26
...nie zdążyłam się obrócić, gdy w tym samym momencie do samochodu wsiadł Alarick. Widać było jak na dłoni, że wkurzyła go ta sytuacja. Wolałby mnie już nigdy nie spotkać, urządził sobie życie z inną kobietą, a jak znam życie chyba założył już rodzinę. Wpatrywał się we mnie szukając jakichkolwiek oznak strachu.
— I co się teraz ze mną stanie? — spytałam ignorując jego jego żonę.
— Zostaniesz u nas, a później zdecyduję co z tobą zrobię. — Nachyliłam się do niego, czując jak świeże siniaki się odzywają.
— Alaricku — zaczęłam spokojnie — Dlaczego mnie tu trzymasz? Twoja żona zarówno jak i stado mnie tu nie chce.
— Tu nie chodzi o to co nas łączyło, posiadasz ważne dla mnie informacje.
— Znasz mnie, wiesz dobrze, że prędzej zginę niż zdradzę swoich. A tak między nami czy ona — wskazałam na Sabinę głową, która głaskała swój płaski brzuch i przyglądała mi się spode łba. Nawet nie dopuszczałam myśli do siebie o ciąży. — naprawdę była tylko przynętą?
— Nie jestem tobą by dla własnego dobra wystawić do wiatru swoich — To zabolało, udało mi zamaskować grymas niezadowolenia. Chciałam mu odpowiedzieć, jednak dojechaliśmy już do stada. Sabina z mężem wysiadła, a mnie wyciągnęły wilkołaki z obu stron. Posłusznie szłam za nimi do budynku który tak wiele przeżył. Wrzucili mnie do pokoju pod dachem, gdzie stało jedynie łóżko i szafa z kilkoma ubraniami, a drzwi po prawej stronie musiały prowadzić do łazienki. Wyciągnęłam prostą szarą bluzkę i czyste spodnie. Czułam, że jeden z moich ochroniarzy został i teraz przygląda mi się z kąta pokoju. Powoli zdjęłam podartą koszulkę na sekundę dłużej zatrzymując się na piersiach. W głowie rozkwitł mi bardzo śmiały i ryzykowny plan. Miał bardzo małe szanse na powodzenie, ale teraz liczyła się każda chwila.
— Skoro już tu jesteś, czy mógłbyś mi zapiąć stanik, wydaje mi się, że się odpiął. — powiedziałam cicho, ukrywając drżenie głosu. Bałam się, że przejrzy mój plan i zawoła Alaricka, albo co gorsza Sabinę. Podeszłam do niego i stanęłam w spodniach oraz sportowym staniku. Mruknął coś cicho lustrując mnie od stóp do głów zatrzymując wzrok na biuście. — Przecież nie mam zamiaru zaciągnąć cię do łóżka, po prostu nie sięgam.— przez chwilę nic nie mówił. Ściągnął kurtkę i rzucił ją na podłogę obok. Gestem polecił mi bym się odwróciła tyłem do światła.
Czułam jak jego palce wodzą po skórze moich ramion. Dotykał wgłębienia na mojej szyi i zaciągnął się zapachem mojego ciała. Dawno nie czułam by ktoś tak mnie traktował. Z troską.
— Gabe.
— Co? — odparłam jak wyrwana z transu.
— Gabe, to moje imię.
— Moje już chyba znasz. Katja Vasylia. — czułam jak uśmiecha się ponad moim ramieniem. — Gabe czy wreszcie mógłbyś zapiąć mi stanik. — nagle jego palce odpięły mi jeden hafcik.
— Przepraszam, zagapiłem się — zapiął i pocałował mnie w szyję. — jesteś piękniejsza niż nasza Luna. — zamarłam pod wpływem jego ust na mojej skórze.
— Dziękuję — powiedziałam obracając się twarzą do niego. W jego oczach błyszczało pożądanie. Zbliżyłam twarz do niego, została mi ostatnia szansa. Musiałam ją wykorzystać.
— Co tu się dzieje?! — ryk Alaricka niósł się po ciemnym pokoju. Gapił się na nas z wściekłością, którą widziałam tylko raz. Wyciągnął zza pasa...
Miało go nie być, ale pojawił się rozdział Mikołajkowy( taki prezent ode mnie i od bardzo nudnych zajęć).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro