Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10

Wychodząc na zewnątrz, czułem, jak otacza mnie jej zapach. Każdy centymetr korytarza był nią przesycony.  Nie może być daleko, pomyślałem, wąchając zasłonę przy oknie. Musiałem ją pierwszy znaleźć, kilka minut temu dzwonił Rick z adresem Katji i informacją, że dwie dość silne watahy w mieście wzięły ją sobie na cel. Cholera! Spodziewałem się takiej sytuacji, dlatego nie miała prawa wychodzić z tego cholernego pokoju. Ona była moją słabością. Nie po to moja rodzina tworzyła to imperium, by upadło przez upartą I przekorną dziewczynę, która na dodatek chce mnie zabić. Wsiadłem do mojego czarnego mustanga i łamiąc wszystkie przepisy drogowe, pojechałem  pod jej dom. Ze złości wyrwałem drzwi z zawiasów. W środku nikogo nie było, zakląłem pod nosem. Gdzie ta dziewucha się podziewała?! Przeszukałem  wszystkie pomieszczenia na parterze nim wszedłem na piętro. Tam zapach mojej kobiety był najmocniejszy, prowadził mnie do jej pokoju. Nacisnąłem klamkę, która pokazała mi jej świat. Wszystkie rzeczy były  poukładane na półkach. Na ścianach nie było żadnych plakatów i zdjęć rodziny, w pewnym sensie rozumiałem ją, też nie chciałbym cierpieć. Przeszukałem szuflady i półki z nadzieją, że dostanę, choć najmniejszy trop. Nic. Z frustracji zrzuciłem wszystkie rzeczy z biurka. Zegar z dołu drwił z mojej bezsilności, tykając tik- tak tik-tak.

Wiedząc, że na nic mi przyszło zajechanie tutaj. Wyszedłem z tamtąd, stawiając na nogi wszystkich swoich ludzi. Wsiadłem do samochodu i uderzyłem w kierownicę, uruchamiając przy tym alarm. Moja druga natura coraz bardziej wypierała człowieczeństwo. Byłem gotów w każdej chwili przemienić się i zabijać każdego, kto stanie mi na drodze. Jedną wielu rzeczy, o których w tamtej chwili myślałem, poza Katją, było pragnienie dowiedzenia się gdzie, do cholery, podział się mój chłód i opanowanie, kiedy go potrzebowałem?!

Włączyłem silnik, bezwiednie zgniatając brelok kluczy na w metalową kulkę, gdy zadzwonił mój telefon.

— Czego? — Warknąłem do rozmówcy.

— Alaric? — ten głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Moje zdenerwowanie trochę zelżało.

— Katja?  W tej chwili mów gdzie jesteś?!

— Ja-ja — jąkała się, nie wiedząc jak powiedzieć co się z nią dzieje.

— Katja, uspokój się i powiedz, co się dzieje — powiedziałem, zniecierpliwiony starając się namierzyć jej sygnał przez komputer pokładowy.

— Marian Blackrose ze swoimi ludźmi porwał mojego dziadka i jego przyjaciela jako zakładników — przerwała na chwilę, biorąc głęboki wdech  powietrza — udało mi się uciec niepostrzeżenie. Powiedzieli, że jeżeli do jutra nie zjawię się u nich dobrowolnie, to ich zabiją...proszę, pomóż mi — ostatnie słowa wymówiła jak największa obelga z szybkością karabinu maszynowego. Nie spodziewałem się tego, szczerze mówiąc, myślałem, że pojedzie na moim poczuciu winy.

— Gdzie jesteś?

— Schowałam się w lesie Wenstenry.  I jakbyś nie wiedział to wszystko twoja wina  — syknęła ostatnie zdanie i się wyłączyła. Uśmiechnąłem się i poczułem jak, spadł mi troche kamień z serca. Las Wenstenry był niedaleko jej domu, mógłbym się tam przebiec, ale nie wiadomo czy nie będzie potrzebny szybki transport. Odpaliłem silnik i z piskiem opon ruszyłem. Stanąłem w cieniu drzew i od razu poczułem jej zapach. Wyjąłem ze skrytki moje dwa czarne colty, z pełnymi magazynkami i włożyłem do kabury.

Podążyłem za jej śladem, aż znalazłem ją w opartą o konar. Miała na sobie szarą bluzkę i ciemne spodnie. Wstała i spojrzała na mnie ostro. Wystawiła rękę jakby na coś czekała.

— Daj broń. Ty masz wilka, ja nic.— Powiedziała zniecierpliwiona.

— Ale to ja do nich idę, a ty tu zostajesz. — Stanęła jak wryta — chciałaś mojej pomocy i ją dostaniesz, ale na moich zasadach—  chociaż i tak bym ci pomógł, jakbyś nie prosiła, dodałem w myślach.

— A ty myślisz, że jak pójdziesz, to oni mnie nie znajdą? Zapewne już przeszukują las.

— Nie znajdą cię, jeśli odjedziesz — już chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałem  — mój samochód stoi na obrzeżach lasu — warknąłem, słysząc kroki innych nieznanych mi wilków.

— Daj mi to do jasnej cholery— syknęła, albo sama się podłożę. Oby dwoje wiemy, że to będzie twój koniec.— Uśmiechnęła się tryumfująco, wiedząc, że to starcie wygrała. Westchnąłem zły i podałem jej pistolet. Oczy zaświeciły się jej na widok czarnej lufy. Dotknęła każdej części delikatnie z namaszczeniem, zaśmiałem się cicho na jej reakcję. Przestała i zgromiła mnie wzrokiem. Celowała, przystosowując do siebie broń. Nie powiem, że taki widok nie był podniecający. Jeśli sytuacja byłaby inna, chyba znałbym zakończenie. 

— Otoczyli nas — szepnąłem, rozglądając się wokoło, Katja zrobiła to samo co ja, lustrując czujnie otoczenie i kiwając głową. Z oddali usłyszeliśmy szczęk odbezpieczanej broni . Spojrzeliśmy na sobie i w tej samej chwili rozległa się  strzelanina.  Moja kobieta mruknęła, Już nie dam się ponieść emocjom i skoczyła za drzewo, trafiając pierwszego wilkołaka w głowę i pierś. Poruszała się szybko niczym cień, zostawiając po sobie jedynie śmierć. Ja nie pozostawałem w tyle, osłaniając siebie strzelaliśmy, ona zdecydowała się szybkie przemieszczanie, podczas gdy ja stałem i celowałem, raz po raz trafiałem w krtań. Gdy wszystko się skończyło, zielona trawa przybrała czerwony kolor, a runo leśne usłane było trupami. Jeden z nich musiał jeszcze żyć, bo wycelował we mnie broń i strzelił. Nie poczułem nic, ale Katja upadła przede mną. 




Życzcie mi weny bo jadę na oparach. Powoli brak pomysłu ☺

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro