31.5
W napadzie szaleństwa zaczęła wyrywać wszystkie rurki i kabelki podłączone do Katji. Wszystkie maszyny zaczęły niebepiecznie pikać. Zerwałem się z miejsca i chwyciłem Sabinę.
— Uspokój się. — warknąłem używając natury alfy. Widziałem jak toczy się w niej walka z wilczycą. Ostatecznie odpuściła i się rozpłakała, co tylko popychało mnie do jej zabicia. Wszyscy zebrali się próbując uratować Katję. Pozostało jedynie czekać.
Katja
— Jeśli potrafisz usiąść, to to, zrób. Wiem, że już nie śpisz. — powoli otworzyłam oczy i spojrzałam na zmęczoną twarz Alaricka. Wziął mnie za rękę i westchnął z ulgą, jakby wreszcie mógł wypuścić długo trzymane powietrze. Mimo jego szorstkiego głosu czułam bijacą spod niego czułość.
— Co się stało?
— Wiele, zbyt wiele. — poczułam wstrząs i zrozumiałam, że jesteśmy w samolocie.
— Gdzie lecimy?
— Zacząć nowy początek. — otwarłam usta, by coś powiedzieć. — Proszę nie pytaj już o nic. Wszystko już załatwiłem, Gabe przejmie na razie watahę, a reszta... sama się ułożyła.
Oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam oczy, czując bijące od niego ciepło.
— To koniec? — spytałam, patrząc na wschód słońca.
— Koniec? Nie, ta historia będzie jeszcze trwać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro