Chciałbym abyś był tu
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym 1 września!!!
W piątek macie lekcję czy dodatkowy wolny dzień?
Jakieś plany na dzisiejszy dzień?
Ja muszę w końcu też ruszyć 4 litery i znaleźć pracę od której będą zależne rozdziały.
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Perspektywa Monte
Od czasu gdy wróciłem do domu ze szpitala. Nie jadłem dużo ani też nie piłem, ale starałem się wrócić do pełni sił albo chociaż do jakiegoś stopnia siły aby móc samemu się poruszać. Wiele nocny nie przespałem, a przy mnie siedziała matka pilnując abym nie zrobił sobie jakieś krzywdy przez ataki, które nadal powodowały brak możliwości wzięcia oddechu, ale i napady płaczu. Ojciec patrzył na mnie z pogardą w końcu nie tak powinien zachowywać się Montanha, ale nie potrafiłem inaczej. W sercu miałem pustkę i to bardzo bolącą, która rozrywała je jeszcze bardziej i bardziej. Tylko powodując moje ataki i to, że leżałem w większości czasu w łóżku. Nadal nie widziałem sensu w tym aby wracać do zdrowia fizycznego, ale przede mną spory kawał czasu nim będę mógł na nowo chodzić o własnych siłach.
Matka pomagała mi w porannej toalecie i starała się jak mogła bym poczuł się lepiej. Jednak nic nie naprawiało tej samotności, a jedynie czułem do siebie większą nienawiść za to, że jestem słaby, że matka musi się mną zajmować, że ojciec patrzy na mnie jak na pokrakę, ale to w sumie się nie zmieniło od tylu lat. Nie chciałem być tutaj w miejscu gdzie zaczęło się moje życie, które za dziecka było piękne, a za nastolatka zaczęło się psuć aż w końcu stało się piekłem. Siedziałem cicho i patrzyłem się przed siebie nieobecnym wzrokiem. Kobieta właśnie wymieniała mój bandaż na klatce piersiowej. Rana przy sercu nie chciała się regenerować i bardzo słabo się leczyła. Matka kilkukrotnie próbowała wyleczyć ją, ale nie mogła. Była moim piętnem zranienia mej miłości życia i tego jak bardzo upadłem. Reszta ran leczyła się dobrze i praktyczne już były zaleczone. Jednak ta przy sercu mimo starań i nawet szwów. Nadal krwawiła ja i moje serce z tęsknoty za Erwinem. Nigdy jeszcze tak nie czułem się źle bez niego, bo zwykle nasze rozłąki trwały krótko.
Tak samo jak dzień gdy obudziłem się ze śpiączki, którą zafundował mi Erwin bawiąc się w przebieranki za Lordów. Bardzo dobrze pamiętam nasze pogodzenie.
Jechaliśmy nad jezioro w Sandy gdyż chciałem w spokoju z nim porozmawiać o tym wszystkim.
-Tutaj? - zapytał zajeżdżając na żwirową drogę.
-Tak - odparłem i po chwili byłem na drewnianym molo. Tafla wody delikatnie poruszała się przez delikatny wiatr, a wokoło była cisza zaś księżyc w pełni, dawał delikatną poświatę światła. Stanąłem pod środku drewnianego mostu i popatrzyłem na rozległy widok i czekałem cierpliwie jak Erwin podejdzie do mnie. Nie powiem miałem ochotę uciec przed tą rozmową jednak musieliśmy sobie to w końcu wytłumaczyć. Dałem mu swoją górę munduru gdyż było znaczniej chłodniej w tym miejscu, a nie chciałem aby się przeziębił.
Dobrze pamiętam słowa, które padły tego wieczoru. Ponieważ wybaczyłem mu coś co nie powinno być wybaczone. Jednak już wtedy zrozumiałem iż coś mnie ciągnie do niego, a żyć omijając się cały czas nie wchodziło w grę.
-Nawet jeśli bym chciał nie potrafię cię nienawidzić. Starałem się to robić przez pierwszy tydzień, ale czułem tylko żal i odrazę do siebie. - powiedziałem szczerze i usiadłem na krańcu mola tak, że moje buty dotykały zapewne lodowatej tafli wody. Mrok, który nas otaczał potęgował tą niepewność i obawę przed tym co się wydarzy -Kolejne tygodnie plułem sobie w twarz i uciekałem tak naprawdę przed tobą żeby nie rozmawiać, bo czułem się źle, że tak cię potraktowałem - rzekłem zgodnie z tym co czułem i spuściłem głowę w dół.- Mimo tego co mi zrobiliście traktuje was jak rodzinę, bo to wy mnie zaakceptowaliście za to kim jestem, a nie gdzie pracuję. Pomimo naszych różnic zależy mi na naszej relacji, która jest pojebana, ale jest - powiedziałem i popatrzyłem w jego złote ślepia, które były szklane jakby powstrzymywał emocje w sobie od długiego czasu.
-Naprawdę żałuję Monte - wyszeptał i opuścił głowę w dół.
-Wiem - od szepnąłem i objąłem go ramieniem w pasie. Przesunąłem bliżej siebie i przytuliłem go.
-Chciałbym aby wszystko było jak dawniej - odpowiedział i oparł głowę o moje ramię.
Spojrzałem przez okno na błękitne niebo i poczułem jak moje oczy stają się mokre. Pragnąłem tego aby znowu znaleźć się przy nim i móc powiedzieć, że go tak bardzo kocham i żałuję słów, które padły z mych ust. Teraz zostały mi tylko wspomnienia, które raniły serce, ale były najlepszymi wspomnieniami i tymi pierwszymi gdzie coś nas zaczęło łączyć.
Po rozmowie telefonicznej z chłopakami czyli z Capelą i Carbo po prostu leżeliśmy przy sobie na molo i patrzyliśmy wspólnie w gwiazdy.
-Monte mogę mieć pytanie?
-Jak już spytałeś to już pytaj - odparłem, a on podniósł się na łokciu i spojrzał na mnie.
-Dlaczego tak łatwo wybaczasz?
-W sensie? - nie za bardzo rozumiałem jego pytanie.
-Wybaczasz to, że ktoś cię rani - powiedział - mocno cię zraniłem. Prawie zabiłem i żałuję tego mocno, bo nie tak miało być. Jednak wybaczyłeś mi.
-Bo wybaczenie komuś jest trudniejsze - oznajmiłem - niż nienawiść do osoby Erwin - opadł na moją klatkę piersiową i spojrzał na mnie. Jego złote oczy były skupione na moich oczach.
-Ale wybaczenie jest cięższe niż nienawiść?- mruknął przyglądając się mym oczom, a ja delikatnie przeczesałem jego włosy do tyłu.
-Wiem, ale ktoś powiedział mi kiedyś, że przebaczenie jest drogą dwukierunkową, bo ilekroć przebaczamy komuś to przebaczamy samemu sobie - rzekłem i uśmiechnąłem się do niego. Najpierw musiałem sam sobie wybaczyć aby móc wybaczyć jemu.
-Mądre słowa.
-Wiem - odparłem - widzisz gwiazdę Oriona? - a on odwrócił się na mnie tak aby widzieć gwiazdy.
-Hmm tak widzę - odparł po chwili - i co z tym?
-Gwiazdy czasami oznaczają nieśmiertelność, natchnienie i przeznaczenie - stwierdziłem - czasami nie da się zmienić czegoś co jest zapisane w nich.
-Dlaczego mi o tym mówisz?
-Bo to co się dzieje miedzy nami to nie jest wyłącznie przypadkiem, a przeznaczeniem skoro potrafię wybaczyć ci coś takiego gdy komuś innemu nie potrafiłem wybaczyć tego - powiedziałem, a on zerknął na mnie zdziwionym wzrokiem. Ja wiedziałem o co mi chodzi gdy on nie dokładnie wiedział.
-Może masz rację - uśmiechnął się do mnie - nie wiesz jak bardzo cieszę się z tego, że ty i ja znowu idziemy tą samą drogą, a nie osobno.
-Ja również się cieszę - odparłem i spojrzałem na zegarek - chodź jedziemy do domów. Jest już późno, a jutro mam pracę.
-Jeszcze chwilę zostańmy tak wygodnie jest mi na tobie - powiedział z uśmiechem, który odwzajemniłem.
-Jeszcze chwilę i wracamy - uległem po jego namowie w końcu to była chwila dla nas aby w końcu wybaczyć sobie to co złe.
Zagryzłem wargę i podniosłem się o własnych siłach chociaż bolało to mocno. Oparłem się o zagłówek łóżka i zamknąłem oczy, oddychając ciężko. Musiałem w końcu wstać. Miałem dosyć leżenia w jednym miejscu. Dostawałem już nerwicy, a te jebane ćwiczenia nie pomagały. Na ręce robiłem to co mogę aby je wzmocnić, ale nogi dalej były wiotkie. Wziąłem głęboki wdech i zsunąłem nogi na podłogę. Czułem stopy, ale moje całe nogi nie były silne. Podniosłem się ledwo na stopy i gdybym nie przytrzymał się łóżka to bym upadł. Już raz tu upadłem, kolejny raz nie mam zamiaru.
-Bracie pora... - do pokoju wszedł Marco i znieruchomiał gdy ja siłą dłoni utrzymywałem się na nogach - ...co ty robisz? Nie powinieneś wstawać!
-Jest dobrze - odparłem, a moje nogi zaczęły się trząść. Powoli traciłem siłę w dłoniach, a Marco szybko podszedł do mnie i złapał mnie pod ramiona. Usiadłem na łóżku tak jak mi kazał i oddychałem ciężko. Zbyt dużo siły włożyłem w to aby wstać sam. Widziałem zmartwiony wzrok młodszego brata i spuściłem wzrok.
-Nie jesz, nie pijesz i jeszcze sam wstajesz! Gdybyś upadł, pomyślałeś co mogło się stać?
-Nie mogę dłużej już tutaj tak siedzieć - westchnąłem cicho - mam dosyć.
-Bracie mogło ci się coś stać, przecież nie masz uleczonych ran i jesteś osłabiony.
-Nic mi nie jest - odparłem i spojrzałem na niego.
-Bo przyszedłem na czas, a co jeśli bym nie zdążył i byś upadł?
-Wstałbym sam - rzekłem i zamknąłem powieki na chwilę aby uspokoić bicie serca.
-Nie sądzę - odparł i podrapał się po karku - abyś wstał.
-Po co tu jesteś? - spytałem nie wiedząc po co tu w ogóle przyszedł.
-Mama prosiła abym ci pomógł w ubraniu się, bo jedziemy na kontrolę.
-Gówno nie kontrola - prychnąłem i chciałem się podnieść, ale mnie powstrzymał.
-Daj spokój i bądź cicho - rzekł i wyciągnął z szafy ciuchy. Podał mi je, ale odrzuciłem jego pomoc. Chciałem sam się ubrać w końcu. Dłonie miałem już pod kontrolą, a brzuszki pomogły mi na wzmocnienie mięśni partii brzucha i kręgów szyjnych. Ściągnąłem gacie i ubrałem spodnie oraz koszule. Podniosłem się na nogi, ale ciągle były za słabe. Marco założył ma dłoń na swoim karku abym mógł się podtrzymać i w ten sposób opuściliśmy mój pokój. Powoli przeszliśmy przez korytarz i zeszliśmy po schodach w dół gdzie czekała matka. Gdy zobaczyła, że idę prawie o własnych siłach, zasłoniła usta dłonią, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Gregi - powiedziała - dzięki bogu.
-Nie płacz matko - rzekłem i uśmiechnąłem się słabo do niej.
-Cieszę się, że jest z tobą lepiej - odparła i w trójkę ruszyliśmy do auta.
-Nie czuję tego - mruknąłem do siebie, ale przy pomocy młodszego brata wsiadłem do samochodu i zapiąłem sobie pasy.
-Ciesz się, że mam dziś wolne Grzesiek, bo inaczej ciężko matce byłoby cię zawieść samego.
-Wiem - przewróciłem oczami, bo czułem się ciężarem dla rodzicielki jak i problem. W końcu byłem dorosłym mężczyzną z metrem dziewięćdziesiątpięć, a byłem traktowany jak dziecko, które nic nie może samo zrobić. Poniekąd taka była prawda gdyż bez sprawnego ciała po prostu ciążyłem im i nawet ojciec tak sądził, a nie musiałem nawet słyszeć tego, bo widziałem jego wzrok i jak na mnie patrzy, swoimi brązowymi oczami. Sam siebie nienawidziłem bardziej, ale jego jeszcze mocniej nie mogłem zdzierżyć. W końcu to przez jego chorą rządzę władzy, straciłem swoją rodzinę. Patrzyłem się przez szybę na mijające nas samochody. Nigdy nie miałem takich problemów zdrowotnych w końcu wszystkie rany i problemy leczyły się w czasie śpiączki w którą moje ciało się wprowadzało samoistnie. Lecz tym razem było inaczej i nie wiem dlaczego. Dawno nie widziałem miasta na żywo jednak jak teraz widziałem drogę przed nami czasy dzieciństwa wracały powoli. Oparłem głowę o szybę i przymrużyłem powieki. Od długiego czasu nie widziałem życia w mieście, bo utknąłem w pokoju.
Samotnie leżąc przez wielkość czasu chociaż matka starała się mnie wspomóc, ale też miała swoje obowiązki w domu i nie mogła ze mną spędzać czasu. Dlatego starałem się ile mogłem ćwiczyć aby chociaż trochę wrócić do pełni sił. Lecz czy dobrze robiłem z tym, bo przecież im bardziej wracałem do życia tym bardziej szedłem samowolnie w paszczę lwa. Jednak siedzenie w miejscu nie było moim zadaniem i ulubionym zajęciem. Nerwicy mogłem dostać przez siedzenie w łóżku i dlatego ćwiczyłem robiąc brzuszki oraz wzmacniać swoje ciało, ale psychika upadała mi coraz niżej. Jak nigdy nie miałem problemów psychicznych to to było moim upadkiem. Po kilku minutach jazdy, podjechaliśmy do szpitala i zaparkowaliśmy na parkingu podziemnym, a brat zaparkował jak najbliżej windy. Odpiąłem pasy bezpieczeństwa i otworzyłem sobie drzwi. Marco podał mi dłoń, a ja nie mając wyboru po prostu złapałem go za nią. Po moim bracie widziałem po jego mimice co jest nie tak gdyż był jak otwarta księga z której można bez problemu czytać. Był zmartwiony moim stanem jak i matka, ale w sumie ja też byłem tym zmartwiony jak bardzo czułem po sobie, że upadam pomimo tego, że stoję twardo na nogach. Chociaż stanie na nogach to chyba metafora, bo ledwo na nich się utrzymywałem. Weszliśmy do windy, a następnie ruszyliśmy na górę na pierwsze piętro. Do Davida, który był jak się okazało nowym lekarzem Lordów albo chociaż inaczej od lat był ich korumpem w szpitalu tylko mnie wtedy nie było.
-Witam Gregory! Jak widzę już utrzymujesz się na nogach o własnych siłach! - stwierdził gdy wszedliśmy do gabinetu.
-To jest pan ślepy - odparłem z sarkazmem, bo za późno ugryzłem się w język. Zdecydowanie za dużo czasu z sarkastycznym dzieckiem zwanym potocznie Erwinem spędziliśmy na kłótniach i dogryzaniu sobie.
-Gregi! - upomniała mnie mama.
-Mam już swoje lata - odparł doktor z uśmiechem. - Na kozetkę zapraszam! - oznajmił, a brat mnie odstawił na stół. -Chciałbym aby państwo wyszli chciałbym sam na sam zostać z pańskim synem.
-Dobrze poczekamy przed gabinetem - odpowiedziała matka i wraz z młodszym bratem opuścili pomieszczenie.
-Jak wygląda sytuacja z tobą? Widzę po tobie, że góra działa sprawnie, ale dół nie? Dlatego?
-Nie wiem - odparłem cicho.
-Rozbierz się z góry, zobaczę na twoje rany i bark, ale skoro używasz go to jest dobrze - stwierdził więc bez wzlekania pozbyłem się koszulki. Podszedł do mnie i rozciął bandaż aby zobaczyć moje rany - masz jakieś problemy z nerką? Krew w czasie oddawania moczu?
-Nie - odpowiedziałem cicho gdy dotykał leczących się ran i dotknął miejsca mojego serca.
-Nie leczy się? - spytał zmartwiony.
-Nie - odparłem i zaczął mnie sprawdzać.
-Pani Montanha używała swoich mocy na tobie?
-Używała.
-Nic nie dawało?
-Nic - odrzekłem, a on zaczął sprawdzać moje mięśnie nóg.
-Jest dobrze z nimi wystarczy tylko trochę pracy nad nimi i powinieneś być jak nowy - odpowiedział i wyciągnął notatnik - jeśli twoje ręce są silne to o kulach będziesz mógł chodzić aby wzmocnić jeszcze ręce i zaczniesz wzmacniać nogi.
-Dlaczego kule? - spytałem niezadowolony gdyż nigdy o kulach nie chodziłem i nie chciałem.
-Nie masz wyboru - oznajmił mężczyzna - przepiszę ci maść może ona pomoże zregenerować się twojej ranie. Masz ćwiczyć i wzmacniać się! Jak się poddasz teraz to możesz już nie wróci do pełni sił. Pierwszy raz widzę przypadek, który umarł na chwilę i ożył! Mogły jakieś nerwy zostać uszkodzone, dlatego tak naciskamy na ciebie abyś ćwiczył i nie poddawał się. Rozumiesz?
-Rozumiem - mruknąłem spuszczając głowę i spojrzałem na swoje dłonie. Wiedziałem, że tyle razy byłem blisko śmierci i zwykle po tygodniu wracałem do siebie gdyż przymuszałem ciało do wysiłku fizycznego, którego nikt normalny tego, by nie zrobił ani żaden z lekarzy nie popierał. Nie chciałem chodzić o kulach co oznaczało iż muszę przymusić się do czegoś czego nie chce, bo zbyt bardzo upadnę jeszcze niżej niż dotychczas teraz upadłem.
Czy Grzesiu poradzi sobie?
Co jest powodem lęku Grzesia?
2294 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro