Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ciężka decyzja

N OOOO CNY? Właśnie tak?
Jak tam lany poniedziałek? Mokrzy czy suchutcy?
Jak święta odpoczęliście?
Ja nawet tak choć wolałbym pisać za ten czas, ale już czwarty rozdział mam do nowej książki więc nie jest tak źle!
Życzę wszystkim dobrej nocy, a tym co czytają z rana miłego dzionka ❤️

Perspektywa Monte

Czwartek nastał bardzo szybko, a dziś mieliśmy poinformować ojca o jutrzejszej Radzie, którą chce powołać choć nawet jeśli nie będzie tego chciał zrobić to Aldero wie co jak i kiedy. Zrobimy to bez bez względu na to ile nam to zajmie czasu i ile ojciec będzie na nas wkurzony w sumie głównie na mnie, ale musiałem spróbować, bo innej opcji nie było. Chciałem być wolny, bo bezprawnie mnie zmuszono do rzeczy, które nie powinienem nawet robić. Delikatnie głaskałem Erwina po nagich plecach gdyż spał na mnie i choć było naprawdę ciepło to jego ciało trzymało delikatny chłód w sobie. Patrzyłem się na sufit i zastanawiałem nad tym jak to powiedzieć ojcu. Będzie wkuriwiony to z pewnością, bo nie lubi jak się podważa jego decyzję czy autorytet. Lecz tu chodzi głównie o naszą przyszłość, której tu z Erwinem nie widzimy. Tu są szaraczkami gdy w 5city są królami miasta gdzie to oni rządzą. Musieliby pozbyć się tu Lordów by zrobić tu swoją potęgę, ale nie sądzę aby Kui chciał zostać w mieście pełnym bolących wspomnień, a poza tym nie ruszą Lordów, bo jestem ja. Nie pozwolę im na to choć wiem, że niektórym przydałaby się nauczka za niektóre przewinienia. Jednakże to moja rodzina. Pocałowałem Erwina w czoło i wtuliłem się w jego włosy, chciałem w jakiś przyjemny sposób go obudzić tym razem gdyż powinniśmy już powoli wstawać. Erwinek cicho mruknął więc pocałowałem go ponownie w czółko, a jego powieka podnosiła się do góry.

-Dzień dobrek diabełku - wyszeptałem, a w zamian otrzymałem cudowny uśmiech z jego strony.

-Dobry - mruknął i musnął mnie swoimi ustami w szyję.

-Musimy wstać za dwadzieścia minut jest śniadanie.

-Dlaczego wcześniej nie budziłeś mnie? - burknął patrząc się na mnie urażony, ale na mych ustach był nadal szeroki uśmiech.

-Chciałem abyś się wyspał kochanie - musnąłem jego usta i podnosiłem nas do pionu.

-No dobrze - jego naburmuszona mina zmieniła się na radosną. Po chwili byliśmy ubrani, a ja zerknąłem przed zapięciem koszuli na swoją pierś widząc bliznę, która już nie zniknie i zostanie. Kilka milimetrów bliżej, a umarłbym naprawdę co jest bardzo bolące gdyż nie byłem gotowy, by umrzeć. Może mówiłem wszem i wobec, że nie boję się śmieci, a to jest prawdą lecz nie chciałem porzucać wszystko co znam. Dziś ojciec dowie się o naszych w sumie moich planach, a już jutro dowiem się czy w końcu będę mógł być wolnym człowiekiem. - Wszystko w porządku?

-Tak Erwin po prostu się stresuje rozmową z ojcem - powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się słabo do niego delikatnie mocniej ściskając jego dłoń w swoją.

-Będzie dobrze, bo przecież nie może ci zabronić tego co chcesz zrobić.

-No niby nie może - poczułem te jego usta na swoim policzku więc na usta wszedł mi delikatny uśmiech - kocham cię wiesz zawsze jak mnie pocieszyć.

-Tylko wyłącznie dlatego, bo ty tu jesteś - wyszeptał uśmiechając się promiennie. Dziękowałem wszechświatowi za takiego wspaniałego chłopaka i mimo wad jakie posiadał to jednak kochałem go mimo to. Mimo wszystko dążyłem go tym cudownym uczuciem miłości.

-Kocham cię - mruknąłem i pociągnąłem go do pocałunku gdy zszedliśmy ze schodów.

-Nie pluć mi się w domu! - rozbrzmiał głos ojca, który nie był zadowolony z tego iż okazujemy sobie uczucia. Nadal nie tolerował nas i prędko tego nie zaakceptuje chyba, że zrozumie, ale nie ma szans do tego. On był za bardzo dumy aby słuchać innych wokół czy rad, które naprawdę były potrzebne. Odsunąłem się od ust Erwina, który zaśmiał się na słowa mego ojca.

-Trochę jakby to dziecko mówiło - zachichotał, a ja z nim, ale pociągnąłem go do kuchni gdyż trzeba było zjeść coś przed całym dniem. Dziś miałem pojechać z pewną paczką do Black Riders. Ktoś zamówił coś więc nie wiem w sumie co i kto, ale mam nadzieję, że spotkam tam Speedo.

-Mógłby ktoś zawołać Marco? - spytała mama gdy weszliśmy do kuchni.

-Ja pójdę! - powiedział Erwin puszczając mą dłoń i ruszył z powrotem do schodów. Wziąłem głęboki wdech i usiadłem obok ojca po jego prawej stronie.

-Moglibyśmy o czymś porozmawiać tato? - spytałem cicho, a on zerknął na mnie za gazety, którą czytał.

-Mów w takim razie o co chodzi - rzekł spokojnie, a ja wziąłem głęboki wdech gdyż obawiałem się tego jak zareaguje.

-Chcę powołać radę - rzekłem po chwili ciszy w której starałem się przekonać samego siebie iż nie skończy się to dla mnie źle. Położył gazetę na stoliku, a nawet mama przestała się krzątać po kuchni.

-Co chcesz zrobić? - wycedził przez zęby, a ja poczułem jak po moim kręgosłupie przechodzi dreszcz lęku, ale moja twarz nie pokazała po sobie niczego, choć bałem się i to naprawdę. Mój lęk przed nim nie zniknął i choć udaje, że jest dobrze to nie jest. Boję się go, a w głębi serca chcę wybaczyć mu swoje krzywdy, ale lęk jest czasami silniejszy. Zacisnąłem ręce na kolanach i wziąłem głębszy wdech.

-Chce powołać radę - powtórzyłem jeszcze raz, a jego wzrok był jak lód.

-Po co?! - chciałem się odezwać, ale czując ten wzrok na sobie zabrakło mi pierwszy raz języka w ustach. Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa.

-Grzesiu chciał powołać radę aby zdecydowała o prawdziwości odnośnie jego inicjacji na lorda - głos Erwina spowodował iż wziąłem głęboki wdech, bo zapomniałem nawet, że nie oddycham. Zaś jego dotyk na mych ramionach dodał mi odwagi.

-Dokładnie po to chce zwołać radę - powiedziałem.

-Synu, dlaczego chcesz to zrobić? - odezwała się mama, ale zerknąłem na nią.

-Ponieważ chcę tego - odparłem - chce zawalczyć o swoją wolność!

-Jesteś Lordem! - warknął ojciec - Nie jesteś nikim więcej! Zostaniesz tutaj, bo jesteś następcą!

-Nie - odparłem pomimo lęku - nie chce być dłużej kimś kim nie jestem! Chce być sobą, dlatego chcę jutro o jedenastej powołać radę. Decyzja zapadła.

-Nie masz szans tego wygrać! Schowaj ego do kieszeni i pogódź się z tym, że będziesz potworem!

-Grzesiu nigdy nie będzie potworem! - w mojej obronie stanął Erwin.

-Z wielkim bólem serca, ale Erwin ma rację wraz z naszym synem - odezwała się mama - mają prawo do własnego życia.

-Nie ma mowy! - podniósł się z krzesła - Jeśli tak chcecie to zrobić proszę bardzo! Nie pozwolę abyś wygrał! Nie masz nawet prawa tego zrobić! - powiedział to z takim jadem, że spojrzałem na Erwina, który również był spięty, ale ojciec opuścił kuchnie.

-Przepraszam mamo - mruknąłem cicho spuszczając głowę w dół.

-Nic się nie stało synku - pogłaskała mnie po głowie - każda reakcja byłaby zbliżona do tej więc nie przejmuj się ojcem. Zjedzmy, a on jak wróci to zje - oznajmiła z słabym uśmiechem na ustach. Na pewno nie było jej łatwo aby stanąć po mojej stronie, bo jakby stanęła po jego to z pewnością byłby spokojniejszy.

-Dobrze - odparł Erwin za mnie i po chwili jedliśmy śniadanie, choć nieszczególnie miałem ochotę na jedzenie po tym co się wydarzyło - zjedz Monte musisz jeść - kiwnąłem głową, choć nie chciałem to wiedziałem, że jest to ważne bym zjadł. Musiałem mieć w końcu siłę aby załatwiać sprawy. Miałem czas na to aby odebrać paczkę z głównego magazynu Lordów i zawieźć ją. Leon miał mnie poinformować o tym jak wszystko będzie gotowe w końcu to on pilnuje wszystkiego tak mniej więcej wraz z ojcem. Tylko do ojca wolałem teraz nawet się od zbliżać. Był z pewnością wkurzony i nie dziwiłem się jemu, bo pewnie sądził, że dam się zniewolić, ale nie byłem taki. Siedziałem z Erwinem na tarasie i czekałem na wiadomość od kogoś czy mogę już pojechać i dać tą paczkę aby załatwić to dziś żeby nie odkładać tego na później.

-Powiedzieliście mu? - usłyszałem głos Garcone.

-Trzeba było Leon - odparł Erwin.

-Jest mocno wkurzony?

-Oj to mało powiedziane, jest teraz u Aldero i robi awanturę iż nie masz prawa powołać rady - odparł i stanął przed nami - zaś tak naprawdę każdy Lord może powołać radę w każdym możliwym aspekcie.

-To wiem - uśmiechnąłem się do niego - czy czegoś ode mnie oczekujesz?

-Przyszła mi informacja o tym, że jest gotowa paczka dla Black Riders - rzekł - dlatego uciekłem z domu radnego zostawiając go z twoim ojcem.

-Nic nie wskóra na Aldero co nie? - spytał Erwin i widziałem, że martwi się o to czy dojdzie do rozprawy.

-Nie ma prawa ingerować w sprawy Rady. Może żądać to co chce, ale to radny decyduje, a z tego co wiem byliście u niego - uśmiechnął się do nas, a ja potwierdziłem kiwnięciem głowy - zawsze cię lubił więc z pewnością stanie po twojej stronie, ale zmieniając temat wiesz gdzie musisz jechać?

-Jasne na spokojnie wyrobię się przed obiadem! - odpowiedziałem wstając z huśtawki. Pocałowałem Erwina w czółko. - Bądź grzeczny - wyszeptałem mu do ucha i ruszyłem do domu, by wziąć prosty wóz Lordów, a następnie wyjechać w stronę magazynu. Oczywiście tam mi dali dość ciekawą paczkę, bo była całkiem duża i ciężka. Jednak nie miałem na to czasu tylko ruszyłem w stronę terenu Black Riders jadąc w stronę miasta. Po pół godzinie jazdy zajechałem pod ślepą uliczkę ubrałem maskę, którą mam cały czas przy sobie i założyłem chustę dodatkowo. Widziałem zaciekawione oczy ludzi wokół gdyż nie każdy chyba był przyzwyczajony do tego iż tu Lord przyjechał. Najczęściej towary są wymieniane na terenie neutralnym, ale ten towar chciano na teren więc nie mieliśmy dużo do powiedzenia jak wykonać zamówienie. Wysiadłem z wozu terenowego i wyciągnąłem paczkę z bagażnika. Na spokojnie sobie zacząłem iść do głównego domu. Jedyna rzecz, która przydaje się tak naprawdę w tym miejscu. Zadzwoniłem do drzwi i czekałem aż mi ktoś otworzy, bo sam się wprosić nie jest miło.

-Tak słuch... - człowiek przede mną zamiar.

-Paczka dla Kaia Speedo - oznajmiłem chłodnym tonem głosu, czytając z kartki adres i odbiorcę. Nawet nie spodziewałem się iż do niego jest to.

-Zzapraszam Herdeiro - powiedział cicho i otworzył mi drzwi szerzej więc wszedłem do środka - korytarzem do samego końca.

-Rozumiem - odparłem i ruszyłem przez ciemny korytarz. Nie czułem się tu dobrze więc nie dziwiłem się Speedo iż większość czasu spędza daleko od domu. Wszedłem do kuchni gdzie siedziała przy stole czwórka osób, która piła piwo.

- Herdeiro! - wszyscy się zlękli na mój widok.

-Paczka dla Kaia - odpowiedziałem tylko i zastanawiałem się gdzie jest Speedo, bo jego auto stało, ale właściciela nie widziałem.

-Tak zapomniałem totalnie o tej paczce! Ile to będzie? - wstał od stołu i wyciągnął portfel.

-Trzy tysiące dolarów - odparłem upewniając się czy dobrze widzę więc postawiłem paczkę na stole, by zerknąć jeszcze raz. - Jest ktoś taki jak Quickness?

-Proszę - podał mi plik banknotów więc na spokojnie zacząłem sobie przeliczać gdyż nie pałałem do niego zaufaniem gdyż wydawał się być inny niż Albert i pewnie też tak było. - Zniknął gdzieś z jakimś mężczyzną.

-Wszystko się zgadza - odparłem po chwili gdyż dowiedziałem się to co chciałem wiedzieć - miło się robi z panami interesy do widzenia.

Oczywiście pieniądze przekazałem do Leona gdyż do ojca nie można było podejść bez styla od miotły. Gdyby tylko jego wzrok mógł zabijać to dawno bym leżał martwy. Jednak już jutro wszystko się wytłumaczy i wyjaśni. Z taką myślą przeżyłem dzień do końca i wstałem z samego rana. Pomogłem dobrać Erwinowi jak i sobie cichy, które powinny być idealne na radę i stresowałem się dość mocno tym co może powiedzieć jeszcze ojciec. Jednak on nawet nie zaszczycił nas swoją obecnością na śniadaniu również też nie było mego brata.

-Nie jest w humorze by siedzieć z wami przy stole - odpowiedziała - Duarte jest zdenerwowany na to iż coś takiego się dzieje i że ma przyjechać tu Chack.

-Skąd wie?! - zapytał przestraszony Erwin i zerknął na mnie. Spodziewałem się, że powie to ojcu, bo niektórych rzeczy nie może nie powiedzieć. Musiał poinformować, że Erwin nie jest całkiem liderem mafii i na radę przyjedzie ktoś jeszcze.

-Idzie wszystko zgodnie z planem Erwin nie ma co się bać, nic się nie stanie - mruknąłem jedząc śniadanie mimo iż nie byłem głodny. Wiedziałem jednak, że jeśli zemdleje tam to nie będę w stanie bronić siebie i ich.

-Synu jesteś pewny, że chcesz wytoczyć taką sprawę? - mama patrzyła się na mnie smutnym, ale bardziej zmartwionym wzrokiem.

-Jestem pewny mamo i chce być sobą w końcu.

-Ale oznaczać będzie to iż zostawisz nas - mruknęła cicho, a ja uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco.

-Mamo nie jestem małym dzieckiem - odparłem - dobrze wiesz, że nie nadaje się do tego co chce i oczekuję ode mnie ojciec.

-Wiem mój synu, ale nie chcę cię na nowo stracić.

-I nie stracisz Vido - wtrącił się Erwin - przecież nie będzie musiał uciekać ani się ukrywać. Będzie mógł tu przyjeżdżać i nie tylko! - spojrzałem na Erwina i zastanawiałem się, dlaczego dostałem go od życia. Robił takie rzeczy, które nie przystoiły dla innych mafii jednak on robił to wyłącznie dla mnie.

-Dokładnie - położyłem dłoń na dłoni Erwinka, który uśmiechnął się do mnie tym cudownym uśmiechem. Był moją podporą gdy sam upadłem i zawsze wyciągał dłoń w mą stronę bym się podniósł. Szło to w dwie strony gdy on upadał ja byłem tym co trzymało jego. Wziąłem głęboki wdech i wydech, a następnie spojrzałem na mamę.

-Życzę więc wam powodzenia - oznajmiła cicho - żebyście to wygrali.

-Dziękuje mamo - uśmiechałem się do niej gdyż bałem się iż nie stanie po mojej stronie.

-Mimo iż kocham twego ojca wiem, że ty nim nie jesteś i nigdy nie będziesz. Twoje szczęście i miejsce niestety jest gdzieś indziej - spojrzała na Erwina, a następnie wróciła wzrokiem na mnie.

-Chociaż ty rozumiesz to... - patrzyłem na nią z wdzięcznością, bo byłem jej wdzięczny za tyle rzeczy -...dziękuję - tylko tak mało otrzymuję tego słowa od wszystkich. Przesiedzieliśmy trochę w salonie czasu gdy przez drzwi tarasowe widziałem jak ludzie powoli się schodzą oraz usłyszałem nadjeżdżające auto. - To już czas Erwin - pocałowałem go w czółko - oby się udało.

-Uda się, bo ja w to wierzę!

Czy wiara wystarczy by wygrać?
Czy Duarte pokrzyżuje im plany?

2224 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro