Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

58 Niewidzialny

Rozdział 18+ ze względu na brutalność niektórych scen. 

pov: Collin Steward

Pierdolony Allan zaatakował Ayleen i Caydena. Musiałem zrobić wszystko, żeby wyciągnąć ich stamtąd. Od samego początku nie wierzyłem w jego śmierć na lotnisku, dlatego też puszczałem za moją kobietą więcej ochrony, niż wcześniej. Oczywiście nie wiedziała o tym, bo przecież na pewno zaczęłaby protestować i twierdzić, że ją ograniczam. 

Zapewne jeszcze trochę minie, zanim zrozumie, że jej życie nie będzie takie, jak kiedyś. Czasy anonimowej i niewidzialnej Ayleen się skończyły – będąc moją partnerką zawsze będzie wzbudzała zainteresowanie, a to wiąże się z potrzebą ciągłej ochrony przed niepowołanymi osobami.

Wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy w budynku padły pierwsze strzały. Ludzie Grimesa zniszczyli kilka kamer w głównej sali – nie chcieli być podglądani. Od razu kazałem Conradowi zebrać większy oddział naszych żołnierzy, a ludziom, którzy kręcili się w okolicach magazynu, zająć się pozostawionymi na zewnątrz najemnikami Allana. 

Cały czas próbowałem dodzwonić się do Ayleen i do Caya, ale żadne z nich nie odbierało. Po kilkunastu minutach to do mnie przyszło połączenie. Od razu wiedziałem, kto dzwoni. W tym czasie moi ludzie zdążyli spacyfikować obstawę Grimesa i zająć ich miejsca. Byłem pewny, że gdy uda mi się wyciągnąć z magazynu moją kobietę i brata, historia zakończy się dobrze. Na zewnątrz byliby bezpieczni. Musiałem tylko przekonać Allana, że dam mu to, czego pragnie.

Widmo nie godził się wypuścić mojej kobiety, a do tego cały czas mówił o niej, jakby była partnerką Caydena, co wydało mi się dziwne, przecież nie kryłem mojego związku z Ayleen. Czyżby Allan był niedoinformowany? Ciężko było mi w to uwierzyć, w końcu do tej pory zawsze udawało mu się jakoś ode mnie uciekać i nigdy nie powinęła mu się noga. Jeśli to jakieś jego niedopatrzenie, to dobrze to rokuje. Grimes zaczyna popełniać błędy. Być może spieszy się, być może niecierpliwi... albo po prostu ma złych doradców. Liczę na każdą z tych opcji.

- Daj mi inny zegarek – polecam Conradowi przed tym, jak zamierzam wejść do magazynu. Allan nie chce wypuścić Ayleen, a ja muszę zrobić wszystko, żeby była bezpieczna. Potrzebuję smartwatcha, bo ochrona ma mi pisać o postępach z ludźmi Allana, a mój Patek Phillippe nie jest do tego dostosowany – lubię klasykę i brak udziwnień w zegarkach.

Moja wspaniała kobieta jest przestraszona i zdezorientowana. Nie mogę jej przytulić, ani dłużej z nią porozmawiać, bo Grimes nasłuchuje. Nie chcę, żeby w ostatniej chwili się rozmyślił, a na pewno zrobiłby tak, gdyby doszło do niego, jak bardzo Ayleen jest dla mnie ważna.

 Zostawiam ją w dobrych rękach – Cay udowodnił mi, że potrafi się nią zaopiekować i zrobi wszystko, żeby była bezpieczna. Spoglądam ostatni raz w piękne oczy mojej partnerki. Chcę, żeby wiedziała, iż poradzę sobie z Allanem i wrócę do niej. Najważniejsze, żeby opuściła to pomieszczenie i dostała się w ręce moich ludzi.

Gdy przenoszę spojrzenie na chuja, który zagraża moim bliskim, muszę bardzo uważać, żeby nie rzucić się na niego już w tej chwili, choć marzę o tym od piętnastu lat. Wtedy jednak dałem się ponieść emocjom i popełniłem wiele błędów, przez co Grimes zdołał mi uciec. Teraz muszę rozegrać wszystko inaczej. W prawdzie nie przypuszczałem, że nasze ostatnie spotkanie odbędzie się w centrum pomocy potrzebującym, ale jestem pewny, iż mimo wszystko sobie poradzę.

Wielokrotnie odtwarzałem w myślach moje ostatnie starcie z Allanem i planowałem, co zrobię, gdy Grimes znowu stanie na mojej drodze. Teraz tylko musiałem urzeczywistnić te marzenia.

Nie daję po sobie poznać, że rusza mnie widok Widma, zresztą facet wygląda jak gówno. Zapewne chciał dopasować się do otoczenia, ale pewnie też po prostu zdziadział na stare lata, jakby nie było jest grubo po pięćdziesiątce. Trochę się dziwiłem, gdy Ayleen opowiadała, że jej matka zaszła w ciążę, gdy miała niespełna osiemnaście lat, bo Grimes musiał mieć wtedy... trzydzieści pięć lat. Że też nie przeszkadzało jej to w jednonocnej znajomości? Prawie dwa razy starszy od niej, całkiem obcy facet? 

Moja Ayla jest mądrą dziewczyną i ostrożną, ale jej matka musiała po prostu być wybitnie głupia i nieodpowiedzialna. Nie mam nic do związków z różnicą wieku, ale zwyczajnie dziwi mnie podejście Lottie Richardson do przygody z Allanem i traktowania mężczyzny jako miłości swojego życia. Moja kobieta wszystko mi opowiedziała – jak jej matka gloryfikowała ojca, jak nie weszła nigdy w żaden związek, ponieważ cały czas liczyła na jego powrót, jak rozpamiętywała to, co do niej mówił... Była całkowicie zafiksowana na Grimesie.

Rozglądam się spokojnie po otoczeniu. Allan zgromadził w pomieszczeniu dziesięciu ludzi. Moi ochroniarze zostali zamknięci w aucie dostawczym, ale udało się nam ich uwolnić. W budynku powinna znajdować się wolontariuszka i dwóch moich pracowników. Szybko ich odnajduję – leżą za ladą do wydawania posiłków. Są skrępowani i nieprzytomni, ale chyba żyją, bo inaczej jaki byłby sens w związywaniu trupów? 

Nigdzie nie widzę pracownicy naszego centrum, a wiem, że została postrzelona. Ludzie Grimesa może i orientowali się w rozmieszczeniu kamer w strefach wspólnych i usługowych, ale nie mieli pojęcia, iż na zapleczach i w części pracowniczej też kazałem je zamontować. Nie mogę pozwolić, żeby moja Ayleen pozostała bez opieki – chcę wiedzieć wszystko o każdym grożącym jej niebezpieczeństwie. Dzięki temu dowiedziałem się, iż jeden z przydupasów Allana strzelił do wolontariuszki, ale potem dziewczyna została zabrana gdzieś poza oko kamery.

Muszę zdjąć marynarkę i oddać jednemu z mężczyzn, gdyż nie wierzą na słowo, że nie mam przy sobie broni.

- Szukasz drogi ucieczki? - Zagaduje mnie Widmo. Nie przestaję się rozglądać po jego ludziach. W każdego z mężczyzn i tę jedną obecną tu kobietę, wbijam zdecydowany wzrok. Wyraźnie widzę, że zaczyna ich to stresować. Większość z nich celuje we mnie, ale niektórym już drżą ręce, a przecież jeszcze nic nie zrobiłem, ani nie powiedziałem.

Nie dostaję szansy, żeby się odezwać, bo w tym momencie na zewnątrz zaczyna się ostra strzelanina. Niektórzy ludzie Allana padają na podłogę, jakby obawiali się dostać zbłąkaną kulą. Nie rozumiem tego zagrania, jestem jednak pewny, że Ayleen i Cayden są bezpieczni, a ten pokaz jest zapewne po coś. 

Muszę dostosować się do warunków i udawać zaskoczonego całą sytuacją, a do tego zmartwionego atakiem na brata i moją dziewczynę. Spoglądam nieprzyjaźnie na Allana, który wygląda na nie mniej zaskoczonego, niż jego ludzie. Robię kilka kroków do przodu, ale nie żeby stanąć przy nim, czy go atakować, a jedynie usiąść przy jednym ze stołów. Nie zamierzam cały czas stać. Muszę pokazać, kto u dominuje, a kto ma się podporządkować. Rozsiadam się wygodnie na krześle. Nie spuszczam wzroku z Grimesa, który coś zawzięcie pisze na telefonie.

- Możesz mi z łaski swojej wyjaśnić, co przed chwilą się stało? Dlaczego twoi ludzie strzelali do moich bliskich? - Pytam poważnym tonem.

- To jakaś pomyłka. Na pewno nic im nie jest – stwierdza Allan, ale nie wygląda na przekonanego. Jego nerwowe ruchy tylko to potwierdzają. Zerkam na zegarek. Cały czas dostaję powiadomienia o tym, co robią moi ludzie. Jestem zadowolony z ich postępów.

- Pomyłka? - Parskam wrednie – jak mogłeś się tak pomylić i zacząć strzelać do mojego brata, gdy wiedziałeś, że tylko on ma dostęp do zabezpieczeń w swoim domu? Co teraz zrobisz?

- Widziałam, że padli na ziemię, ale potem się nie ruszali. Nasi ich gdzieś zabrali – ruda dziewczyna odzywa się do swojego szefa.

- Jak zabrali, to się nimi zajmą. Zaraz wszystko wyjaśnię – denerwuje się Grimes. Jego ludzie odwracają wzrok za każdym razem, gdy na któregoś z nich dłużej spojrzę. Podoba mi się to.

- Lepiej, żeby twoje wyjaśnienia były dobre, bo nic nie dostaniesz, a ta twoja wymarzona karteczka pójdzie się pieprzyć – dodaję znudzonym tonem. Allan unosi wzrok znad telefonu i marszczy brwi. Spogląda w moją stronę, jakby widział mnie pierwszy raz.

- Co się stało, że tak spokojnie do tego podchodzisz? - Wnika – nie takim cię pamiętam.

- Widocznie dorosłem przez te piętnaście lat i niektóre rzeczy nie ruszają mnie tak, jak wcześniej.

Wyciągnąłem też wnioski z naszego ostatniego spotkania i nie zamierzam popełnić tych samych błędów, ale nie mówię tego głośno. Nienawidzę tego człowieka, walczę ze sobą, żeby się na niego nie rzucić.

Wszystko ok. Cay i Ayla" – wyświetla mi się na zegarku. Cieszę się, że brat raczył mnie poinformować. Wiedziałem, iż nic im się nie stało, bo Conrad nad wszystkim czuwa, ale dobrze też było o tym przeczytać.

Allan rzuca poważne spojrzenie dziewczynie z jego drużyny.

- Mam wiadomość, że nasi dostali rozkaz ataku, ale nie pochodził on ode mnie, tylko od Naddie. Głupia suka wystawiła nas – dodaje ze złością.

Nie pokazuję, jak bardzo mnie to cieszy. Moje kolejne posunięcia będą dla Grimesa prawdziwym ciosem. Trochę się martwię o to, że bratowa Ayleen jest poza magazynem. Wierzę jednak, że Cay dopilnuje, aby moja kobieta była bezpieczna i nie da jej nikomu skrzywdzić. Wie, jak ważna dla mnie jest i zrobi wszystko, żeby się o nią zatroszczyć.

- Nie obchodzą mnie problemy wśród twoich ludzi, Grimes – odzywam się nieprzyjemnym tonem – interesuje mnie tylko brat i Ayleen. Mieli stąd bezpiecznie wyjść, a tymczasem otworzyłeś ogień. Czy to twój rozkaz, czy nie, naprawdę mam to w poważaniu. Liczy się jedynie efekt waszego działania, czyli prawdopodobna śmierć lub zranienie moich bliskich. Nie taka była umowa – przypominam.

Mężczyzna zaciska dłonie na telefonie tak mocno, że bieleją mu kostki. W pewnym momencie po prostu rzuca komórką i zaczyna głośno kląć.

- Pierdolić umowę. Będzie trzeba to rozjebię dom twojego brata i sam sobie wezmę to, co chcę. Ważne, że wiem, gdzie szukać. - Zbliża się do stołu, przy którym siedzę. Odsuwa krzesło po jego drugiej stronie i ciężko na nie pada – najważniejsze, że trafiłeś w moje ręce. Nie spodziewałem się, iż aż tak będziesz naciskał na to, żebym uwolnił kurwę twojego brata. Naprawdę miła niespodzianka. Wiesz, że cię stąd nie wypuszczę? - uśmiecha się do mnie wrednie.

 Po raz kolejny mam ochotę rzucić się na niego i przestawić mu ten krzywy ryj za to, że śmie obrażać Ayleen. Nikt w moim otoczeniu nie może sobie na to pozwolić, bo zwyczajnie nie toleruję chamstwa w stosunku do mojej kobiety. Wbijam zdecydowane spojrzenie w mężczyznę.

- W tym momencie wydłużyłeś swoją agonię o godzinę. Każda obraza Ayleen będzie skutkowała przedłużeniem twojej nędznej egzystencji, dlatego zastanów się dobrze, zanim znowu ją obrazisz, bo będę bardzo dokładnie mierzył czas, gdy zajmę się powolnym zabijaniem ciebie – odpowiadam spokojnie. Allan rzuca mi zaskoczone spojrzenie, ale po chwili zaczyna się śmiać.

- Wiesz, że to moja córeczka? Nie powinieneś przypadkiem jej zabić, tak jak resztę osób, które miały ze mną jakichkolwiek kontakt? Przecież nic innego nie robiłeś przez ostatnie piętnaście lat, tylko ganiałeś cienie... - wytyka.

- To nie jej wina, że to akurat ty zapłodniłeś jej durną matkę, więc nie zamierzam jej karać za coś, na co nie miała wpływu. Wszystkie inne osoby, z którymi się spotykałeś miały wybór: mogły nie wchodzić z tobą w relacje, a przeżyłyby. Ayleen nie miała takiej możliwości, a jestem pewny, że nie chciałaby mieć z tobą jakiejkolwiek styczności. Nie po tym, co jej robiłeś, gdy była dzieckiem.

Grimes kręci głową, jakby mnie nie rozumiał, a przecież wypowiadam się jasno.

- Skarżyła się, że pewien potwór napadł ją w muzeum? - Uśmiecha się perfidnie – zadbałem o to, żeby miała piękne sny i bała się własnego cienia. Jej durna, jak to stwierdziłeś, matka zajęła się resztą. Zrobiła z dziewczyny wariatkę i porządnie podkopała wiarę w siebie własnej córki, dlatego Ayleen łatwo poddaje się manipulacjom. Myślę, że wiesz, iż nie trafiła do ciebie przez przypadek? - Pyta, choć zna odpowiedź.

- Oczywiście, że wiem. W zasadzie powinienem ci za to podziękować. To najlepsze, co mogłeś dla mnie zrobić – mówię powoli – podarować mi swoją córkę. Doceniam gest, dziewczyna jest cudowna. Lepiej nie mogłem trafić. Gdyby nie ty, zapewne nigdy bym jej nie poznał.

Wyraźnie widzę, że Allan nie spodziewał się takich słów, bo w pierwszej chwili nie wie, co mi na nie odpowiedzieć.

- Chyba zaczynam tego żałować. Moja córeczka nie miała być prezentem dla ciebie, a osobą, która przyczyni się do twojego upadku – zaczyna groźnie Grimes. Nie potrafi ukryć swojego zdenerwowania. 

Jego ludzie z kolei stoją rozstawieni w różnych miejscach i tylko przyglądają się, jak rozmawiamy. Nikt nie wyrywa się, żeby spoglądać na mnie dłużej, gdy tylko kieruję na niego moje spojrzenie. Niby trzymają broń, ale jakoś tak bez przekonania. Widać, że Allan werbował ich jakoś niedawno, bo nie wyczuwam między nimi braterstwa czy lojalności. Postawa tych z zewnątrz idealnie to potwierdziła.

- Ayleen sprawia, że jestem szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Nie jest twoja i nigdy nie była – spoglądam na niego sugestywnie – na pewno jest moja. Tylko moja.

- Twój brat zachowuje się, jakby była wasza wspólna – Allan wygląda na zdezorientowanego.

- Mój brat każdą dziewczynę tak traktuje. Z Ayleen łączy go jedynie przyjaźń.

- A co ciebie z nią łączy? - do mężczyzny zaczyna docierać, iż popełnił błąd wypuszczając stąd Aylę, bo gdyby ją miał, nie ważyłbym się zrobić nic, co mogłoby jej zagrozić. Teraz jednak zrobię wszystko, by chuj dziś zginął i to w męczarniach.

- Łatwiej będzie, jeśli powiem, co mnie nie łączy, bo tego jest mniej. Nie mamy wspólnego konta w banku, ale na pewno w końcu i tym się zajmiemy. - Odpowiadam lekkim tonem.

Grimes zaciska mocno szczękę. Nie podobają się mu moje rewelacje. Miał na pewno całkiem inne oczekiwania co do tego, jak będzie wyglądała wizyta Ayleen w moim domu. Nie mógł przewidzieć, że podarował mi najcenniejszy skarb – kobietę, która stała się dla mnie najważniejsza na świecie.

- Mam dość tej rozmowy – burczy gniewnie Allan. - Chyba czas pożegnać się z życiem, Steward. Jak już mówiłem, sam poradzę sobie ze zdobyciem tego, czego potrzebuję, więc nie muszę cię tu trzymać. Jesteś wrzodem na dupie. Muszę cię usunąć – kiwa dłonią na swoich ludzi. Nie zmieniam swojej pozycji, nie wstaję, ani nie próbuję przekonywać go, że źle robi.

Kątem oka rzucam spojrzenie na zegarek, ponieważ znowu dostaję wiadomość.

Jesteśmy w szpitalu, wszystko ok" pisze Cayden. Cieszę się, że pomyślał, iż Ayleen po tym całym stresie powinien obejrzeć lekarz i zabrał ją na badanie, a nie do domu. Mam nadzieję, że moja dziewczyna teraz się uspokoi i zadba o siebie. Conrad na pewno na bieżąco przekazuje informacje mojemu bratu, dlatego ten powinien wiedzieć, iż na razie nic się nie dzieje.

Powoli mierzę wzrokiem każdego z obecnych w magazynie ludzi.

- Który z was to Robert Donnovan? - Pytam cicho – zamieszkały przy Dorchester Street 216 z żoną i dwójką dzieci?

Żaden z mężczyzn nie odzywa się, choć wydają się zaskoczeni moimi słowami.

- A który to Frank Maddison? Mystic Street 44? Samotny ojciec z córką, którą zajmuje się babcia? Który to George Palmer z Sant Juan Street 26. W domu czeka żona w zaawansowanej ciąży – kontynuuję wymienianie informacji o pracownikach Allana. Ich koledzy z zewnątrz wszystko wyśpiewali, żeby moi ludzie tylko darowali im życie. Mój informatyk szybko zweryfikował te donosy, a Conrad co chwilę przysyła mi wiadomości z kolejnymi ciekawostkami. W ten sposób jestem w stanie wymienić dane każdego z najemników Grimesa.

- Znam wszystkie adresy. Moi ludzie właśnie odwiedzają sobie wasze rodziny. Mają nakazane pozbyć się każdego ze świadków, dopóki osobiście się nie pojawię na zewnątrz i nie odwołam rozkazu. Na razie grzecznie czekają. Jeszcze przez sześćdziesiąt minut. Caleb, jeden z moich żołnierzy donosi, że twoja mama, Archie Westonie właśnie poczęstowała go kawą i ciasteczkami, podobno ulubione jej syna, maślane – dodaję neutralnym tonem. 

Nie rusza mnie strach, który zaczyna malować się na ich twarzach. Nawet Allan w pierwszej chwili nie wie, co powiedzieć. Podejrzewam, iż sam nie posiada takich informacji o swoich ludziach, jakie mam ja. Dla niego liczą się tylko mięśnie i kupione posłuszeństwo, a to jest bardzo krucha zależność w świecie, w którym przyszło nam żyć. Moi ludzie są dokładnie sprawdzeni i szczerze lojalni.

Po błędzie z Kade'em i Jerrym jeszcze mocniej weryfikuję każdego chętnego do pracy u mnie. Najpierw musi wykazać się w dokach i na mieście, żebym wziął go w okolice mojego domu, w końcu to ma być bezpieczna przystań dla mnie i mojej rodziny.

- Blefuje! - denerwuje się Grimes – nie słuchajcie go! Nie ma tylu ludzi, żeby obstawić każdy dom.

- Doprawdy? - Unoszę brew z powątpieniem – myślałem, że znasz mnie lepiej, w końcu lubisz szpiegować moje ruchy i śledzić pojazdy wyjeżdżające z posesji. Nie zauważyłeś, jak wiele ich zazwyczaj rusza w miasto?

Moje słowa sieją jeszcze większą panikę wśród pracowników Allana. Wiem, że uderzanie w rodziny to największe skurwysyństwo, ale Grimes i jego ludzie zaatakowali moją rodzinę, a ja każdym możliwym sposobem bronię tego, co moje.

- Konflikt Allana nie jest waszym konfliktem. Doskonale wiecie, że on dziś zginie, więc nie ma szans, żeby wam zapłacił, zresztą, czy te pieniądze będą was cieszyć, gdy przez nie wasi bliscy stracą życie? - Spoglądam na każdego z powagą. Mężczyźni rzucają sobie spłoszone spojrzenia. Pierwsza pęka... Millie Hatter, ta ruda. Mieszka z przyjaciółką, a jej rodzina pochodzi z Canton. Tam również wysłałem swoich ludzi.

- To nie mój konflikt i nie chcę mieć problemów. Pierdolę te pieniądze – odkłada broń na stół i unosi ręce – chcę wyjść i wrócić do domu. Nie interesuje mnie wasza kłótnia.

- Rusz się tylko, a sam cię zastrzelę! - Denerwuje się Allan. Jego wybuch nie podoba się innym, którzy też chcieliby opuścić magazyn.

- Nie wydaje mi się, żebyś miał ją zastrzelić. - Odzywa się jeden z mężczyzn – wpierdoliłeś nas na minę. Nie taka była umowa. Wszystko miało być dobrze zaplanowane i łatwe, a wyszło, jak zwykle. - Facet kieruje lufę swojej broni w Grimesa – Millie odchodzi, ja też. Nie chcemy problemów. Mogliśmy się domyślić, że Steward zagra nieczysto, w końcu to Steward – dodaje nie patrząc na mnie.

Oczywiście, że gram nieczysto. Gdyby nie to, to już dawno wąchałbym kwiatki od spodu. W moim świecie nie ma taryfy ulgowej, a ja doskonale o tym wiem. Nie daję jej nikomu, bo nikt nigdy nie ulitowałby się nade mną. Jestem wrednym chujem, zdaję sobie z tego sprawę. Dzięki temu zapewniam bezpieczeństwo mojej rodzinie, a to ona jest dla mnie najważniejsza: Ayleen i Cay. Dla nich zrobię wszystko.

Allanowi puszczają nerwy. Chwyta mocniej za broń i wyciąga ją przed siebie. Nie wiem, czy chce zabić mnie, czy może któregoś ze swoich ludzi, jednak nie jest mu to dane, bo... jeden z mężczyzn strzela, gdy Grimes zaczyna ruszać ręką. Facet ma celne oko, gdyż kula trafia centralnie w dłoń Widma. Allan upuszcza pistolet i głośno się wydziera. Broń sunie chwilę po stole, a następnie spada z niego, dość daleko od Grimesa.

- Jeśli wam życie miłe to teraz wyjdźcie. Zabierzcie moich ochroniarzy i wolontariuszkę. Liczę, że dziewczyna przeżyła. - Mówię do ludzi Allana, ale patrzę na niego. Chcę, żeby wiedział, iż nie ma szans na podniesienie pistoletu, bo mu na to nie pozwolę.

Pracownicy Grimesa zdają sobie sprawę, iż nie mogą mnie zaatakować, bo tylko mój osobisty rozkaz cofa żołnierzy z ich domów. Bez tego w ciągu najbliższej godziny wszyscy ich bliscy zostaną zabici. Allan oczywiście chce zaprotestować, jednak ludzie nie zwracają na niego uwagi. Posłusznie wykonują moje polecenie. Mogliby próbować zabić mnie i szybko ruszyć do swoich domów, ale żaden z nich nie mieszka na tyle blisko portu, żeby dotrzeć tam w ciągu najbliższej godziny. Doskonale zdają sobie z tego sprawę.

Nie wiedzą, że gdy tylko przekroczą próg magazynu, wpadną prosto w ręce moich ochroniarzy. Nie wiedzą też, iż dziś jest ostatni dzień ich życia. Nie daruję nikomu, kto śmiał podnieść rękę na Ayleen i Caydena, kto okłamywał ich i w chamski sposób zdobywał informacje o centrum.

Rodziny zostawię przy życiu. Śmierć ludzi Allana zostanie przypisana jemu samemu. Jakby nie było, to przez niego ci mężczyźni zostaną za chwilę zabici.

Widzę, że wolontariuszka jeszcze żyje. Najemnicy Widma właśnie ją wynoszą. Jest ranna i nieprzytomna. Świadomość za to odzyskali moi ludzie. Są trochę skołowani, dlatego podejrzewam, iż musieli dostać czymś w głowę. Pracownicy Allana wyprowadzają ich zgodnie z moim poleceniem.

Zostaję sam ze wściekłym Grimesem, który wie, iż nie wyjdzie z tego żywy. Jego plan był zwyczajnie głupi. Nigdy wcześniej nie ważył się atakować mnie tak bezpośrednio, bo wiedział, że nie ma ze mną szans. Pośpiech jest złym doradcą, a desperacja jeszcze gorszym. Zdawałem sobie sprawę, iż kiedyś nadejdzie ten czas, że Allan zrobi coś nieobliczalnego. Bycie zwierzyną przez piętnaście lat musi bardzo obciążać psychikę takiego wiecznie gonionego człowieka. Przede mną nie ma jednak ucieczki. Prędzej czy później i tak bym go dopadł. Widmo w swojej naiwności postanowił wyprzedzić mój ruch i wykorzystać element zaskoczenia, nie wiem jednak, kto w tym momencie jest bardziej zaskoczony.

- To sprawa między nami. Doskonale o tym wiesz – przypominam mu spokojnym tonem. - Od początku to była tylko i wyłącznie sprawa między nami.

Mężczyzna cały czas trzyma się za przestrzeloną rękę. Nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji, ale bardzo mi pasuje, gdyż Allan dostał w dominującą dłoń. Teraz będzie łatwiejszy do pokonania.

Grimes zaczyna uświadamiać sobie, iż nie ma szans na przeżycie. Robi coś, co wydaje mu się jedyną możliwą opcją w tej sytuacji: zdrową dłonią chwyta za brzeg stołu i szybkim ruchem podnosi się unosząc go ze sobą po to, by rzucić nim we mnie. Od razu też odwraca się i biegnie w stronę zaplecza gospodarczego.

Odpycham od siebie stół i również wstaję. Schylam się tylko po to, żeby podnieść upuszczoną wcześniej przez Allana broń – jest naładowana i gotowa do użycia. Ruszam spokojnym krokiem w stronę kuchni, bo wydaje mi się, iż tam właśnie schował się Grimes. 

Nie bawię się w delikatność, ona jest zarezerwowana jedynie dla mojej kobiety. Zdecydowanym kopnięciem otwieram drzwi. Muszę zapamiętać, aby na przyszłość wymienić je na coś lepszego, bardziej odpornego na mnie, bo z łatwością się poddają. Zamek nie wytrzymuje siły kopnięcia.

Trzymam broń na wysokości ramion, gdy powoli wchodzę do pomieszczenia. Nigdzie nie widzę Allana, ale kuchnia jest dość duża, a do tego połączona ze spiżarnią i chłodnią. Mężczyzna musiał się gdzieś ukryć. Zauważam też, że maszyny, które stanowią wyposażenie pomieszczenia, nie skończyły jeszcze swojej pracy – dwie zmywarko-wyparzarki działają na pełnych obrotach. Urządzenia wydają z siebie łagodny szum, który maskuje moje kroki.

Od razu odrzucam chłodnię, ale dla pewności podchodzę do jej drzwi i przekręcam klucz. Najwyżej będę miał miłą, choć zimną niespodziankę w postaci zamrożonego Grimesa. Z premedytacją przestawiam temperaturę na panelu sterującym – w całej komorze za chwilę zrobi się bardzo mroźnie. 

Spokojnym krokiem ruszam w stronę spiżarni. To też jest dość duże pomieszczenie, a do tego praktycznie w całości zastawione regałami z żywnością. Drzwi nie są zamknięte, dlatego powoli je popycham. Nie wydają żadnego dźwięku, jak przystało na świeżo zamontowane wyposażenie.

Magazyn na żywność ma to do siebie, iż jest to jedyne, po komorze chłodniczej, miejsce, w którym nie ma okna. Allan nie zapalił światła. Jeśli tu był, to wolał kryć się w ciemnościach. Postanawiam zabawić się z nim w jego grę. Wchodzę powolnym krokiem do pomieszczenia i uważnie się rozglądam, raz w lewo, raz w prawo. Oprócz szumu maszyn z kuchni nie słychać nic, nawet najcichszego dźwięku. 

Gdy prawie docieram do końca głównej alejki w spiżarni, nieoczekiwanie czuję mocne szarpnięcie z lewej strony. Huk spadających z półek puszek z żywnością świadczy o jednym – Grimes pchnął na mnie jeden z regałów. Przynajmniej wiem, że jest tu, gdzie podejrzewam. Odpycham od siebie półki i od razu kieruję broń w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą musiał stać napastnik. Trzymam ją mocno, dlatego nie miała szansy wypaść mi z rąk. Allan zdążył znowu się schować. Ruszam w stronę kolejnej alejki. Uważnie stawiam kroki – muszę ominąć porozrzucaną żywność.

Naciskam na spust, gdy tylko przede mną pojawia się ciemna postać.

- Kurwa! - krzyczy Grimes. Zdecydowanym ruchem wbija coś ostrego w moją dłoń – podejrzewam, iż jest to jeden z kuchennych noży. Puszczam pistolet, który upada na posadzkę. Nie mam czasu na podniesienie go, bo Allan wściekle macha nożem tuż przed moją twarzą.

Jestem pewny, że go trafiłem, tylko nie wiem, gdzie dokładnie. Mężczyzna nie daje za wygraną. Robię krok w tył, ale to nie ratuje mnie przed ostrzem jego broni. Nóż przejeżdża po moich żebrach z lewej strony, na szczęście nie wbija się głębiej. Żałuję, że nie mam na sobie marynarki, bo wyraźnie czuję, iż facet mnie zranił. Zaciskam zęby i chwytam za brzeg najbliżej stojącego regału. Szybkim ruchem popycham go na Grimesa.

Trafiło na szklane butelki i słoiki z przetworami. Allan nie trzyma tak mocno noża, w końcu atakuje mnie niedominującą ręką, dlatego też broń wypada mu, gdy ten nachyla się pod naciskiem uderzenia mebla. Nie tracę czasu na zbędne zagrywki – zdecydowanym ruchem odpycham regał od mężczyzny, a następnie równie szybko rzucam się na niego. Padamy obaj na podłogę pokrytą szkłem i żywnością. Allan dostaje mocniej – w końcu leży na dole, ja zaś od razu zaczynam okładać go pięściami. Jedna dłoń mnie boli, ale nie zważam na to – tłukę Grimesa bez opamiętania.

- Za mamę. Za Clarissę. Za Caydena i za Ayleen – wymieniam przy każdym ciosie. Facet nie jest w stanie się bronić, gdy jestem jak w amoku. Uderzam w jego twarz, do momentu, gdy zaczyna ona mięknąć pod naciskiem mojej pięści – musiałem porządnie połamać mu kości.

Odpycham się od nieprzytomnego Allana. Nie mogę za szybko go zabić, to by zepsuło całą zabawę. Podnoszę się i chwytam jego chwilowo bezwładne ciało. Zamierzam szybko go obudzić, żeby był świadomy tego, co jeszcze go czeka. Ciągnę mężczyznę w stronę kuchni. Jest ciężki, ale mam więcej siły, a do tego w moich żyłach buzuje teraz adrenalina, dlatego bez trudu przemieszczam się z nim pod zmywarko-wyparzarkę. Urządzenie w dalszym ciągu pracuje, co mnie cieszy. Znam jego specyfikację, w końcu sam je zamawiałem i za nie płaciłem. Ośrodek nie zostałby dopuszczony do użytku, a przynajmniej nie oficjalnie, gdyby nie było takiego sprzętu na stanie.

Łapię Grimesa za włosy i unoszę tak, że wygląda, jakby klęczał przed maszyną. Szybkim ruchem zdejmuję z niej blokadę, a następnie bez zawahania otwieram ją i popycham do jej środka Allana: jego głowę i ramiona. Gorąca para, która bucha z jej wnętrza tylko potwierdza to, co wiem. Miało być dziewięćdziesiąt stopni, jest dziewięćdziesiąt stopni. Chwytam za drzwi zmywarki i przyduszam nimi mojego wroga. Nie jest to wygodne, gdyż Grimes dość mocno wystaje, ale najważniejsze, że czuje to, co chcę, żeby poczuł. Facet od razu odzyskuje przytomność. Wydziera się tak głośno, iż już po chwili puszczam drzwi i daję mu wygramolić się z maszyny. Nie chcę zbyt szybko go zabijać.

- Za ciepło ci? Mam pomysł, co z tym zrobić – mówię spokojnym tonem. Podnoszę Allana za kark i ciągnę ze sobą. Z jego twarzy zrobiła się krwawa miazga, która do tego wygląda na poparzoną. Facet stara się bronić – wierzga i macha ramionami licząc, iż uda się mu coś złapać, ale na nic mu się to zdaje. Jestem gotowy na wszystko i nie dam się pokonać. Nie tym razem.

Ciągnę Grimesa w stronę komory chłodniczej, którą otwieram kluczem. Ból w zranionej dłoni zaczyna mi doskwierać, staram się go jednak ignorować. Wpycham Allana do chłodni i zatrzaskuję za nim drzwi.

 Nie zamierzam wyciągać go stąd, dopóki nie zdechnie. Zamykam drzwi. Dopiero teraz gwałtownie wciągam w płuca powietrze. Nachylam się tak, żeby oprzeć czoło o chłodną powierzchnię ściany obok wejścia do komory.

Zrobiłem to. Dorwałem tego chuja. Nie pozwolę mu dalej żyć.

Nie mam pojęcia, jak długo tak stoję, ale w pewnym momencie do moich uszu docierają hałasy z pierwszej części magazynu. Rozpoznaję nawoływania moich ludzi. Nie ruszam się jednak. Jeszcze przez chwilę po prostu trwam w jednym miejscu i w zasadzie o niczym nie myślę. Żałuję, że się pospieszyłem. Mogłem go dłużej torturować. On nie miał litości dla mamy, ani dla Clarissy. Doskonale wiem, dlaczego...

Gdy byłem dzieciakiem, starałem się nie wchodzić w drogę Johnowi. Próbowałem być niewidzialny, żeby tylko mnie nie zaczepiał i nie karał za nieposłuszeństwo, które u niego jawiło się w każdy możliwy sposób. Wystarczyło źle się spojrzeć, a wuj już wyciągał pas i pokazywał, co o tym myśli. 

Po moim ataku na ochroniarza i jego śmierci w wyniku zderzenia się z marmurowym stolikiem, John sprał mnie tak mocno, że przez tydzień nie mogłem wstać z łóżka. Wtedy chciałem ze sobą skończyć. Bolała mnie każda część ciała. Miałem połamane żebra i palce, ale wuja to nie interesowało. Sprawdzał tylko, czy żyję, dlatego chciałem zrobić mu na złość. Niestety wtedy akurat się mną zainteresował i ostatecznie odratował. Przez długi czas miałem uraz do salonu i tego cholernego stolika, bo cały czas pamiętałem o tym, co zrobiłem. Zabiłem człowieka. Miałem ledwie trzynaście lat i zabiłem człowieka.

Przez jakiś czas wsiąknąłem w towarzystwo Johna i podporządkowałem się regułom panującym w domu. Zacząłem pić, palić, przyjmować różne świństwa i hurtowo zaliczać prostytutki. Dopiero sytuacja z Caydenem otrzeźwiła mnie i pokazała, iż taki styl życia nie prowadzi do niczego dobrego. Niedługo potem w naszym domu pojawił się obcy mężczyzna. Korzystając z tego, iż nikt za bardzo nie zwracał na mnie uwagi, ruszyłem za nim i podsłuchałem jego rozmowę z wujkiem. Wtedy też dowiedziałem się całej prawdy.

Allan początkowo chciał porwać moją mamę i siostrę dla okupu. To John przekonał go do gwałtu i morderstwa, obiecując mu za to pokaźną kwotę, ale nie tylko. Oprócz pieniędzy miało być coś jeszcze...

Wuj oczywiście przypominał swojemu rozmówcy, iż ten dostanie wszystko dopiero po tym, jak „skończy z bachorami". Zapewniał, że konto, na którym odłożona jest kwota, zostało założone, a reszta jest bezpiecznie ukryta... w marmurowym stoliku w salonie. Mebel miał solidne nogi i blat, a John odkrył w nim ukryty schowek. Allan wiedział, czego szukać po tym, jak wykona zadanie.

Tej samej nocy postanowiłem sobie, że kiedyś zabiję wuja i zemszczę się na Grimesie. Z ciekawości zakradłem się do salonu i wygrzebałem cenny świstek papieru. Zrobiłem mu zdjęcie, tak w razie czego, a potem, korzystając z tego, iż był zapisany najzwyklejszym, czarnym tuszem, „poprawiłem" delikatnie niektóre cyfry, które się tam znajdowały.

Dopiero kilka lat później odkryłem prawdziwe znaczenie tych danych. Wuj miał rację – Allan miał dostać od niego niemałą kwotę, ale podejrzewałem, że nie to było dla niego najważniejsze. Na kartce znajdowały się też dane skrytki pocztowej, w której z kolei ukryto kartę pamięci. Gdy pierwszy raz zapoznawałem się z danymi, nie umiałem ukryć uśmiechu.

 Grimes miał dostać... władzę. Władzę nad najważniejszymi osobami w całych Stanach. Karta pamięci zawierała takie informacje, którymi można było szantażować i samego prezydenta. Było tam dosłownie wszystko na wszystkich: rozmaite zdjęcia, billingi, wyciągi z kont, nagrania, dokumenty...

Dzięki tym informacjom stałem się nietykalny. Mogłem robić, co chciałem, a policja, prokuratura czy jakikolwiek urzędnik nie był w stanie nic mi zrobić, w innym przypadku na jaw mogły wyjść te rzeczy, które każdy chciał trzymać głęboko zagrzebane.

Wiedziałem, dlaczego Allanowi tak bardzo zależało na tej kartce, w końcu nie ma nic bardziej uzależniającego od władzy. Znam to z autopsji. Dla pieniędzy i możliwości sterowania innymi, ludzie zrobią dosłownie wszystko.

- Czy ty wiesz, jak wyglądasz!? - oburzony głos Caydena przywraca mnie do rzeczywistości. Odwracam głowę w stronę brata.

- Podobnie do ciebie, tylko jestem przystojny – odpowiadam mu niedbale, na co tylko kręci głową.

- Twoje odzywki są całkowicie w moim stylu. Musiałeś porządnie dostać w głowę, Col – mężczyzna podchodzi do mnie i lustruje mnie uważnym wzrokiem. - I w rękę. I w żebra. Kurwa – złości się – do szpitala i to już!

- Allan jeszcze nie zdechł. Leży w chłodni. Chcę zobaczyć, jak będzie sztywny – mówię cicho. - Chcę doprowadzić sprawę do końca.

- W takim razie ja sobie tu z nim poczekam, a ty jedź prosto do szpitala. Mieliśmy mały kłopot z Ayleen, ale wszystko jest ogarnięte. Prawie – dorzuca, na co od razu się spinam. Prostuję się i spoglądam na niego ostro.

- Co się dzieje z Ayleen?

- Nic się nie dzieje – od razu mnie uspokaja – ale została zaatakowana przez tą swoją bratową. Udało mi się ją unieszkodliwić. Czeka teraz grzecznie w naszej jaskini, jednak – unosi do góry dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym – skoro ty zabawiłeś się z Widmem, ja domagam się wrednej suki na wyłączność. Pokroję ją na kawałki, już nie mogę się doczekać – planuje z rozmarzeniem.

Kiwam głową na zgodę. Niech ma choć trochę rozrywki. Przyda mu się odstresowanie przed ślubem.

- Jest jeszcze jedna rzecz – zaczyna, a ja znowu cały się napinam – gdy wlekłem bratową Ayli do jaskini, spotkałem tego starego ogrodnika. Okazało się, że to jego zaginiona córka. Szukał jej od lat. Wytłumaczyłem mu, dlaczego nie mogę jej wypuścić i chyba zrozumiał, choć Vanessa teraz cały czas go pilnuje, bo wydaje się wybitnie przybity. Z tego też powodu z Ayleen w szpitalu siedzi Jane, choć i Vanessa chciała jechać do naszej gwiazdeczki. Postanowiła jednak zostać z Kirkiem, tak dla bezpieczeństwa.

Jestem pewny, że będę musiał bliżej przyjrzeć się tej sprawie. Wolałbym, żeby ogrodnik pozostał cały i zdrowy, bo jest ważny dla mojej kobiety, a co jest ważne dla niej, jest też istotne dla mnie.

Robię krok w stronę głównej sali. Chcę jechać do mojej ukochanej, jednak głos brata mnie zatrzymuje.

- Jest coś jeszcze...

Rzucam mu zniecierpliwione spojrzenie.

- Dostałeś mandat za złe parkowanie i założyli ci blokadę na koło. Przyjechałem z ochroną, dlatego też twoje auto dalej stoi pod szpitalem – mówi lekko. - Do tego zostało trochę uszkodzone.

Marszczę czoło, gdy przypominam sobie czym dziś tu przyjechałem. Rok czekałem na to auto. Zostało zrobione zgodnie z moimi sugestiami w Europie i sprowadzone do Bostonu na jednym z moich statków.

- Zdefiniuj „trochę uszkodzone" – polecam. Cay wzrusza ramionami.

- To nie moja wina, że w tym mieście są tak twarde śmietniki. Miej pretensje do jego władz, nie do mnie. - Stwierdza.

Nie komentuję jego słów. Jestem wdzięczny, że zaopiekował się Ayleen, a samochód to rzecz nabyta. Kupię sobie nowy, zerując jedno z kont brata. Powiem mu oczywiście po fakcie.

Jadę z Conradem do szpitala. Pracownik odzyskał moją marynarkę, dlatego też mogę się nią zakryć i udawać, iż cały lewy bok nie napierdala mnie z bólu. Dopiero teraz, gdy emocje zaczynają opadać, docierają do mnie bodźce, jakie wysyła moje ciało: rwący ból na wysokości żeber, uczucie palenia i pieczenia w dłoni, promieniująca bolesność prawego ramienia i głowy. Musiałem dostać tym regałem mocniej, niż mi się wydawało.

Nie słucham namów pracownika i nie idę na izbę przyjęć. Kieruję się prosto do mojej kobiety. Jest już dość późno, dlatego nie dziwi mnie, iż Ayleen usnęła. Wymęczył ją ten dzień. Cieszę się, że była w stanie spokojnie zasnąć. Należy się jej odpoczynek. Jane uśmiecha się do mnie i wstaje z fotela, gdy tylko pojawiam się w sali. Od razu też wychodzi. Zostaję sam z moją śpiącą królewną.

Podchodzę do niej powoli i przez chwilę po prostu się w nią wpatruję. Ayleen jest jak zawsze zachwycająca. Kocham ją jak wariat.

Wierzę, ze teraz będzie już tylko dobrze.

Musi być. 

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Myślę, że przedostatni rozdział wjedzie koło wtorku, a ostatni do końca tygodnia. Potem robię przerwę (muszę odpocząć od Stewardów i nastawić się na Verdich), dlatego też myślę, iż ostatni tom ich przygód zacznę publikować koło 25.01.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro