Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

....będzie wyznacznikiem!

Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!
Jak tam plany na weekend?
Ja wracam w końcu do pisania morwinka!
Jesteśmy coraz bliżej końca segmentu pierwszego, który miał was wprowadzić :3 w całą historię
Miłego dzionka życzę wszystkim!

Spakowałem najważniejsze ubrania i rzeczy, które miałem przy sobie w domu Kuia w którym zamieszkałem. Praktycznie dwa miesiące mieszkania z chińczykiem z którym wcześniej nie umiałem zaufać, a teraz czułem się przy nim naprawdę jak przy rodzinie w końcu go też kilka razy widziałem gdy byłem młodszy, ale utrzymywał dystans. Zszedłem na dół do salonu gdzie był Kui, Heidi oraz Carbo i Silny. Chłopaki mieli torby przy sobie i spojrzeli na mnie jak zszedłem do nich.

-Hej - przywitałem się i usiadłem między chłopakami.

-Jak się czujesz? - spytał Silny, a ja oparłem głowę o oparcie kanapy.

-Jest dobrze - odparłem, a Carbo zgarnął mnie do przytulania iż oparty teraz byłem o jego ramię.

-Mam nadzieję, że wrócicie wszyscy bezpiecznie - powiedziała cicho Heidi siedząca w fotelu i tuliła się do puszystej poduszki, którą miała w ramionach.

-Postaramy się wrócić w jednym kawałku - oznajmił Kui i popijał herbatę. Widać iż sam musiał się uspokoić przed jutrzejszym dniem.

-Damy radę w końcu jesteśmy z Mokotowa, a my nie znamy słowa strach! - oznajmił Joseph i uśmiechnął się do nas wszystkich.

-Może nie boimy się zaryzykować własnym życiem, ale czyjeś życie jest dla nas cenne - westchnąłem po tym jak powiedziałem te słowa gdyż były odzwierciedleniem mej duszy teraz. Bałem się i to cholernie o rodzinę. Nie bałem się umrzeć tylko bałem się o zdrowe i życie najbliższych. Mnie już tak naprawdę nie trzymało nic przy życiu oprócz zemsty, która przez długi czas nie chciała nadejść. Jednak jeśli miałbym umrzeć wypełniając zemstę to zrobię to. W końcu może mógłbym być z Monte znowu i schować się w jego ciepłych ramionach.

-Erwin ma rację. Powinniśmy być bardzo ostrożni, bo to może źle się skończyć jeśli będziemy rozproszeni, a nie chciałbym stracić ani jedno z was. Jesteście moją rodziną i będę was chronić przed wszystkimi co złe. Tyle ile się będzie dało - słowa Kuia poruszyły nas wszystkich, a Heidi wtuliła się w swego ojca.

-Gdzie Peter? - spytałem cicho.

-U Dii jest przygotowują się na jutrzejszy dzień - oznajmił Nico - siedzi z landrynkami.

-Rozumiem - mruknąłem i przymknąłem powieki. Chciałem płakać, ale łzy tu nic by nie poradziły. Heidi nie zobaczy nas przez jakiś czas, który poświęcimy będąc w innym mieście, które kiedyś przy należało do nas, a Lordowie to perfidnie odebrali. W sumie kilka dni, ale czy nie przedłużą się one, tego nikt nie wie.

-Przynależy do nich z czego się cieszę, że znalazł swoje miejsce - oznajmił Kui - jutro się z nim zobaczymy przed wyjazdem. Połóżmy się spać tak będzie najlepiej - dodał po chwili i odłożył kubek na stół. Poczułem na sobie jego wzrok na co słabo się uśmiechnąłem. Znałem ten wzrok martwił się iż będę mieć koszmary. Zwykle tak się patrzył gdy szedłem kłaść się spać.

-Gdzie Carbo będziesz spać? - spytałem się cicho jego, bo ja zajmowałem jego pokój.

-Do Petera pójdę - rozczochrał mi włosy - dobranoc wujku!

-Dobranoc tato - powiedziała Heidi i Joseph w tym samym czasie, a po chwili wszyscy ruszyliśmy do góry po schodach do swoich pokojów. Carbo wpadł do mnie po jakieś ciuchy do spania aby sobie wziąć.

-Dobranoc Erwin - powiedział gdy wychodził z pokoju.

-Dobranoc - odpowiedziałem i przykryłem się kocykiem, oddając się w krainę snów.

-Erwin..Erwin.. - słyszałem słowa stłumione jakby przez wodę aż w końcu otworzyłem oczy z koszmaru. Oddychałem ciężko biorąc w płuca oddech gdyż w koszmarze topiono mnie. -No już dobrze, już oddychaj! - wtuliłem się nie wiem w kogo, ale najważniejsze było teraz to aby te ciepłe ramiona mnie uspokoiły. Oddychałem coraz wolniej i spokojniej, a uspakajający dotyk na plecach pomagał. Po chwili spojrzałem na Carbo, który okazał się moim ukojeniem.

-Pprzepraszam - mruknąłem i spuściłem wzrok, a on nie wypuszczał mnie z ramion.

-Herbatę przyniosłem - do pokoju wszedł Kui i uśmiechnął się do mnie słabo. Zamiast wyspać się to wszyscy będą nieprzytomni rano przeze mnie gdyż jak spojrzałem na zegarek była druga w nocy. Pięć kubków na tacy było, a po chwili do pokoju wszedł zaspany Silny oraz Heidi.

-Jest już dobrze? - spytał Joseph, a ja kiwnąłem głową na tak. Każdy dostał po kubku, a łóżko stało się dla wszystkich siedzeniem no oprócz Kuia, który zasiadł na swoim krześle bujanym.

-Coś tak czułem iż będziesz mieć koszmar - stwierdził Kui - najważniejsze, że jest już dobrze.

-Obudziłem was wszystkich - powiedziałem ze skruchą, bo nie chciałem tego.

-Nic się nie stało Erwin każdy ma koszmary - rzekła Heidi i uśmiechnęła się do mnie. Jedynym światłem w pomieszczeniu była lampa przy łóżku służąca do czytania książek przez wujka. Piliśmy wspólnie wszyscy razem herbatę, która jak zawsze mnie uspakajajała. Patrzyłem się tępo w kubek gdy opierałem się o Carbo, który dzisiejszej nocy był pierwszy przy mnie. Co jeśli będę mieć koszmary gdy będziemy jechać tam na miejsce przecież będę wśród policjantów. Z nerwów zacisnąłem dłonie bardziej na kubku.

-Co się dzieje misiu kolorowy?

-Co jeśli będę mieć koszmar jadąc z policją? - spytałem i spojrzałem przerażony na Kuia.

-Jedziesz z Rightwillem, Capelą i Pisicelą. -oznajmił - Więc jak coś Sony się tobą zajmie, ponieważ jego syn też ma problemy zdrowotne i nie chciał jechać osobno. Jednak my co znamy teren musimy rozdzielić się na kilka samochodów, których będzie 9. Jednak wytłumaczyłem drogę Dii więc jego Landrynki również będą znać drogę do willi.

-Rozplanowałeś już to wujek aż tak bardzo? - spytał z zdziwieniem Nico.

-Rozplanowałem tyle ile mogłem. Resztą zajmiemy się na miejscu - odpowiedział, a ja skupiłem się na słowach Kuia. Rightwill miał syna i on też jest w policji i czy to możliwe iż Dante był jego synem, ale z krwi i kości raczej nie. -Nie myśl o tym aż tak Erwin - rzekł i popatrzył w moje oczy więc kiwnąłem głową tylko zgadzając się z jego słowami. Nie była to moja sprawa, ale jak widać nie wszystko wiedzieliśmy o tym mieście. Kiedy wszyscy opróżnili kubki, Heidi pierwsza opuściła pokój zapewne idąc do siebie aby ponownie zasnąć.

-Trzeba iść się kłaść już - stwierdził po chwili Nico.

-Racja - poparł go Silny i wstali z łóżka dziękując za herbatę.

-Uśniesz? - spytał Kui, a ja kiwnąłem głową na tak.

-Czy Dante jest synem Rightwilla? - spytałem cicho gdy był praktycznie przy drzwiach.

-Adoptowanym - odparł - a teraz do spania. Jutro z rana mamy kilka rzeczy do roboty.

-Dobranoc - mruknąłem, a on zamknął za sobą drzwi do pokoju. Wziąłem głęboki wdech i wtuliłem się w swój szary kocyk. Z rana nie do końca byłem przytomny, ale trzeba było przygotować wszystko do wyjazdu. Pięć samochodów pięcioosobowych powinno wystarczyć do naszego planu. Właśnie montowałem lewe rejestracje takie jakie występują na Coco aby nie wyróżniać się zbytnio na terenie. Mieliśmy ruszyć w tym samym czasie, ale jechać różnymi drogami aby nie było to zbyt podejrzane iż dziewięć pojazdów porusza się w jednej linii i tej samej prędkości. Zostało mi jeszcze z cztery lewe rejestracje na przód i do tyłu. Od razu wrzuciłem je do swojej torby aby móc je później przykręcić na miejscu spotkania nas wszystkich. Wszedłem do środka domu aby napić się, ponieważ dzisiejszy dzień był strasznie upalny, a słońce prażyło.

-Zrobione? - spytał się Kui wychodząc z biura.

-Tak - odparłem i przetarłem oczy, ale podszedłem do lodówki aby wyciągnąć sobie coś do picia. Carbo pojechał do bałwanków aby upewnić się czy wszystko jest gotowe, a Silny miał przypilnować resztę aby się wyrobili z czasem. Dziś dzień był zabiegany i pełny przygotowań. Z pewnością policja teraz też miała sporo rzeczy do zrobienia oraz przygotowania. Z pewnością spotkamy się z Hankiem gdy będzie mógł załatwić sobie kilka dni wolnego od pracy zadeklarował iż też chce brać udział w tej akcji więc dobrze, że Capela pomyślał o pięćdziesięciu sztukach ubrań. Wiedziałem o tym gdyż Carbo zdradził mi to.

-Wiesz, że kabura musi zostać?

-Nigdzie bez kabury się nie wybieram - odpowiedziałem i zerknąłem na niskiego mężczyznę, który coś sprawdzał w papierach, które trzymał w dłoni.

-Nie zmienisz zdania?

-Nie - odparłem i napiłem się chłodzonej wody.

-No dobrze więc nie będę czepiać się o to - odpowiedział i popatrzył się na mnie gdy się mu przyglądałem. -O co chodzi?

-Czy to na pewno dobry pomysł aby mnie przepisać do Rightwilla, Pisiceli i Dante?

-Będę przynajmniej pewny, że nic ci nie jest i cię ochronią misiu kolorowy. Nie ufam nikomu innemu tak bardzo jak Sonemu - rzekł - to jest najlepszy wybór.

-Dlaczego nie mogę jechać z chłopakami?

-Bo oni są rozdzieleni pomiędzy policjantów aby każdy dotarł na miejsce i nie będą odpowiednim towarzystwem gdy będziesz miał problemy.

-Dlaczego nie pojedziesz z nami?

-Bo ja jadę z kimś innym Erwin. Zbyt ryzykowne jest abym jechał w aucie wraz z wami. Im nas więcej tym bardziej źle, a i tak się wyróżniamy wszyscy aż za bardzo. Dlatego musisz jechać sam z nimi poza tym bierzecie psa ze sobą - powiedział i podał mi okulary przeciwsłoneczne. -Musisz ukryć swoje charakterystyczne cechy wyglądu. Nie możemy ryzykować iż ktoś cię rozpozna.

-A co z tobą?

-Nie po to ukrywałem się w mroku przez tyle lat - odrzekł i uśmiechnął się do mnie - ty byłeś aż za bardzo charakterystyczny. Spakowany jesteś?

-Tak - odpowiedziałem.

-Dobrze - odparł i zaczął iść w stronę biura - nie oddalaj się i o 17 bądź gotów.

-Rozumiem - zniknął za drzwiami zostawiając mnie samego ze sobą. Heidi była w burgershocie i załatwiała wszystko w pracy aby móc się pożegnać z nami wszystkimi, bo nie wiadomo czy wrócimy w tym samym składzie w którym wyruszymy. Szansa na zwycięstwo jest połowiczna i może przejmiemy teren ale co będzie jak będzie trzeba się strzelać na śmierć i życie. Totalnie zapomniałem iż bierzemy psa ze sobą ale taki był plan. Pies rozejrzy się po terenie i będziemy wiedzieć jak są rozmieszczone patrole. Wystarczy odpowiednia kamerka w obroży tak aby móc przejrzeć teren. Poszedłem do góry do pokoju i rozejrzałem się czy wszystko wziąłem. Mój wzrok padł na kocyk, ale czy miałem miejsce na niego w torbie raczej nie, ale nie chciałem go tu zostawiać. Może jakbym go związał wokół torby to bym mógł go wziąć. Warto zaryzykować, bo chciałem go mieć blisko siebie. W końcu należał do Monte i wszystko co należy do niego ma wieki sentyment w moim sercu. Tak jak myślałem tak też zrobiłem i chyba nie wyglądało to tak źle, ale w sumie miejsce w środku zajmowały blachy do samochodów i może jakbym je później wyciągnął to koc się zmieści. Broń była przyczepiona do boku więc nie martwiłem się o nią. Nawet nie wiem kiedy czas tak szybko przeleciał i była już prawie siedemnasta. Nie jadłem nawet obiadu, bo nie miałem nawet kiedy zjeść chociaż inaczej to powiem nie było go po prostu dziś w domu. Jednak nie byłem głodny. Do domu Chaka zjechali się wszyscy, który mieli brać udział i ci, którzy nie brali, ale chcieli się pożegnać. Angela wraz z Heidi wyściskały wszystkich i nie obyło się bez łez w końcu rodzina to rodzina, a my właśnie większości ją opuszczamy aby iść na wojnę z mafią.

-Uważajcie na siebie wszyscy i wróćcie do nas - powiedziała Heidi gdy zaczęli nasi przerzucać swoje torby do aut, którymi mieliśmy się poruszać.

-Obiecuję, że wszyscy wrócą - Kui wrócił w sobie swoją córkę, która rozpłakała się, a do przytulasa dołączył Peter z Josephem i Nico. W końcu byli rodziną, a nagle zostałem zaciągnięty go tego przytulasa.

-Ty też jesteś jak brat Erwin - powiedziała cicho i wtuliłem się w nich wszystkich - wróćcie prędko.

-Postaramy się - odpowiedziałem.

-Wierzę, że odnajdziesz go - rzekła - zobaczysz jeszcze będziesz mógł być szczęśliwy.

-Dziękuję - mruknąłem cicho.

-Jedziemy! - krzyknął Dia -Jeszcze trzeba zatankować je!

Odsunęliśmy się od Heidi, która płakała, bo wiedziała jak niebezpieczna jest ta misja. Wsiedliśmy w czwórkę do auta w którym mieliśmy swoje rzeczy, a Carbo siadł za kierownicą. Natomiast ja usiadłem za nim i oparłem głowę o szybę. Dziewczyny machały nam gdy ruszyliśmy z chodnika. Nie było teraz opcji aby zawrócić. Trzeba w końcu ruszyć do przodu i zacząć zemstę. Byłem zmęczony dniem na szczęście teraz trochę się ochłodziło, ale nadal było mi za ciepło. Na nos wsunąłem okulary przeciwsłoneczne i patrzyłem się za szybę na mijające budynki. Niedaleko komendy policji stanęliśmy na stacji benzynowej i zatankowaliśmy wszystkie wozy do pełna. Mieliśmy wjechać na dolny parking więc przed bramą wjazdową stał Pisicela, który nam ją otworzył. Jeszcze go bez munduru nie widziałem przez to chwilę zajęło mi zrozumienie kto to jest. Zaparkowaliśmy wozy w wolnym miejscu i wysiedliśmy od razu otworzyłem bagażnik aby wyciągnąć swoją torbę i wziąć lewe tablice rejestracyjne.

-Witaj Sony - przywitał się Kui.

-Kui - uścisnął jego dłoń, a teraz zauważyłem iż wszyscy na parkingu są ubrani w cywilne ciuchy i mają torby ze sobą. -Cztery duże auta terenowe - powiedział pokazując na czarne zwyczajnie, ale ładne auta.

-Erwin podmieni zaraz tablice - stwierdził mąciciel, a ja zabrałem się do roboty. -Wszystko gotowe?

-Tak stroje są spakowane do jednego bagażnika, ale zapewne rozdzielić będzie je trzeba - stwierdził i tylko oni rozmawiali gdy wszyscy grzecznie czekali nie przeszkadzając swoim liderom.

-Potato do nogi! - można było usłyszeć krzyk Pisiceli, a po chwili on wszedł przez otwartą bramę zaś za nim biegł dużych rozmiarów rottweiler. Po chwili brama została zamknięta więc zaczęło się przenoszenie rzeczy i ustawienie ludzi do wozów. Przypadło mi jak to wcześniej Kui informował jechanie z policjantami. Zmieniłem tablice, a stare pozostawiłem przy kolumnie. Broń, radia i reszta została wrzucona ekspresowo do bagażników aut i przykryta torbami. Właśnie Rightwill wrzucał swoją torbę do czarnego auta więc i ja niepewnie wrzuciłem swoją, ale wcześniej wyciągnąłem swój kocyk.

-Jak coś niektórzy z nas mają radia włączone aby informować się o jakiś problemach - oznajmił Sony - więc jakby coś nie trzeba dzwonić na telefon.

-Dobrze mam nadzieję, że będzie wszystko w porządku.

-Spokojnie zajmę się twoim dzieciakiem - chociaż mówili to cicho to jednak słyszałem to aż za bardzo.

-Potato ładuj się do tyłu - pies wskoczył sobie do środka auta i usiadł grzecznie na fotelu, a Pisi zamknął drzwi za nim. Dante zająć miejsce pasażera z przodu, a Janek szykował się na miejsce kierowcy. Więc został mi tył. Obszedłem auto i otworzyłem sobie drzwi od strony pasażera, a po chwili byłem na środku. Zapiąłem pasy bezpieczeństwa i położyłem kocyk z tyłu na półkę. Potato położył się na fotelu opierając się o mnie. Niepewnie pogłaskałem go po głowie i spojrzałem na chłopaków.

-Jak samopoczucie? - spytał Janek.

-Nawet dobre - odparłem spokojnie.

-Jedziemy się zabawić w innym mieście - mruknął Dante - jak sądzicie mamy jakieś szanse?

-Jeśli będziemy współpracować i polegać na sobie to mamy - odrzekł brunet - nie pozwól mu się za bardzo rozwalić na tych siedzeniach bo i niedługo to położy się na tobie - dodał i uśmiechnął się do mnie. Myślałem iż atmosfera będzie tu bardziej drętwa, ale jak na razie czułem się dobrze. Po chwili drzwi się otworzyły, a przez nie wsiadł Rightwill.

-Wszystko wzięte i spakowane chłopcy?

-Tak - odpowiedzieliśmy, a on podał telefon do przodu.

-To nasz cel i nasza droga do Coco.

-25 godzin - westchnął Janek - no dobra! Jakbyśmy jechali na pełnej kurwie to byśmy byli tam wcześniej!

-Nie chodzi jednak o szybki dojazd, a bezpieczny - powiedział Dante - mamy zadanie, a Erwin nas poprowadzi do willi.

-Yhym - mruknąłem i dosyć niepewnie czułem się będąc tuż przy samym szefie policji, ale jak widać policja i mafia potrafią razem się dogadać. Monte byłby szczęśliwy z tego iż połączyliśmy siły i nie musimy do siebie celować oraz darzyć się nienawiścią. Nie minęła chwila, a wszyscy wyjechaliśmy z parkingu podziemnego wyruszając w drogę do miasta od którego wszystko się zaczęło.

Czy droga minie bez problemów?
Czy niepostrzeżenie dostaną się na teren Mokotowskiej willi?

2508 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro