Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✧Tylko ty✧

Witam serdecznie wszystkich w kolejnym challenge tym razem na innych zasadach!
#Freechallenge to dowolna technika pisania z dowolnym shipem oraz ilością słów!

Wraz ze mną wzięło udział kilkanaście wspaniałych osób, które podjęły się wyzwania w którym granicę dawała im tylko wyobraźnia!
Jak co zawsze rozpiska z godzinami jest na tablicy więc możecie popatrzeć kto jest po kim.

Czas pisania: 4 dni pisania w czasie tygodnia.

Ilość słów: 6758 słów

Słowa kluczowe: Sterta, drukarka, opera, dusza, parasol, taniec

Ship: Vasgory

Wraz ze mną teraz o 13 wystawia 0kam_aaz

Dziękuję wszystkim za udział i cieszę się, że tak licznie każdy postarał się napisać coś od serducha. Oczywiście ci którzy nie napisali bądź wypadło im coś również dziękuję że chcieliście spróbować swoich sił!

Zapraszam do wszystkich, którzy wzięli udział ze mną w zabawie!

BlackQuert Merci_Dark vixs21  1-800-J0KER Pieknadamusi  Yashiro_xXxX SziFunia Coffeuu Tosternia _I_Z_A_ Yukka_mikko Idikila  Moon_azi 0kam_aaz CreatywnaSmerfetka

================================

Opowiem wam historię o tym jak miłość potrafi zaślepić, jak może zranić i skrzywdzić dotkliwie tak iż człowiek nie widzi sensu by dalej żyć. Jak uczucie, które się tliło, wygasa niczym chęć do życia. Gdy reszta zamiast pomóc dokłada kolejny ciężar na plecy człowieka powodując iż ten coraz bardziej się ugina aż nie padnie na kolana, a potem na twarz. Jak przykre jest to iż słowa mogą ranić dotkliwiej niż każda inna broń biała czy palna. Jak bardzo człowiek może uzależnić się od kogoś i potem zostać zniszczony przez swoje własne sidła miłości. Najbardziej przykre jest jak musi się na to patrzeć i dostrzegać to wszystko, ale nie móc pomóc przyjacielowi. Przyjacielowi, który nie chce słuchać iż to tylko gra, iż to tylko pozory by wyciągnąć wszystko od niego, ale ten jest zaślepiony tak bardzo miłością, że tego nie dostrzega w końcu. Lipcu było tak cudownie co z tego iż lipiec dawno minął, a Erwin się zmienił. Wszystko się zmieniło, bo nic nie może stać wiecznie w miejscu. Śmierć to najgorsza ze wszystkich uczuć i stanów. Odbiera to co się kochało najbardziej to co szanowało się i podziwiało. Śmierć lidera zakshotu poruszyła wszystkimi, a najbardziej tymi, którzy obwiniali się o tą śmierć. W końcu to jeden z nich musiał zabić, a drugi umrzeć, ale jedno z tych się nie sprawdziło. Vasquez nie zabił Erwina nie potrafił strzelić do brata, a jeszcze trudniej było strzelić do osoby, którą się podziwiało i szanowało. Jednak nikt nie ma łatwego wyboru i trzeba było coś zdecydować. W jedną bądź w drugą stronę. Nikt nie sądził iż jedna śmierć może tak wiele zmienić. Kłótnie, zdrady czy nienawiść, a nawet wyzysk dla informacji. Erwin stał się tyranem dla wszystkich choć nie do końca wszystkich. Bardziej do tych, których zawinili w jakiś sposób bądź tych co uznawał za nie potrzebnych aż tak. Przykre iż po śmierci jednej osoby musiało cierpieć o wiele więcej niż powinno. Tylko co by zmieniło to jakby zginął ktoś inny? Winić wtedy byłoby jedną osobę, a tak to winnych jest więcej. Jednak nie o tym jest ta historia choć może ma jakieś powiązanie ze sobą. Opowiem wam jak na oczy widziałem miłość, ból, cierpienie i śmierć. Gdyby tylko bieg historii dało się zmienić gdyby odnalazł się ktoś na czas. Może też tak będzie? Musicie przekonać się na własnej skórze!

Siedziałem w pracy mimo iż nie było to coś co chciałbym robić przez cały czas. Byłem przyzwyczajony do adrenaliny, do życia na krawędzi, a wylądowałem za biurkiem w warsztacie. Mimo iż kochałem majstrować przy samochodach to czułem się odrzucony na bok. Każdy miał do mnie małe bądź większe pretensje o to iż zabiłem Kuia, ale to była jego wola. Chciał chronić rodzinę przede wszystkim i chronić nas. Nie był w stanie patrzeć jak jedno z nas poświęca swoje życie przez to iż za bardzo się za pędziliśmy w tym wszystkim. Sądziliśmy, że jesteśmy bogami i nikt nie jest w stanie nam podskoczyć, ale wtedy stało się to czego obawiałem się najbardziej. Wymierzona kara była najgorszą z tego wszystkiego co zrobiliśmy, bo w końcu bezkarnym nigdy się nie jest nawet jeśli policja nie przyłapała nas na gorącym uczynku. Ktoś inny obserwuje cały czas. Spuściłem wzrok na papiery, które uzupełniałem w biurze obok warsztatu na który miałem widok poprzez rolety. Siedziałem na warsztacie z dwoma chłopakami, który nie szczególnie mi przypadli do gustu, ale mieli być tylko pracownikami. Byłem w końcu kierownikiem, zamawiałem i pilnowałem wszystkiego na warsztacie. Do moich obowiązków też należało uzupełnianie papierów, ale nie byłem jednym kierownikiem tutaj lecz sterta dokumentów do ogarnięcia rosnęła z dnia na dzień mimo iż staram się ją zrobić to ktoś dokładał mi pracy za siebie.

Spojrzałem przez okno, które było na pół zasłonięte przez roletę, ale widziałem co się dzieje na zewnątrz, ale inni nie widzieli co się dzieje tutaj. To było dobre wyjście, bo dużo opcji to dawało tak naprawdę. Podniosłem się z fotela na którym siedziałem i podszedłem do szyby aby przyglądnąć się uważniej temu co się dzieje na zewnątrz. Była dosyć ładna pogoda biorąc pod uwagę iż chmury stały na niebie sygnalizując to, że może padać. W sumie dobrze by zrobił deszcz, ale chciałabym zająć się czymś innym niż pracą papierkową. Brakowało mi integracji z resztą ekipy, ale oni nie byli aż tak zainteresowani tym wszystkim co związane z warsztatem. Więc zostałem, poniekąd sam z własnymi myślami i złamanym sercem. Jednak chyba nie tylko ja je miałem złamane.

-Dlaczego nie pracujesz? - chłodny głos Erwina był czymś czego nie lubiłem, ale stracił w sobie te dziecko, które powodowało szczęście w nim bądź po prostu je zamknął głęboko w sobie ukrywając przed światem.

Vasquez miał rację z swoim myśleniem. Erwin zamknął się na wszystko co powodowało wspomnienia, które powodowały ból w nim. Stał się zimny i oschły aż strach pomyśleć ile osób zranił swoim zachowaniem oraz kto ucierpiał najbardziej, ale nie okłamujmy się tak naprawdę. Erwina łączyło zawsze coś z Gregorym Montanhą, szkoda iż on musiał stanąć na jego drodze, ale nie był on nic winny. Choć może dla Erwina zawinił w końcu nic nie zrobił nie stanął w obronie. Chociaż on starał się pomagać mu po tym nieszczęsnym wydarzeniu, które podzieliło grupę bardziej niż ją połączyło. Jednak odciął się od tego co kochał i zaczął ranić. Najpierw słowami, by potem ranić dogłębniej. Jednak nie jest to teraz tak istotne. Nie wiem dokładnie czym ranił go bardziej.

-Erwin zrobiłem sobie właśnie chwilę przerwy - odpowiedziałem i dziwiłem się samemu sobie iż zauroczyłem się w nim, ale dobrze, że szybko z tego się wyleczyłem.

-Rozumiem - prychnął i podszedł do szafki więc musiał na zewnątrz zaparkować swoim ferrari.

-Erwin kiedy będę mógł jechać z wami na jakieś większe plany? - spytałem się gdyż miałem dość niewiedzy związanej z moją osobą.

-Nie wiem na razie zajmuj się tym czym masz się zajmować i nie zawracaj mi dupy Vasquez! - jego głos był zimny więc spuściłem wzrok z niego, bo czułem się jak obcy we własnej rodzinie. Rodziny, która była moją ostoją, ale jak widać jeden błąd przekreślił wszystko.

-Zajmuje się tym już wystarczająco długo! Dwa miesiące Knuckles! - warknąłem gdyż nie mogłem dłużej tak. Siedzenie w miejscu przez dwanaście godzin męczyło mnie fizycznie jak i psychicznie. Jedyną ostoją byli ludzie przyjeżdżający naprawić samochody, bo przynajmniej można było z nimi porozmawiać jak z człowiekiem, a nie siedzieć wśród czterech ścian i wracać do wspomnień. Do dnia gdy wszystko się zaczęło. Choć może to dobrze, że w końcu widzę naprawdę jaki on jest i reszta. Chociaż do reszty nie mam nic, bo nie zawinili. Wiem, że Erwin mógł im kazać wszystko więc nie winiłem ich za nic.

-Nie po nazwisku do swojego szefa! - przystawił pistolet do mojej szyi aż mi serce stanęło w miejscu, widząc w jego oczach czystą furię. Mógł pociągnąć w każdej chwili za spust i przebić kulą moje gardło - Masz robić co ci każe Sindacco!

-Nie ty mnie rekrutowałeś - powiedziałem cicho mimo iż nie powinienem się odzywać, bo miał odbezpieczoną broń palną. Poczułem jak przykłada bardziej czarny pistolet do mej skóry.

-Radzę uważać na słowa! - warknął - Mogę cię tu i teraz zabić! To, że żyjesz to tylko moja litość za to iż wybrałeś jego! - uderzył mnie z pięści w twarz.

-Gdzie jest ten stary Erwin? - spytałem cicho go patrząc się na niego smutnym wzrokiem gdy chował pistolet w kaburę, a ja masowałem dłonią uderzenie.

-Nikogo oprócz mnie nie ma! Zajmij się pracą! - ruszył do wyjścia, a ja kiwnąłem tylko głową. On nie był już moim kochanym małym braciszkiem. Był osobą, której nie chciałem znać, bo zostawiał po sobie tylko ból bądź tylko tak mi się wydawało. Wyszedłem jednak za nim na warsztat gdyż miałem przeczucie aby ruszyć za siwowłosym. Na warsztat zajechał radiowóz 406 z którego wysiadł on. Brunet, który był mniejszy o mnie o dwa centymetry to nie wiele, ale świadomość iż jestem wyższy cieszyła mnie w jakiś sposób. Widziałem po jego minie iż nie jest zadowolony. Nie miał na sobie munduru jak to zwykle, który bardzo dobrze leżał na jego umięśnionym ciele. Dla wszystkich kobiet był ideałem choć posiadał skazy, które niestety płeć piękna odrzucała. Blizny właśnie one były problemem dla większości, ale to one w końcu wyróżniały go najbardziej. Przeżył nie jedno porwanie, tortury czy strzelaninę. Przede wszystkim za to powinno się podziwiać ile zrobił, a nie za to jak wygląda. Jego włosy były w nieładzie i od razu wzrok spoczął na Erwina, który stanął w miejscu jakby będąc przygotowanym na tą rozmowę, która miała zostać tutaj przeprowadzona. Czułem to napięcie, które pojawiło się w pomieszczeniu. Nagle stało się tak duszno i nie przyjemnie gdyż Montanha był wkurzony jak nie gorzej, a Erwin dziś również nie był jakość spokojny więc zapowiadało się iż coś złego się stanie.

-Ty skurwysynie! - głos 406 jak zwykle był donośny i pewny tego co robi.

-Czego chcesz?! - warknął niezadowolony siwowłosy.

-TY SIĘ JESZCZE KURWA PYTASZ?! - jego krzyk odbił się od ścian warsztatu, a policjant, który był w radiowozie odjechał zostawiając go z nami.

-Tak!

-TY jebana sześćdziesiono! - chciał złapać Erwina za kołnierz, ale stanąłem na drodze do mego lidera. Nie mogłem pozwolić aby zrobił mu krzywdę nawet jeśli ma do tego wszystkiego prawo. - Zsuń się Vasquez! - zwrócił się do mnie, ale nie ruszyłem się choćby na krok. Nie mogłem pozwolić na to aby doszło do kłótni czy do walki.

-Nie odsunę się Grzesiek! Powiedz o co chodzi! - patrzyłem się w te jego brązowe oczy pełne żalu, bólu i złości.

-Ten chuj nagadał wszystkim, że wynoszę informacje! Że jestem jego prywatną dziwką do seksu i korumpem na zawołanie! - warknął, a jego ręce zaciskały się co chwila w pięści i rozluźniały. Miał ochotę by rzucić się na mężczyznę za mną, który nawet nie wzruszył się tym iż Grzesiek jest wkurzony jak nie wściekły.

-A co nie jest prawdą? - słowa Erwina mnie zdziwiły, bo mimo tego, że wiem iż spotyka się z Heidi na boku nie sądziłem iż przyzna rację do oszczerstw jakie padły. W końcu lipcu walczył o to aby one nie padały w ich kierunku w sumie w kierunku wyższego od niego mężczyzny.

-Nie...Nie! NIE JEST KURWA! - wykrzyczał i wsunął palce w włosy żałośnie za nie ciągnąc aby wyrzucić z siebie frustracje czy złość panującą w jego umyśle. - DLACZEGO MUSISZ BYĆ TAKIM DUPKIEM?! CO SIĘ STAŁO Z MOIM KOCHANYM ERWINEM!! PRZEZ CIEBIE ZOSTAŁEM ZAWIESZONY!

-Nie ma go i nigdy nie było Montanha - powiedział to tak chłodno z takim jadem w głosie iż zdębiałem, bo przecież tak mocno się kochali. Wszyscy wiedzieli tą chemię między nimi więc co się stało. - Należało ci się!

-Co? - jego ręce bezwładnie opadły wzdłuż ciała, a ja stałem między nimi. Między mężczyzną, który kochał bezgranicznie i mężczyzną, który nie czuł chyba nic, był wyprany ze wszystkich uczuć względem policjanta.

-Byłeś tylko moją zabawką Montanha nikim innym! Nic... nigdy...więcej! - wycedził przez zaciśnięte zęby - Dawałem ci się pierdolić, bo lubiłem po prostu seks i potrzebowałem go! Jednak nic nigdy nie czułem do ciebie oprócz obrzydzenia i nienawiści!

-Jak to? - w oczach Grzesia mogłem znaleźć wygaszoną złość, którą zastąpił ból i rozczarowanie osobą pastora.

-Czego kurwa nie rozumiesz, że byłeś tylko zabawką kolejną marionetką w moich dłoniach! Potrzebowałem psa aby mieć dostęp do informacji! Teraz psa nie potrzebuje więc spierdalaj mi z oczu i nigdy się nie pokazuj na nie! Bo rozjebie ci łeb!

Chciałem się odezwać, ale nie potrafiłem. Jakbym stanął po stronie Grzesia to Erwin nigdy by mi nie pozwolił na inne akcje. Zaś jakbym wybrał stronę Erwina to brunet nie byłby już skory ze mną rozmawiać. Tak źle i tak nie dobrze więc stałem patrząc się jak w oczach policjanta coś się łamie choć minę miał jak z kamienia. Knuckles stał dumnie wyprostowany i szczęśliwy widząc do jakiego stanu doprowadził swego chyba byłego chłopaka.

-Czyli te wszystkie słodkie słówka - zaczął cicho, ale przerwał mu siwowłosy.

-Wszystko było kłamstwem omamiłem cię specjalnie! W y k o r z y s t a ł e m! - przeliterował mu nawet - Jesteś nic nie znaczącym dla mnie śmieciem więc w końcu spierdalaj i daj mi żyć! - wyszedł przez otwartą bramę i teraz zauważyłem jak niebo zaszły ciemniejsze deszczowe chmury.

-Grzesiek? - spytałem cicho delikatnie dotykając jego ramienia, ale on zrzucił mą dłoń i ruszył za złotookim.

-Czyli to, że cię kocham nie ma dla ciebie znaczenia?! - krzyknął za nim, a ja westchnąłem cicho gdyż widziałem po Grzesiu iż to go boli.

Mało powiedziane, że boli. Został wykorzystany w najgorszy sposób, bo tyle razy Erwin mówił mu te dwa magiczne słowa "kocham cię", ale czasami nie widać kłamstwa w tym wszystkim gdy wiele powtórzone kłamstwo może w końcu stać się prawdą. Tylko dlaczego prawda tak boli? Widziałem po jego aurze iż cierpi, że wszystko co wierzył przestaje mieć sens. Mrok i ból opatulał jego ciało powodując zapewne przeraźliwie uczucie beznadziei i cierpienia. Kto z nas tak nie miał w końcu ból był czymś naturalnym, ale nie w tej chwili. Nie w taki sposób jak zrobił to on mu. Nie wiem dlaczego tak mu zrobił. W końcu go kochał, a może i kłamał też mnie? Jednak kim ja byłem w tym całym świecie skoro nie byłem dla nich zauważalny.

-Nie ma żadnego znaczenia Montanha! - rzekł to z takim jadem w głosie iż sam się wzdrygnąłem, ale policjant stał prosto i wpatrywał się w to jak Erwin wsiada do samochodu i po prostu odjeżdża z piskiem opon. Stałem tak patrząc się na mężczyznę, a niebo zagrzmiało i nim się obejrzeliśmy pierwsze krople deszczu zaczęły spadać z nieba uderzając o ziemię wydając te charakterystyczne dudnienie o dach. Nim się obejrzałem z kliku niegroźnych kropel powstała ulewa. Ulewa w której stał on. Samotnie i bez życia. Szybko poszedłem na zaplecze i wziąłem parasol z kosza. Ekspresowo przeszedłem dystans dzielący mnie od bruneta i rozłożyłem parasol tak aby ochronić go przed ulewą, ale on nawet nie kontaktował z światem. Obszedłem go tak iż stanąłem przed nim i delikatnie złapałem go za podbródek aby na mnie spojrzał. Lecz jego wzrok był nie widoczny jakby nie obecny, a ten kolor wspaniałej czekolady wyblakły. Kilka słów, a on stanął jak mur i nie miał zamiaru się ruszać. Jednak rozumiałem jego ból związany z słowami, bo widać po nim było zawsze jak był zakochany w złotych oczach mężczyzny dla którego robił dużo, a nawet chyba stanowczo za dużo.

-Grzesiek? - powiedziałem cicho i trzymałem nad nami osłonę przed ulewą. Nareszcie zaczynał wracać do mnie gdyż jego oczy zaczęły nabierać barwy. Nie odsunąłem się od niego ani na chwilę czy też o milimetr. Dalej trzymałem jego podbródek w swoich palcach i wpatrywałem w jego oczy, które były zwierciadłem jego duszy. Dla innych może wyglądał jak mężczyzna bez uczuć, ale ja widziałem w ludziach więcej tym bardziej tych, których znam osobiście.
Poznałem jego twardą jak i miękką stronę. Zawsze starał się słowami przekonać wszystkich do swojej racji, ale często plątał się w tym co mówił i jak więc nie dużo mu to dawało. Jednak nigdy nie pokazywał po sobie, że coś go zabolało nigdy, ale to nigdy. Przykre iż jego miękka strona była czuła pragnęła kogoś kogo będzie dążyć miłością, będzie dbać czy pilnować. Niby dwie różne osoby zimne i ciepłe, ale to był Gregory właśnie, policjant, terminator czy rambo, który wpierdoli się wszędzie bez względu czy ma ucierpieć. Teraz był zagubiony w tym wszystkim jak dziecko pozostawione na pastwę losu. Zrobiło mi się cholernie go przykro.

-Nic mi nie jest - wyszeptał przez zachrypnięte gardło.

-Nie wygląda - odparłem, ale on wyrwał podbródek z mego delikatnego dotyku. Odwrócił głowę w bok i choć całą twarz miał mokrą wydawało mi się, że wśród tych kropel znaczyły się ślady łez choć oczy nie pokazywały iż były czerwone od płaczu to jednak na początku zawsze nie widać tego małego szczegółu.

-Dlaczego nagle zacząłeś się mną interesować! Nie powinieneś za Knucklesem jechać czy coś - starał się aby jego głos był zimny, oziębły wręcz, ale jego struny głosowe drżały niespokojnie przez to jego głos również.

-Zostałem z tobą więc chyba bardziej zależy mi teraz na tym aby ciebie uspokoić niż rozmawiać z Erwinem - podpowiedziałem i delikatnie przeczesałem jego mokre włosy.

Bałem się tego jak zareaguje, bo nigdy tego nie robiłem. Zawsze mu pomachałem czy zbiliśmy piątkę, ale tym razem potrzebował więcej niż tylko tego. Drzwi od garażu były zamknięte, byłem tylko ja i on. Nie mogąc wytrzymać tego jego smutku, delikatnie zgarnąłem go do uścisku w swoich ramionach. Przez chwilę Grzesiek był cały spięty jakby się bał, bał ponownie dać się zbliżyć komuś, ale byłem dla niego przyjacielem. Przecież mnie znał iż nigdy nie zrobiłbym mu krzywdy. Jednak zrozumiem to jak mnie odepchnie, ale ten wtulił się w moją koszulkę, zaciskając na niej swoje dłonie i zaczął szlochać.

Moje serce łamało się słysząc ten płacz pełen rozpaczy, bo najgorszym bólem jest złamane serce. Złamane, zdeptane i pozostawione. Było mi bardzo przykro z tego powodu iż musiał tak cierpieć przez mego brata, chociaż po tym co zrobił i robił to kwestionowałem mocno to czy jest nim nadal. Czułem jak moja koszula powoli moknie i nie była to wina deszczu oj nie. Wylewał z siebie łzy i choć przygotowywałem się na operę z jego donośnego głosu związanego z płaczem lamentowaniem czy krzykiem. Ani jedno z ich nie usłyszałem oprócz cichego płaczu wydobywającego się z ust policjanta. Delikatnie jakby był z porcelany go tuliłem, co mnie jedynie martwiło to jego brak walki. Wtulał się we mnie jak nie on w końcu większe emocje starał się zawsze trzymać w sobie. Jednak staliśmy w tej ulewie razem i osłaniał nas tylko rozłożony parasol.

Przyglądałem się jak Gregory wypłakiwał się w klatce piersiową Vasqueza. Znałem na tyle dobrze policjanta, że wiedziałem iż nie trzeba wiele aby złamać go emocjonalnie. Najczęściej trzeba było trafiać w dzieci bądź miłość życia, ale nikt nie pamiętał o tym gdy porywało się go dla żartów czy większych inwestycji. Szkoda, że niewyparzonym językiem potrafił pogarszać swoje sytuacje. Lecz tym razem nie powiedział wiele, a został naprawdę dotkliwie zraniony. Nigdy nie widziałem aby ktoś bądź coś doprowadziło go do łez. Jednak jak widać Erwin tego dokonał. Patrząc się na dwóch brunetów dobrze wręcz pamiętam jak pierwszy raz się spotkali. Był to równie deszczowy dzień jak ten. Wraz z nimi robiłem bank dla zasady, bo dawno nie było. To było jak Vasquez Sindacco przyjechał do miasta i każdy stwierdził, że potrzebują zrobić bańczyk powitalny. Od razu zauważyłem ten wzrok pełen zainteresowania i dziecinnej radości gdy Montanha stanął na przeciwko Vaskiego. Szkoda, że nikt wtedy nie powiedział mu iż jest zajęty. W sumie sam mu nie powiedziałem mimo iż widziałem ten wzrok jednak teraz to on był nie zmienny. Nadal z uczuciem wpatrywał się w Gregorego, który był zaślepiony miłością do Erwina. Tak bardzo zaślepiony iż nie widział, że coś w jego związku nie gra. Brakuję tej verby czy dogłębnego uczucia, którym darzyli się jeszcze w lipcu. Tego dziecinnego zauroczenia i miłości, bez której nie ma żadnych związków. Gdyby tylko Vasquez był pierwszy gdyby jego zobaczył Gregory może by teraz nie cierpiał tak dotkliwie.

-Gregory chodź do środka - powiedziałem cicho i delikatnie pociągnąłem go w stronę drzwi do zaplecza do biura. Nie stawiał nawet oporu po prostu ruszył za mną oraz płakał, bo musiał być zmęczony tym wszystkim. Delikatnie zaciągnąłem nas do środka i zamknąłem drzwi za nami. Odłożyłem mokrą parasolkę na bok i pociągnąłem go do ciepłego biura. Zmusiłem go do tego aby usiadł na kanapie i kucnąłem przed nim. Złapałem jego dłonie w swoje delikatnie stając się je ogrzać, głaskałem je swoimi kciukiem by poczuł się choć trochę bezpieczny - Grzesiek?

-Cco robisz? - spytał cicho, a jego załzawione oczy były pełne łez i wpatrywały się we mnie. Widziałem w nich odbicie wszystkich uczuć, które w sobie miał.

-Staram się ciebie uspokoić - odparłem i uśmiechnąłem się słabo do niego, delikatnie sunąłem palcami po jego skórze, która była delikatnie chłodna oraz szorstka. W końcu był już grudzień i coraz bardziej zimniej było na zewnątrz. Westchnąłem cicho i puściłem jedną dłonią jego dłoń, a następnie delikatnie pogłaskałem go po policzku, a on ostrożnie wtulił się głową w mą rękę, zamykając te brązowe oczy przepełnione cierpieniem. Był zmęczony i widać to było po nim bardzo mocno. Poddał się memu dotykowi więc mnie to uspokoiło iż chociaż w ten sposób go choć trochę uspokoję. Po kilku minutach podniosłem się na równe nogi i powoli ruszyłem do biurka, które oparte było o ścianę, a na sobie miał czajnik oraz kubki. Zrobiłem na szybko herbatę z gorącej wody i podałem do dłoni Montanhy gorący kubek aby się ogrzał. Usłyszałem z jego ust ciche dziękuję, a po chwili kichnięcie. Zmartwiłem się iż się przeziębił, bo ja byłem ciepło ubrany gdy on miał na sobie tylko luźną koszulkę i spodnie, a to nie gwarantowało ciepła.

-Przepraszam - wyszeptał cicho, a jego wzrok był utkwiony w kubku, który był wypełniony do połowy gdy ja usiadłem na ziemi na przeciwko niego po turecku.

-Nie przepraszaj za coś takiego - rzekłem cicho i uśmiechnąłem się do niego chcąc go wesprzeć choć trochę małymi gestami.

-Nnie powinienem - wyszeptał i pociągnął nosem więc podałem mu chusteczki. Przez chwilę widziałem w jego oczach zawahanie, ale w końcu wziął dwie i wydmuchał nos.

-Powinieneś masz prawo do uczuć Grzesiek - wyszeptałem patrząc na niego zmartwionym wzrokiem. Bałem się o niego gdyż nie widziałem go jeszcze w takim stanie - tym bardziej do ich okazywania. Napij się herbaty i oddychaj spokojnie.

-Yhym - mruknął cicho i kiwnął powoli głową zatapiając swoje różowe usta w kubku. Podniosłem się więc na równe nogi i przerzuciłem wszystkie papiery na drukarkę, bo tylko na niej było miejsce. Chaos co tu powstał przez Erwina, zaczął mnie denerwować. Gdyż coś poszukiwał tutaj i po rozwalał to co było poukładane przeze mnie wcześniej więc to mnie wkurzyło. Siedzę tutaj zdecydowanie za długo i zaczęło mnie to denerwować te bezczynne czekanie bez sensu w jednym miejscu. Również raniło mnie to iż Grzesiek został zraniony i teraz wyglądał jak totalny wrak mężczyzny, którego tak podziwiałem. Jego włosy były roztrzepane na każdą możliwą stronę i przede wszystkim mokre aż kapała z nich woda. Nie miałem ręcznika aby mu zaoferować go żeby wysuszył się w niego. Straciłem kontrole jak zawsze byłem opanowany i spokojny. Teraz byłem wkurzony zrzuciłem resztę śmieci na ziemię, które pozostawił po sobie Erwin i zatopiłem dłonie w swoje włosy i pociągnąłem sfrustrowany za nie. Miałem ochotę krzyczeć i rozwalić wszystko wokół, ale spojrzałem na smutnego Grzesia skulonego, samego na kanapie. To wystarczyło abym ochłonął i nie zrobił czegoś co mogłoby go przestraszyć czy spowodować większy ból. Wyszedłem więc z biura i skierowałem się do pokoju obok, a następnie otworzyłem drzwi do warsztatu aby spojrzeć na to co się dzieje.

-Zostajecie sami nie rozwalcie warsztatu! - warknąłem w stronę mechaników, którzy tu robili, a chłopcy kiwnęli głowami zgadzając się, bo nie mieli wyboru, a ja musiałem postawić na nogi bruneta. Na spokojnie wróciłem do biura i spojrzałem na Montanhe. - Chodź jedziemy do ciebie. Odwiozę cię abyś nie wracał sam do domu w tą ulewę.

-Nnie chce wracać tam - wyszeptał cicho i wtulił się bardziej w swoje kolana, bo kubek stał na oparciu zatem musiał wypić herbatę do końca. Westchnąłem cicho widząc jak stał się kruchy, ale w jednej sekundzie jego świat runął.

-To chodź pojedziemy do mnie - zaproponowałem klękając na kolano przed nim. Wiem iż to było głupie, ale chociaż to mogłem zrobić jeśli byłem dla niego dobrym przyjacielem. Chociaż żeby tylko przyjacielem niż wrogiem czy kimś kto kłamie. Nie chciałem być tym kimś złym w jego oczach. Pragnąłem aby był tylko szczęśliwy.

-Nnie chce niczego - wymamrotał, ale nie mogąc tak patrzeć na niego, wtuliłem go w swoją klatkę piersiową. Mężczyzna niepewnie, ale zarazem delikatnie wtulił się w moją koszulę i we mnie więc ostrożnie pogłaskałem go po plecach. Czułem od niego ten depresyjny stan i widziałem jak bardzo cierpi w głębi duszy. Lecz rozumiałem, że musi przeżyć na własny sposób ten ból związany ze stratą miłości. Nie chciałem aby jednak sobie coś zrobił, dlatego zdecydowałem za niego. Zrobiłem jedyną sensowną rzecz, którą mogłem zrobić w tej sytuacji.

Czy dobrze postąpił biodrąc go do siebie? Nie wiem, ale to chyba dobrze, bo w końcu sami piszą swój własny bieg historii. Szkoda, że niektórzy go zakończyli, a pióro nigdy więcej nie napiszę dalszego biegu historii. Oby tylko te pióro nie skończyło pisać jego historię, bo każdy ma prawo do szczęścia. Szkoda, że szczęście tak bardzo unika Montanhe. Mnie w sumie też opuściło w pewnym momencie szczęście, ale to ja sam pociągnąłem za sznurki i oddałem się przeznaczeniu. Gregory miał całe życie przed sobą i ciężką przeszłość. Często rozmawialiśmy na różne tematy w różnych miejscach i sytuacjach. Nie zawsze mówił prawdę, ale ja również. Wróćmy więc do tego co się dzieje.

Pomogłem mu wsiąść do samochodu na miejsce pasażera i usiadłem za kierownicą. Nie mogłem od tak go zostawić, bo musiałem go wesprzeć jakoś na duchu. Więc zabrałem go do siebie gdzie w pokoju gościnnym od razu wygoniłem go do łazienki aby się umył i ogrzał w ten sposób, a następnie dałem mu coś na przy rzucenie aby nie był goły. Przebrał się przy mnie nawet nie zwracając uwagi na to iż czerwienie się, a po chwili wsunął się pod pościel w której się zakopał więc zostawiłem go samego w pokoju nie chcąc mu przeszkadzać. Teraz czas był kluczowy aby pomógł mu przeżyć stratę partnera. Zerkałem jednak do niego co godzinkę może pół godziny aby sprawdzić czy z nim wszystko w porządku. Spał nie dziwię gdyż naprawdę rozkleił się aż za bardzo, nie miałem mu tego za złe, ale wymęczył się dość mocno. Siedziałem w kuchni przy stole i piłem w ciszy herbatę aż do mych uszu dobiegł cichy szloch. Podniosłem się z krzesła i ruszyłem w stronę pokoju gościnnego. Strata boli najbardziej jak to się mówi, a z miłości złamane serce może zrobić dosłownie wszystko. Otworzyłem drzwi i wszedłem powoli do szarego pokoju w którym dużo rzeczy nie było w końcu nie miałem dużo gości w swoim mieszkaniu. Podszedłem do łóżka i usiadłem na krańcu, a następnie delikatnie gładząc plecy Grzesia starałem się go uspokoić. Nie mogłem nic więcej z tym zrobić oprócz być i wspomagać swoją obecnością, słowami czy dotykiem.

-Grzesiek no już spokojnie - wyszeptałem, a on skulił się bardziej żałośnie płacząc. Nie po spał dużo zaledwie trzy godziny może cztery. Delikatnie zgarnąłem go w swoje ramiona i wtuliłem w siebie. - Jestem przy tobie - wyszeptałem - nie płacz będzie dobrze.

Nie wiem nawet kiedy zasnął w mych ramionach, ale tym razem nie odszedłem tylko zostałem z nim w łóżku aby czuł mą obecność. Wiedziałem, że nie będzie prosto, ale nie mogłem przecież go tak zostawić. Czułem się winny iż mój brat, choć już nie wiedziałem czy na pewno taki brat, zrobił taką krzywdę osobie, która oddała mu swe serce na tacy. Czyżby winą rozstania była Heidi? Nie wiem i bałem się o umięśnionego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który o zgrozo spowodował iż moje serce zabiło mocniej i szybciej. Nie wiem nawet kiedy usnąłem gdy on wtulał się w moją klatkę piersiową i kurczowo trzymał koszuli. Następny dzień zapowiadał się na słoneczny więc to jeden plus tego wszystkiego. Grzesiek jeszcze spał więc po cichu robiłem dla nas śniadanie gdyż wczoraj nic nie zjedliśmy i nie powiem byłem głodny.

-O Grzesiek kiedy wstałeś? - gdy usłyszałem kroki od razu spojrzałem na niego uśmiechając się łagodnie.

-Przed chwilą - wyszeptał i stał pośrodku salonu i kuchni nie wiedząc co ze sobą zrobić.

-Siadaj kończę śniadanie dla nas robić - odparłem spokojnym tonem jak to zawsze i zerknąłem na bruneta o tych czekoladowych oczach, który posłusznie usiadł przy wyspie. Po niecałej sekundzie położyłem przed nim kanapki i ciepłą herbatę.

-Dlaczego to robisz? - zdziwiłem się na jego pytanie, ale uśmiechnąłem zamykając oczy aby nie było po mnie widać.

-Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele sobie pomagają! - zabolało mnie to co powiedziałem, ale nie chciałem dokładać mu bólu związanego z tym iż go kocham. Mogę poczekać sobie na to aby mnie pokochał nie chce żeby było to na siłę uczucie czy zastępstwo za Erwina.

-Rozumiem - wymamrotał, a ja spojrzałem na niego z uśmiechem.

-Smacznego!

-Dziękuje - odparł i wziął się za jedzenie.

Niestety to co dobre zawsze się kończy. Grzesiek poprosił mnie abym odwoził go do domu więc zgodziłem się nie mając wyboru, bo przecież nie będę go siłą trzymać u siebie, ale prosiłem go aby nie zrobił sobie krzywdy w końcu to nic nie da i nie naprawi tego wszystkiego.

Zostałem z nim gdy Vasquez odjechał i został sam. Jaki bałagan zrobił jak zdemolował dom i wszystko. Przy tym krzycząc wniebogłosy. Nigdy nie widziałem takiego cierpienia w jednym człowieku. Przykro mi było widzieć go w tym stanie, ale chciałem być może jakoś wesprzeć go. Nagle podniósł się na równe nogi i przeszedł do pokoju obok. Gdy zobaczyłem co wyciąga z szafy i przykłada pistolet do głowy, upadając na kolana. Stanąłem przed nim i złapałem go za dłoń mimo iż przeszła na wylot to poczuł iż nie jest sam.

Nie rób tego nie warto

Powiedziałem, a on rozglądnął się chaotycznie na boki jakby mnie szukając, ale nie widząc. Nie miał prawa mnie widzieć. To było najbardziej przykre iż Erwin, którego traktowałem jak syna zrobił coś takiego swoim przyjaciołom, rodzinie i chłopaku. Nie tego chciałem po mojej śmierci.

-Kkui? - wyłkał i spojrzał na broń w dłoni odrzucając ją w dal. Widać jak bardzo dużo wymagało to od niego siły, ale rozumiałem go aż za dobrze. Miłość była ciężka i boląca. Jednakże nie była rozwiązaniem, a ucieczką przed problemami. Pogłaskałem go po głowie i uśmiechnąłem się słabo do niego. Chciałem aby było mu lżej, ale jedynym lekarstwem była bliskość dla niego. Mam nadzieję, że Vasquez nie odpuść.

Tak też było. Młodszy niebieskooki przyjeżdżał do Grzesia i wyciągał go z domu na długi czas by nie siedział sam, by nie czuł samotności, bólu i cierpienia. Jednak aura Grzesia nie zmieniała się i mimo, że udaremniłem jego próbę samobójczą to bałem się iż utknie jak ja pomiędzy światami. W końcu nie chciałem umierać, ale nie mogłem żyć więc byłem. Nie chciałem aby i on tu trafił.

Starałem się jak mogłem by spędzić czas z policjantem na zawiasie żeby nie zrobił głupoty i mimo tylu godzin spędzonych wspólnie nie widziałem poprawy. Uśmiechał się, ale to nie był ten sam uśmiech, którym zawsze mnie obdarowywał. Minął tydzień i dziś był ostatni dzień zawiasu Montanhy. Wszystko było dobrze tak mi się wydawało mimo iż nie miał w sobie tej werby co zawsze miał. Jednak liczyłem, że wróci do tego jak przemyśli wszystko na spokojnie.

-Jak się czujesz? - spytałem gdyż unikałem tego pytania przez ten czas aby nie dopuścić aby wspominał jednak musiałem zadać w końcu je.

-Jest lepiej, dziękuję - powiedział i uśmiechnął się, ale to nie był ten sam uśmiech.

-Na pewno?

-Tak z pewnością - rzekł spokojnie gdy szliśmy przez ulicę w stronę parku. Byłem zadowolony z jednej strony, ale z drugiej strony smutny. Nie chciał się przede mną otworzyć i to bolało najbardziej w tym wszystkim, lecz rozumiałem to w sumie starałem się być wyrozumiały wobec niego. Idąc przez miasto zauważyłem samochód, którego nie dało się nie zauważyć w końcu było tylko takie jedyne i należało do jednej osoby. Spojrzałem na Gregorego i od razu zauważyłem te zniesmaczenie w jego oczach gdyż zobaczyliście jak siwowłosy całował się z blondynką, którą była Heidi. Nagle stanął on jak wryty i odciął się od świata więc złączyłem nasze dłonie, splatając ze sobą palce. Stanąłem na jego polu widzenia i słabo uśmiechnąłem się do niego aby choć wesprzeć go w ten sposób, i żeby nie patrzył na tą zaistniałą sytuację. Nie spodziewałem się iż spotkamy ich, ale w jego oczach widziałem pojawiający się ból. - Chce do domu - wyszeptał wpatrując się w moje oczy więc delikatnie mocniej splotłem nasze palce razem i zacząłem iść z powrotem do domu mężczyzny. Ta zmiana, która była w nim, nagle zniknęła jakby przepadła w głębi duszy. Przerażało mnie to, że jedna rzecz co się tylko pojawiła, a on wrócił do zachowana z sytuacji sprzed tygodnia. Rozumiałem, że jeśli naprawdę kochał go to szybko nie zapomni o nim i uczuciu, które było między nimi, ale Erwin już znalazł sobie zastępstwo za niego, i to chyba najbardziej dotknęło serce bruneta.

-Grzesiek jakbyś potrzebował porozmawiać - zacząłem, ale on uśmiechnął się sztucznie co zaskoczyło mnie, że jeszcze potrafi po tym wszystkim się uśmiechać. Chciałbym tylko zobaczyć, że jest mu lżej na sercu i ten cudowny uśmiech, który zniknął gdzieś, a zastąpił go ten sztuczny.

-Jest dobrze Vaski - odparł - przeszło mi to... było tylko chwilowe - dodał po chwili i spojrzał na nasze złączone dłonie. Zauważyłem, że jego kąciki ust unoszą się delikatnie i nareszcie w jakimś prawdziwym geście.

-Mam nadzieję, że jest będzie dobrze - powiedziałem cicho, a on kiwnął głową na tak, ale ten delikatny uśmiech, który pojawił się na jego ustach zniknął. Spojrzałem na niebo i zastanawiałem się jak naprawić to wszystko. Jak sprawić by było mu lżej by zapomniał o bólu i skupił się na czymś innym. Jednak nim coś wymyśliłem staliśmy przed drzwiami do domu policjanta.

-Dziękuje - zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc, dlaczego mi dziękuję, ale gdy poczułem te usta na swoim policzku aż rozpłynąłem się gdyż nie spodziewałem się tego po nim.

-Ja bardziej - z delikatnym uśmiechem i czerwonymi policzkami pożegnałem go w drzwiach za którymi zniknął. Nic więcej nie mogłem zrobić jak wsiąść do mojego wozu i pojechać do mieszkania.

Minęły trzy tygodnie od tego momentu. Był koniec grudnia, a Gregory Montanha unikał mnie jak ognia i nie tylko mnie, ale wszystkich z zakshotu aż przeniósł się na Carzone aby tam naprawiać samochód. Pisałem do niego dzwoniłem, ale tylko na wiadomości odpisywał. Gdy wszyscy sądzili, że nie trzymam już z policjantem zostało mi wybaczone moje grzechy z strzeleniem do Kuia. Wróciłem do napadów ucieczek i wszystkiego za czym tęskniłem, ale też czułem tęsknotę w sercu za pewnym mężczyzną do którego pędziło me serce. Obawiałem się iż przez ten pocałunek iż za bardzo szybko to się stało, że nie przemyślał tego przez to mnie unika.

-Dobrze, że jesteś z nami - powiedział Carbo, który siedział przy mnie. Byliśmy w Arcade oblewając zaręczyny Erwina i Heidi. Zrobili to na oczach Montanhy, który wydawał się zgaszony. Chciałem wtedy podejść do niego wziąć w swoje ramiona, ale nie mogłem.

-Też się cieszę - wymamrotałem w szklankę z sokiem limonkowym gdyż nie było innego bliżej, a do baru nie chciało mi się iść.

-Jakoś nie widać!

-Zajmij się lepiej swoim pieskiem Carbo - prychnąłem, a on uderzył mnie w tył głowy.

-Nie waż się tak mówić o Dante!

-Sorry - mruknąłem wpatrując się w tańczących zakochanych. Jak pomyślę o Grzesiu to aż mi przykro się robi co musi teraz przeżywać. Po dwóch godzinach Erwin był delikatnie podpity, że nawet nie usłyszał iż telefon mu dzwoni więc odebrałem za niego. - Halo? - z drugiej strony słyszałem cichy płacz.

-Hej Erwin - załamany głos Grzesia był niczym płachta na byka. Od razu się rozbudziłem.

-Czego chcesz?! - warknął Erwin wyrywając mi telefon z ręki i włączając na głośno mówiący.

-Chcciałem ci po prostu życzyć szczęścia i ttak jak kazałeś odwalę się od wwszystkich - jego głos był załamany i plątał się w niektórych słowach - Zrobię tak jak kazałeś.

-No i zajebiście! Zniknij z mojego życia i więcej nie pokazuj się mi na oczy! Nie chcę cię znać! - głos Erwina był zimny i oschły wobec policjanta.

-Ddobrze, ale czy mógłbyś oostatni raz sspotkać się w nnaszym miejscu? - spytał, a moje serce się łamało gdy słyszałem ten pełen bólu głos.

-Nie nigdy nie mam zamiaru już cię widzieć - rozłączył się i rzucił telefonem na stół.

-Erwin o jakie miejsce chodzi!? On może sobie coś zrobić! - podnosiłem głos na niego, a on spojrzał na mnie nie rozumiejąc mego nagłego ataku na jego osobę.

-Co mnie to obchodzi! Dla nas lepiej pozbycie się go tylko ułatwi nam pracę - prychnął przewracając oczami. Wstałem z kanapy i spojrzałem na Erwina.

-Gdzie jest to miejsce?!

-Po chuja ci wiedzieć?! - siwy nie chciał współpracować aby mi powiedzieć o jakie miejsce chodzi.

-A ty co zakochałeś się? Czy co? - prychnął Silny.

-Tak kurwa! Zakochany jestem po uszy w Grzesiu! Jeśli coś mu się stanie to nie wybaczę sobie tego ani wam!!!

-Stary budynek na Meteor street masz z tyłu wejście na dach - powiedział cicho i spuścić głowę w dół. Niewiele myśląc ruszyłem do wyjścia aby jak najszybciej tam dotrzeć, by zdążyć przed żniwiarzem dusz.

Byłem tam gdy wszystko się działo gdy z nieba tańczyły płatki śniegu, gdy niebo płakało jak i Gregory Montanha, który w dłoni trzymał pół pustą flaszkę z wódką. Po jego policzkach spływały łzy bólu. Erwin właśnie skazał go na najgorszą decyzję. Wiedziałem, że przyszedł tu tylko po to aby skończyć ze wszystkim aby skończyć ze swoim marnym żywotem. Bez niego był nikim, nie wiedział, dlaczego pocałował Vasqueza nie rozumiał już swych uczuć. Swojego zachowania, które pokazywał wszystkim wokół. Stał się pustą skorupą, która była popękana i popsuta, ale trzymała się mimo ubytków w sobie. Przejrzałem go i czułem, że długo nie wytrzyma, dlatego tego wieczoru stał tutaj po tym jak Erwin oświadczył się Heidi. Był przy tym i stał wpatrując się w nich. Zabolało go i to bardzo mocno, a serce złamało się do końca. Miał nadzieję głupią nadzieję, że jeszcze będzie dobrze, ale nie było. To co kochał to stracił... Czy był naiwny na to iż miał wiarę? Stałem przy nim gdy patrzył w dal. Wiedział, że po tym telefonie nie przybędzie nikt po niego. Ja jednak modliłem się aby przybył Vasquez, by go uratował. Tylko czy zdąży czy znajdzie to miejsce? Przecież nie ma szans tu dostać jeśli nie powie mu o tym Erwin. Zaś ten był uparty na wszystko wokół. Nie mogłem nic zrobić w tym wszystkim. Musiałem patrzeć na jego ból i nie ingerować w to. Śnieg powodował, że robiło się zimno, a on stał na skraju dachu od tak gotowy w każdej chwili na ten krok w przód by skończyć to wszystko. Stałem obok patrząc się na niego smutnym wzrokiem widząc jak bardzo miłość go zniszczyła. Powoli jego wzrok z nieba zszedł na dół i wiedziałem, że jest o krok przed podjęciem decyzji w sumie wchodząc tutaj już był gotowy na skok, by skończyć z tym żywotem. Zaś ja mogłem tylko patrzeć nie mogłem powiedzieć nie czy wziąć go w ramiona by uspokoić. Nagle wypuścił z dłoni butelkę co spadła na sam dół i rozbiła się na drobne kawałki.

-Mam już dość - zrobił mały krok w przód, ale nagle usłyszeliśmy głos i nie spodziewałem się iż jednak tu się dostanie.

-Błagam cię Grzesiek nie rób tego proszę! - Vasquez stanął niedaleko wręcz na wyciągnięcie ręki do Grzesia i oczywiście to zrobił. Wyciągnął ją do niego patrząc się załzawionymi niebieskim oczami. Zrobiłem krok w przód w stronę przepaści i stanąłem przed Montanhą. Delikatnie przyłożyłem dłoń do jego serca, bo nic więcej nie mogłem zrobić. Miałem nadzieję, że to przekona go do posłuchania sercem.

-Jja nie cchce czuć już tego bólu - wyłkał, a Vasquez podszedł do policjanta delikatnie obejmując go wokół pasa i ostrożnie odsunął ich od krańca dachu na którym się znajdowali. Dwójka mężczyzn wtuliła się w siebie, a po ich policzkach pociekły łzy. Miałem nadzieję, że Vasquez uleczy rany stworzone przez Erwina więc podszedłem do nich, bo i tak mnie nie widzieli.

-Chce abyś był bezpieczny byś mnie zauważył, proszę nie rób sobie krzywdy przez Erwina - dłoń Sindacco sunęła po policzku Gregorego i pocałował go w usta. Ich pocałunek był delikatny i czuły oraz pełny emocji. Pragnęli obydwoje uczucia miłości, bliskości i kogoś kto będzie obok. Vasquez odsunął się od ust Montanhy i spojrzał w oczy mężczyzny. - Kocham cię i od kiedy pierwszy raz cię ujrzałem. Wtedy już czułem, że me serce należy wyłącznie tylko do ciebie. Gregory chciałbym uleczyć twoje złamane serce tylko daj mi to zrobić.

-Ddlaczego mnie? - wyszeptał w odpowiedzi dla niebieskookiego, a płatki śniegu zlatywały z pochmurnego nieba i każdy płatek, który zetknął się o ich ciała się rozpływał.

-Bo świat skierował nas na siebie i nie odpuszczę sobie tego jakby coś ci się stało - słowa Vasqueza były przepełnione prawdą, a w oczach Gregorego zobaczyłem nadzieję.

Od tego momentu minął miesiąc i dużo się pozmieniało. Vasquez odkupił swoje winy względem prawa więc odsunął się też od grupy Zakshotu. Ja obserwowałem swoje dzieci by wiedzieć co się u nich dzieje, ale nie było to coś co chciałem zobaczyć. Po tym jak Vasquez odsunął się od grupy również zrobił to Carbonara, który odsunął się w cień aby być z Capelą. Labo wyjechał gdyż nie widział celu w tym wszystkim, bo to nie była już mafia, która była za mojego panowania. Z tego co zauważyłem Gregory powoli wracał do zdrowia, a Vasquez stwierdził żeby było jeszcze lepiej postanowi dołączyć z nim do policji i przysłużyć się miastu. Mimo upadku tego nad czym tyle lat pracowałem i starałem się zmienić. Lecz jak widać nie zawsze mafia będzie taka jak kiedyś. Jednak to wszystko idzie w przód na dobre bądź złe, ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że ludzie, którzy byli tak ważni dla mnie potrafią znaleźć szczęście.

Mam nadzieję, że każdy będzie szczęśliwy i będzie prowadzić życie tak jak pragnie. Natomiast ja będę ich aniołem stróżem oraz będę dbać o nich mimo iż jestem tylko duchem.

================================

6758 słów

Jeśli dotarłeś tutaj zostaw po sobie ślad w formie komentarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro