1
Wpatrywałam się w jego twarz od kilku dobrych minut próbując zrozumieć swoje myśli, które pojawiały się za każdym razem, gdy myśli biegły swoim torem. Podparłam się na łokciu patrząc na jego spokojną twarz, gdy spał. Jego ramię obejmowało mnie w talii w opiekuńczym gescie. Nawet przez sen jego instynkt samca alfa i towarzysza nie odpuszczał. Przygryzłam wargę i delikatnie przeczesałam jego włosy starając się go nie obudzić. Mruknął cicho przez snem i nieświadomie wygiął się pod moim dotykiem.
— Dzień dobry — powiedział sennie, przywracając mnie do naszej sypialni z myśli. Przysunął mnie do siebie.
— Dzień dobry — szepnęłam, przy jego ustach składając na nich lekki pocałunek. — Jakie plany mamy na dziś?
— Hierk, chce ze mną pomówić, więc wpadnę do niego. Chciałbym cię dziś gdzieś zabrać.
Zmarszczyłam brwi, gdy wspomniał imię alfę tutejszego stada. Mieliśmy z nim układ, który wykluczał nas z jego stada, ale dostaliśmy pozwolenie na mieszkanie na jego obrzeżach. Jako samotny wilk i jego towarzyszka.
— Randka, Alaricku? — odparłam, próbując zamaskować ból w swoim głosie. Byłam zła na siebie, że nie potrafiłam się z tego cieszyć, ale ilekroć próbował naprawić to, co zniszczyło się między nami czułam, że nie zasluguję na niego. Gdy się obudziłam po ataku i dowiedziałam się, co się działo, poczułam rozczarowanie, zazdrość i nienawiść. Nie chciałam widzieć Alaricka na oczy przez długi czas, ale odpuściłam, gdy widziałam, jak bardzo mu zależało. Nie jestem wilkołakiem, raczej ich przeciwieństwem, a to dużo zmieniało. Nie czułam tak mocno tej więzi przeznaczonych i stada. Mogłam się tylko domyślać jej potęgi i instynktów, które nimi rządzili.
— Owszem. — powiedział i usiadł na łóżku. — Miałaś już coś zaplanowane? — zmarszczył brwi, całkowicie już rozbudzony. Zamknęłam umysł, czując, jak próbuje wybadać mnie za pomocą więzi.
Pokręciłam głową.
— Linda dzwoniła, że brakuje jej rąk do pracy. Lubię ją i ten sklep, więc się zgodziłam.
— To jest sklep militarny. — powiedział sucho.
Przymknęłam oczy, próbując opanować rosnącą złość.
— Nie chcę tak zaczynać dnia, a tą rozmowę odbywaliśmy już wielokrotnie. Całe życie spędziłam wśród broni i potrafię się nią posługiwać i znam jej rodzaje, więc nie widzę powodu, by z tego zrezygnować.
— Może coś Ci się stać. — warknął, podnosząc się, ale popchnęłam go z powrotem na poduszki.
— Musisz to zaakceptować. Mnie zaakceptować. — dodałam. — Nie należę do stada i dobrze o tym wiesz. Opanuj instynkt i bądź przy mnie tylko o tyle cię proszę. Nie jestem w ciąży i nie mogę dać ci nowego przywódcy stada czystek krwi. — ostatnie zdanie powiedziałam cicho, ale wiedziałam, że mnie usłyszał. Sabina może była kłamliwą żmiją, ale mogła dać Alarickowi to czego chciał. Wiem, że potrafiła zaspokoić jego instynkt opiekuńczości pozwalając chodzić wokół siebie na palcach, ale ja taka nie jestem. Musi w końcu do zrozumieć, tym bardziej że coraz bardziej pragnęłam wrócić do dawnego życia, ale nigdy mu tego nie powiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro