Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6 Nikt nie stanie między nami, bracie

pov: Collin Steward

15 lat wcześniej...

- Kurwa, Col! Nie chcę iść na żaden pierdolony cmentarz! Daj mi do chuja spokój! - krzyczy Cay. Ledwie wczoraj wrócił z kolejnego odwyku, a dziś rano znalazłem go leżącego we własnych wymiotach i moczu. Był naćpany i upity tak, jakby nic innego nie robił od kilku godzin, a przecież pilnowałem go. 

Musiałem tylko na chwilę wyjść, żeby rozwiązać sprawę pierdolonego Allana, jednak zajęło mi to naprawdę niewiele czasu, bo skurwysyn uciekł, nim zdołałem go zabić. Nie zrobiłem mu nawet tak wielkiej krzywdy, jaką chciałem, a jedynie trochę oszpeciłem jego parszywy ryj. Fiut był lepiej przygotowany niż ja i mało brakowało, a poważnie by mnie zranił, na szczęście w porę wykazałem się refleksem.

Jestem pewien, że dokładnie sprawdziłem cały dom i usunąłem z niego wszystko, od czego mój brat był uzależniony, ale widocznie musiał coś dobrze przede mną schować. Najchętniej zrównałbym z ziemią ten burdel, bo nie mogę patrzeć na to, co John zrobił z moim rodzinnym domem, jednak zostalibyśmy wtedy bez dachu nad głową. 

Kilka miesięcy temu odkryłem ciekawe miejsce, w którym mógłbym rozważać zamieszkanie. Uciekałem wtedy z portu po tym, jak zabiłem wuja, ale jego ochroniarze nie chcieli mi odpuścić. Wbiegłem w las, a następnie ukryłem się w jednej z jaskiń. Przesiedziałem tam naprawdę długo. Z nudów zacząłem eksplorować jaskinię. Odkryłem, iż jej tunele prowadzą aż do wielkiej skały w środku lasu. Od razu spodobał mi się ten teren. Był idealny: cichy, pusty, dyskretny i przede wszystkim nie skalany kurewstwem Johna. Tu mógłbym zbudować swój dom.

Sięganie po władzę, gdy ma się tylko osiemnaście lat i tak naprawdę zerowe doświadczenie, nie jest rzeczą łatwą ani przyjemną. Jednym plusem tego, iż John miał zawsze na mnie wyjebane, było to, że nie interesował się za bardzo tym, co robię. Rok przed osiemnastymi urodzinami zacząłem szukać sobie popleczników, gdyż dokładnie zdawałem sobie sprawę, że sam nie wygram z wujkiem i jego armią. Odnalazłem byłych pracowników naszego domu. Tych, których zatrudniła mama, a O'Neil zwolnił. Zapewniłem ich, że gdy tylko odzyskam kontrolę nad swoim życiem, zostaną przeze mnie zatrudnieni i sowicie ich nagrodzę. 

Nie wiem, czy miałem aż taką siłę przekonywania, czy raczej decydował o tym wzgląd na moich rodziców i sentyment do naszej rodziny, ale dość szybko namówiłem kilka osób do współpracy, a one zachęcały innych. Potem poszło już lawinowo. Jane zachęciła swoich synów i kuzynów, Vanessa swoich i tym sposobem w ciągu roku zgromadziłem nie mniejszy oddział ochrony, niż miał wujek. 

Do tego... mieszkając z nim w jednym domu, często korzystałem z tego, iż jego pracownicy lubili rozrywkowy tryb życia i starałem się pojedynczo ich eliminować, ale tak, żeby nie wydało się, że to moja sprawka. Prowokowałem ich i napuszczałem jednych na drugich, a biorąc pod uwagę to, iż alkohol nie jest dobrym doradcą, gdy przeciw sobie stają dwie wściekłe góry testosteronu, to w ten sposób udało mi się pozbyć kilkunastu ochroniarzy, którzy sami siebie zatłukli w przypływie szału. Manipulowanie ludźmi jest niezwykle łatwe.

Kilku goryli załatwił Cayden. Miał tę przewagę, iż był tylko wiecznie schlanym czternastolatkiem, więc nikt nie brał go na poważnie, a to był błąd. Często imprezował z pracownikami wuja i wyciągał z nich potrzebne informacje. Miałem wrażenie, że w tamtym czasie nawet tak trochę przystopował z ćpaniem i skupił się na swojej „zabójczej misji", niestety tylko na chwilę. 

Mój brat jest bardzo zadaniowy i gdy musi zrobić coś konkretnego, to potrafi podejść do tego poważnie. Muszę znaleźć mu jakiś konkretny cel, do którego mógłby dążyć, może dzięki temu otrząsnąłby się z tego bagna, w które coraz bardziej wchodzi. Gdy Grimes mi uciekł, pomyślałem sobie, iż może to jest ten cel, którego szukam. Dam go Caydenowi. Namówię go do zemsty i sprawię, żeby ona stała się dla niego najważniejsza. 

Liczę, że to pomoże mu stanąć na nogi. Skupi się na czymś konkretnym a do tego poważnym, więc będzie musiał zachowywać otwarty umysł i odstawić używki. O niczym innym nie marzę. Mam tylko jego i nie chcę, żeby zmarnował sobie życia.

- Przestań się wyrywać. Jesteśmy na cmentarzu, więc zachowuj się – mówię do brata. Cały czas ciągnę go za ramię, a do tego otacza nas kilkunastu moich ochroniarzy tak na wypadek, gdyby Cay chciał coś odwinąć.

- Nie mów mi, co mam robić! Nie jesteś kurwa moim ojcem! - chłopak próbuje zrzucić moją dłoń ze swojego ramienia, przez co tylko mocnej ją na nim zaciskam. Nie obchodzi mnie, że zapewne zostawię mu na nim siniaki. Cayden wkurza mnie niemiłosiernie i czasami naprawdę mam ochotę go skrzywdzić, żeby w końcu przejrzał na oczy.

- Jestem twoim opiekunem prawnym, dobrze o tym wiesz – dodaję spokojnie. Wiem, że brat nienawidzi protekcjonalnego tonu i uwielbia wyprowadzać innych z równowagi, dlatego też nie mogę mu na to pozwolić. Kilka lat trenowałem cierpliwość i obojętność przy Johnie, mam wprawę z udawaniu, iż nic mnie nie rusza, gdy tak naprawdę wewnątrz aż gotuję się ze wściekłości.

- Jesteś, bo przekupiłeś sąd!

- Inaczej trafiłbyś do rodziny zastępczej, bo nie jesteś pełnoletni.

- I dobrze! Może chciałbym tam trafić! Wszędzie byłoby lepiej, niż z tobą. Nienawidzę cię Col. - dodaje wrednym tonem.

Patrzę w szkliste, podkrążone i przekrwione oczy brata. Obserwuję zacięty wyraz na jego niezdrowo wyglądającej twarzy o ziemistym odcieniu. Ma tylko piętnaście lat, a już wygląda jak wrak człowieka. Nie mam wiele czasu, żeby wyciągnąć go z tego gówna, nim przepadnie na zawsze.

- Przyjąłem do wiadomości, a teraz rusz dupę, bo nie mam całego dnia na niańczenie ciebie. Muszę się zając też czymś ważnym – stwierdzam neutralnym tonem.

Gdy pierwszy raz powiedział mi, że mnie nienawidzi, rzeczywiście zabolało, bo przecież wszystko, co robiłem, było dla jego dobra. Teraz już zacząłem się przyzwyczajać. Cay nienawidził mnie za każdym razem, gdy wysyłałem go na odwyk i zabraniałem ćpać. Gdy kontrolowałem jego pokój i zawierane znajomości. 

Wiem, że to nieprawda. Że mówi tak, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. W rzeczywistości poszedłby za mną w ogień, co już nieraz udowodnił. Po prostu potrzebuje pomocy, gdyż bardzo się pogubił w tym naszym pojebanym życiu. Niestety kończą mi się pomysły, więc dlatego też zdecydowałem o terapii szokowej i ukierunkowaniu jego egzystencji na konkretny cel.

Brat cały czas złorzeczy pod nosem, ale uspokaja się na chwilę, gdy tylko stajemy przed grobem rodziców i Lissy.

- Nie chcę tu być, Col. Nie chcę... - mówi po chwili. Widzę, jak mocno zaciska pięści, gdy jego wzrok śledzi znajome imiona wyryte w kamieniu.

- Dlaczego? - pytam cicho. Cay przełyka ślinę i chowa dłonie do kieszeni. Nogą przesuwa jeden z kamyków leżących na żwirowej ścieżce, na której stoimy.

- Nie chcę, żeby mnie takim widzieli. Żeby... Lissy... - urywa.

Cayden był naprawdę blisko z naszą siostrą. Uwielbiał ją. Myślę, że to dlatego, iż ja, jako ten pierwszy syn od samego początku byłem przygotowywany do przejęcia „biznesu" po ojcu, a potem po mamie, dlatego też już od najmłodszych lat wiele czasu spędzałem z rodzicami obserwując, jak pracowali. Cay za to ten czas spędzał z Clarissą: starsza o osiem lat siostra była jego ulubioną opiekunką, żadna niania nie miała z nią szans. Lissy też bardzo kochała naszego młodszego brata: mały Cayden był uroczy i słodki. Niewinny.

Nie mogę się nadziwić, jak ten czas protekcji wuja wszystko zniszczył. Niby tylko osiem lat, a wydaje się, że to była wieczność.

- Chciałem z tobą porozmawiać właśnie o Lissy. Pamiętasz ją jeszcze, czy narkotyki całkiem przeżarły ci mózg?- wiem, że brzmię jak wredny chuj, ale nie zamierzam owijać w bawełnę. Już nie. Na początku chciałem troszczyć się o Caya i robić wszystko z wyczuciem,niestety ta droga nie sprawdziła się, dlatego też zdecydowałem o brutalniejszym zagraniu i niewielkiej manipulacji. W tym jestem najlepszy.

Cayden próbuje wyrwać się mi i odejść, ale mu nie daję. Łapię go tak mocno za ramię, że pod wpływem nacisku mojej dłoni pada na kolana i zaczyna głośno oddychać. Jest wściekły, ale też zrozpaczony. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że się pogrąża, tylko nie potrafi znaleźć w sobie siły, żeby walczyć. Muszę mu w tym pomóc. Być jego siłą i też wyzwolić w nim chęć podniesienia rękawicy, jaką rzuca mu życie.

- Pamiętasz, jak znalazłeś ją w sypialni? Jak bardzo zimna już była, ale dalej miała otwarte oczy? - kucam koło niego nie przestając ściskać go za ramię – nie pozwalałem ci do niej chodzić, bo była zmęczona i potrzebowała spokoju. Ty jednak nie mogłeś wytrzymać i musiałeś ją zobaczyć, ponieważ tak bardzo za nią tęskniłeś i ją kochałeś – kontynuuję cichym głosem.

- Dalej za nią tęsknię i cholernie ją kocham. To się nie zmieniło – odpowiada szeptem brat. Serce ściska mi się z bólu, gdy widzę łzy na jego policzkach. Nienawidzę płaczu, szczególnie gdy jest spowodowany rozpaczą moich bliskich, bo mam ochotę wtedy zniszczyć jego powód. W tym momencie jednak o to właśnie mi chodzi. Chcę, żeby Cay coś sobie uświadomił.

- I w jaki sposób to okazujesz? Ćpając i upijając się cały czas, czy pieprząc prostytutki bez opamiętania? Myślisz, że Lissy byłaby zadowolona z tego, co robisz? Że pochwaliłaby cię za to? - drążę.

- Przestań – brat rzuca mi wściekłe spojrzenie – okej, rozumiem, chcesz mi dopierdolić, ale nie rób tego tutaj! Nie na grobie Clarissy i rodziców! To kurewsko niesprawiedliwe!

- Oczywiście, że to nie miejsce na takie rozmowy, ale weź pod uwagę, że rozmawiałem z tobą o tym już kilkanaście razy: w domu, w szpitalu, w ośrodkach, do których cię wysyłałem, przy lekarzach, którzy zajmowali się twoją terapią i zawsze wszystko wygląda tak samo: obiecujesz, że się zmienisz, po czym od razu wracasz do starych nawyków. Tak dalej nie może być, Cay. Nie mogę i ciebie stracić, wiesz? - łapię go za twarz i zmuszam, żeby spojrzał w moje oczy – nie chcę przychodzić tu za parę miesięcy w odwiedziny do ciebie. Jesteś mi potrzebny i to bardzo. Jesteś potrzebny... Lissy. - Dodaję spokojnie i czekam na efekt, jaki wywrą na Caydenie te słowa.

- Jak niby mogę być jej potrzebny, skoro ona nie żyje! Nie żyje! - krzyczy chłopak – wolała się zabić, niż zostać z nami! Może ja też tak chcę! - dodaje podniesionym tonem. Z tych nerwów cały drży, a do tego gwałtownie oddycha. Wyciąga nawet dłonie z kieszeni i opiera się nimi na ziemi, gdy zaczyna przeraźliwie wyć.

Nie próbuję go uspokajać. Czekam, aż sam się wyciszy. Widocznie tego właśnie potrzebuje. Do tej pory nigdy nie widziałem go w takim stanie i choć łamie mi to serce, nie mogę okazać mu współczucia. Muszę być twardy, jeśli chcę do niego dotrzeć.

Nie mam pojęcia, jak długo trwamy w jednej pozycji. W pewnym momencie zaczynam czuć krople chłodnego deszczu na twarzy, ale nawet i to nie przerywa naszej rozmowy. Gdy Cay przestaje krzyczeć i tylko cicho łka, zasłaniając twarz dłońmi, zaczynam kontynuację mojego wywodu.

- Lissy popełniła samobójstwo, bo wcześniej skrzywdzono ją. Nigdy ci o tym nie mówiłem, a wuj John miał to w dupie i nie zawracał sobie tym głowy, ale nasza siostra została wielokrotnie zgwałcona. Była też bita. Oprawca połamał jej kilka żeber, złamał nadgarstek i obojczyk. - Wymieniam to, czego dowiedziałem się z dokumentacji medycznej, którą przejrzałem kilka miesięcy temu. Specjalnie udałem się do szpitala, żeby się z nią zapoznać, bo w domu nic takiego nie było. John wszystko wyrzucił, ponieważ dla niego były to tylko śmieci.

Cayden przestaje łkać, choć jego oddech w dalszym ciągu jest urywany. Spogląda na mnie jeszcze bardziej przekrwionymi oczami, niż te kilka chwil temu. Nic nie mówi, dlatego wyjaśniam dalej:

- Był tak perfidny, że wyciął na jej skórze swoje imię. Widziałem to na własne oczy. Domyślam się, że to dlatego całymi dniami chowała się pod kołdrą. Nie chciała, żeby ktokolwiek to zobaczył. Nie czuła się na siłach zajmować nami, bo sama potrzebowała pomocy. Wiesz, że John jej nie pomógł...

Cay kiwa głową. Wyraz twarzy brata momentalnie się zmienia. Jego oczy już nie są smutne. Zaczyna pojawiać się w nich wściekłość.

- Żałuję, że go nie zabiłem! Zazdroszczę, że ty to zrobiłeś. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym go skrzywdzić za to, iż nie pomógł Lissy. - Wydusza z siebie zjadliwym tonem.

- Gwałciciel naszej siostry i mamy wciąż jest na wolności. - Rzucam najważniejszą informację – John tylko kłamał, że coś z tym zrobił. Nie kiwnął nawet palcem. Allan Grimes cały czas chodzi po tym świecie i śmieje się nam w twarz. Jest bezkarny.

- Skąd wiesz?! - pyta od razu brat. Zaciska usta w wąską linię, a jego oczy błyszczą jeszcze bardziej, niż zwykle.

- Od kilku miesięcy zbierałem o nim informacje, a wczoraj udało mi się z nim spotkać. Niestety spierdoliłem akcję i mi uciekł. Dlatego potrzebuję twojej pomocy, Cay. Bez ciebie sobie nie poradzę. Chcę zabić chuja za to, co zrobił mamie i Lissy. Chcę, żeby cierpiał tak mocno, jak one cierpiały. Zabrał nam nasze najbliższe osoby. Nie możemy tego tak zostawić.

Brat od razu poważnieje. Chwyta mnie za ramię, a jego oczy wwiercają się w moje.

- Pomogę ci, Col. Pomogę we wszystkim. Masz rację. Ten pojeb nie może zostać bezkarny. Zabrał nam nasze najbliższe osoby, więc powinniśmy zrobić to samo. Znaleźć jego rodzinę, sąsiadów, przyjaciół i wszystkich zabić. Nikt, kto ma jakichkolwiek kontakt z tym skurwielem, nie ma prawa żyć – oznajmia zdecydowanym tonem.

- To nie będzie łatwe, wiesz? To też nie zabawa. Jeśli zamierzasz zająć się pomszczeniem mamy i Lissy, musisz być w pełni świadomy tego, na co się piszesz. Nie możesz tracić czujności, bo chuj jest bardzo sprytny. Wczoraj prawie mnie zabił, ale to był mój błąd, bo dałem się ponieść emocjom, a one są jednak złym doradcą. Żeby dopaść takiego przeciwnika, jak Grimes, musimy być sprytniejsi od niego i przede wszystkim...

- Rozważni – kończy Cay. Zaciska mocniej dłoń na moim ramieniu i przez chwilę nic nie mówi.

- Dasz radę?

Brat podnosi drugą rękę i kładzie ją na moim drugim ramieniu.

- Przysięgam na grób rodziców i Lissy, że osobiście zabiję każdego, kto choćby przelotem spotkał się z tym całym Allanem. Zniszczę całą jego rodzinę. Nikt nie ma prawa żyć.

- A ja przysięgam, że ci w tym pomogę. To w końcu nasza wspólna zemsta – również zaciskam dłonie na jego ramionach.

Od tego dnia Cay zaczął walczyć o siebie. Dostał cel. Misję.

Dopaść Allana i wszystkich, którzy nawet w najmniejszym stopniu są z nim związani.

Muszę przyznać, że wywiązywał się z tego wzorowo. Gdy ja skupiałem się na poszukiwaniach Grimsa, Cayden eliminował jego bliskich i dalszych znajomych. Byłe partnerki, a nawet sąsiadów.

Tak jak sobie przysięgaliśmy, nikt nie miał prawa żyć.

***

10 lat wcześniej...

Jestem dumny z brata. Od czasu naszej pamiętnej rozmowy w deszczu przy grobie bliskich, wziął się w garść i zaczął nad sobą pracować. Oczywiście, nie wszystko szło gładko i szybko, ale Cay był bardzo zdeterminowany, żeby wyjść z nałogów. W ciągu pięciu lat całkowicie odstawił narkotyki. Z alkoholem szło mu trochę gorzej, ale ostatecznie przestał się upijać i zaczął pilnować podczas okazjonalnych spożyć.

Najtrudniej jest mu jednak porzucić przygodny seks. Jego terapeuta twierdzi, iż Cayden jest uzależniony od pornografii, a do tego złe wzorce, którymi nasiąkł w dzieciństwie zbierają swoje żniwo, dlatego też wszystkie kobiety traktuje przedmiotowo i raczej nie widzi szansy, żeby brat kiedykolwiek wszedł w poważny związek. Cay też nie widzi na to szansy i nawet tego nie ukrywa.

- Po co ograniczać się do jednej restauracji, jak można pożywiać się w każdej dostępnej? Rozkoszować różnorodnością i egzotycznością? - mówi z uśmiechem za każdym razem, gdy pytam go, jak jego nastawienie do związków.

- Pamiętaj, że z nas dwóch, to ty jesteś tym ważniejszym Stewardem. Masz się dobrze ożenić i zapewnić ciągłość rodu. Ja jestem tylko tym przystojniejszym i zabawniejszym. Nie mogę pozbawiać innych kobiet mojego towarzystwa i łóżkowych umiejętności, to byłoby barbarzyństwo... - dodaje z błyskiem w oku.

Od czasu rozmowy na cmentarzu ani razu nie powiedział mi, że mnie nienawidzi. Nasza relacja stała się naprawdę bliska. W końcu wszystko zaczęło się układać.

***

6 lat wcześniej...

Jeden z terapeutów zasugerował nam zajęcia plastyczne. Cay od razu je polubił, dlatego po liceum dostał się na studia na wydziale artystycznym na naszej lokalnej uczelni. Było mu jednak mało, dlatego też przekonał mnie, żebym zgodził się na jego wyjazd do Włoch.

- To kolebka sztuki! Muszę tam pojechać i uczyć się od najlepszych – mówił z ekscytacją.

Ufam mu na tyle, że zgodziłem się na tę podróż. Brat przez dwa semestry mieszkał w Rzymie i korzystał z życia. Oczywiście, cały czas miałem oko na to, co robił, dlatego też nie zdziwiłem się, że po studiach nie wrócił sam. Przywiózł ze sobą dziewczynę, rodowitą Włoszkę.

- To Vittoria – przedstawił mi ją. Udawałem, iż nie wiedziałem, jak brunetka ma na imię, bo nie do końca chciałem, żeby Cay zorientował się, że kazałem go obserwować przez ostatni rok, choć oczywiście musiałem liczyć się z tym, że brat to odkrył i tylko udawał, iż było inaczej. Cay to Cay. Z nim nigdy nic nie wiadomo. 

Doskonale wiedziałem o tym, że brat od trzech miesięcy spotykał się tylko z tą jedną dziewczyną, a od kilku tygodni nawet razem mieszkali.

Cayden naprawdę się zakochał. Niemożliwe.

Z tej radości, iż w końcu zaczął wychodzić na prostą, kupiłem mu apartament w Bostonie. Stwierdziłem, że na pewno będzie potrzebował prywatności z Vittą, jak to na nią mówił. Oczywiście, zanim sfinalizowałem transakcję, Cay i Vittoria zamieszkali ze mną, w moim nowym domu w lesie. Dałem im osobne piętro do dyspozycji i oczekiwałem tylko jednego: nie wchodzenia na mój teren, dlatego też zdziwiłem się jednego razu, gdy w drzwiach swojej sypialni zastałem dziewczynę brata.

- Mam problem z ubraniem. Nie sięgam – pokazuje mi na plecy. Każę się jej odwrócić i pomagam rozsunąć zamek sukienki. Nie spodziewałem się, iż dziewczyna zrzuci ją na moim progu. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, gdy okazało się, że nie ma na sobie bielizny.

Vittoria rzuca mi niewinne spojrzenia i czeka na reakcję. Nie mogę ukrywać, że ma piękne, kuszące ciało i naprawdę mi się podobała, jest jednak partnerką brata. Zakazaną dla mnie, dlatego też podnoszę jej sukienkę i wciskam w ręce, a następnie każę wynosić z mojego piętra.

Takie sytuacje zdarzają się jeszcze kilka razy. Mam wrażenie, iż dziewczyna za bardzo się mną interesuje, więc któregoś razu postanawiam poważnie porozmawiać z bratem. Schodzę na jego piętro, nie zastaję tam jednak ani jego, ani jej. Dziwi mnie to trochę, bo auto Caya stoi na podjeździe, tak samo jak samochody ochrony.

Kilka godzin później do mojego gabinetu wchodzi uśmiechnięty Cayden. Pijany i uśmiechnięty, a także zakrwawiony. Od razu ruszam z miejsca, żeby zobaczyć, czy nie jest ranny.

- To nie moja. To tej włoskiej dziwki. - Informuje mnie od razu.

- Co jej zrobiłeś? - pytam spokojnie. Muszę ocenić sytuację, nim podejmę odpowiednie kroki.

- Zabiłem ją .- Brat wzrusza ramionami – kurwa myślała, że mnie sprowokuje, wiesz? - rzuca i kieruje się w stronę barku. Nie nalewa sobie jednak whiskey, tylko po prostu wpatruje w butelkę – jej wcale nie chodziło o mnie, tylko o ciebie. Od początku chodziło o ciebie.

Wzdycham. Niczego innego się nie spodziewałem. Brat od razu zauważa, iż nie jestem zaskoczony.

- Oczywiście o tym wiedziałeś, prawda?

- Tak. Vittoria zachowywała się dość swobodnie w mojej obecności. Kilka razy musiałem przypominać jej, gdzie jest twoja sypialnia, bo błądziła po moim piętrze mimo zakazu.

Brat zaciska dłonie w pięści.

- Pierdolona kurwa. - Kwituje cicho – odrzuciłeś ją i dlatego chciała sprowokować mnie. Zaczęła mi wmawiać, że chcesz ją dla siebie, a mnie zamierzasz się pozbyć, więc powinienem cię uprzedzić. Mówiła, że jestem tak cudowny, że bez problemu mogę zająć twoje miejsce, a ona we wszystkim mi pomoże.

- Uwierzyłeś jej?

Cay parska niewesołym śmiechem.

- Nigdy w życiu nie uwierzę żadnej suce. Ufam tylko i wyłącznie tobie, nawet jeśli ty mi nie ufasz i starasz się mnie cały czas kontrolować – spogląda na mnie z pobłażaniem - tak, wiem o protekcji w Rzymie. Pamiętaj, że nie jestem taki głupi i beztroski, jakiego zgrywam.

Nigdy nie zarzuciłbym bratu głupoty. Cayden jest bardzo inteligentny. Jest na tyle mądry, że potrafi zniżyć się do poziomu głupców i wtapiać w tło, co często wykorzystuje. Wiedziałem, iż pewnie kiedyś odkryje, że jest obserwowany. Czekałem tylko na to, co z tym fantem zrobi.

- Ja też ufam tylko i wyłącznie sobie – dodaję po chwili. - Nigdy nie dopuszczę do tego, żeby jakakolwiek kobieta stanęła między nami. Ty jesteś dla mnie najważniejszy, Cay. Jesteś moją jedyną rodziną.

Brat podchodzi i klepie mnie po ramieniu.

- Mam takie samo zdanie, Col. Żadna suka nie stanie między nami, bracie. Nigdy.

Wieczorem Cay poszedł balować na miasto i wrócił do swoich standardowych nawyków. Zaliczał dziewczyny wręcz hurtowo. Każda była tylko na chwilę.

- Stałe związki nie są dla mnie. Próbowałem, nie wyszło. - Tłumaczył mi jednego razu, gdy wpadłem w niezapowiedziane odwiedziny w jego nowym apartamencie i zastałem go tam z trzema kobietami.

- Nienawidzę brunetek. Zdradzieckie suki. Od teraz tylko blondynki. Są za głupie na takie manipulacje, jakie próbowała robić Vittoria. - Dodawał z uśmiechem.

- Coś mi się wydaje, że cię nigdy nie ożenię – spoglądałem na niego z niepokojem.

- Dokładnie, Col. Nie zamierzam się nigdy żenić. Pamiętasz, co mówiłem o restauracjach? Od dziś będę omijał te włoskie, a tak to biorę wszystkie i z każdej po trochu. Suki zasługują tylko na to, żeby traktować je jak suki. Żadna nigdy nie będzie ważniejsza od rodziny.

W tej kwestii nie mogłem się z nim nie zgodzić.

Nie zamierzam zmieniać zdania dla żadnej kobiety. 


😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

Dzień dobry! Jak się uda, wieczorem będzie jeszcze jeden Collin - ten ze współczesnych wydarzeń :) Myślę, że nie wcześniej jak 21/22, bo jeszcze muszę go napisać :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro