Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bal wszystkich "świętych"

Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!!!
Co tam u was?
Jak humorki? Jest dobrze czy źle?
O kurwica to już tuż tuż!
W czwartek ruszamy z
marat OOOO nem !!!
Oj to będzie się działo gdyż przyspieszamy fabułkę i nie tylko:3
Życzę miłego dzionka wszystkim

Perspektywa Duarte

Sytuacja z niedzieli mocno mnie zdenerwowała, że musiałem już obiecać na swoją kochaną Tilię, że nic nie zrobię jego pseudo rodzince skoro tu było jego miejsce i prawdziwa rodzina. Denerwowało mnie to, że myślał cały czas o Mokotowie, ale to było też jego słabością. Obiecał mi na tą mafię, że zrobi wszystko, a na celach miałem mężczyznę, który narobił sobię problemów. Idealna okazja i czas. Chłop i tak miał umrzeć, a tak to sprawdzę nie tylko swego syna czy jest gotowy poświęcić wszystko dla tej pseudo mafii aby stać się prawowitym Lordowym mafiozą. Oczywiście nie używałem niczyjej pomocy w torturach, bo nie było to potrzebne. Wszystko szło gładko aż za bardzo nawet jak kazałem mu patrzeć na to. Nie odwrócił głowy, chociaż czasami drygał, ale gdy powiedziałem iż skończyłem. Podszedł do broni, która była przygotowana. Widziałem w nim wiele emocji, które walczyły ze sobą. Mężczyzna płakał błagając o życie, ale nie spodziewałem się, że od razu weźmie ją do ręki.

-Błagam proszę chce żyć!

-A ja chcę tylko chronić swoich - powiedział i strzelił mu w głowę bez celowania. Po prostu podniósł dłoń i oddał strzał. Na moich ustach pojawił się uśmiech w końcu chłopak zaczął rozumieć co chce od niego. Podszedłem do przywiązanego mężczyzny, który już nie żył. Jednak gdy zobaczyłem na syna jego dłoń trzęsła się, a on nie mógł wziąć oddechu. Czyli jednak ataki paniki nie byłby wymysłem mej żony. Westchnąłem i zasłoniłem swoi ciałem martwego mężczyznę aby na to nie patrzył. Niby taki odważny pewny i uparty, a nie daje sobie rady z jedną rzeczą, ale do tego trzeba się przyzwyczaić niestety. Zgarnąłem go do siebie biorąc przy okazji broń z jego dłoni aby nie zrobił krzywdy sobie ani mi, a pistolet odłożyłem na stolik.

Gregory wtulił się we mnie chaotycznie oddychając. Pierwszy raz poczułem się źle z tym co robię. Wtuliłem w siebie syna, któregoś starałem się uspokoić słowami. Widziałem, że jest miękki, ale nie sądziłem, że taki emocjonalny jest gdyż nie było po nim po prostu widać. Chował emocje po mistrzowsku aż było to zadziwiające, chociaż realne jak widać. Głaskałem go po plecach w uspokajający sposób. Gdy on schował twarz w moim ramieniu był naczyniem, które można było naprawić tylko odpowiednio trzeba się zająć nim, a będzie dobrym moim następcą i może podbije inne miasta. Powoli zaczął się uspakajać więc na spokojnie ruszyliśmy do góry. Wprowadziłem go do domu i po chwili byliśmy w jego pokoju.

Od razu położył się do łóżka, a ja po prostu go przykryłem. Chłopak był wyniszczony co teraz zauważyłem, ale sam się wyniszcza tym aby chronić tych swoich pseudo z rodzinki. Jednak nie było to teraz tak ważne. Chłopak wszystko zrobi co mu karze i będzie robić to aż w końcu przyzwyczai się do tego. Tak aby coś co było dla niego obce było czymś normalnym. Wybije mu z głowy te wszystkie policyjne procedury, a przynajmniej plus taki z tego, że znał i pamiętał wszystkie mafijne zagadnienia oraz rzeczy, które musiał znać. Tylko te jego gołębie serce jest problemem, ale wiem jak to naprawić. Wystarczy jedna rzecz bądź osoba do uzyskania tego samego wiernego myślenia tylko przekierowane na Lordów. Zapomni o tej mafii i w końcu będzie spokój.

-Leon co tu robisz? - spytałem zdziwiony obecnością mężczyzny w kuchni.

-Trzeba ustalić kilka spraw odnośnie jutra - oznajmił więc do siadłem się do niego przy stole.

-No dobrze. Co takiego nie wiadomo?

-Jedzenie to wiadomo co i jak - stwierdził - co jednak z wystrojem?

-Stoły na pewno udekorowane na biało - mruknąłem - większe do szwedzkiego stołu, a mniejsze ustawić tak aby każdy miał miejsce do siedzenia.

-Przywitanie?

-Spokojnie zajmę się tym - odparłem z uśmiechem.

-Posprzątać w siedzibie? - zapytaj i zerknął na mnie znad tabletu.

-Zajmę się tym truchłem spokojnie - odrzekłem spokojnie.

-Radzilbym zająć się przygotowaniami, a ekipie sprzedającej dać się zająć trupem.

-Może masz rację - westchnąłem. Dziś tak wiele na głowie miałem, a jutro będzie trzeba dopilnować wszystkiego.

-Co zrobić z trupem?

-Zwrócić go swoim - rzekłem spokojnie - nie jesteśmy tacy. Niech go pochowają jak chcą. My się tym nie zajmujemy.

-Racja - poparł mnie - dam znak ludziom aby tym się zajęli.

-Dobrze co jeszcze masz mi do powiedzenia?

-Trunki jakie?

-Nie będziemy skąpi - rzekłem - najlepsze co mamy w winiarni!

-Poczęstunek jest, alkohol jest miejsca do siedzenia są wraz ze stołami. Jeszcze jakieś ozdoby?

-Serpentyny zawiązane między drzewami to będzie dobry efekt i lampki.

-Załatwimy to z rana - zasugerował - czy coś więcej?

-Jak coś to jutro na bieżąco będę wymyślać! Tort jest?

-Przygotowany i gotowy do odbioru w cukierni na jutro - mruknął - wszystko raczej jest dopięte na ostatni gwizdek.

-To dobrze. Wyśpij się Leon! - powiedziałem do niego, a on odwzajemnił uśmiech zaś w jego szarych oczach widziałem delikatne zmęczenie. Od lat był moją prawą dłonią i mimo iż lubił to robić, bo miał świetną pamięć do różnych sytuacji to jednak też miał prawo odpocząć choć raz.

-Dzięki - odparł - lecz wyśpię się po śmierci.

-Bardzo zabawne - odparłem i wstałem z krzesła na którym siedziałem - dobranoc przyjacielu.

-Dobranoc Duarte, do jutra - sam wstał z krzesła i wyszedł przez drzwi tarasowe nie zapominając je zamknąć za sobą. Sam skierowałem się do pokoju, ponieważ jutrzejszy dzień zapowiadał się na wiele wyznań na której trzeba było się przygotować. Położyłem się spać w moim i Tilii łożu. Nie lubiłem jak jeździła do mamusi gdyż ona nie wiedziała o tym iż jej córka, a zięć czyli ja jesteśmy połączeni mafią. No, ale co poradzić coś za coś w końcu. Szybko zasnąłem mimo brak mojej ukochanej obok mnie gdyż zawsze spała ze mną i przyzwyczajony byłem już do jej dotyku oraz ciała.

Noc to spokojny czas gdzie każdy odpoczywa. Jednak dla niektórych noc była jak dzień. Zawsze ktoś pilnował i patrolował cały rejon. Dla bezpieczeństwa nie tylko mojego, ale też całej mojej rodziny. Nikt nie był w stanie postawić się przeciwko mnie, ale są tacy co chcą walczyć i kończą jak ten mężczyzna na dole. Czyli z kulką w łbie. Strach i umiejętność wzbudzenia go w ludzkich sercach to jednak potężna moc. Nikt nie chce zadrzeć z kimś z kim nie ma szans. Obudziłem się o piątej idealna godzina aby sprawdzić pola i wszystko odnośnie naszego dzisiejszego bankietu. Ubrałem się w czarne spodnie i czarną koszulę do tego. Musiałem wyglądać dobrze nawet jeśli miałem robić w polu. Ubrany i przygotowany na kolejny dzień wyszedłem z domu chcąc sprawdzić teren. Gdzieś po drodze dołączy do mnie Leon, który obejdzie ze mną kawałek powie co jeszcze trzeba zrobić i jak. Chociaż wiedziałem o tym to wolałem aby mi przypominał gdybym o czymś jednak zapomniał.

-Dzień dobry Duarte.

-Wyspany Leon? - spytałem z uśmiechem na ustach.

-Oczywiście - odpowiedział - mężczyzna w nocy został zawieziony na warsztat do swoich.

-Dobrze - mruknąłem i szliśmy właśnie wśród pnących się winorośli.

-Od szóstej zaczniemy układać stoliki na bankiet - poinformował - będzie trzeba to dopilnować aby wszystko było dobrze Duarte.

-Dopilnuje wszystkiego - odparłem.

-Czy twój syn wie co chcesz zrobić?

-Nie, ale dowie się dziś - powiedziałem spokojnym głosem w końcu chłopak uległ. Poddał się więc mogę zrobić z niego dobrego lidera Lords of the world. Chłopak może mówić, że się nie nadaje, ale od najmłodszych lat przejawiał tą charyzmę wokół siebie, która powodowała iż ludzie byli gotowi za nim pójść. Nabył doświadczenia więc wie teraz znaczenie więcej i może być dobrym wzorem, ale no nie mogę pozwolić mu na to litowanie się nad ludźmi. Nie tego potrzebują Lordowie, a nasi wrogowie bądź sojusznicy. Jeśli lider nie będzie silny to mogą się przeciwstawić i wyjść z tego wiele nie miłych nieporozumień. Po obchodzie wróciłem do kuchni i zrobiłem sobie kawę. Nie spodziewałem się tak wcześnie Gregorego, ale może to dobrze. Przywitałem się z nim, a on mi odpowiedział tato. Moje serce stanęło na chwilę gdyż od momentu gdy się obudził mówił do mnie jak do obcego albo nie odzywał się. Zadziwiające było to iż nagle uznał mnie za ojca gdy wypierał się tego od początku pobytu w domu. Lecz może to lepiej w końcu będzie lepiej. W miarę normalnie rozmawialiśmy od razu zauważyłem iż krzywi się co trochę mi się nie spodobało, ale jednak nie mogłem tego bagatelizować skoro go boli. Gdy usłyszałem, że uszkodził sobie ranę miałem ochotę wyjść. No po prostu katastrofa, ale matka jak wróci to mu pomoże. Marco wyciągnąłem ze sobą do pomocy, a Gregorego wysłałem aby czekał na matkę. Nie chciałem aby podglądał w końcu to miały być jego urodziny. Obserwowałem wszystko i wszystkich nadzorując pracę ludzi. Każdy starał się jak może, bo wie, że też skorzysta z dzisiejszej zabawy.

-Duarte! - usłyszałem głos swojej ukochanej.

-Tilia kochanie - powiedziałem z uśmiechem widząc jak moja żona idzie w moim kierunku.

-Dlaczego nasz syn uszkodził sobie ranę? - od razu spytała.

-Nie wiem - odparłem, ale zgarnąłem ją do siebie i złączyłem nasze usta razem. Kobieta odwzajemniła pocałunek i przymknęła oczy mrucząc mi w usta - nie ja jestem winien tego - powiedziałem cicho i pogłaskałem ją po policzku.

-Na pewno?

-Na pewno - odparłem - jak podoba ci się wystrój?

-Ładny - mruknęła i oparła głowę o moje ramię - jesteś pewny, że to dobry pomysł?

-Kazałaś mu dać spokój więc niech rozerwie się i zabawi z znajomymi, którzy z pewnością go pamiętają - rzekłem - to raczej chyba dobry pomysł?

-No w sumie raczej masz rację - zgodziła się ze mną, a ja pogłaskałem ją po ramieniu.

-Bawmy się dzisiejszego dnia - kiwnęła głową, a ja pocałowałem ją w policzek. Wszystko było i wyglądało dobrze więc zostało tylko jedzenie trzeba było postawić na przygotowanych stołach. Stanowisko na muzykę oraz parkiet zostało rozłożone dla chętnych więc dla młodych jak i starczyć będzie dla tańczących. Będzie ciekawy dziś dzień. Miałem nadzieję, że Tilia da się zaprosić do tańca. Nim zauważyłem była już prawie 16 godzina. Punkt o tej godzinie miała zacząć się zabawa. Wróciliśmy do domu aby ubrać się w przygotowane ciuchy. Ubrałem czarny garnitur i białą muszkę do tego od razu poszedłem po syna gdyż Marco był już gotowy. Wszedłem do pokoju najstarszego syna i gdy wszedł do pokoju z balkonu od razu skryskałem go moim ulubionym perfumem gdyż jak widać nie chciał się przebrać w nic innego niż w tym co był. Jednak gdyby źle wyglądał to kazałbym mu to przebrać, ale jak widać dobrze wygląda we wszystkim. Poprawiłem jednak mu kołnierz gdyż delikatnie się zaginiął i wspólnie zszedliśmy na dół gdzie czekali na niego Jason, John i Jessica. Nie chciałem aby zaprzątał sobie głowy witaniem gości.

-O co chodzi?

-Idź z przyjaciółmi na zewnątrz i zacznij się bawić - oznajmiłem.

-A witanie gości? - spytał zdziwiony.

-Tym zajmę się ja z twoją matką - oznajmiłem i o wilku mowa gdyż usłyszałem te charakterystyczne buty na koturnie, a za schodów wyszła moja piękność ubrana w białą suknię z wycięciem po lewej stronie nogi. Była piękną kobietą i nie wyglądała w cale jak na swój wiek przystało w sumie ja również, bo ponad pięćdziesiąt na karku już było.

-No dobrze? - odpowiedział niepewnie.

-Chodź wężu! Będziemy się zajebiście bawić! - złapała go za rękę Jessica, a po chwili wyciągnęli mego syna w stronę kuchni aby wziąć go na zabawę. Wybór ich był oczywisty. Byli czarnymi owcami wśród napadaczy, ale mieli potencjał, który ujawniał się tylko przy Gregorym co ich potrafi poskromić i wykorzystać należycie wraz z ich umiejętnościami.

-Myślałam, że jednak zmusisz go do stania i witania ludzi - powiedziała ma ukochana.

-Mówiłem, że dam mu spokój - stwierdziłem i wyciągnąłem do niej ramię za które mnie złapała - zaraz powinni być pierwsi goście więc chodźmy ich przywitać.

-Dobrze - pocałowała mnie w policzek z uśmiechem na ustach, który był taki piękny jak i kobieta. Wyszliśmy na podjazd gdzie powoli zajeżdżały wozy należące do danych liderów mafii oraz gangów z którymi współpracujemy. Gości około pięćdziesięciu wszyscy zaproszeni aby poznać swojego przyszłego lidera, który przeżył i stał się w końcu taki jaki chciałbym aby się stał, chociaż nie zawsze. Jednak stara się jak widać. Witałem mężczyzn, kobiety i ich pociechy, które były jak oni. Z uśmiechem na ustach witałem każdego w końcu była dziś piękna chwila oraz pierwszy raz od długiego czasu wydajemy bankiet, a jak robimy coś takiego to na dużą skalę. Na podjazd wjechał czerwony wóz i wiedziałem co to oznacza. Z wozu wysiadł mężczyzna, kobieta i młoda kobieta.

-Felix - przywitałem się z mężczyzną, który przytulił się do mnie.

-Duarte stary draniu! - zaśmiał się - Dawno żeśmy się nie widzieli!

-Jak siedzisz po drugiej stronie miasta to się nie dziw - odparłem.

-Jakim cudem twój syn przeżył coś takiego?

-Jest twardą sztuką! - rzekłem - Oj spodoba ci się jak wydoroślał.

-Chcę zobaczyć tego drania!

-No to możemy iść i tak jesteście jak zawsze ostatni.

-No co poradzić - powiedział ubrany w czerwony garniak mężczyzna o blond włosach, a jego żona miała rude.

-Herderio! - krzyknąłem gdyż nie widziałem gdzie podział się chłopak, ale gdy ruszył w naszą stronę od razu zauważyłem szok na twarzy mego przyjaciela - Wydoroślał co? - zaśmiałem się, a mój syn podszedł do nas.

-Dzień dobry - przywitał się.

Co wprowadza kolejna mafia?
Co chodzi po głowie Duarte?


2113 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro