Cierpienie jest mi pisane?
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym rozdziale!
Jak tam wasze samopoczucie?
U kogo jest śnieg, a kto nie ma?
U mnie niestety nie ma jeszcze, ale liczę, że będzie!
Dziś nawet spokojny rozdział jeszcze :3
Jakieś plany na wieczór czy odpoczynek?
Miłego dzionka życzę wszystkim!
-Gregory możemy porozmawiać? - spytał Kui wstając od stołu. Zerknąłem na mężczyznę i wstałem bez słów za nim, ponieważ mogło to być coś ważnego.
-O co chodzi? - spytałem cicho wychodząc z nim do ogrodu. Westchnąłem cicho i spojrzałem na Kuia gdyż milczał.
-Wszystko w porządku? - zapytał cicho i spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami.
-Tak - mruknąłem cicho i podrapałem się po karku.
-Nie wygląda na to - odpowiedział kręcąc głową - Gregory nie wyglądasz zdrowo.
-Czuje się koszmarnie - westchnąłem wyznając to jemu, przetarłem twarz dłonią i zamknąłem oczy na chwilę - męczą mnie rzeczy, które zrobiłem. Siedzi mi to na duszy i sercu, ale nie potrafię sobie z tym poradzić.
-Gregory stoimy na tym samym. Jesteśmy w mafii i od początku byliśmy po tej samej stronie.
-Nie panie Kui - mruknąłem - nie jesteśmy po tej samej stronie. Jestem, a raczej byłem policjantem - zagryzłem zęby czując się źle. Stanąłem przy drzewie czując narastającą frustracje w sobie i potrzebowałem się jej pozbyć więc uderzyłem z całej siły z pięść w konar - chciałbym aby wszystko wróciło do normy, ale nie wróci!
-Gregory uspokój się - upomniał mnie, a ja westchnąłem ciężko i zamknąłem powieki, oddychając chaotycznie. Byłem zły na siebie za swoje czyny nawet jeśli nie chciałem ich to jednak byłem ich winien.
-Przepraszam panie Kui po prostu nie radzę sobie z tym.
-Czy Erwin wie?
-Nie, po prostu nie mogę mu powiedzieć - westchnąłem ciężko, nie chciałem być potworem w jego oczach, bo w swoich nim byłem.
-Erwin i ty działacie na siebie uspokajająco - rzekł - dlaczego nie powiesz po prostu mu tego?
-Bo to jest coś czego nie chce mówić - oznajmiłem i spojrzałem czując ból w sercu - wstydzę się tego i boję oraz nienawidzę się przez to.
-Gregory?
-Hm? - mruknąłem zdezorientowany.
-Cokolwiek byś nie zrobił to nie była twoja wina ani z pewnością nie zrobiłeś tego z własnej woli - spuściłem głowę w dół i oparłem o drzewo. Moja dłoń bolała i dopiero po chwili zrozumiałem iż rozwaliłem sobie kostki z których ciekła krew - pokaż tą dłoń! - rozkazał więc podałem mu ją zaś on spojrzał na nią. - Mocno uderzyłeś.
-Przepraszam... ja po prostu nie wiem, dlaczego tak zrobiłem - naprawdę nie wiedziałem chciałem wiedzieć co było powodem mojego ataku, ale może to strach o nich bądź strach przed prawdą.. przed wspomnieniami lub przed krzywdą. Bałem się, bo byłem bezsilny i przez to tak bardzo panicznie się bałem.
-Wróćmy do środka, a ci to opatrzę.
-Nie - odparłem - nie potrzebuje. Jest dobrze - dodałem gdyż ból pozwalał mi choć na chwilę zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości.
-Jesteś pewny?
-Tak.
-Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale Montanha chcesz wrócić do policji? - naszą interesującą rozmowe przerwał mi Sonny, który przyszedł do nas.
-Chciałbym szefie - odparłem cicho, ale czułem się brudny aby wrócić do pracy w policji, ale mafiozą nie chciałem być.
-Widzę w twoich oczach zwątpienie.
-Nie powie nic Sonny - wtrącił się mu w słowa, a chińczyk miał rację.
-Na pewno? Gregory?
-Nie jestem w stanie powiedzieć czegoś co chcecie znać mimo iż mam taką wiedzę - odpowiedziałem nie zgadzając się na to. To była mroczną część mnie, której nie chciałem zdradzać. Zabójstwa odbiły piętno na mojej psychice jak i umyśle oraz sercu. Zaś przemoc, która mnie spotyka nie ułatwiała w poradzeniu sobie z tym. Bałem się iż zrobię krzywdę nie sobie, ale komuś bliskiemu.
-Montanha my i tak już wybraliśmy - rzekł nagle po dłuższej ciszy Rightwill. - Wrócisz do policji i do swojego stanowiska. Każdy chce abyś wrócił.
-A ta część co została w mieście?
-Oni zostali, bo nie chcieli ryzykować życiem. Wchodzenie w jamę węża zawsze kończy się dla kogoś przykry sposób, ale nas to ominęło dzięki tobie.
-Szefie - spojrzałem na niego - nie możecie zostać?
-Niestety nie. Dobrze wiesz, że ktoś w końcu zauważy brak sporej ilości policjantów.
-Jest to ryzykowne zagranie wiem szefie - odparłem wzdychając cicho. Popatrzyłem się na swoją dłoń i nie wiedziałem co zrobić z tymi rozwalonymi kostkami, bo z nich nadal uciekała krew i spływała po mojej dłoni aby potem zlecieć na trawę.
-Chodźcie do środka i trzeba ci to opatrzeć - oznajmił białowłosy więc kiwałem głową i następnie ruszyłem za dwójką liderów. Dwa różne światy, które połączyły się aby odnaleźć jedną osobę. Może mój sens walki był potrzebny tylko, że im dłużej walczyłem tym bardziej teraz mnie boli serce. Potwór we mnie był zbyt silny i zastanawiałem się co mogę zrobić aby go zwyciężyć, ale jestem za słaby aby cokolwiek zrobić. Widziałem jak posyłają sobie wzrok jakby rozmawiali przez myśli między sobą. W sumie ja z Erwinem też rozumieliśmy się bez słów, ale teraz słowa mi były potrzebne i to mocno. Chciałem wiedzieć co takiego źle robię i gdzie mam zacząć pracować nad sobą aby wrócić do starego siebie.
-Monte co ci się stało?! - od razu Erwin znalazł się przy mnie więc pocałowałem go w czółko i uśmiechnąłem słabo.
-To nic takiego Erwiś - wyszeptałem do jego ucha.
-Krwawisz i mówisz, że to nic takiego?
-Gorsze rzeczy się przeżyło - odparłem i spojrzałem na jego oczy w których widziałem zmartwienie. Chciałem przekazać mu aby się nie martwił o mnie, ale coś nie wychodziło.
-Monte - poczułem jego dłoń na swoim policzku więc wtuliłem się w nią i patrzyłem w jego złote oczy w których widziałem zmartwienie, ale i miłość. - Co się wydarzyło w czasie tych dwóch miesięcy?
-Nic - uśmiechnąłem się do niego.
-Nie oszukasz mnie Grzesiu - wypuściłem nadmiar powietrza z płuc poprzez usta i przymknąłem powieki - od początku coś cię zjada od środka, ale udajesz, że jest dobrze.
-Poczucie winy mnie gryzie - wyznałem - zrobiłem coś złego i przeciwko sobie samemu, ale nie masz co się martwić. Radzę sobie - uśmiechnąłem się do niego szczerze, chociaż dużo mnie kosztowało siły.
-Nie widzimy tego Grzesiek! - powiedział Pisicela.
-Jest w porządku naprawdę! - odparłem do Janka.
-Chodź, siadaj tu - powiedział Kui więc grzecznie usiadłem na fotelu, a on wziął w swoją dłoń moją. Ostrożnie zaczął ją oczyszczać i jak się okazało rozdarłem sobie skórę na kostkach. Dość mocno rozdarłem więc to wyjaśnia mocne krwawienie z nich. Po chwili miałem pożądany opatrunek na dłoni, dlatego z wdzięcznością patrzyłem się na Kuia. - Z doświadczenia wiem iż rozmowa jest lekarstwem na wiele spraw.
-Wiem Kui wiem - mruknąłem spokojnie. Rozejrzałem się po pokoju i widziałem jak Carbo rozmawia z Dante, który cicho się śmieje z czegoś. Między nimi coś iskrzyło i było to definitywnie widać zerknąłem w stronę Sana, który siedział ze swoją żoną Sky. Byli szczęśliwi mimo tego gdzie są, a ja mimo tego, że mam ich tu wszystkich. Czuję się jak potwór. Bałem się. Bałem się, że przeze mnie może stać im większa krzywda niż wtedy gdy opuściłem miasto z bratem. Byłem rozdarty między dwoma rodzinami między tą, która mnie wychowała i tą do której przynależałem przez niecały rok. Chciałem tu zostać, ale znowu mam urazę na psychice przez działania ojca. Raz mnie poniżył i zniszczył przez to uciekłem aby przeżyć, a ostatnim czasem robił co tylko chciał. Niszcząc mnie psychicznie jeszcze bardziej. Widział w co udarzyć aby zabolało najbardziej i nie chciałem aby Erwin był tak samo potraktowany jak ja. Mimo iż był mężczyzną to był delikatny i musiałem go chronić. Czułem w środku siebie, że muszę zrobić wszystko co w mojej siły żeby on był cały i zdrowy.
-Cześć Grzesiu - spojrzałem na Hanka i uśmiechnąłem się do niego, a on do mnie.
-Hankuś - byłem stęskniony za policjantem mimo tego iż go widziałem na mieście kilka razy jak był na służbie. Hank przytulił się do mnie, a ja odwzajemniłem jego uścisk.
-Jak tam u ciebie? - usiadł na krańcu fotela więc zsunąłem się kawałek aby mógł wygodniej usiąść.
-W porządku - mruknąłem cicho, a on spojrzał na mnie.
-A teraz poproszę prawdę - rzekł na co przewróciłem oczami.
-Hank mówię prawdę!
-Nie może być w porządku po czymś takim jak rozstrzelanie i jeszcze przymuszenie do dołączenia do mafii. Grześ możesz mi wszystko powiedzieć - mówił pół szeptem aby nie robić niepotrzebnego zamieszania - przecież sobie ufamy.
-Hank chciałbym ci o tym powiedzieć, ale nie potrafię. Ja muszę to przetrawić w sobie i gdy będę gotowy powiem. Chwilowo wracacie do domu oprócz ciebie. Nie chcę tego stracić, ale musicie wrócić.
-Ja zostaje i Zakshot - oznajmił - przyjaciele mogą przecież z tobą rozmawiać. Przecież wiesz, że jesteśmy rodziną!
-Wiem i dziękuję za to - odpowiedziałem i teraz skapłem się, że brakuje obok mnie Erwina.
-Poszedł z Kuiem gdzieś.
-Zbieramy się! - usłyszałem krzyk Sonnego więc wstałem z fotela i wyszedłem z domu w towarzystwie Overa. Nagle poczułem, że wszyscy się na nas rzucają i utknąłem w uścisku z około trzydziestu osób.
-Będziemy tęsknić!
-Wracaj szybko!
-Masz być!
-Kurwica Grzesiu jedź z nami! - wśród wszystkich głosów głos Janka był najbardziej słyszalny przeze mnie.
-Nie mogę Janeczku muszę załatwić tutaj sprawy aby uwolnić się od mafii.
-Montanha będziemy na ciebie czekać na komendzie. Twoja szafka jest pusta, ale zawsze możesz ją wypełnić nowymi rzeczami.
-Dziękuję szefie - powiedziałem i uśmiechnąłem się słabo do mężczyzny, który przytulił mnie do siebie gdy wszyscy zrobili mu miejsce aby dostał się do mnie. Wtuliłem się do niego i zamknąłem oczy chcąc choć na chwilę zapomnieć o zaistniałej sytuacji gdzie się znajdujemy i ile będę musiał jeszcze przejść. Byłem bezsilny wśród praw mafii. Nie potrafiłem odnaleźć czegoś co mogłoby mnie uratować, a z drugiej strony nie miałem dostępu do wszystkiego w mojej mafii. Westchnąłem cicho i odsunąłem się od mężczyzny. - Mam nadzieję, że niebawem się wszyscy spotkamy.
-Tak też będzie - powiedział mężczyzna - pakować się do aut!! - rozkazał i rozejrzał się po wszystkich policjantach. Serce mnie bolało, że nie wiem kiedy spotkamy się ponownie. Ojciec nie ułatwi mi życia i powrotu, ale to moje lęki były moim największym problem. W 5city przynajmniej sobie z nimi w jakiś sposób radziłem, a tutaj pogłębiły się i przestałem sobie radzić z nimi. Bałem się iż nie poradzę sobie, ale wszyscy na mnie liczyli i wierzyli co dawało mi odwagi w sercu, ale też lęk. - Gdzie Dante? - spytał Rightwill, a z domu wyszedł czarnowłosy w towarzystwie Carbo.
-Idę! - odparł i mężczyzna podszedł do mnie, a następnie przytulił - Uważaj na siebie Grzesiu. Dzwoń do nas gdy będziesz potrzebował pomocy.
-Jasne - chciałem coś dopowiedzieć, ale nie dał mi dość do słowa.
-Grzesiu widzę po tobie, że nie jest dobrze. Każdy to widzi - powiedział do mojego ucha - pozwól sobie pomóc jak i ty pomagałeś zawsze wszystkim.
-Dobrze - westchnąłem cicho zgadzając się z nim. Problemem jest to iż nie potrafię dać sobie pomóc. Od lat radziłem sobie sam i musiałem polegać tylko na sobie.
-Pa Dantuś! - Carbo przytulił się do czarnowłosego i włożył na jego głowę jego kowbojski kapelusz - Idź, bo ojciec na ciebie czeka!
-Wróćcie do domu bezpieczni - mruknął i ruszył do ojca, który popatrzył na Dante, a następnie na nas. Nie minęła chwila, a oni odjechali z terenu Mokotowa.
-Ty i Dante? - spojrzałem na białowłosego, a on spojrzał w bok.
-Czy to ważne?
-Trochę tak w końcu to twój ulubiony kowbojski kapelusz - odpowiedziałem - widać, że między wami iskrzy. Oby odległość tego nie zmieniła.
-Przekonamy się - odrzekł i uśmiechnął się do mnie nie zaprzeczając - chodź musimy porozmawiać.
-Wszyscy dziś chcecie ze mną porozmawiać - westchnąłem cicho, ale kiwnąłem głową zgadzając się na rozmowę. Nie było wyjścia więc wróciliśmy do środka i widziałem, że wszyscy siedzą w salonie.
-Gregory usiądź sobie - oznajmił Kui pokazując na fotel więc bez słów usiadłem i poczułem się niepewnie gdy każdy patrzył się na mnie poważnym wzrokiem. Przeczesałem włosy nerwowo starając się uspokoić.
-O co chodzi? - spytałem cicho patrząc się na każdego po kolei w pomieszczeniu. Erwin siedział przy Sanie i Silnym.
-Gregory chcemy widzieć co się stało - rzekł i usiadł na fotelu - widzę, a raczej każdy z nas widzi, że coś jest nie tak, a tym bardziej Erwin. Martwimy się iż możesz mieć poważny problem - słysząc te słowa poczułem jak moje płuca nie chcą wziąć oddechu przez to musiałem się rozluźnić. Nerwowo zacząłem przeczesywać włosy.
-Wszystko okey - wydusiłem z siebie i wziąłem głęboki wdech gdy poczułem, że płuca pozwoliły mi na to. Nie chciałem ich martwić, ale czułem, że nie mogę ich okłamywać.
-Grzesiek nie znamy się od dziś! - odezwał się San - Coś cię gryzie.
-Gryzie mnie sumienie - odparłem spuszczając wzrok na dłonie.
-Dlaczego? - zapytał zmartwiony Dia.
-Zrobiłem coś złego, ale nie rozmawiajmy o tym! - chciałem zmienić temat w końcu nie było potrzeby gdyż coś bardziej mnie martwiło - Co robimy z tym iż należę do Lordów?
-Wyznałeś mafię? - zapytał Vasquez.
-Musiałem, bo nie miałam wyboru. Umrzeć albo wyznać mafię tylko te dwie opcje dano mi. Nie chciałem umierać, bo czułem, że to nie jest mój koniec poza tym moja mama. Wycierpiała się za dużo nie chciałem aby znowu przeżywała tego - powiedziałem szczerze nie patrząc się na każdego - miałem... miałem nadzieję, że kiedyś się spotkamy. Nawet jeśli mielibyśmy być wrogami to chciałbym wiedzieć, że żyjecie.
-Grzesiek - poczułem jak obok mnie ugina się fotel. Spojrzałem na Sky, która się przytuliła do mnie - Nie musisz już trzymać w sobie tego bólu. Przybyliśmy po ciebie i wrócimy wszyscy wspólnie do domu.
-Problemem jest to, że czuje się tutaj jak w domu i nawet jeśli ojciec nie był delikatny wobec mnie. Jestem Montanhą i oni też. Są moją jedyną rodziną, która żyje. Nie chcę znowu w niezgodzie odejść, ale nie jestem w stanie, bo jestem następcą gdyż on nie zmieni prawa. Utknąłem przez to iż nie chciałem ponownie zdecydować się na śmierć.
-Jesteśmy tutaj - wyszeptała - nie mamy zamiaru abyś walczył sam. Znajdziemy jakiś sposób aby cię uwolnić.
-Ojciec prędzej umrze niż zmieni prawo! - odrzekłem i spojrzałem na Erwina.
-Monte... wycierpiałeś od samego początku dużo i zwykle samotnie sobie radziłeś z ciężkimi sytuacjami aby nie narażać bliskich, ale bardziej raniłeś się w ten sposób - wstał z kanapy - jednak w głębi siebie liczyłem na to, że żyjesz, bbo nigdy się nie poddajesz. Nnawet jeśli życie jebie cię cały czas i rrobisz rzeczy na które nie masz ochoty tto jednak walczysz - jego dłoń dotknęła mojego policzka aż poczułem jak moje oczy robią się szkliste - musisz powiedzieć mi co się stało w czasie gdy walczyłeś sam. Niszczy cię to od środka, ale skrywasz to za maską.
-Muszę? - mruknąłem cicho.
-Chcę znać prawdę.
-Proszę dajcie mi trochę czasu...ja wam wszystko powiem, aale muszę sam tego chcieć.
Czy Gregory powie im do czego się posunął?
Czy znajdą sposób na uratowanie Grzesia?
2312 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro