimy? - spytał Dante, a do niego przytulony był Carbo. Co mnie trochę zdziwiło, ale w sumie staliśmy w kole więc raczej kleił się na siłę.

-Trzeba jakoś to taktycznie rozegrać abyśmy mogli bezpiecznie wrócić do aut - stwierdził San.

-Niech odkują jednego ze wszystkich uwięzionych. Wtedy ci zajmą się uwalnianiem, a poza tym są bez broni palnej więc prosta gra - powiedział Monte, a jego twarz była obojętna, ale oczy były smutne - będą wszyscy mieli czas aby się wycofać.

-Jak zawsze można na ciebie liczyć Gregory - stwierdził Rightwill i poklepał mojego chłopaka po ramieniu - zróbmy więc tak, ale to ty poinformujesz ich. Mają prawo też wiedzieć, że żyjesz - podał mu radio, które wziął. Nadal nie mogłem uwierzyć, że on tu jest naprawdę, że żyje i po prostu jest. Jego ciało zdobiło kilka nowych blizn, które nie szczególnie szpeciły jego ciało, ale widać, że każda nowa blizna jest powodem bólu przez który musiał dużo przejść.

-105 do wszystkich - powiedział ze stoickim spokojem - rozkazy z góry są takie aby rozkuć jednego z każdej grupy zatrzymanych i wycofać się do głównej siedziby, a z niej do aut.

Na radiu zaczęło się przekrzykiwanie, że cieszą się, że Grześ żyje jest cały i, że mogą go słyszeć. Podszedłem do Grzesia i złapałem go za policzki, zmuszając aby spojrzał na mnie.

-Monte - szepnąłem - będzie dobrze.

-Narażacie się nie potrzebnie. Cieszę się, że was wszystkich widzę i przepraszam za wszystko co zrobiłem, ale to nie jest bezpieczne miejsce. Erwin idź z rodziną. Błagam cię. Ojciec nie będzie miłosierny dla mnie czy dla ciebie - z każdym kolejnym słowem jego głos był coraz cichszy.

-Damy radę - powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się słabo do niego - razem zawsze dawaliśmy. Teraz też tak będzie.

-Chciałbym aby tak było - mruknął.

-Gregory masz chronić Erwina. Nie podoba mi się to, że chce tu zostać - odezwał się Kui.

-Wujku będzie dobrze - chciałem go uspokoić w końcu kawał czasu się mną opiekował i wiem, że się martwi, ale nie mogę i nie chce już być rozdzielony z brunetem. Mafia nie mafia. Nie boję się ich wiedząc, że przy sobie mam jego. Osobę do której należy moje serce i choćbym miał tu walczyć o życie to dla niego zrobię wszystko jak i on był zdolny zaryzykować swoim życiem aby chronić nas. Pora to zmienić żeby to Monte w końcu zrozumiał, że nie musi robić tak wiele. Wtuliłem się w niego kolejny raz, bo po prostu to było mi potrzebne. Kątem oka widziałem jak Morte rozmawia z Vidą. Pisi ich pilnował więc pewnie będzie wiedział co mówią. Labo i Dia rozmawiali z Marco z którym też będę miał do porozmawiania, ale to później. Do nas wszystkich doszła reszta ludzi, która przywitała się z Grzesiem grupowym uściskiem.

-Misiu kolorowy jak coś to dzwoń, pisz cokolwiek albo przez radio!

-Spokojnie wuja damy sobie radę - powiedziałem zatwierdzając go w tym.

-Zmywamy się! Uważajcie na siebie - powiedział Sony uśmiechając się do Grzesia, ale w jego oczach była obawa - wyjeżdżamy w poniedziałek - oznajmił zapewne aby Grzesiek mógł się pożegnać się z nimi.

-Co z Corvettą? - zapytał.

-Czymś musicie wrócić - odparł i chwila minęła nim odeszli, ale machałem im na do widzenia, a przy Grzesiu stał jego brat jak odwróciłem się do mego chłopaka. Jego wzrok był nieobecny.

-Trzeba rozkuć ojca - westchnął i wziął ode mnie kluczyki do kajdanek.

-Bardzo będzie źle? - spytałem się Marco.

-Od samego początku dla brata nie było łatwo tutaj - mruknął - ojciec gotuje się od środka teraz i chociaż mama go próbuje uspokoić to i tak to nic nie da.

-Powinienem być na ciebie wściekły za zabranie mi Grzesia, ale ciszę się, że jest cały.

-Dużo przeżył aby być żywy dla ciebie - powiedział, a Grzesiu dał mamie kluczyki i podszedł do nas.

-Radzę już uciekać - oznajmił cicho i patrzyliśmy jak Morte wstaje na równe nogi. Teraz widząc to jak on jest wysoki nie powiem przez moje ciało przeszedł dreszcz lęku.

-WSZYSCY DO SIEBIE! - lodowaty krzyk był słychać chyba na kilometr, a Grześ stanął przede mną. Pierwszy raz widziałem aby się czegoś bał i chyba zrozumiałem dlaczego tak bardzo chciał abym poszedł z rodziną. Jednak nie mogłem tego zrobić zbyt długo żyłem w niepewności i nadziei o to, że jednak przeżył. Przeszedłem długą drogę aby tu dojść i nie odejdę.

-Duarte proszę cię nie rób czegoś głupiego!

-Nie Tilia dosyć zabawy i proszenia się! ZDRADZIŁ RODZINĘ!

-Monte?

-Proszę Erwin nie odzywaj się teraz - powiedział ściszonym głosem.

-To wszystko przez ciebie! Ty zasrany gówniarzu! - krzyknął na mnie i ruszył w moją stronę, ale Monte stanął mu na drodze.

-Zostaw go! Jeśli masz kogoś winić wiń mnie, a nie jego! - powiedział i nim zrozumiałem co się dzieje Monte upadł na ziemię, a z jego ust wydobył się cichy jęk bólu.

-Monte!!!

-Duarte!!! - krzyk kobiety wymieszał się z moim. Znalazłem się szybko przy Grzesiu, który oddychał ciężko. Otrzymał dosyć mocne uderzenie w brzuch więc skręcił się z bólu.

-ODPIERDOL SIĘ OD MOJEGO GRZESIA! - krzyknąłem stając na drodze do bruneta, który był zamroczony uderzeniem. Czarnowłosa kobieta próbowała zatrzymać mężczyznę w miejscu, ale on zgrabnie ją odsunął na bok przez to skonfrontowaliśmy się. Był wysoki i to mu dawało dużo do respektu, ale nie z takimi rozmawiałem i pracowałem przeciwko.

-Kim ty jesteś, że rozkazujesz mi gówniarzu?! - widziałem jak świerzbiła go dłoń aby mnie uderzyć. Jednak nie przestraszyłem się jego twarzy ani oczu.

-Przywódcą Mokotowa! - powiedziałem, chociaż nie do końca to była prawda, ale nie musiał tego wiedzieć. - Obiecałeś na mafię, że nie tkniesz mnie i Grzesia!

-Ja tu jesteś panem i władcą - warknął przez to zrobiłem krok w tył. Kłamał aby tylko być wolnym i nie zostać zabitym. Złapał mnie za szyję, ale nim cokolwiek zrobił Grzesiek odsunął ode mnie siłą lidera Lordów.

-Nie masz prawa go dotykać! - warknął stojąc w mojej ochronie. Jego postura ciała zmieniła się z uległej na  waleczną, bo wcześniej był bardzo zestresowany tym co miało się stać. -Trzymaj łapy od niego z daleka!

-Ty też nie jesteś lepszy! Zdradzać szczegóły domu wrogowi?!

-Ten wróg dał mi więcej zrozumienia niż ty i znacznie więcej! - kłótnia miedzy nimi była przerażająca, a gdy mężczyzna uderzył Grzesia chciałem coś zrobić, ale kobieta mnie zaciągnęła w swoje ramiona.

-Nic nie jesteś w stanie teraz zrobić - powiedziała - zrobi i tobie krzywdę, a nie dlatego właśnie Gregi stawia się ojcu. Robi to aby cię chronić.

-Pozabijają się! - powiedziałem przestraszony, bo martwiłem się o Grzesia, ale on odpłacił mu się rozwalając nos Morte.

-Duarte!!! - krzyknęła, a mężczyzna spojrzał zamroczony na nas. Grzesiek wydawał się przestraszony tym co zrobił, a oddychał ciężko.

-Nie chcę cię widzieć na oczy - warknął mężczyzna - żeby atakować swojego ojca!

-A jak ty mnie atakałeś to jest dobrze?! - warknął wściekle - Ja mogłem przynajmować te uderzenia i mimo, że bolały wiedziałem, że gdzieś tam w głębi nie chcesz tego! Jednak nie pozwolę nikomu podnieść ręki na mojego diabełka!!!

-Monte - podszedłem do chłopaka, który kipiał złością, ale i bólem. Delikatnie dotknąłem jego ramienia, a jego wzrok skupił się na mnie. Uspokoił się i oparł głowę o moją.

-Przepraszam - wyszeptał w moją stronę - trochę mnie poniosło.

-Rozwalony masz opatrunek i brew - mruknąłem zmartwiony. Nie dziwiłem się teraz dlaczego tak bardzo chciał abym poszedł z rodziną. On był gotowy zabić mnie mimo danego słowa, że tego nie zrobi. Był nie słowny i niebezpieczny.

-Chodź do domu opatrzę ci to - powiedziała kobieta, która w ogóle nie zareagowała na mnie źle, a nawet i ona starała się mnie uchronić. 

-Nie potrzebuje twojej pomocy Tilia - powiedział i ruszył na przód domu.

-Gregi nic ci nie jest?

-Wszystko w porządku mamo - powiedział cicho, a ona spojrzała na niego zmartwiona.

-Będzie trzeba cię opatrzeć - stwierdziła cicho - idźcie do kuchni przyniosę apteczkę i spojrzę co u twojego ojca. Musisz mu wybaczyć za to, że tak agresywnie do tego podszedł.

-Zrobi wszystko aby chronić rodzinę wiem i zasłużyłem - odparł spokojnym głosem. Złapał mnie za rękę i pociągnął w nieznaną mi stronę. Grzecznie ruszyłem więc za nim. Ufałem mu bezgranicznie i to się chyba najbardziej liczyło. Taras to co pierwsze rzuciło mi się w oczy, a przy nim drzwi tarasowe. Grzecznie przez nie weszliśmy do oświetlonej kuchni, która była w ciepłych kolorach urządzona. Monte wziął krzesło i usiadł na nim zamykając oczy.

-Monti? - wyszeptałem.

-Wszystko jest w porządku Erwin naprawdę - westchnął i spojrzał na mnie - chodź tu.

-Nie widzę - mruknąłem i grzecznie podszedłem do niego. Jego dłoń dotknęła mojej szyi i sprawdzała chyba czy wszystko jest w porządku. Pozwoliłem na to, bo tęskniłem za jego delikatnym czułym dotykiem i całym nim.

-Apteczkę przyniosłam z łazienki - tą chwilę przerwała kobieta, która jest matką Grzesia. Przykre jest to iż wygląd mój Montiś otrzymał po ojcu - Synu mam nadzieję, że dasz sobie to uleczyć - powiedziała, a on już otwierał usta aby zapewne zaprzeczyć.

-Dasz co nie Monte? - odezwałem się patrząc się na niego proszącym wzrokiem. Nasze oczy były w siebie zapatrzone i nie powiem brakowało mi jego cudownych czekoladowych tęczówek, które mnie hipnotyzowały swoją barwą.

-Dam - odmruknął zgadzając się od razu więc uśmiech sam wszedł mi na usta.

-Zajmę się ojcem i wrócę do ciebie - oznajmiła znikając.

-Pokaż to Monte trzeba to oczyścić - powiedziałem cicho i zbliżyłem się do jego ust.

-Erwin.

-Hm?

-Tęskniłem za tobą całym - powiedział i nim zdążyłem mu odpowiedzieć złączył nasze usta w słodkim pocałunku pełnym tęsknoty.

Czy Ojciec Gregorego zaakceptuje to?
Czy Erwin i Grzesiu w końcu mogą być razem?

2207 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro