8 Tu mieszkają porządni ludzie!
pov: Collin Steward
Conrad wychodzi za mną. Waha się, czy powinien się odezwać, gdyż widzi, że nie mam ochoty na żadne interakcje, ale ma mi do przekazania coś ważnego, dlatego też ostatecznie zdobywa się na odwagę.
- Panie Steward? - zaczyna. Obrzucam go poważnym spojrzeniem. Mężczyzna wytrzymuje je, choć jestem pewny, że w tym momencie wolałby być gdzie indziej.
- Sprawdziłem wszystkie nadajniki, które miała panna Richardson. Trzy z nich są w tym domu – mówi spokojnie.
- Kurwa – rzucam cicho i wracam do rezydencji. Od razu kieruję się do naszej sypialni. Widziałem już, że nie spakowała ubrań, więc nie użyła walizek, w których miała ukryte nadajniki, ale byłem przekonany, iż wzięła ze sobą chociaż ten telefon, który dałem jej pod pretekstem zobowiązania zawodowego. On również był śledzony. A do tego...
Podchodzę szybko do nocnej szafki i chwytam w dłoń bransoletkę, którą kupiłem Ayleen na urodziny, a z którą praktycznie się nie rozstawała. W niej też było coś, co pozwalało mi na określanie miejsca przebywania dziewczyny. Zaciskam palce na błyskotce. Mam ochotę rzucić nią gdzieś, bo Ayleen wykazuje się ogromną nierozwagą. Muszę wiedzieć, gdzie jest dla jej własnego bezpieczeństwa. Tylko to mnie interesuje.
Gdyby te 23 lata temu mama pomyślała o nadajnikach dla siebie i Lissy, wszystko mogłoby się skończyć lepiej dla nich. Mogłyby zostać szybko znalezione i przeżyć. Moje życie wyglądałoby wtedy inaczej, może sam byłbym inny.
„Gdyby złapali Allana zaraz po porwaniu, Ayleen nigdy by się nie urodziła" mówi mi cichy głosik w głowie. Zaciskam szczękę. Ta sytuacja jest cholernie trudna. Z jednej strony żałuję, że chuj nie zginął dawno temu, z drugiej natomiast nie potrafię sobie wyobrazić, że miałbym nigdy nie poznać jego córki.
Ayleen wydawała się idealna, jakby stworzona dla mnie. Znalazłem w niej to wszystko, czego szukam w prawdziwej kobiecie: ciepło, troskę, wierność, szczerość... miłość. Delikatność, choć także stanowczość. Humor i dystans do siebie.
Oczywiście cały czas pamiętam o dużej niepewności i braku wiary we własne możliwości, ale pracowałem nad tym z nią. Chciałem, żeby się ośmieliła, żeby zaczęła pokazywać prawdziwą siebie, a nie tylko to, czego wymagali od niej inni. Żeby zobaczyła, iż jest wspaniała i nie musi działać według czyichś oczekiwań, że najważniejsze jest to, żeby to ona czuła się ze sobą dobrze.
- No i nauczyłeś. Pokazała wszystko – mówię sam do siebie wychodząc z sypialni. Zauważyłem, iż auto ochrony wjechało na podjazd, dlatego też wychodzę przed dom, zanim Clark zdąża zgasić silnik.
- Gdzie ona jest? - pytam od razu. Mężczyzna rzuca mi zaskoczone spojrzenie. Od razu też orientuje się, iż coś musi być nie tak, jak powinno.
- Panna Richardson kazała się zawieźć do Easton Village i zostawić pod jedną z kamienic – odpowiada ochroniarz.
- I tak po prostu ją zostawiłeś?
Clark wygląda na zdezorientowanego.
- Takie polecenie dał mi pan rano. Miałem zawieźć pannę Richardson w pewne miejsce i ją zostawić. Zrobiłem zgodnie z pańskimi instrukcjami, szefie.
Nie mogę winić go za to, że wykonywał swoją pracę, choć w tym momencie bardzo potrzebuję kozła ofiarnego.
- O czym rozmawialiście w drodze?
- O niczym. Miałem zasłoniętą szybę. Pod kamienicą panna Richardson wyglądała na smutną. Powiedziała mi, że miło było poznać mnie, Jane i Vanessę i żebym je pozdrowił.
Wiem, że Ayleen lubi Clarka, bo był pierwszym z ochroniarzy, który zaakceptował jej obecność w tym domu i nigdy nie robił żadnych aluzji czy podtekstów, dlatego też chwilowo odkładam ukaranie go na inny termin. Każę mu wsiadać do auta i zawieźć się tam, gdzie zostawił moją kobietę.
Przed odjazdem Conrad informuje mnie, iż namierzył stary telefon Ayleen, bo tylko ten wzięła ze sobą. Wychodzi na to, że od ponad godziny dziewczyna znajduje się w tej swojej kamienicy i nie rusza stamtąd.
Pracownik szybko odjeżdża. Za naszym autem jedzie kolejne z kilkoma ochroniarzami, którzy będą musieli zadbać o dyskrecję, gdy dorwę Ayleen w swoje ręce. Pokażę jej, co myślę o takim nieposłuszeństwie. W wyobraźni już przekładam ją przez kolano i pokazuję, jak bardzo mnie zdenerwowała. Nie usiądzie przez tydzień.
Oczywiście, zaraz po tym zabiorę ją do łóżka i udowodnię, iż nie może beze mnie żyć, dlatego też pomysł o wyjeździe jest głupi i powinna się zgodzić na moją ofertę. Dzięki temu zapewnię jej bezpieczeństwo, zrealizuję to, co i tak planowałem i sprawię, że zostanie ze mną na zawsze. Idealny plan. Nic nie może mi go zepsuć.
***
- Kurwa – mówię, gdy orientuję się, iż mieszkanie, w którym mieszka Ayleen, jest zamknięte na cztery spusty. Specyficzny zapach unoszący się na korytarzu kojarzy mi się z czymś, o czym wolałbym nie myśleć. Po raz kolejny mocno pukam do drzwi. Conrad utrzymuje, iż aplikacja, którą zainstalowałem w telefonie dziewczyny, cały czas pokazuje, iż właśnie tu ją znajdę. W tej kamienicy.
- Wyważ te pierdolone drzwi – polecam jednemu z pracowników. Ayleen coraz bardziej mnie denerwuje. Jeśli myśli, iż może bezkarnie ukrywać się przede mną, to się grubo myli. Przede mną nie ma ucieczki. Zawsze dostaję to, co chcę, a w tym momencie chcę ją. Tylko ją.
Mieszkanie okazuje się być puste i to tak całkowicie puste. Nie ma w nim ani jednego mebla ani nic, co świadczyłoby o tym, iż ktoś tu mieszka. Moja kobieta nie mogła tu przebywać.
Hałas, którego byliśmy powodem, sprawił, iż z mieszkania naprzeciwko wyłonił się jakiś stary, pomarszczony dziad. Mężczyzna spogląda na nas gniewnie, jednak gdy wychodzę na korytarz, a za mną podąża sześciu ochroniarzy, facet otwiera szerzej oczy i momentalnie próbuje ukryć się wewnątrz pomieszczenia. Ruchem głowy wskazuję chłopakom, żeby mu to uniemożliwili. Robią wszystko zgodnie z rozkazem.
- Ja nic nie wiem! - krzyczy od razu dziadek. Ochroniarze łapią go pod ramiona i wywlekają na korytarz.
- Dlaczego wydajesz się być zdenerwowany? - pytam spokojnie.
Staruch zaczyna się kręcić. Krąży spanikowanym wzrokiem po mnie i moich ludziach.
- Nie jestem zdenerwowany! Nic nie zrobiłem, przysięgam! Nic nie widziałem! - wykrzykuje. Jego głos wyraźnie drży.
Nie dziwię mu się. Zapewne ma nas za jakichś złych ludzi, którzy mogą mu zagrozić, ale w rzeczywistości przecież tacy nie jesteśmy. Gdy starzec po raz kolejny rzuca mi błagalne spojrzenie i cicho zapewnia, że nic nie wie i nic nie powie, zamierzam kazać pracownikom puścić go wolno.
- Szefie... - odzywa się nagle Clark. Był jednym z tych, którzy wytargali dziadka z mieszkania, dlatego też stał najbliżej drzwi jego lokum.
Spoglądam na ochroniarza, który rusza w moją stronę.
- Znalazłem to w mieszkaniu tego faceta. To torebka panny Richardson. W środku jest jej telefon i portfel, ale nie ma pieniędzy, ani kart. - Mówi i podaje mi swoje znalezisko.
- Tam nie było wiele pieniędzy! Kilka dolarów! Mogę oddać! Karty też... - zaczyna dziadek – suka znowu sobie dupą zarobi! Takich jak ona to nie żal! Przepędziłem ją stąd! Tu mieszkają porządni ludzie! - spogląda na mnie, jakby szukał aplauzu dla swoich słów. Obrzucam go uważnym spojrzeniem i robię dwa kroki w jego stronę. Staję centralnie przed nim.
- Jak ją nazwałeś? - pytam cicho. Ochroniarze patrzą na mnie z delikatną rezerwą. Wiedzą, że brak emocji w moim przypadku to bardzo zły znak. Bardzo zły.
- Kurwy trzeba nazywać po imieniu. Ta dziwka zostawiła swoją matkę na pewną śmierć, to jak niby mam ją nazywać? Kurwa to... - nie kończy. Moja dłoń ląduje na jego szyi, zanim zdąża wydusić z siebie resztę zdania.
Nie podoba mi się to, co słyszę. Czyżby Chase mnie okłamał? Wykorzystał Ayleen? Przecież sprzedał mi ją jak i poprzednie dziewczyny z tą różnicą, iż jej wmówił pracę biurową. Rozmawiałem z nim o tym jeszcze w marcu. Zasłaniał się pomyłką i nadinterpretacją ze strony mojej kobiety.
Zaciskam mocniej rękę, przez co dziadek zaczyna dziwnie rzęzić. Jego oczy robią się okrągłe i przepełnione strachem.
Facet jest drobny i bardzo wysuszony, dlatego bez problemu unoszę go tak, iż tylko palce jego stóp opierają się na podłodze. Próbuje wyciągać do mnie ręce, ale ochroniarze cały czas trzymają go za ramiona i nie dają mu choćby mnie dotknąć.
- Jak nazwałeś moją kobietę? - pytam pozornie spokojnym głosem. To oczywiście pytanie retoryczne. Nie interesuje mnie odpowiedź starucha, ani tym bardziej nie zamierzam puszczać go, żeby dać mu szansę na wyjaśnienia. Słyszałem wystarczająco.
Przez następne kilka chwil coraz mocniej zaciskam dłoń na gardle starca. Z premedytacją patrzę mu prosto w oczy. Wie, że zaraz umrze. Po jego twarzy zaczynają płynąć łzy, a z kącików ust leci ślina. Mężczyzna przedstawia prawdziwie żałosny obraz.
- Nikt nie ma prawa obrażać Ayleen. Osobiście zabiję każdego, kto śmie choć krzywo na nią spojrzeć. - Mówię, jednak moje słowa nie docierają do starucha. Wyraźnie widzę, jak oczy uciekają mu w głąb czaszki, gdy po raz kolejny nie może złapać powietrza. Po chwili jest już po wszystkim. Zabieram dłoń z jego szyi, a bezwładne ciało mężczyzny opada na podłogę. Nie mam ochoty nawet na nie patrzeć.
- Posprzątajcie. - Polecam swoim pracownikom. Wychodzę z tej cholernej kamienicy i wsiadam do auta. Gdy Conrad pojawia się zaraz za mną od razu wydaję mu kilka poleceń.
- Powiedz naszym, że mają uzyskać dostęp do monitoringu miejskiego. Chcę znać każdy krok Ayleen. - Rozglądam się po ulicy, ale jest tak obskurna iż mam wrażenie, że pewnie te kilka kamer, które tu zauważam, to atrapy. Cholerne slumsy. Że też dziewczyna musiała mieszkać w takich warunkach.
- Wyślij naszych do Coopera. Nie interesuje mnie, czy siedzi teraz w gabinecie, na sali operacyjnej, czy chuj wie gdzie. Mają mi go przytargać do hangaru w porcie i pilnować, żeby grzecznie czekał.
W pierwszej kolejności muszę odnaleźć Ayleen. Jest moim priorytetem. Każda chwila bez niej coraz bardziej mnie denerwuje, gdyż zwyczajnie obawiam się o bezpieczeństwo dziewczyny. Skoro staruch był do niej tak negatywnie nastawiony, to jak zachowują się inni mieszkańcy tej wiochy?
Kilka razy objeżdżamy miasto w szerz i wzdłuż, niestety bez większych rezultatów. Jedyne, co udaje mi się zaobserwować na ulicach Easton Village, to mnogość plakatów z podobizną śmiecia, którego załatwiłem kilka tygodni temu.
W prawdzie, gdy zostawiałem go Cayowi jeszcze żył, ale spotkanie z moim bratem okazało się jego ostatnimi godzinami na tym świecie. Cayden był jak zawsze niedelikatny i niecierpliwy. Trochę utyskiwał, iż zostawiłem mu „nienadające się do zabawy resztki", ale zaraz potem dodawał, „iż on na szczęście umie w recycling i nawet mój śmieć może być ciekawą zabawką".
Skoro ja zobaczyłem te plakaty, to Ayleen też mogła. Na pewno domyśliła się prawdy. Jestem pewien, że jakoś jej to wytłumaczę i w końcu zrozumie. Musi przyjąć do wiadomości, iż inaczej się nie dało. Nikt, kto ją krzywdzi, nie zasługuje na spokojne życie, gdyż w ogóle nie zasługuje na życie.
Miałem rację co do miejskich kamer. Większość z nich nie działa, albo jest falsyfikatem. Moi ludzie chodzą po mieście i wypytują ludzi o dziewczynę, ale podobno nikt od dawna jej nie widział. Dowiedziałem się za to wszystkiego, co się mówi o mojej kobiecie w tej zacofanej wsi. Ktoś rozpuścił plotki i zrobił z Ayleen najgorszą osobę: wyrodną córkę, wstyd dla rodziny i miasta, materialistkę i szmatę.
Osoba odpowiedzialna za te pomówienia również musi zginąć.
- Mam ją – Conrad wskazuje mi na ekranie laptopa dosłownie urywek, na którym pojawia się moja kobieta. Ogarnia mnie wściekłość, gdy widzę, jak obejmuje się ramionami i kuli przed wzrokiem przechodniów. Jak patrzy się w ziemię, bo wstydzi spojrzeć komukolwiek w oczy. Mam wielką ochotę spalić to całe miasteczko, albo po prostu zrównać je z ziemią.
- Musiała pójść na cmentarz – wnioskuje ochroniarz. Nie wierzę, żeby dalej tam była, ale muszę to sprawdzić. Moje przypuszczenia okazują się słuszne. Nie znajduję tam dziewczyny.
Poziom złości, jaką w tym momencie odczuwam, nie może się z niczym równać. Nawet to, iż Cay daje mi znać, że właśnie wylądował w Anchorage i bierze się za poszukiwania dzieci Widma, nie poprawia mi humoru. Wychodzi na to, iż niepotrzebnie wysłałem brata na drugi koniec Stanów, choć z drugiej strony, może lepiej, że go tu teraz nie ma, bo za szybko by się wszystkiego domyślił. Wiem, iż kiedyś będę musiał wyznać mu prawdę i na pewno to zrobię, ale jeszcze nie teraz.
Conrad informuje mnie o kolejnym nagraniu z Ayleen – tym razem szła w stronę pizzerii. Przypomniało mi się, że przecież tam pracowała, więc może poszła szukać pomocy do osób, które znała. W niedzielny wczesny wieczór, lokal wydaje się być pełny, ale wszystkie rozmowy cichną, gdy tylko pojawiamy się w pomieszczeniu. Nie trudno jest mi zlokalizować właściciela – typ siedzi przy kasie i jeszcze przed chwilą krzyczał na jedną z kelnerek. Dziewczyna wygląda, jakby reprymenda szefa po niej spłynęła, bo tylko wzrusza ramionami i wychodzi na zaplecze.
- Szukam Ayleen – mówię, gdy tylko staję przy ladzie. Facet obrzuca mnie czujnym spojrzeniem. Widzi, że lepiej mnie nie okłamywać, bo może przestać być miło. Wciska gruby palec za kołnierzyk przepoconej koszuli i głośno przełyka ślinę.
- Nie pracuje tu od kilku miesięcy. Dla takich jak ona nie ma tu miejsca – mówi drżącym głosem.
- Dla takich jak ona? Czyli jakich? - pytam od razu. Moja mina nie wyraża nic, ale wewnątrz czuję, że lista moich ofiar znowu się powiększy. Facet chyba w końcu orientuje się, że powiedział coś, co mi się nie spodobało, bo zaczyna się bardzo mocno pocić. W lokalu panuje zaduch, ale właściciel wygląda, jakby dopiero teraz zaczął to tak bardzo odczuwać.
- Usuńcie stąd wszystkich. - Polecam Conradowi. Przez cały czas nie spuszczam wzroku z mężczyzny za ladą. Moi ludzie nie muszą dwa razy powtarzać. Klienci pizzerii opuszczają ją w popłochu i bez zbędnych pretensji. Wystarczy parę minut, a lokal świeci pustkami.
- Co chcesz mi powiedzieć o Ayleen? - drążę. Facet stara się unikać mojego wzroku, dlatego też wybiera bezpieczniejszą opcję i wpatruje się w swoje dłonie.
- To... dobra dziewczyna była, znaczy się pracownica. Gdy pracowała dla mnie, była naprawdę w porządku. - Duka, siląc się na dyplomację.
- I dlatego ją zwolniłeś?
Mężczyzna ciężko wzdycha.
- Musiałem to zrobić. Nie stać mnie było na kolejnego pracownika, a ktoś z rodziny mnie poprosił. Proszę mnie zrozumieć, nie miałem wyjścia. - Tłumaczy się niemal płaczliwie.
Nie interesują mnie jego wymówki. Nie ruszają mnie.
- Widziałeś dziś Ayleen? Była tu?
- Nie – odpowiada szybko – ostatni raz widziałem ją w marcu, przysięgam. - Zapewnia szybko właściciel pizzerii. Nie wierzę mu, a do tego zamierzam pokazać mój chujowy charakter, dlatego też polecam otworzyć kasę. Robi to z wielką niechęcią i drżeniem rąk. Clark wyjmuje pieniądze, nie zostawiając mu nic. Oczywiście, że ich nie potrzebuję, ale fiut chciał zaoszczędzić na Ayleen, a do tego obraził ją w mojej obecności. Nie mogę puścić tego płazem.
- Pizzeria zostaje zamknięta, dopóki nie powiem, że możesz ją otworzyć. Moi ludzie będą tu codziennie przyjeżdżać i sprawdzać, czy nie oszukujesz, więc dobrze ci radzę, pilnuj się i bądź grzeczny, inaczej nasze kolejne spotkanie będzie twoim ostatnim.
- Ale ja potrzebuję pieniędzy! Proszę! Litości! - krzyczy rozpaczliwie facet. Mało brakuje, a padłby na kolana.
- Ayleen też potrzebowała. Ulitowałeś się nad nią? - pytam cicho. Nic mi na to nie odpowiada. Zaczyna głośno łkać, czym tylko mnie denerwuje. Nienawidzę słabości. Ostatni raz obrzucam go pogardliwym spojrzeniem, po czym opuszczam lokal.
- Ściągnij więcej naszych. Niech przejdą się po wszystkich sklepach, restauracjach, firmach i wypytają o Ayleen. Gdyby ktokolwiek ją obraził, szydził z niej lub wyśmiewał, mają pokazać, dlaczego nie warto tego robić. Mogą zabrać pieniądze z kas i obiecać powtórne odwiedziny w niedługim czasie – instruowałem Conrada.
Od kilku lat nie zniżałem się do tanich zagrywek Johna i napadania na drobnych przedsiębiorców, ale w tym momencie było mi wszystko jedno. Najchętniej spaliłbym to pierdolone miasteczko za to, jak jego mieszkańcy potraktowali Ayleen. Niestety zdaję sobie sprawę, że nie spodobałoby się jej to, dlatego też staram się powstrzymywać i godzę jedynie na terror, zastraszanie, pobicia i kradzieże. Niech znają moje dobre serce.
- Mamy problem z doktorem Cooperem – informuje mnie Conrad. Spoglądam na niego z wyczekiwaniem, dlatego też kontynuuje:
- Doktor zniknął. Od tygodnia nie było go w szpitalu, w domu też pusto. Jego pies rzucił się do naszych ludzi, ale nie dlatego, że chciał ich ugryźć, tylko z radości, iż kogoś widzi. Bydle było wychudzone i przeżyło tylko dlatego, że piło wodę z sedesu. W prywatnym gabinecie również nikt go nie widział. Wygląda na to, iż zapadł się pod ziemię.
Odchylam głowę na zagłówku fotela i przymykam oczy. Nie chcę dopuszczać do siebie myśli, która pojawiła się już rano, ale wychodzi na to, że jednak będzie prawidłowa.
Pojawienie się Ayleen w moim domu nie było przypadkowe. To, że Chase wprowadził ją w błąd, co do rodzaju pracy również.
Kto wiedziałby, iż nie zmusiłbym dziewczyny do pracy w burdelu wbrew jej woli? Że brzydzę się gwałtem?
Ktoś, kto mnie dobrze zna... albo długo obserwuje.
😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈
Dobry wieczór! Następny pewnie w piątek, bo muszę wziąć się za Holly, gdyż Sebastian prześladuje mnie na Tiktoku i domaga spotkania ze swoją "przyjaciółką" :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro